Escolar Documentos
Profissional Documentos
Cultura Documentos
FUNDACJA
Przeo zy: Andrzej Jankowski
Tytu oryginau:
Foundation
Data wydania polskiego: 1987 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1951 r.
CZ E
C I
PSYCHOHISTORYCY
1
Hari Seldon [. . . ] urodzony w 11988 roku ery galaktycznej, zmar w ro-
ku 12069. Licz ac w latach obecnej ery fundacyjnej, zycie jego przypada na okres
od 76 do l roku e.f. Pochodzi ze sredniozamo znej rodziny osiadej na Helikonie
w sektorze Arktura (gdzie wedug legendy niejasnego pochodzenia jego
ojciec uprawia tyto n na plantacjach hydroponicznych). Wcze snie zacz a wyka-
zywa c zdumiewaj ace zdolno sci matematyczne. Zachowao si e wiele anegdot na
ten temat; niektre z nich przecz a sobie nawzajem. Powiada si e, ze w wieku dwu
lat [. . . ]
Niew atpliwie najwi ekszy wkad wnis do psychohistorii. Zasta niewiele wi e-
cej ni z lu zny zbir aksjomatw; gdy odchodzi, pozostawia rozwini et a nauk e sta-
tystyczn a [. . . ]
Z zachowanych do naszych czasw zrde dostarczaj acych szczegw z jego
zycia najbardziej wiarygodn a jest biografia pira Gaala Dornicka, ktry pozna
Seldona w latach swej modo sci. Byo to na dwa lata przed smierci a wielkiego
matematyka. Historia tego spotkania. . .
Encyklopedia Galaktyczna
1
Gaal Dornick by chopcem z prowincji, ktry nigdy jeszcze nie widzia Tran-
tora. To znaczy, nie widzia go na zywo. Widywa go bowiem wiele razy w hiper-
-video, a niekiedy tak ze w ogromnych, trjwymiarowych wydaniach dziennika
z okazji koronacji lub otwarcia posiedzenia Rady Galaktycznej. Tak wi ec, mi-
mo ze dotychczas nie wychyli nosa poza Synnax, odleg a planet e kr a z ac a wok
jednej z gwiazd na kra ncach Niebieskiego Dryfu, nie by bynajmniej odci ety od
cywilizacji. W tamtych czasach nie byo takiego miejsca w caej Galaktyce.
Byo wwczas w Galaktyce prawie 25 milionw zamieszkanych planet,
a w srd nich ani jednej niezale znej od Imperium, ktrego stolic a by Trantor. Byo
to ostatnie pwiecze jego pot egi.
Podr z ta bya punktem przeomowym w zyciu modego naukowca. Gaal by-
wa ju z w przestrzeni i sam fakt ponownego znalezienia si e w niej nie mia dla
niego wi ekszego znaczenia. Po prawdzie nie zapuszcza si e dotychczas dalej ni z
na jedynego satelit e Synnaxa, gdzie zbiera dane dotycz ace mechaniki meteorw,
potrzebne mu do rozprawy naukowej, ale wszystkie podr ze kosmiczne byy do
siebie podobne, bez wzgl edu na to, czy prowadziy do miejsc oddalonych o p
miliona mil czy o p miliona lat swietlnych. Przygotowa si e tylko nieco na skok
przez nadprzestrze n manewr nie stosowany w zwykych lotach mi edzyplane-
1
Wszystkie zamieszczone tutaj cytaty z Encyklopedii Galaktycznej zaczerpni ete zostay za
zgod a wydawcy z jej 116 wydania (1020 e.f. Encyklopedia Galactica Publishing Co., Terminus)
4
tarnych. Skok by i prawdopodobnie na zawsze pozostanie jedyn a praktyczn a me-
tod a komunikacji mi edzygwiezdnych. Podr z przez zwyk a przestrze n nie moga
si e w zadnym razie odbywa c z pr edko sci a wy zsz a ni z pr edko s c swiata (bya to
jedna z niewielu prawd naukowych poznanych ju z u zarania ludzkich dziejw),
a to oznaczao, ze nawet podr z mi edzy s asiednimi zamieszkanymi systemami
musiaaby trwa c dugie lata. W nadprzestrzeni, tym niewyobra zalnym obszarze,
ktry nie by przestrzeni a ani czasem, materi a ani energi a, mo zna byo przemie-
rzy c ca a Galaktyk e mi edzy dwoma uamkami czasu.
Gaal czeka na pierwszy skok z lekkim uczuciem niepokoju czaj acym si e
gdzie s na dnie zo adka. Wszystko odbyo si e jednak tak szybko, ze zaledwie zd a-
zy to sobie u swiadomi c. By to nieznaczny wstrz as, jakby ledwo wyczuwalne
wewn etrzne szarpni ecie. I nic wi ecej.
A potem by ju z tylko statek, pot e zny i l sni acy wytwr 12000 lat rozwoju
Imperium, i on sam, Gaal, ze swie zo uzyskanym doktoratem z matematyki i za-
proszeniem od wielkiego Hari Seldona w kieszeni. Lecia na Trantora, aby wzi a c
udzia w wielkim i zasnutym mg a tajemnicy planie Seldona.
Rozczarowany skokiem, po ktrym obiecywa sobie przecie z niezwykych
wra ze n, Gaal czeka ju z tylko na widok Trantora. Zachodzi cz esto do sali wido-
kowej. Stalowe osony okien rozsuway si e we wcze sniej zapowiedzianych mo-
mentach i Gaal zawsze by wtedy na miejscu, patrz ac na zimne l snienie planet
i podziwiaj ac niewiarygodny, mglisty rj gwiazd unosz acy si e w przestrzeni ni-
czym wielka, zastyga w ruchu chmura swietlikw. W pewnej chwili pojawia si e
za oknem, niby struga mleka, gazowa mgawica odlega o pi e c lat swietlnych od
statku, napeniaj ac pomieszczenie lodowatym blaskiem i znikaj ac dwie godziny
p zniej, podczas nast epnego skoku.
Kiedy so nce Trantora znalazo si e po raz pierwszy w polu widzenia, byo
zaledwie maym biaym punkcikiem zagubionym po srd miliona innych. Gdyby
nie wskaza go kto s z zaogi statku, nikt nie zdoaby go rozpozna c. W centrum
galaktyki byo a z g esto od gwiazd. Ale z ka zdym skokiem w punkt swieci coraz
silniej, gasz ac swym blaskiem inne i usuwaj ac je w cie n. Przechodz acy oficer
powiedzia:
Pokj widokowy b edzie zamkni ety ju z do ko nca podr zy. Prosz e przygo-
towa c si e do l adowania.
Gaal ruszy za nim i chwyciwszy go za r ekaw biaego munduru z emblematem
Imperium so ncem i statkiem kosmicznym, zapyta:
Czy nie mgbym tu zosta c? Chciabym zobaczy c Trantora.
Oficer u smiechn a si e i Gaal poczu, ze si e rumieni. U swiadomi sobie, ze
mwi z prowincjonalnym akcentem.
Rano b edziemy ju z na Trantorze rzek oficer.
Chodzi o to, ze chciabym go zobaczy c z przestrzeni.
Ach, tak. Niestety, mj chopcze. Gdyby to by jacht kosmiczny, mogliby-
5
smy to zaatwi c. Ale opuszczamy si e korkoci agiem w stron e so nca. Nie chcesz
chyba zosta c w jednej chwili o slepiony, poparzony i napromieniowany, co?
Gaal odwrci si e, aby odej s c. Oficer krzykn a za nim:
Poza tym, chopcze, Trantor wydaby ci si e tylko szar a, bezksztatn a plam a.
Mo zesz sobie zafundowa c wycieczk e w przestrze n, kiedy ju z znajdziemy si e na
miejscu. S a tanie.
Gaal obejrza si e. Bardzo dzi ekuj e odrzek.
Czu si e zawiedziony jak dziecko, ale wko ncu uczucia takie s a rwnie natural-
ne u dorosych jak u dzieci i Gaal czu, ze co s go dawi w gardle. Nigdy dot ad nie
widzia Trantora w caej okazao sci i nie przypuszcza, ze przyjdzie mu jeszcze
na to poczeka c.
2
Statek l adowa w srd kakofonii d zwi ekw. Z zewn atrz dobiega gwizd atmos-
fery tr acej o metal wrzynaj acego si e w ni a statku. Sycha c byo nieustanny warkot
aparatury klimatyzacyjnej neutralizuj acej zar wywoany tarciem i miarowe dud-
nienie silnikw hamuj acych p ed statku. W gwar rozmw ludzi zbieraj acych si e
przy wyj sciu wciska si e zgrzyt wind zwo z acych baga ze, poczt e i pozostay a-
dunek do pomieszcze n poo zonych wzdu z osi statku, sk ad to wszystko zostanie
p zniej zabrane do luku towarowego.
Gaal poczu lekkie szarpni ecie, ktre swiadczyo o tym, ze statek przesta po-
rusza c si e moc a swych maszyn. Ju z od wielu godzin poddawa si e sile przyci a-
gania planety. Tysi ace pasa zerw siedziao cierpliwie w pomieszczeniach przy
wyj sciu, ktre obracaj ac si e agodnie na wytworzonych pod nimi polach siowych
dostosowyway swoje poo zenie do ci agle zmieniaj acego si e ukadu si grawitacji.
Teraz wszyscy toczyli si e na pochylniach prowadz acych do ziej acego w oddali
otworu luku.
Gaal nie mia du zego baga zu. Sta przy biurku, podczas gdy jego rzeczy zo-
stay szybko i fachowo przejrzane i ponownie zo zone do kupy. Obejrzano i pod-
stemplowano jego wiz e. Na niego samego nikt nie zwrci w ogle uwagi.
To by Trantor! Powietrze wydawao si e tu nieco g e sciejsze, a przyci aganie
silniejsze ni z na jego ojczystej planecie, ale przyzwyczai si e do tego. Zastanawia
si e jednak, czy zdoa przywykn a c do widocznej na ka zdym kroku pot egi Impe-
rium.
Budynek Odpraw by olbrzymi. Gaal ledwie mg dostrzec jego sklepienie.
Oczyma wyobra zni widzia tworz ace si e pod nim oboki. Nie mg dojrze c ko nca
sali, w ktrej si e znalaz jak okiem si egn a c nic, tylko ludzie i biurka ci agn ace
si e szeregiem a z po zamglony horyzont.
Czowiek przy biurku odezwa si e ponownie. W jego gosie brzmiaa irytacja:
6
Prosz e si e przesun a c, Dornick. Musia raz jeszcze spojrze c w wiz e, aby
przypomnie c sobie nazwisko.
Gaal wyj aka:
Gdzie. . . gdzie. . . Urz ednik wskaza kciukiem:
Do postoju takswek w prawo, a potem trzecia w lewo.
Gaal ruszy wpatruj ac si e wjarz ace si e, zawieszone na niebosi e znej wysoko sci
litery ukadaj ace si e w napis Takswki we wszystkich kierunkach.
Jaka s posta c oderwaa si e od tumu i zatrzymaa si e przy biurku, przed ktrym
przed chwil a sta Gaal. Urz ednik podnis wzrok i nieznacznie skin a gow a. Nie-
znajomy odpowiedzia takim samym ruchem i pod a zy za modym przybyszem.
Zd a zy akurat na czas, aby usysze c, jaki jest cel podr zy Gaala.
Gaal oprzytomnia, gdy na jego drodze wyrosa barierka.
Napis na tabliczce gosi Dyspozytor. Czowiek, do ktrego odnosi si e na-
pis, nie unis nawet gowy znad papierw. Dok ad? spyta.
Gaal nie wiedzia, co odpowiedzie c, ale wystarczyo kilka sekund wahania,
aby za Jego plecami utworzya si e duga kolejka.
Dyspozytor podnis wzrok. Dok ad? spyta ponownie.
Zasoby finansowe Gaala byy skromne, ale ju z nazajutrz mia dosta c prac e.
Staraj ac si e nada c gosowi nonszalancki ton powiedzia:
Do dobrego hotelu.
Na dyspozytorze nie wywaro to zadnego wra zenia.
Wszystkie s a dobre. No wi ec, do ktrego?
Do najbli zszego odpar zdesperowany Gaal.
Dyspozytor nacisn a guzik. Na pododze pojawia si e cienka stru zka swiata,
wij ac si e w srd mnstwa innych, ktre mieniy si e wszelkimi mo zliwymi kolora-
mi w r znych odcieniach. Gaal poczu, ze wci sni eto mu do r eki bilet. Bilet jarzy
si e sabym swiatekiem.
Jeden dwadzie scia powiedzia dyspozytor.
Gaal zacz a szpera c po kieszeniach w poszukiwaniu monet. Gdzie mam
i s c? spyta.
Za swiatem. Bilet b edzie swieci tak dugo, jak dugo b edzie pan szed we
wa sciwym kierunku.
Gaal ruszy. Mijay go setki ludzi. Ka zdy pod a za swym wasnym szlakiem,
przeciskaj ac si e przez tum w miejscach, gdzie przecinay si e swietliste scie zki,
aby dotrze c w po z adane miejsce.
C II
ENCYKLOPEDY
SCI
1
Terminus [. . . ] Jego poo zenie (patrz mapa) niezbyt nadawao si e do ode-
grania roli, ktr a wyznaczono mu w dziejach Galaktyki, a mimo to jak pod-
kre slaj a liczni autorzy wybr tego wa snie miejsca by nieuchronny. Terminus
poo zony na samym skraju spirali galaktycznej, jedyna planeta kr a z aca wo-
k samotnego so nca, niemal cakowicie pozbawiona zasobw naturalnych i nie
przedstawiaj aca wi ekszej warto sci gospodarczej, przez pi e cset lat od odkrycia, a z
do czasu wyl adowania Encyklopedystw, by niezamieszkay [. . . ]
Gdy wyroso nowe pokolenie, Terminus musia sta c si e czym s wi ecej ni z tyl-
ko schronieniem dla psychohistorykw z Trantora. Wraz z rewolt a anakreo nsk a
i doj sciem do wadzy Salvora Hardina, pierwszego z wielkiej linii. . .
Encyklopedia Galaktyczna
Lewis Pirenne by bardzo zaj ety. Siedzia przy swoim biurku w jedynym do-
brze o swietlonym rogu pokoju. Trzeba byo koordynowa c prace. Trzeba byo uj a c
dziaania w ramy organizacyjne. Trzeba byo po aczy c wszystko w jedn a cao s c.
To ju z pi e cdziesi at lat. Pi e cdziesi at lat na zadomowienie si e i przeksztace-
nie Fundacji Encyklopedycznej Numer Jeden w bezb ednie funkcjonuj acy mecha-
nizm. Pi e cdziesi at lat na zebranie materiaw. Pi e cdziesi at lat na przygotowanie
si e. To ju z za nimi.
Za pi e c lat uka ze si e pierwszy tom najbardziej monumentalnego dziea, jakie
kiedykolwiek wydaa Galaktyka. A potem, w dziesi ecioletnich odst epach, regu-
larnie jak w zegarku, tom po tomie. Rwnolegle ukazywa c si e b ed a suplementy,
specjalne artykuy na tematy bie z ace, a z do. . .
Pirenne drgn a nerwowo na stumiony, lecz irytuj acy d zwi ek brz eczyka na
biurku. Niemal zapomnia o spotkaniu. Nacisn a guzik zwalniaj acy blokad e drzwi
i k atem oka ujrza, jak otwieraj a si e i ukazuje si e w nich masywna sylwetka Sa-
lvora Hardina, ale nie unis gowy znad papierw.
Hardin u smiechn a si e pod w asem. Mia mao czasu, ale nie zamierza przej-
mowa c si e lekcewa z acymstosunkiemPirennea do wszystkiego, co przeszkadzao
mu w pracy. Rozsiad si e w fotelu naprzeciw biurka i czeka.
Piro Pirennea, biegn ac szybko po papierze, lekko skrzypiao. Poza tym
w pokoju panowaa cisza i zupeny bezruch. I wtedy Hardin wyci agn a ze swej
przepa scistej kieszeni dwukredytow a monet e. Podrzuci j a do gry, a moneta, ko-
ziokuj ac w powietrzu, bysn ea powierzchni a z nierdzewnej stali. Schwyci j a
i ponownie podrzuci, leniwie sledz ac rzucane przez ni a o slepiaj ace byski. Nie-
rdzewna stal bya dobrym srodkiem patniczym na planecie, na ktrej cay metal
pochodzi z importu.
31
Pirenne podnis gow e i zamruga oczami. Niech pan przestanie powie-
dzia.
Sucham?
Niech pan przestanie podrzuca c t e cholern a monet e. Do s c tego!
Aha Hardin schowa do kieszeni metalowy kr a zek. Prosz e mi po-
wiedzie c, kiedy pan sko nczy, dobrze? Obiecaem wrci c na posiedzenie Rady
Miejskiej przed oddaniem pod gosowanie projektu nowego akweduktu. Pirenne
westchn a i odsun a si e od biurka.
Sko nczyem. Ale mam nadziej e, ze nie zamierza pan zawraca c mi gowy
sprawami miasta. Niech pan si e sam tym zajmie. Cay mj czas pochania Ency-
klopedia.
Zna pan ju z wiadomo sci? spyta flegmatycznie Hardin.
Jakie wiadomo sci?
Te, ktre stacja ultrafalowa Terminusa odebraa dwie godziny temu. Gu-
bernator Prefektury Anakreona ogosi si e krlem.
No i co z tego?
To odpar Hardin ze jeste smy teraz odci eci od wewn etrznych regio-
nw Imperium. Spodziewali smy si e takiego obrotu wydarze n, ale to w niczym nie
poprawia naszej sytuacji. Anakreon le zy dokadnie w poprzek ostatniego szlaku
handlowego do Santanni, Trantora, i do samej Vegi, ktry nam pozosta. Sk ad te-
raz we zmiemy metal? Przez ostatnie p roku nie udao si e nam sprowadzi c ani
jednego transportu stali czy aluminium, a teraz nie mamy ju z na to zadnych szans,
je sli nie zgodzi si e na to krl Anakreona. Jeste smy zdani na jego ask e.
Pirenne cmokn a niecierpliwie.
No to sprowad zcie je przez niego.
My? Wedug karty zao zycielskiej tej fundacji caa wadza administracyjna
nale zy do Rady Komitetu Encyklopedii. Ja burmistrz Terminusa mam
akurat tyle wadzy, zeby si e wysmarka c i mo ze jeszcze kichn a c, je sli otrzymam
na to wasz a zgod e na pi smie. Tak wi ec to sprawa pana i pa nskiej Rady. W imieniu
miasta, ktrego pomy slno s c zale zy od niezakconego handlu z Galaktyk a, prosz e
pana o zwoanie nadzwyczajnego posiedzenia. . .
Do s c tego! Tu nie miejsce na kampanie wyborcze. Ot z, Hardin, Rada nie
sprzeciwia si e ustanowieniu wadz miejskich na Terminusie. Rozumiemy, ze ta-
kie wadze s a potrzebne, poniewa z przez te pi e cdziesi at lat, ktre upyn ey od
zao zenia Fundacji liczba jej ludno sci wzrosa i coraz wi ecej osb zajmuje si e
sprawami nie maj acymi zwi azku z Encyklopedi a. Ale to wcale nie znaczy, ze wy-
danie kompletnej encyklopedii obejmuj acej cao s c ludzkiej wiedzy przestao by c
pierwszym i jedynym celem Fundacji. Jeste smy instytucj a naukow a finansowan a
przez pa nstwo, Hardin. Nie mo zemy nie wolno nam miesza c si e do polityki.
I nie b edziemy tego robi c.
32
Do polityki! Na wielki palec lewej nogi imperatora, Pirenne, to dla nas
sprawa zycia i smierci! Ta planeta nie jest w stanie zapewni c warunkw koniecz-
nych dla istnienia zaawansowanej cywilizacji technicznej. Nie ma tu metali. Wie
pan o tym. W skaach powierzchniowych nie ma ani sladu zelaza, miedzi czy
aluminium, a innych metali jest tyle co nic. Jak pan my sli co si e stanie z Ency-
klopedi a, je sli ten jak mu tam krl Anakreona nas przyci snie?
Nas? Czy zby zapomnia pan, ze podlegamy bezpo srednio imperatorowi?
Nie jeste smy cz e sci a Prefektury Anakreona ani zadnej innej. Niech pan to zapa-
mi eta! Nale zymy do osobistej domeny imperatora i nikt nie o smieli si e nas tkn a c.
Imperium potrafi obroni c sw a wasno s c.
No wi ec dlaczego nie powstrzymao krlewskiego gubernatora Anakreona
przed buntem? Zreszt a czy tylko Anakreona? Co najmniej dwadzie scia kresowych
prefektur Galaktyki, a na dobr a spraw e cae Peryferie, zacz eo si e rz adzi c wedug
wasnego uznania. Powiem panu, ze jestem diabelnie niespokojny o Imperium
i o jego zdolno s c do obrony nas.
Bzdury! Krlewscy gubernatorzy czy krlowie co za r znica? Imperium
zawsze byo widowni a rozgrywek politycznych, w ktrych jedni ci agn eli swiaty
w t e, inni w drug a stron e. Buntowali si e gubernatorzy, a nawet co tu gada c
zrzucano z tronu albo mordowano imperatorw, ale co to ma wsplnego z pot eg a
Imperium? Daj pan spokj, Hardin. To nie pana sprawa. Przede wszystkim i na-
de wszystko jeste smy naukowcami. Nasza sprawa to Encyklopedia. Aha, bybym
zapomnia. . . Hardin!
Sucham?
Niech pan co s zrobi z t a swoj a gazet a! w gosie Pirennea brzmiaa
zo s c.
Z Dziennikiem Terminusa? On nie jest mj to wasno s c prywatna.
A c z to takiego oni robi a?
Ju z od adnych paru tygodni pisz a, ze pi e cdziesi ata rocznica zao zenia Fun-
dacji powinna si e sta c powszechnym swi etem i okazj a do zupenie niestosownych
uroczysto sci.
A dlaczego nie? Za trzy miesi ace zegar atomowy otworzy Pierwsz a Krypt e.
Uwa zam, ze to szczeglna okazja. Pan jest innego zdania?
Okazja ale nie do gupich widowisk. Pierwsza Krypta i jej otwarcie to
sprawa Rady i nikogo wi ecej. Wszystko, co b edzie miao szersze znaczenie, zo-
stanie podane do publicznej wiadomo sci. To ostateczna decyzja i prosz e to jasno
przekaza c Dziennikowi.
Przykro mi, Pirenne, ale statut miasta zapewnia taki drobiazg jak wolno s c
prasy.
Statut mo ze. Ale Rada nie. Jestem przedstawicielem imperatora na
Terminusie, Hardin, i w tym wzgl edzie mam peni e wadzy.
33
Z twarzy Hardina mo zna byo wyczyta c, ze z trudno sci a usiuje zapanowa c
nad sob a. Powiedzia, wolno cedz ac sowa:
Skoro tak, to mam dla pana jeszcze jedn a wiadomo s c.
Dotycz ac a Anakreona? Pirenne zacisn a usta. By wyra znie zirytowany.
Tak. Przybywa do nas specjalny pose z Anakreona. Za dwa tygodnie.
Pose? Do nas? Z Anakreona? Pirenne by zupenie zaskoczony. Po
co?
Hardin podnis si e i przysun a z powrotem fotel pod biurko.
Niech pan sprbuje zgadn a c.
I wyszed. Zupenie bezceremonialnie.
2
Anselm haut Rodric ju z samo haut wskazywao na szlachetne urodzenie
Podprefekt Pleumy i Pose Nadzwyczajny Jego Wysoko sci Krla Anakreona,
nosz acy oprcz tego p tuzina innych dumnych tytuw, zosta powitany w porcie
kosmicznym przez Salvora Hardina z caym rytuaem stosownym dla doniosych
wydarze n pa nstwowych.
Ze sztywnym u smiechem i niskim ukonem podprefekt wyci agn a z kabury
miotacz i trzymaj ac go za luf e poda Hardinowi. Hardin odwzajemni si e wr ecza-
j ac mu swj, specjalnie po zyczony na t e okazj e.
Obie strony zademonstroway w ten sposb swoj a zyczliwo s c i dobr a wol e
i je sli nawet Hardin zauwa zy jakie s nieznaczne drgnienie ramion Haut Rodrica,
to przezornie zachowa to dla siebie.
Pojazd, w ktrym zasiedli, otoczony stosownym orszakiem ni zszych rang a
urz ednikw, posuwa si e wolno i z caym ceremoniaem w kierunku placu En-
cyklopedii. Zewsz ad witay ich wiwatuj ace z odpowiednim entuzjazmem tumy.
Podprefekt Anselm przyjmowa okrzyki z uprzejm a oboj etno sci a zonierza i wiel-
kiego pana.
Wi ec to miasto to cay wasz swiat? spyta Hardina.
Hardin podnis gos, staraj ac si e przekrzycze c gwar.
Jeste smy modym swiatem, wasza dostojno s c. W naszej krtkiej historii
mieli smy zaledwie kilka razy okazj e go sci c na naszej biednej planecie osoby
z wy zszych sfer.
Pewnym jest, ze osoba z wy zszych sfer nie dostrzega ironii kryj acej si e
w tych sowach.
Anselm rzek z zadum a:
Pi e cdziesi at lat, hmmm. . . Macie tu mnstwo nie wykorzystanej ziemi,
burmistrzu. Nigdy nie przyszo wam do gowy, ze mo zna by j a podzieli c mi edzy
posiado sci ziemskie?
34
Dotychczas nie byo takiej potrzeby.
Zyjemy w maksymalnym zag eszcze-
niu. Musimy tak zy c ze wzgl edu na Encyklopedi e. By c mo ze za jaki s czas, kiedy
wzro snie liczba ludno sci. . .
Dziwny swiat! Nie ma tu w ogle chopstwa?
Hardin pomy sla, ze nie trzeba zbyt wielkiej przenikliwo sci, aby zorientowa c
si e, ze Jego Wysoko s c do s c niezdarnie usiuje wysondowa c jego opinie.
Nie odpar zdawkowo. Ani arystokracji.
Brwi Haut Rodrice wolno uniosy si e do gry.
A wasz przywdca czowiek, z ktrym mam si e spotka c?
Ma pan na my sli doktora Pirennea? Owszem. Jest prezesem Rady Zarz a-
dzaj acej i osobistym przedstawicielem imperatora.
Doktor? To jego jedyny tytu? Uczony? I jest wa zniejszy ni z wadza admi-
nistracyjna?
Ale z oczywi scie odrzek Hardin przyja znie. Wszyscy jeste smy
w wi ekszym lub mniejszym stopniu uczonymi. W ko ncu jeste smy nie tyle swia-
tem, ile fundacj a naukow a pod bezpo sredni a kontrol a imperatora.
Ostatnie sowa zostay wypowiedziane z lekkim naciskiem, ktry jakby zmie-
sza nieco podprefekta. Haut Rodric pogr a zy si e w zadumie i reszt e drogi do
placu Encyklopedii przebyli w milczeniu.
Je sli Hardin czu si e znudzony tym popoudniem i wieczorem, ktry po nim
nast api, to mg przynajmniej czerpa c pewn a satysfakcj e z faktu, ze Pirenne
i Haut Rodric ktrzy przywitali si e z wyrazami wzajemnego powa zania i sza-
cunku i go sno wyra zali swe zadowolenie ze spotkania mieli jeszcze bardziej
dosy c swego towarzystwa.
Haut Rodric wysucha z t epym wyrazem twarzy wykadu Pirennea podczas
inspekcji Budynku Encyklopedii. U smiechaj ac si e uprzejmie, acz oboj etnie,
sucha trajkotania doktora oprowadzaj acego go po obszernych pomieszczeniach
zawieraj acych zbiory filmw informacyjnych i po niezliczonych salach projekcyj-
nych.
Dopiero kiedy przemierzyli wzdu z i wszerz, pi etro po pi etrze, redakcje, ze-
cernie, drukarnie i pracownie filmowe, wyrazi pierwsz a rzeczow a opini e.
To wszystko powiedzia jest bardzo ciekawe, ale wydaje mi si e, ze
to raczej dziwne zaj ecie dla dojrzaych m e zczyzn. Jaki z tego po zytek?
Byo to pytanie, na ktre jak zauwa zy Hardin Pirenne nie mg znale z c
zadnej odpowiedzi, cho c wyraz jego twarzy by bardzo wymowny.
Przyj ecie wydane wieczorem stanowio nieomal zwierciadlane odbicie wyda-
rze n popoudnia, z t a tylko r znic a, ze tym razem Haut Rodric zmonopolizowa
rozmow e. Opisywa z najdrobniejszymi detalami i z niewiarygodnym zapaem
35
czyny, ktrych dokona b ed ac dowdc a batalionu podczas ostatniej wojny z s asia-
duj acym z Anakreonem, swie zo proklamowanym Krlestwem Smyrno.
Wyliczanie szczegwbatalii trwao a z do chwili, kiedy przyj ecie zako nczyo
si e i pomniejsi urz ednicy zacz eli chykiem opuszcza c sal e. Relacja Haut Rodrica
wci a z jednak nie bya pena. Ostatni fragment tryumfalnego opisu poszarpanych
statkw kosmicznych wygosi on ju z na balkonie, gdzie znalaz si e w towarzy-
stwie Pirennea i Hardina.
A teraz rzek z nag a jowialno sci a przejd zmy do spraw powa znych.
Prosz e bardzo mrukn a Hardin, zapalaj ac dugie cygaro z vega nskie-
go tytoniu (niewiele ich ju z pozostao pomy sla przelotnie) i odchylaj ac si e
z krzesem do tyu.
Wysoko na niebie wida c byo Galaktyk e, ktrej mglisty, soczewkowaty ksztat
rozci aga si e leniwie na ca a dugo s c horyzontu. W porwnaniu z ni a tych kilka
gwiazd tutaj, na samym kra ncu wszech swiata, byo ma a grupk a nic nie znacz a-
cych migoc acych punkcikw.
Oczywi scie zacz a podprefekt te wszystkie formalne rozmowy, to
znaczy podpisywanie dokumentw i inne temu podobne szczegy fachowe, od-
b ed a si e w obecno sci tego. . . no. . . jak to wy nazywacie wasz a rad e?
Zarz adem odpar Pirenne.
Osobliwa nazwa! Tak czy owak, to b edzie jutro. A tymczasem, mo ze by-
smy sprbowali przygotowa c troch e grunt i pogadali jak m e zczyzna z m e zczyzn a,
co?
To znaczy. . . Hardin ostro znie usiowa poci agn a c go za j ezyk.
Wa snie to. Tutaj, na Peryferiach, sytuacja troch e si e zmienia i status wa-
szej planety jest nieco niepewny. Byoby bardzo dobrze, gdyby udao si e nam
doj s c do porozumienia co do tego, jak stoj a te sprawy. Aha, burmistrzu, czy mg-
by mnie pan pocz estowa c jednym z tych swoich cygar?
Hardin drgn a i wyci agn a z oci aganiem jedno cygaro.
Anselm haut Rodric pow acha je i cmokn a z zachwytem.
Vega nski tyto n! Gdzie je pan zdoby?
Dostali smy troch e ostatnim frachtem. Ju z prawie nic nie zostao. Przestrze n
jedna wie, kiedy otrzymamy nast epn a dostaw e je sli j a w ogle otrzymamy.
Pirenne spojrza na nich chmurnym wzrokiem. Nie pali i prawd e mwi ac
nie znosi zapachu dymu. Je sli dobrze rozumiem, Wasza Dostojno s c, to
celem pa nskiej misji jest po prostu wyja snienie sytuacji?
Haut Rodric, zaci agaj ac si e apczywie i wypuszczaj ac k eby dymu, skin a po-
takuj aco gow a.
W takim razie nie potrwa ona dugo. Je sli chodzi o Fundacj e Encyklope-
dyczn a Numer Jeden, to sytuacja jest ta sama, co zawsze.
Ach tak! A jaka jest zawsze?
36
Taka, ze jeste smy pa nstwow a instytucj a naukow a i cz e sci a osobistej dome-
ny Jego Wysoko sci Imperatora.,
Na podprefekcie nie wywaro to zadnego wra zenia. Puszcza spokojnie k-
ka z dymu. To pi ekna teoria, doktorze Pirenne rzek. Przypuszczam, ze
macie tu statuty i przywileje opatrzone piecz eci a Imperium. . . ale jaka jest obec-
na sytuacja? Jaki jest wasz stosunek do Smyrno? Wie pan doskonale, ze st ad do
Smyrno nie jest wi ecej ni z pi e cdziesi at parsekw. A co z Konom i Daribow?
Nie mamy nic wsplnego z zadn a prefektur a powiedzia Pirenne.
Jako cz e s c osobistej domeny imperatora. . .
To nie s a prefektury przerwa mu Haut Rodric. Teraz to krlestwa.
No wi ec z krlestwami. Nie mamy z nimi nic wsplnego. Jako instytucja
naukowa. . .
Do diaba z nauk a! zakl a podprefekt, a jego soczyste zonierskie prze-
kle nstwo zjonizowao atmosfer e. A co, u diaba, ma to wsplnego z faktem, ze
w ka zdej chwili mo zemy si e sta c swiadkami zagarni ecia Terminusa przez Smyr-
no?
- A imperator? B edzie si e temu spokojnie przygl ada? - Haut Rodric uspokoi
si e i rzek:
No c z, doktorze Pirenne, szanujecie wasno s c imperatora my te z, ale
nie Smyrno. Prosz e pami eta c, ze wa snie podpisali smy ukad z imperatorem
jutro przedstawi e jego kopi e temu waszemu zarz adowi ktry skada na nas
odpowiedzialno s c za utrzymywanie, w imieniu imperatora, spokoju w granicach
dawnej prefektury Anakreona. Nasze obowi azki s a zatem oczywiste, prawda?
Tak. Ale Terminus nie nale zy do Prefektury Anakreona.
A Smyrno. . .
Nie jest te z cz e sci a Smyrno. Nie nale zy do zadnej prefektury.
A Smyrno wie o tym?
Nie obchodzi mnie, co oni wiedz a.
Ale nas obchodzi. Niedawno zako nczyli smy z nimi wojn e, ale nadal dwa
systemy gwiezdne, ktre nale z a do nas, s a w ich r ekach. Terminus znajduje si e
w niezwykle wa znym punkcie strategicznym mi edzy nami a Smyrno.
Hardin poczu zm eczenie. Postanowi wi ec przyspieszy c koniec rozmowy.
Jaka jest wasza propozycja, Wasza Dostojno s c?
Podprefekt zdradza gotowo s c do porzucenia podchodw na rzecz bardziej
otwartej rozmowy. Powiedzia dziarsko:
Wydaje si e zupenie oczywiste, ze poniewa z Terminus nie jest w stanie
sam si e obroni c, musi to zrobi c za niego Anakreon. Powinni scie zrozumie c, ze
nie mamy absolutnie zamiaru miesza c si e do waszych spraw wewn etrznych. . .
Hmmm mrukn a Hardin.
a. . . ale wierzymy, ze byoby najlepiej dla wszystkich zainteresowanych,
gdyby Anakreon zao zy tu baz e wojskow a.
37
I to wszystko, czego chcecie? Gdyby scie dostali nasz a zgod e na zao ze-
nie bazy wojskowej gdzie s na kawaku niezamieszkaego terytorium, nie byoby
sprawy?
No, oczywi scie, pozostaaby jeszcze kwestia utrzymania chroni acego was
wojska.
Krzeso Hardina wyl adowao z hukiem na wszystkich czterech nogach, a jego
okcie znalazy si e na kolanach. Teraz dochodzimy do sedna sprawy rzek.
Ujmijmy to jasno Terminus ma sta c si e protektoratem i paci c haracz.
Nie haracz. Podatek. My was b edziemy chroni c, a wy b edziecie za to pa-
ci c.
W tym momencie Pirenne trzasn a gwatownie obiema do nmi w krzeso.
Prosz e pozwoli c mi co s powiedzie c, Hardin. Wasza Dostojno s c, nic mnie nie ob-
chodzi Smyrno ani wasze intrygi i wojenki. Mwi e, ze jest to finansowana przez
pa nstwo, zwolniona od Jakichkolwiek podatkw instytucja.
Przez pa nstwo? Ale z to my Jeste smy pa nstwem, doktorze Pirenne, a my
niczego nie finansujemy.
Pirenne podnis si e z gniewem.
Wasza Dostojno s c, jestem bezpo srednim przedstawicielem. . .
. . . Jego Wysoko sci Imperatora wtr aci Anselm haut Rodric zgry zliwie.
A ja jestem bezpo srednim przedstawicielem krla Anakreona. Anakreon jest
o wiele bli zej, doktorze Pirenne.
Wr cmy do interesw rzek Hardin. W jaki sposb chcieliby scie
otrzymywa c te wasze podatki? Braliby scie je w naturze pszenica, ziemniaki,
warzywa, bydo?
Podprefekt wytrzeszczy oczy ze zdumienia. Co, u diaba? A po co to nam?
Mamy wielkie nadwy zki. W zocie, rzecz jasna. Nawiasem mwi ac, chrom lub
wanad byyby nawet milej widziane, je sli macie tego dostatecznie du zo.
Hardin roze smia si e. Du zo! Nawet zelaza nie mamy w wystarczaj acej ilo-
sci. Prosz e, niech pan spojrzy na nasze pieni adze. Rzuci posowi monet e.
Haut Rodric chwyci j a i spyta ze zdumieniem:
Co to jest? Stal?
Zgadza si e.
Nie rozumiem.
Terminus jest planet a praktycznie pozbawion a metali. Wszystkie impor-
tujemy. W zwi azku z tym, nie mamy zota ani nic innego, czym mogliby smy
zapaci c, chyba ze zgodzicie si e na par e tysi ecy buszli ziemniakw.
Wobec tego mog a by c towary przemysowe.
Bez metalu? A z czego mamy zrobi c maszyny?
Zapado milczenie i Pirenne sprbowa raz jeszcze:
Ta caa dyskusja jest zupenie bez sensu. Terminus nie jest planet a, lecz
38
fundacj a naukow a przygotowuj ac a wielk a encyklopedi e. Na przestrze n, czowie-
ku, czy zby scie nie mieli zadnego szacunku dla nauki?
Encyklopedie nie wygrywaj a wojen brwi Haut Rodrica sci agn ey si e.
A wi ec jest to zupenie nieproduktywny swiat, i do tego praktycznie niezamiesz-
kay. No c z, mo zecie zapaci c ziemi a.
Co pan przez to rozumie?
Ten swiat jest prawie pusty, a niezamieszkae tereny s a prawdopodobnie
zyzne. Na Anakreonie jest wiele szlachty, ktra chciaaby poszerzy c swe posia-
do sci.
Nie mo ze pan nam proponowa c takich. . .
Nie ma powodu do niepokoju, doktorze Pirenne. Starczy dla nas wszyst-
kich. Je sli przyjdzie do tego, do czego przyjdzie, to mogliby smy prawdopodobnie
tak to zaatwi c, zeby pan na tym nic nie straci. Mo zna nada c tytuy i zagwaranto-
wa c nienaruszalno s c maj atkw. My sl e, ze mnie pan rozumie.
Stokrotne dzi eki odpar z ironi a w gosie Pirenne.
W tym momencie Hardin spyta niewinnie:
Czy Anakreon mgby dostarczy c odpowiedni a ilo s c plutonu dla naszej
elektrowni j adrowej? Mamy zapasy zaledwie na kilka lat.
Pirenne go sno zaczerpn a powietrza, a potem zapado guche milczenie. Kie-
dy wreszcie Haut Rodric przemwi, w jego gosie d zwi eczay ju z zupenie inne
nuty.
Macie energi e j adrow a? spyta.
Oczywi scie. A co w tym dziwnego? Przypuszczam, ze energia j adrowa
znana jest od dobrych pi e cdziesi eciu tysi ecy lat. Dlaczego nie mieliby smy z niej
korzysta c? Tyle tylko, ze troch e trudno teraz o pluton.
No, tak. . . pose zawaha si e, a potem doda: No c z, panowie, om-
wimy t e spraw e jutro. Teraz prosz e mi wybaczy c. . .
Pirenne odprowadzi go wzrokiem i zazgrzyta z ebami.
- Niezno sny, t epy osio! Ten. . . - Hardin wpad mu w sowo:
Bynajmniej. Jest po prostu produktem okre slonego spoecze nstwa. Prze-
mawiaj a do niego tylko argumenty w rodzaju Ja mam miotacz, a ty nie.
Pirenne odwrci si e do niego zirytowany.
Co, na przestrze n, miao znaczy c to cae gadanie o bazach wojskowych
i haraczu? Zwariowa pan czy co?
Nie. Po prostu poci agn aem go za j ezyk. Niech pan raczy zauwa zy c, ze
wygada si e i niechc acy zdradzi namprawdziwe intencje Anakreona. . . to znaczy,
rozparcelowanie Terminusa mi edzy maj atki ziemskie arystokracji anakreo nskiej.
Oczywi scie nie mam zamiaru dopu sci c do tego.
Pan nie ma zamiaru pan. A kim pan jest? Czy mog e spyta c, co pan
chcia osi agn a c paplaj ac o naszej elektrowni atomowej? Przecie z to jest akurat to,
co mo ze z nas uczyni c akomy k asek i cel ataku.
39
Tak Hardin wyszczerzy z eby w u smiechu. Cel, od ktrego lepiej si e
trzyma c z daleka. Chyba to jasne, dlaczego wyci agn aem t e spraw e? Przy okazji
potwierdzio si e to, co od dawna podejrzewaem.
A mianowicie?
Ze Anakreon nie dysponuje ju z energi a j adrow a. Gdyby j a mieli, nasz przy-
jaciel wiedziaby na pewno, ze plutonu nie u zywa si e w elektrowniach j adrowych
ju z od zamierzchych czasw. Pynie st ad wniosek, ze tak ze reszta Peryferii nie
posiada ju z energii j adrowej. Na pewno nie ma jej Smyrno, bo w przeciwnym
razie Anakreon nie wygraby tylu bitew w czasie ostatniej wojny. Interesuj ace,
prawda?
Phi! Pirenne wyd a wargi i odszed w wisielczym humorze, a Hardin
u smiechn a si e pod nosem.
Odrzuci niedopaek cygara i spojrza na rozpostart a na niebie Galaktyk e.
Wracamy do ropy i w egla, co? mrukn a, ale reszt e uwag zachowa dla siebie.
3
Kiedy Hardin zaprzeczy, jakoby Dziennik by jego wasno sci a, to by c mo-
ze od strony formalnej byo to zgodne ze stanem faktycznym, ale na tym koniec.
Hardin by gwnym inicjatorem poczyna n zmierzaj acych do przeksztacenia Ter-
minusa w samodzielne i samorz adne miasto zosta wybrany jego pierwszym
burmistrzem nic dziwnego zatem, ze chocia z nominalnie nie posiada ani jed-
nej akcji Dziennika, w rzeczywisto sci skrycie kontrolowa dobre sze s cdziesi at
procent.
Byy na to sposoby.
Nie byo zatem dzieem przypadku, ze akurat w czasie kiedy Hardin zacz a
nalega c na Pirenne, aby ten zezwoli mu na udzia w posiedzeniach Zarz adu Fun-
dacji, Dziennik wszcz a podobn a kampani e. I po raz pierwszy w historii, Fun-
dacji odbyo si e zgromadzenie ludowe, na ktrym domagano si e dopuszczenia
przedstawicielstwa miasta do udziau w rz adzie narodowym.
W ko ncu, aczkolwiek niech etnie, Pirenne skapitulowa.
Siedz ac u ko nca stou, Hardin daremnie wysila umys, staraj ac si e poj a c,
gdzie le zy przyczyna tego, ze uczeni s a tak kiepskimi administratorami. By c mo-
ze wyja snienia nale zao szuka c w tym, ze obcuj ac stale z niezmiennymi faktami,
za mao mieli do czynienia ze zmienn a natur a ludzk a.
W ka zdym razie, po jego lewej strome siedzieli teraz Tomasz Sutt i Jord Fara,
a po prawej Lundin Crast i Yate Fulham. Pirenne zajmowa miejsce prezydial-
ne.
Hardin sennie przysuchiwa si e pocz atkowym formalno sciom i o zywi si e do-
piero wtedy, kiedy Pirenne, przygotowuj ac si e do przemowy, poci agn a yk wody
40
ze szklanki. W ko ncu Pirenne zacz a:
Jest mi niezmiernie mio zakomunikowa c czonkom Zarz adu, ze po naszym
ostatnim posiedzeniu otrzymaem wiadomo s c, i z przyb edzie tu za dwa tygodnie
lord Dorwin, Kanclerz Imperium. Mo zemy smiao przypuszczaj, ze gdy tylko im-
perator dowie si e, jak wygl ada sytuacja, nasze stosunki z Anakreonem ulegn a
poprawie, ku naszej cakowitej satysfakcji.
U smiechn a si e i zwrci si e do Hardina:
Dziennik otrzyma ju z w tej sprawie informacje.
Hardin cicho parskn a. Stao si e teraz dla niego zupenie oczywiste, ze gw-
nym powodem dopuszczenia go do tego swi etego przybytku bya ch e c Pirennea
pochwalenia si e przed nim dopiero co otrzyman a wiadomo sci a.
Powiedzia spokojnie:
Mwi ac konkretnie czego oczekuje pan od lorda Dorwina?
Na to odezwa si e Tomasz Sutt. Kiedy by w bardziej podniosym nastroju,
mia denerwuj ac a manier e zwracania si e do rozmwcy w trzeciej osobie.
To zupenie oczywiste rzek ze burmistrz Hardin jest zdeklarowa-
nym cynikiem. Nie s adz e, zeby nie zdawa sobie sprawy z tego, ze jest zupenie
nieprawdopodobne, aby imperator pozwoli na pogwacenie swoich praw.
Tak? A co zrobiby w przypadku, gdyby jednak zostay pogwacone?
Zapanowao niezwyke poruszenie. Wreszcie Pirenne rzek:
To jest wbrew przepisom a po namy sle doda a poza tym wygasza
pan opinie, ktre tylko krok dzieli od zdrady.
Czy to ma by c odpowied z na moje pytanie?
Tak! Je sli nie ma pan nic wi ecej do powiedzenia. . .
Niech pan si e tak nie spieszy z wnioskami. Chciabym jeszcze o co s spy-
ta c. . . Czy poza tymi posuni eciami dyplomatycznymi, ktre mog a, cho c oczy-
wi scie nie musz a, by c zupenie bez znaczenia zrobiono co s konkretnego, aby
stawi c czoa zagro zeniu ze strony Anakreona?
Yate Fulham musn a doni a swj srogi w as i rzek:
A wi ec widzi pan tu zagro zenie?
A pan nie?
Nie bardzo odpar poba zliwie Fulham. Imperator. . .
Na przestrze n! zirytowa si e Hardin. Co si e tutaj dzieje! Co chwi-
la kto s mwi imperator, Imperium, jakby to byy magiczne sowa. Imperator
znajduje si e o pi e cdziesi at tysi ecy parsekw st ad i w atpi e, czy daby za nas zama-
nego kredyta. A gdyby nawet, to co on nam mo ze pomc? Wszystko, co pozostao
z floty Imperium w tych rejonach, jest w r ekach Czterech Krlestw, a Anakreon
ma w tym swj niemay udzia. Ludzie, musimy walczy c wyrzutniami, nie sowa-
mi.
Ateraz suchajcie uwa znie. Zyskali smy dwa miesi ace, gwnie dzi eki temu, ze
wmwili smy Anakreo nczykom, i z mamy bro n j adrow a. No, c z, wszyscy dobrze
41
wiemy, ze to wierutne kamstwo. Mamy energi e atomow a, ale tylko dla celw
handlowych, a i tego jest tyle co nic. Wkrtce si e w tym zorientuj a i je sli my slicie,
ze nadal b ed a nastawieni do nas zyczliwie, to grubo si e mylicie.
Drogi panie. . .
Chwileczk e. Jeszcze nie sko nczyem. Hardin rozgrza si e. Lubi to.
To znakomicie, ze wci aga si e do tej sprawy kanclerzy, ale byoby o wiele lepiej
w aczy c do gry par e dzia wyrzutni przystosowanych do pociskw j adrowych.
Stracili smy dwa miesi ace, panowie, i mo ze nie b edziemy ju z mie c nast epnych
dwch. Co proponujecie?
Lundin Crast, marszcz ac gniewnie swj dugi nos, rzek:
Je sli proponujecie militaryzacj e Fundacji, to nie chc e o tym sysze c. Ozna-
czaoby to otwarte wkroczenie na teren polityki. Jeste smy, panie burmistrzu, fun-
dacj a naukow a i niczym wi ecej.
Sutt doda:
Co wi ecej, on nie zdaje sobie sprawy z tego, ze zbrojenia wymagayby
oderwania ludzi warto sciowych ludzi od pracy przy Encyklopedii. Niech
si e dzieje, co chce, ale tego nie mo zna robi c.
Swi eta prawda zgodzi si e Pirenne. Przede wszystkim Encyklope-
dia. . . Zawsze.
Hardin j ekn a w duchu. Encyklopedia wydawaa si e ci e zko upo sledza c umysy
czonkw Zarz adu. Powiedzia lodowatym tonem:
Czy kiedykolwiek przyszo wam do gowy, ze Terminus mo ze si e intereso-
wa c sprawami innymi ni z Encyklopedia?
Nie wyobra zam sobie, Hardin, zeby Fundacja moga interesowa c si e czym s
innym ni z Encyklopedia odpar Pirenne.
Nie mwi e, ze Fundacja, mwi e o Terminusie. Obawiam si e, ze nie orien-
tujecie si e w sytuacji. Jest nas tu, na Terminusie, dobry milion, a nad Encyklope-
di a pracuje niewiele ponad sto pi e cdziesi at tysi ecy osb. Dla caej reszty tu jest
ich dom, ich ojczyzna. Tu si e urodzili smy i tu zyjemy. W porwnaniu z naszy-
mi domami, gospodarstwami i fabrykami Encyklopedia niewiele dla nas znaczy.
Chcemy mie c poczucie bezpiecze nstwa. . .
Zakrzyczano go.
Przede wszystkim Encyklopedia! piekli si e Crast. Mamy misj e do
spenienia.
Do diaba z misj a! krzykn a Hardin. To byo dobre pi e cdziesi at lat
temu. Teraz zyje tu nowe pokolenie.
Jedno z drugim nie ma nic wsplnego odpowiedzia Pirenne. Jeste-
smy uczonymi.
Naprawd e? podchwyci skwapliwie Hardin. To tylko mie dla was
zudzenie. Caa wasza paczka jest doskonaym przykadem tego, co od tysi ecy lat
42
toczy Galaktyk e. Jaki z to rodzaj nauki tkwi c tutaj setki lat i klasyfikowa c wyni-
ki prac uczonych ostatniego tysi aclecia? Czy kiedykolwiek pomy sleli scie o tym,
zeby rozwin a c, poszerzy c i udoskonali c ich wiedz e? Nie! Jeste scie zupenie zado-
woleni z tego, ze tkwicie w miejscu. Taka jest caa Galaktyka, i to przestrze n
tylko wie od jak dawna. To wa snie dlatego buntuj a si e Peryferie, to dlatego
upada komunikacja, to dlatego lokalne wojny ci agn a si e w niesko nczono s c, to dla-
tego cae systemy trac a wadz e nad energi a j adrow a i wracaj a do barbarzy nskich
metod produkcji energii na drodze chemicznej.
Je sli chcecie zna c moje zdanie krzykn a to Galaktyka schodzi na psy!
Przerwa i opad na krzeso, aby zapa c oddech. Nie zwraca uwagi na dwie
czy trzy osoby, ktre jednocze snie staray si e mu odpowiedzie c.
Wreszcie do gosu doszed Crast:
Nie wiem, burmistrzu, co pan chce osi agn a c swoim histerycznym wyst a-
pieniem. Z pewno sci a nie wnosi pan nic konstruktywnego do dyskusji. Zgaszam
wniosek, panie przewodnicz acy, aby uwagi mojego przedmwcy potraktowa c ja-
ko nieformalne i podj a c dyskusj e w miejscu, w ktrym zostaa przerwana.
Jord Fara poruszy si e po raz pierwszy. A z do tej pory nie bra udziau w spo-
rze, nawet kiedy ten si e zaogni. Ale teraz zabrzmia jego pot e zny gos, rwnie
pot e zny jak trzystufuntowe ciao, z ktrego si e wydobywa.
Czy nie zapomnieli smy o czym s, panowie?
O czym? spyta wyra znie zirytowany Pirenne.
O tym, ze za miesi ac obchodzi c b edziemy nasze pi e cdziesi eciolecie.
Fara posiada rzadk a umiej etno s c wygaszania najbardziej oczywistych banaw
z wielkim namaszczeniem i powag a.
I co z tego?
A w t e rocznic e ci agn a spokojnie Fara otworzy si e Krypta Hariego
Seldona. Czy zastanawiali scie si e kiedy, co mo ze by c w krypcie?
Nie wiem. Zwyke rzeczy. By c mo ze szablonowe przemwienie i gratula-
cje. Nie s adz e, aby nale zao przywi azywa c do Krypty wi eksze znaczenie, chocia z
Dziennik tu rzuci w scieke spojrzenie na Hardina, ktry w odpowiedzi wy-
szczerzy z eby w szerokim u smiechu stara si e zrobi c z tego wielk a spraw e.
Poo zyem temu kres.
Aha rzek Fara. Ale by c mo ze jeste s w b edzie. Czy nie uderza ci e
przerwa na chwil e i wznis palec w stron e swego niewielkiego, bulwiastego
nosa ze Krypta otworzy si e w bardzo odpowiednim czasie?
Chciae s chyba powiedzie c w bardzo nieodpowiednim czasie mrukn a
Fulham. Mamy inne zmartwienia.
Wa zniejsze ni z przesania od Hari Seldona? My sl e, ze nie Fara wygl ada
tak uroczy scie jak nigdy przedtem, a Hardin przygl ada mu si e z zamy sleniem.
Do czego on zmierza? zastanawia si e.
43
Prawd e mwi ac powiedzia Fara radosnym gosem wszyscy chyba
zapomnieli scie o tym, ze Seldon by najwi ekszym psychologiem naszych czasw
i zao zycielem Fundacji. Wydaje si e, ze mo zna zasadnie przypuszcza c, i z u zy on
swej wiedzy dla okre slenia prawdopodobnego biegu wydarze n najbli zszej przy-
szo sci. Je sli zrobi to, a powtarzam wydaje si e to prawdopodobne, to na
pewno postara si e znale z c jaki s sposb, zeby ostrzec nas przed niebezpiecze n-
stwem i by c mo ze wskaza c wyj scie z sytuacji. Wiecie dobrze, jak droga jego
sercu bya Encyklopedia.
Zgromadzeni spogl adali po sobie niepewnym wzrokiem. Pirenne chrz akn a
i rzek:
Hm, doprawdy nie wiem. Psychologia to wielka nauka, ale jak mi si e
wydaje nie ma teraz w srd nas psychologw. Wydaje mi si e, ze st apamy po
niepewnym gruncie.
Czy pan przypadkiem nie studiowa psychologii u Alurina? Fara zwrci
si e do Hardina.
Tak odpowiedzia Hardin, na poy pogr a zony w zadumie ale nigdy
nie uko nczyem studiw. Miaem do s c teorii. Chciaem si e zaj a c in zynieri a psy-
chologiczn a, ale nie byo do tego odpowiednich warunkw, wi ec zrobiem to, co
mogem zrobi c zaj aem si e polityk a. Praktycznie bior ac, to jedno i to samo.
A zatem, co pan my sli o Krypcie?
Nie mam zdania na ten temat odpar ostro znie Hardin.
A z do ko nca zebrania nie wyrzek ju z ani sowa, mimo i z wrcono do sprawy
wizyty Kanclerza Imperium.
Prawd e mwi ac, nie sucha nawet tego, co mwili. Wskazano mu now a drog e
i wszystko zacz eo si e powoli ukada c w cao s c. Par e spraw pasowao do siebie.
A kluczem do tego bya psychologia. Tego by pewien.
Rozpaczliwie prbowa przypomnie c sobie teorie psychologiczne, ktrych si e
niegdy s uczy i od razu na pocz atku uzmysowi sobie jedno.
Tak wielki psycholog jak Seldon potrafi rozszyfrowa c ludzkie emocje w stop-
niu wystarczaj acym do tego, by dokadnie mc przewidzie c przysze zakr ety hi-
storii.
4
Lord Dorwin za zywa tabaki. Mia tak ze dugie loki, najwidoczniej sztucznie
uo zone, a do tego puszyste jasne bokobrody, ktre gadzi z lubo sci a. Poza tym,
oczywi scie, wyra za si e wykwintnie i nie wymawia r.
W tej chwili Hardin nie mia czasu, aby du zej zastanawia c si e nad przyczyna-
mi swej nagej niech eci do szlachetnego kanclerza. Ach, tak, jeszcze te wytworne
44
ruchy doni towarzysz ace wszystkiemu, co mwi i starannie wystudiowana, a-
skawa zyczliwo s c, przebijaj aca nawet z najprostszego tak.
Tak czy inaczej podstawowym zadaniem byo teraz znale z c go. Znikn a z Pi-
rennem p godziny temu przepad gdzie s, niech go diabli!
Hardin by zupenie pewien, ze jego wasn a nieobecno s c podczas rozmw
wst epnych byaby bardzo na r ek e Pirenneowi.
Pirennea widziano wa snie w tym skrzydle i na tym pi etrze. Trzeba po prostu
sprawdzi c wszystkie pomieszczenia. W poowie drogi Hardin mrukn a. Aha!
i wszed do ciemnego pokoju. Na tle jasnego ekranu wyra znie widoczny by
zarys kunsztownej fryzury lorda Dorwina.
Lord unis gow e i rzek: A, Hahdin. Szuka pan, phawda? Wyci agn a
wjego stron e przeadowan a ozdobami, a przy tymjak zauwa zy Hardin pod-
le wykonan a tabakierk e, a spotkawszy si e z grzeczn a odmow a, sam za zy szczypt e
tabaki i u smiechn a si e askawie.
Pirenne nachmurzy si e, ale Hardin zareagowa na to zupenie oboj etn a min a.
Jedynym d zwi ekiem, ktry przerwa narastaj ac a z wolna cisz e, byo trza snie-
cie wieczka tabakiery Lorda Dorwina. Po chwili kanclerz odo zy j a i przemwi.
To wielkie osi agni ecie, ta wasza Encyklopedia, Hahdin. Naphawd e to dzie-
o, kthe mo zna pohwna c z najwi ekszymi osi agni eciami wszystkich czasw.
Wi ekszo s c z nas tak uwa za, milordzie. Jest to jednak na razie osi agni ecie
niezupenie osi agni ete.
Z tego skhomnego przegl adu osi agni e c waszej Fundacji wnosz e, ze nie
ma co do tego zadnych obaw. Mam dobhe mniemanie o jej sphawno sci tu
skin a gow a Pirenneowl, ktry, wyra znie zadowolony z uznania, odpowiedzia
ukonem.
Prawdziwe swi eto mio sci pomy sla Hardin, a go sno rzek:
Skar zyem si e nie tyle na brak sprawno sci naszych naukowcw, milordzie,
ile na nadzwyczajn a wprost sprawno s c Anakreo nczykw, wykazywan a w innej,
bardziej destrukcyjnej dziedzinie.
A tak, Anakheon. Lekcewa z acy ruch r eki Wa snie stamt ad przyby-
wam. Zupenie bahbarzy nska planeta. Thudno sobie wphost wyobhazi c, ze tutaj,
na Pehyfehiach, mog a egzystowa c istoty ludzkie. Bhak najbahdziej elementah-
nych rzeczy niezb ednych dla kultuhalnego gentlemana, bhak podstawowych ahty-
kuw potrzebnych do dobhego samopoczucia i wygody zupene opuszczenie,
w kthym. . .
Hardin przerwa sucho: Niestety, Anakreo nczycy maj a za to wszystkie ele-
mentarne rzeczy potrzebne do prowadzenia wojny i wszystkie podstawowe arty-
kuy niezb edne do sprowadzenia zagady.
Owszem, owszem lord Dorwin wydawa si e niezadowolony, by c mo-
ze dlatego, ze przerwano mu w p zdania. Ale, wiecie, nie b edziemy dzisiaj
hozmawia c o intehesach. Naphawd e, chocia z sk adin ad jestem tym zaintehesowa-
45
ny. Doktorze Pihenne, czy nie mgby mi pan pokaza c dhugiego tomu? Bahdzo
phosz e.
Swiata przygasy.
Nie zostay wy aczone normalnie, lecz z zky i rozpyn ey si e tak nagle, ze
Hardin a z podnis si e z miejsca. Sposzony, spojrza na sufit, a kiedy z powrotem
przenis wzrok na szklan a kabin e, nie bya ju z pusta.
Zajmowaa j a jaka s posta c posta c w fotelu na kkach.
Czowiek, ktry ukaza si e w kabinie, przez chwil e nic nie mwi. Zamkn a
ksi a zk e, ktra spoczywaa na jego kolanach i gadzi j a od niechcenia. A potem
u smiechn a si e i jego twarz wydaa si e twarz a zywego czowieka.
Wreszcie odezwa si e.
Jestem Hari Seldon. Gos by starczy i mi ekki.
Hardin ju z ju z wstawa z krzesa, aby ukoni c si e, ale wstrzyma si e w ostatniej
chwili.
Seldon mwi dalej, tonem towarzyskiej pogaw edki:
Jak widzicie, jestem przykuty do krzesa i nie mog e wsta c, aby was powi-
ta c. Licz ac wedug mojego czasu, wasi dziadkowie odlecieli na Terminusa kilka
miesi ecy temu i od tej pory cierpi e na raczej uci a zliwy parali z. Nie widz e was,
rozumiecie, wi ec nie mog e was odpowiednio powita c. Nie wiem nawet, ilu was tu
jest, wi ec wszystko to musi si e odby c bez ceremonii. Je sli kto s z was stoi, niech
usi adzie, a je sli chcecie zapali c, to nie mam nic przeciwko temu. Dlaczego mia-
bym mie c? W rzeczywisto sci wcale mnie tu nie ma zachichota.
Hardin niemal automatycznie si egn a po cygaro, ale rozmy sli si e.
Seldon odo zy ksi a zk e na bok, jakby skadaj ac j a na nie istniej ace biurko,
a kiedy to robi, jego palce na chwil e zniky.
Min eo ju z pi e cdziesi at lat od zao zenia Fundacji rzek. Pi e cdziesi at
lat, w ci agu ktrych czonkowie Fundacji byli nie swiadomi celu, dla ktrego pra-
cowali. Trzymanie ich w nie swiadomo sci byo konieczne, ale teraz ta konieczno s c
min ea.
Trzeba zacz a c od tego, ze Fundacja Encyklopedyczna to oszustwo, i ze byo
tak od samego pocz atku.
Z tyu dobieg Hardina odgos szamotaniny i dwa czy trzy zduszone okrzyki,
ale nie odwrci gowy.
57
Nie wywaro to oczywi scie zadnego wra zenia na Harim Seldonie. Mwi dalej
z niezm aconym spokojem.
Jest ona oszustwem w tym sensie, ze ani mnie, ani zadnego z moich kole-
gw w ogle nie obchodzi, czy kiedykolwiek uka ze si e cho cby Jeden tom Ency-
klopedii. Spenia ona swoje zadanie, poniewa z dzi eki niej wyudzili smy od impe-
ratora przywilej na zao zenie Fundacji, dzi eki niej pozyskali smy sto tysi ecy osb
niezb ednych dla powodzenia naszych planw i dzi eki niej udao si e nam znale z c
dla nich zaj ecie na czas konieczny do tego, by wypadki tak si e uksztatoway, ze
nie sposb ju z ich teraz odwrci c.
Podczas tych pi e cdziesi eciu lat, kiedy pracowali scie nad tym oszuka nczym
nie ma sensu u zywa c eufemizmw projektem, wasze mo zliwo sci powrotu na
Trantora kurczyy si e, a z wreszcie zostay zupenie przekre slone. W rezultacie nie
macie ju z teraz innego wyboru, jak tylko po swi eci c si e innemu, niesko nczenie
wa zniejszemu zadaniu, ktre byo, i nadal jest, naszym prawdziwym celem.
W tym wa snie celu umie scili smy was na takiej planecie i w takim czasie, ze
za pi e cdziesi at lat musieli scie si e znale z c w sytuacji bez wyboru. Od tej chwi-
li, przez dugie stulecia, nie mo zecie ju z zej s c z drogi, na ktr a wkroczyli scie.
Staniecie twarz a w twarz z ca a seri a kryzysw, z ktrych pierwszy wa snie si e
zacz a, i w ka zdym przypadku wasza swoboda dziaania b edzie tak ograniczona,
ze zmuszeni b edziecie kroczy c jedn a, i tylko jedn a drog a. To jest wa snie ta droga,
ktr a opracowaa nasza psychologia nie bez powodu.
Cywilizacja galaktyczna kostnieje i upada ju z od stuleci, chocia z tylko nie-
liczni zdaj a sobie z tego spraw e. Ale teraz Peryferie odrywaj a si e w ko ncu od
Imperium i jego polityczna jedno s c rwie si e i p eka. Gdzie s mniej wi ecej pi e c-
dziesi at lat temu zaistnia moment, w ktrym przyszli historycy wyznacz a lini e
i rzekn a: Od tego czasu datuje si e upadek Imperium Galaktycznego.
I b ed a mieli racj e, aczkolwiek jeszcze przez dugie wieki mao kto b edzie
sobie z tego zdawa spraw e.
A po Upadku nadejdzie nieuchronnie okres barbarzy nstwa, okres, ktry
jak wykazuje nasza psychohistoria w normalnych warunkach trwaby przez
trzydzie sci tysi ecy lat. Nie mo zemy zapobiec upadkowi. Nie chcemy zreszt a tego
robi c, gdy z kultura Imperium zatracia ca a sw a niegdysiejsz a warto s c i witalno s c.
Mo zemy jednak skrci c okres barbarzy nstwa, ktry musi potem nast api c, do oko-
o jednego tysi aca lat.
Nie mo zemy wyja sni c wam tajnikw tego skrcenia, tak jak, pi e cdziesi at lat
temu, nie mogli smy powiedzie c wam prawdy o Fundacji. Gdyby scie odkryli te
tajniki, to nasz plan mgby si e zawali c, jak zawaliby si e, gdyby scie wcze sniej
odkryli prawdziwy charakter Fundaci? gdy z wwczas, dzi eki tej wiedzy, wasza
swoboda dziaania wzrosaby niepomiernie i liczba dodatkowych zmiennych po-
wstaych wten sposb byaby zbyt du za, aby nasza psychohistoria moga si e z tym
upora c.
58
Ale nie odkryjecie tego, gdy z na Terminusie nie ma i nigdy nie byo psycho-
logw, z wyj atkiem Alurina, ktry by jednym z nas.
Ale jedno mog e wam powiedzie c: Terminus i bli zniacza fundacja na drugim
ko ncu Galaktyki s a pocz atkiem odrodzenia i zal a zkiem Drugiego Imperium Ga-
laktycznego. I to wa snie obecny kryzys otwiera przed Terminusem drog e do tej
przyszo sci.
Nawiasem mwi ac, jest to raczej prosty kryzys, o wiele prostszy ni z wiele
z tych, ktre czekaj a was w przyszo sci. Sprowadzaj ac to do podstawowych ele-
mentw jeste scie planet a, ktra zostaa nagle odci eta od stoj acych wci a z na
wysokim szczeblu cywilizacji gwnych o srodkw Galaktyki i zagro zona najaz-
dem silniejszych s asiadw. Jeste scie niewielkim swiatem, zamieszkaym przez
naukowcw, otoczonym szybko rozprzestrzeniaj acym si e zalewem barbarzy n-
stwa. Jeste scie wysepk a energii atomowej w srd oceanu energii uzyskiwanej
w prymitywny sposb, ale mimo to jeste scie bezradni, gdy z brak wam metali.
Widzicie wi ec, ze stan eli scie wobec twardej konieczno sci, a wasze dziaanie
zostao wymuszone. Natura tego dziaania, to znaczy, rozwi azanie waszego dyle-
matu, jest oczywi scie prosta. Widmo Hariego Seldona si egn eo r ek a w powietrze
i ponownie w jego doni ukazaa si e ksi a zka. Otworzy j a i rzek:
Jednak, bez wzgl edu na to, jak kr ete miayby by c scie zki waszych przy-
szych dziejw, przeka zcie wyra znie waszym potomkom, ze droga zostaa wy-
znaczona, a jej kresem jest nowe i pot e zniejsze imperium.
Powiedziawszy to, przenis wzrok na ksi a zk e i zapad si e w nico s c, a swiata
ponownie rozbysy.
Hardin podnis gow e po to tylko, by zobaczy c, ze stoi przed nim Piren-
ne. Prezesowi Zarz adu dr zay wargi, a wzrok mia tragiczny. Mwi pewnym, ale
bezbarwnym gosem.
Mia pan, zdaje si e, racj e. Je sli spotka si e pan dzi s z nami o szstej, to
Zarz ad zasi egnie pana opinii w sprawie dalszych posuni e c.
Ka zdy z nich u scisn a mu do n, po czym wszyscy wyszli. Hardin u smiech-
n a si e. W tym przypadku zachowali si e zasadniczo prawidowo byli na tyle
naukowcami, aby przyzna c si e do b edu. . . ale dla nich byo na to ju z za p zno.
Spojrza na zegarek. O tej porze byo ju z po wszystkim. Ludzie Yohana prze-
j eli kontrol e nad miastem i Zarz ad nie mia ju z nic do powiedzenia.
Jutro l aduj a pierwsze statki Anakreo nczykw, ale to nie szkodzi. Za p roku
oni te z nie b ed a mieli nic do powiedzenia.
Prawd e mwi ac, jak powiedzia Hari Seldon i jak Salvor Hardin podejrzewa
ju z od dnia, w ktrym Anselm haut Rodric po raz pierwszy odkry przed nimi, ze
Anakreon nie posiada energii j adrowej, rozwi azanie kryzysu byo proste.
Proste jak wszyscy diabli!
CZ E
C III
BURMISTRZOWIE
1
Cztery Krlestwa nazwa nadawana tym cz e sciom Prowincji Anakreona,
ktre oderway si e od Pierwszego Imperium we wczesnych latach ery fundacyjnej
i utworzyy niezale zne, krtko istniej ace krlestwa. Najwi ekszym i najpot e zniej-
szym z nich by sam Anakreon, ktrego obszar (. . . )
Niew atpliwie najciekawszym problemem historii Czterech Krlestw jest
dziwny system spoeczny narzucony na pewien czas krlestwom przez admini-
stracj e Salvora Hardina (. . . )
Encyklopedia Galaktyczna
Deputacja!
To, ze Salvor Hardin ujrza ich, nim nadeszli, w niczym nie polepszao sprawy.
Przeciwnie, oczekiwanie byo szczeglnie niezno sne.
Yohan Lee zaleca najostrzejsze srodki.
Uwa zam, Hardin mwi ze nie mo zemy zmarnowa c ani chwili. Nie
mog a nic zrobi c a z do najbli zszych wyborw legalnie, w ka zdym razie a to
nam daje rok. Spaw ich.
Hardin sci agn a usta.
Nigdy si e niczego nie nauczysz, Lee. Znam ci e ju z czterdzie sci lat i przez
ten czas nie zdoae s si e nauczy c subtelnej sztuki zachodzenia przeciwnika od
tyu.
Nie uznaj e takich metod walki burkn a Lee.
Tak, wiem o tym. My sl e, ze dlatego jeste s jedynym czowiekiem, ktremu
ufam. Przerwa i si egn a po cygaro. Przebyli smy dug a drog e, Lee, od czasu
kiedy przygotowywali smy spisek przeciwko Encyklopedystom. Starzej e si e. Mam
sze s cdziesi at dwa lata. . . My slae s kiedy o tym, jak szybko przeszo te trzydzie sci
lat?
Ja nie czuj e si e stary parskn a Lee. A mam sze s cdziesi at sze s c lat.
Tak, ale ty nie masz kopotw z trawieniem.
Hardin leniwie ssa cygaro. Ju z dawno przesta marzy c o delikatnym vega n-
skim tytoniu z dawnych lat z czasw, kiedy Terminus handlowa ze wszystkimi
cz e sciami Imperium Galaktycznego. Lata te ju z dawno znalazy si e w lamusie,
do ktrego id a wszystkie Dobre Stare Czasy. W tym samym lamusie, ku ktre-
mu zd a zao Imperium Galaktyczne. Zastanawia si e, kto teraz jest imperatorem
je sli w ogle by jeszcze jaki s imperator, a nawet Imperium. Na przestrze n!
Od trzydziestu lat, od czasu, kiedy tutaj, na skraju Galaktyki, zostay przerwane
po aczenia, cay wszech swiat Terminusa ogranicza si e do niego samego i s asiadu-
j acych z nim krlestw.
61
Jak ze nisko upad dawny mocarz! Krlestwa! W dawnych czasach byy zale-
dwie prefekturami, cz e sciami jednej prowincji, ktra z kolei bya cz e sci a jednego
z sektorw kwadranta, b ed acego z kolei tylko cz e sci a wszechogarniaj acego Im-
perium Galaktycznego. A teraz, gdy Imperium stracio kontrol e nad dalej poo zo-
nymi rejonami Galaktyki, te mae grupki planet stay si e krlestwami z operet-
kowymi krlami i wielmo zami i niepowa znymi, pozbawionymi sensu wojenkami,
a ich mieszka ncy wiedli zaosne zycie w srd ruin.
Cywilizacja upada. Energia atomowa popada w zapomnienie. A nauka prze-
istacza si e w mitologi e. Tak byo a z do czasu utworzenia Fundacji. Tej Fundacji,
ktr a wa snie w celu zachowania zdobyczy cywilizacji zao zy tu, na Terminusie,
Hari Seldon.
Lee sta w oknie. Jego gos przerwa rozmy slania Hardina.
Przyjechali powiedzia. Ostatnim modelem, szczeniaki. Zrobi
kilka niezdecydowanych krokw w stron e drzwi, a potem spojrza na Hardina.
Hardin u smiechn a si e i przywoa go ruchem doni z powrotem.
Kazaem przyprowadzi c ich tutaj.
Tutaj?! Po co? Nabior a zbyt du zego mniemania o sobie.
Po co odgrywa c t e ca a komedi e oficjalnej audiencji u burmistrza? Jestem
za stary na biurokracj e. A oprcz tego w rozmowach z dzieciakami przydaje si e
pochlebstwo szczeglnie wtedy, kiedy do niczego nie zobowi azuje. Usi ad z.
Lee Hardin zrobi perskie oko potrzebuj e twego moralnego wsparcia. Szcze-
glnie w rozmowie z tym modym Sermakiem.
Ten chopak powiedzia Lee szorstko jest niebezpieczny. On ma zwo-
lennikw, Hardin, wi ec nie radz e ci go lekcewa zy c.
A czy ja kiedykolwiek kogo lekcewa zyem?
No wi ec ka z go aresztowa c. Potem pomy slimy, jakie mu postawi c zarzuty.
Ostatni a rad e Hardin pu sci mimo uszu.
Ot z i oni, Lee.
W odpowiedzi na sygna oznajmiaj acy ich przybycie Hardin nacisn a peda
ukryty pod biurkiem i drzwi rozsun ey si e.
Weszli rz edem. Byo ich czterech. Uprzejmym ruchem r eki Hardin wskaza
im fotele stoj aco pkolem przed jego biurkiem. Skonili si e i usiedli, czekaj ac a z
burmistrz przemwi.
Prztykni eciem w pi eknie rze zbione srebrne wieczko Hardin otworzy pudeko
cygar b ed ace ongi s, w dawnych minionych czasach Encyklopedystw, wasno sci a
Jorda Fary, czonka Zarz adu Fundacji. By to oryginalny produkt Imperium, po-
chodz acy z Santanni, chocia z znajdoway si e w nim teraz cygara z miejscowego
tytoniu. Jeden po drugim, z uroczyst a powag a, wszyscy czterej wzi eli po cygarze
i zapalili je z nabo ze nstwem.
Sef Sermak siedzia drugi z lewej. By najmodszy z caej grupy i najbar-
dziej interesuj acy. Mia starannie przyci ety szczeciniasty zty w asik i zapade
62
oczy o nieokre slonym kolorze. Hardin niemal od razu przesta zwraca c uwag e
na pozosta a trjk e ich przeci etno s c rzucaa si e w oczy. Skoncentrowa si e na
Sermaku, tym Sermaku, ktry ju z w czasie swej pierwszej kadencji w Radzie
Miejskiej nieraz wprawi w popoch to stateczne ciao, i to, co powiedzia, byo
skierowane wa snie do Sermaka:
Od chwili, kiedy wygosi pan to pomienne przemwienie w ubiegym
miesi acu, bardzo chciaem pana pozna c. Bardzo umiej etnie zaatakowa pan poli-
tyk e zagraniczn a rz adu.
Oczy Sermaka rozbysy.
Pana zainteresowanie przynosi mi zaszczyt powiedzia. Nie wiem,
czy mj atak by przeprowadzony umiej etnie, ale na pewno nie by bezpodstawny.
By c mo ze. Oczywi scie ma pan prawo mie c wasne zdanie. Ale jest pan
jeszcze mody.
Sermak odpar sucho:
W pewnym okresie zycia nikt nie jest wolny od tej wady. Pan sam mia
dwa lata mniej ni z ja teraz, kiedy zosta pan burmistrzem tego miasta.
Hardin u smiechn a si e w duchu. Ten mokos mia tupet. Go sno powiedzia:
Domy slamsi e, ze przyszli scie do mnie wa snie wsprawie tej polityki, ktra
tak bardzo denerwuje was podczas posiedze n Rady. Mwi pan w imieniu was
wszystkich, czy musz e wysucha c ka zdego z osobna?
Caa czwrka wymienia mi edzy sob a szybkie spojrzenia.
Sermak powiedzia stanowczym tonem:
Mwi e w imieniu ludu Terminusa ludu, ktrego w rzeczywisto sci nikt
nie reprezentuje w tym bezwolnym tworze zwanym Rad a.
Rozumiem. Wobec tego niech pan mwi, o co chodzi.
Chodzi o to, burmistrzu, ze nie podoba nam si e. . .
Mwi ac my, ma pan na my sli wa snie ten lud, tak?
Sermak popatrzy na niego wrogo, w esz ac puapk e i odpowiedzia zimno:
S adz e, ze moje pogl ady wyra zaj a opini e wi ekszo sci wyborcw. Czy to
panu wystarczy?
No c z, trzeba by to byo najpierw udowodni c, ale prosz e mwi c dalej. Nie
podoba wam si e. . .
Wa snie. Nie podoba nam si e polityka, w wyniku ktrej od trzydziestu lat
Terminus jest systematycznie pozbawiany zdolno sci obrony przed gro z acym mu
nieuchronnie atakiem.
Rozumiem. I dlatego. . . Prosz e mwi c smiao.
To uprzejmie z pana strony, ze uprzedza pan moje my sli. I dlatego tworzy-
my now a parti e parti e, ktra zatroszczy si e o bie z ace potrzeby Terminusa, a nie
o mityczne przeznaczenie i los przyszego Imperium. Mamy zamiar wyrzuci c
pana i ca a t e pa nsk a klik e ugodowcw z Ratusza i to ju z wkrtce.
Chyba ze. . . No, wie pan, zawsze jest jakie s chyba ze.
63
Trudno znale z c co s takiego w tym przypadku chyba ze pan sam zrezy-
gnuje ze swej funkcji. Nie prosz e, zeby zmieni pan swoj a polityk e tak dalece
nie ufabym panu. Pana obietnice nie s a nic warte. Urz adza nas tylko pana rezy-
gnacja.
Rozumiem Hardin zao zy nog e na nog e i zacz a si e hu sta c na krze sle.
To wasze ultimatum. adnie z waszej strony, ze mnie uprzedzili scie. Ale
wie pan co wydaje mi si e, ze zignoruj e wasze ostrze zenie.
To nie jest ostrze zenie. To deklaracja zasad i czynw. Nowa partia ju z si e
utworzya. Jutro zaczynamy oficjalnie dziaa c. Nie widzimy mo zliwo sci kompro-
misu ani nie mamy na to ochoty. Mwi ac szczerze tylko przez wzgl ad na pa-
na zasugi dla Miasta zdecydowali smy si e zaproponowa c panu bardziej dogodne
wyj scie. Przypuszczaem, ze pan z niego nie skorzysta, ale mam teraz czyste su-
mienie. Najbli zsze wybory udowodni a nieodparcie i niezbicie, ze pana rezygnacja
jest konieczna.
Podnis si e i poderwa reszt e do wyj scia.
Hardin unis r ek e.
Chwileczk e! Siadajcie.
Sef Sermak usiad, korzystaj ac skwapliwie z zaproszenia. Hardin u smiechn a
si e w duchu. Na przekr temu, co mwi, wci a z czeka na propozycj e na jak a s
propozycj e.
O jakie konkretnie zmiany w polityce zagranicznej wam chodzi? Chcecie,
zeby smy zaatakowali Cztery Krlestwa teraz, od razu, wszystkie jednocze snie?
Nic takiego nie sugerowaem, panie burmistrzu. Po prostu uwa zamy, ze
trzeba natychmiast sko nczy c z polityk a ust epstw. Przez cay czas sprawowania
wadzy prowadzi pan polityk e pomocy naukowej dla Krlestw. Da im pan ener-
gi e j adrow a. Pomg im pan odbudowa c siownie j adrowe. Zao zy pan kliniki,
laboratoria chemiczne i fabryki.
No i co? Jakie pan ma do tego zastrze zenia?
Robi pan to po to, aby odwie s c ich od zamiaru zaatakowania nas. Przeku-
puj ac ich, gra pan gupka, ktry nie orientuje si e, ze jest po prostu szanta zowany.
Pozwoli im pan w ten sposb obedrze c nas do skry. . . A rezultat jest taki, ze
jeste smy teraz zdani na ask e i nieask e tych barbarzy ncw.
A to dlaczego?
Dlatego, ze da im pan energi e j adrow a, ze da im pan bro n, ze faktycznie
naprawi pan i wyposa zy ich statki wojenne, dzi eki czemu s a teraz nieporwna-
nie silniejsi ni z trzydzie sci lat temu. Ich z adania rosn a i w ko ncu zaspokoj a je
wszystkie za jednym zamachem, dokonuj ac zbrojnej inwazji na Terminusa. Czy
szanta z nie ko nczy si e zwykle w taki wa snie sposb?
A jakie pan widzi srodki zaradcze?
Od razu najszybciej jak tylko mo zna sko nczy c z przekupstwem i a-
pwkami. Ca a energi e skierowa c na wzmocnienie Terminusa i nie czeka c na atak,
64
lecz samemu zaatakowa c!
Hardin przygl ada si e jasnemu w asikowi Sermaka z niemal chorobliwym zain-
teresowaniem. Sermak musia si e czu c pewnie, w przeciwnym razie nie mwiby
tak wiele. Nie byo w atpliwo sci, ze wyra za zdanie du zej, bardzo du zej cz e sci
ludno sci.
Gos Hardina nie zdradza nurtuj acych go my sli. By niemal nonszalancki.
Sko nczy pan? spyta.
Na razie.
Tak. . . wobec tego. . . czy widzi pan t e oprawion a w ramki sentencj e, ktra
wisi za mn a na scianie? Mo ze byby pan uprzejmy go sno J a przeczyta c.
Wargi Sermaka drgn ey.
Gosi ona: Sia to ostateczno s c, do ktrej uciekaj a si e nieudolni. To mak-
syma starcw, panie burmistrzu.
Stosowaem si e do niej, kiedy byem mody, panie radny. I to z powodze-
niem. Nie byo pana jeszcze na swiecie, kiedy to si e dziao, ale mo ze sysza pan
co s o tym w szkole.
Uwa znie obserwowa Sermaka i mwi dalej, starannie odmierzaj ac sowa:
Kiedy Hari Seldon zao zy tu Fundacj e, jej rzekomym celem miao by c
stworzenie i wydanie wielkiej encyklopedii. Dali smy si e zwie s c i przez pi e cdzie-
si at lat pod a zali smy za tym b ednym ognikiem nim wreszcie odkryli smy, po co
rzeczywi scie zostaa stworzona. Wtedy byo ju z niemal za p zno. Kiedy zostay
przerwane po aczenia z centralnymi regionami Imperium, znale zli smy si e w trud-
nej sytuacji. Byli smy swiatem naukowcw skoncentrowanych w jednym jedynym
mie scie, nie posiadali smy przemysu i otaczay nas swie zo powstae, wrogie i pra-
wie barbarzy nskie krlestwa. Byli smy niewielk a wysepk a energii j adrowej w srd
tego oceanu barbarzy nstwa, i bardzo akomym k askiem.
Anakreon, ktry rwnie z wtedy, tak jak i teraz, by najpot e zniejszym z Czte-
rech Krlestw, domaga si e utworzenia bazy wojskowej na Terminusie i rzeczy-
wi scie j a tu zao zy, a wcze sni administratorzy Miasta, Encyklopedy sci, bardzo
dobrze wiedzieli, ze to tylko wst ep do zagarni ecia caej planety. Tak wygl aday
sprawy, kiedy. . . hmm. . . przej aem faktyczne rz ady. Co by scie zrobili na moim
miejscu?
Sermak wzruszy ramionami.
To akademicka dyskusja. Oczywi scie wiem, co pan zrobi.
Mimo to przypomn e wam. Mo ze nie zrozumieli scie istoty rzeczy. Pokusa,
aby zebra c wszelkie mo zliwe siy i podj a c walk e, bya wielka. To najatwiejsze
i b ed ace w najwi ekszej zgodzie z poczuciem wasnej godno sci wyj scie, ale te z,
prawie zawsze, najgupsze. Pan wa snie by tak zrobi pan, z tym caym gada-
niem o zadaniu pierwszego ciosu. Natomiast ja zrobiem co innego zo zyem
wizyt e w pozostaych trzech krlestwach. Zwrciem uwag e ich wadcw na to,
ze pozwoli c Anakreo nczykom posi a s c sekret energii j adrowej to przyo zy c so-
65
bie n z do garda, i zasugerowaem nieznacznie, co powinni zrobi c, zeby do tego
nie dopu sci c. To byo wszystko. W miesi ac po wyl adowaniu armii Anakreona na
Terminusie jego krl otrzyma ultimatum podpisane przez wadcw s asiednich
krlestw. Po tygodniu na Terminusie nie byo ju z ani jednego Anakreo nczyka.
Powiedzcie mi na co zdaaby si e wtedy sia?
Przez chwil e mody radny przygl ada si e z zainteresowaniem niedopakowi
cygara. Potem wrzuci go do otworu spopielacza i rzek:
Nie widz e tu analogii. Diabetyka przywraca do normy insulina i n z jest
zbyteczny, ale zapalenie wyrostka robaczkowego wymaga operacji. Nic na to nie
mo zna poradzi c. Kiedy inne metody zawiody, to co pozostaje, je sli nie jak pan
to okre sla ostateczno s c? To pana wina, ze znale zli smy si e w takiej sytuacji.
Moja? Aha, moja polityka ust epstw. Pan w dalszym ci agu zdaje si e nie
pojmowa c podstawowych wymogw sytuacji. Nasze kopoty wcale si e nie sko n-
czyy wraz z wycofaniem si e Anakreo nczykw. One si e wtedy zacz ey. Cztery
Krlestwa nigdy nie byy do nas nastawione tak wrogo, jak wtedy, gdy z ka zde
z nich chciao wej s c w posiadanie energii j adrowej. Przed rzuceniem si e na nas
powstrzymywaa ka zde z nich tylko obawa przed reakcj a ze strony pozostaych
trzech. Balansowali smy na bardzo w askiej linie i wahni ecie si e w ktr akolwiek
stron e. . . Gdyby, na przykad, ktre s krlestwo uroso zbytnio w si e albo gdyby
kilka z nich lub wszystkie utworzyy koalicj e. . . Rozumie pan?
Oczywi scie. By to czas, zeby zacz a c przygotowania do wojny.
Przeciwnie. By to czas, zeby przedsi ewzi a c wszelkie srodki dla zapobie-
zenia wojnie. Wygrywaem ich wzajemne animozje. Pomagaem wszystkim po
kolei. Dawaem im nauk e, handel, o swiat e, naukow a medycyn e. Doprowadziem
do tego, ze Terminus sta si e dla nich wi ecej wart jako kwitn acy swiat ni z jako
zdobycz wojenna. Pracowaem na to trzydzie sci lat.
Tak, ale zmuszony by pan otacza c te dary nauki aur a cudowno sci i tajem-
nicy, i urz adza c oburzaj ace maskarady. Zrobi pan z tego ni to religi e, ni to cyrk.
Stworzy pan hierarchi e kapanw i skomplikowany, bezsensowny rytua.
Hardin zmarszczy czoo.
No i co z tego? Nie s adz e, zeby miao to co s wsplnego z tematem naszej
rozmowy. Zacz aem w ten sposb, poniewa z ci barbarzy ncy patrzyli na nasz a na-
uk e jak na jaki s rodzaj magii czy czarw i w ten sposb byo najatwiej przekona c
ich do niej. Kapa nstwo powstao samo, bez naszego udziau, a je sli teraz poma-
gamy im w tym, to tylko dlatego, ze idziemy po najmniejszej linii oporu. To baha
sprawa.
Ale ci kapani opiekuj a si e siowniami j adrowymi. I to ju z nie jest baha
sprawa.
Istotnie, ale to my ich wyksztacili smy. Ich wiedza na temat narz edzi, kt-
rymi si e posuguj a, jest czysto praktyczna. Poza tym, swi ecie wierz a w sens tego,
co robi a.
66
A je sli ktry s z nich przejrzy prawdziwy cel tej maskarady i zdob edzie si e
na odwag e, zeby wyj s c poza t e wiedz e praktyczn a, to co powstrzyma go przed
poznaniem rzeczywistych zasad dziaania tych urz adze n i sprzedaniem tajemnicy
temu, kto najlepiej zapaci? Jak a warto s c b edziemy wwczas przedstawia c dla
tych krlestw?
To mao prawdopodobne, Sermak. Patrzy pan na to powierzchownie. Co
roku krlestwa przysyaj a tutaj swoich najzdolniejszych ludzi na studia kapa n-
skie. Najzdolniejsi z najzdolniejszych pozostaj a tu jako pracownicy naukowi. Je-
sli my sli pan, ze ci, ktrzy pozostaj a w krlestwach, nie maj ac praktycznie zadnej
wiedzy dotycz acej najprostszych zagadnie n nauki albo, co gorsza, dysponuj ac t a
znieksztacon a wiedz a, ktr a wynosz a st ad kapani, s a w stanie przenikn a c sekrety
energetyki j adrowej, elektroniki czy teorii hiperzgi ecia, to ma pan bardzo roman-
tyczne i bardzo naiwne wyobra zenie o nauce. Na to trzeba dugich lat studiw
i nieprzeci etnego umysu.
W trakcie rozmowy Yohan Lee podnis si e nagle i wyszed z pokoju. Teraz
wrci i kiedy Hardin sko nczy, nachyli si e do jego ucha. Chwil e trway szepty,
a potem Lee wr eczy Hardinowi oowiany cylinder. Potem, obrzuciwszy nieprzy-
jaznym spojrzeniem deputacj e, usiad ponownie na swoim miejscu.
Hardin obraca cylinder w r ekach, obserwuj ac spod przymkni etych powiek
deputacj e. Potem otworzy nagle szybkim ruchem cylinder i tylko Sermak zdoa
zapanowa c nad sob a i nie rzuci c ukradkowego spojrzenia na zwitek papieru, ktry
wypad z cylindra.
Krtko mwi ac panowie rzek Hardin rz ad uwa za, ze wie, co robi.
Wypowiadaj ac te sowa, przebieg wzrokiem papier. Kartka pokryta bya rz e-
dami niewiele mwi acych znakw skomplikowanego szyfru. W rogu naskrobane
byy owkiem trzy sowa, ktre zawieray tre s c depeszy. Hardin chwyci w lot
ich znaczenie, zmi a kartk e i wrzuci do otworu spopielacza.
Obawiam si e powiedzia ze na tym musimy zako nczy c nasze spotka-
nie.
U scisn a im donie i wyszli.
Hardin zd a zy ju z niemal zapomnie c, co to smiech, ale kiedy Sermak i jego
trzej milcz acy towarzysze wyszli, nie mg powstrzyma c chichotu. Spojrza na
Yohana z rozbawieniem.
Jak ci si e podoba ta walka na bluffy? Lee parskn a gniewnie:
Nie jestem taki pewien, czy on bluffowa. Cackasz si e z nim, a tymczasem
on mo ze naprawd e wygra c najbli zsze wybory.
O, to zupenie mo zliwe, zupenie mo zliwe je sli przedtem nic si e nie
wydarzy.
Zastanw si e lepiej, Hardin, czy tym razem wydarzenia nie rozwijaj a si e
w zym kierunku. A co b edzie, je sli on nie zechce czeka c do wyborw? By taki
czas, ze ty i ja, wbrew twemu sloganowi, zaatwiali smy sprawy si a.
67
Hardin unis brwi.
Jeste s dzi s pesymistycznie nastawiony, Lee. I dziwnie skonny do przeko-
ry. . . Inaczej nie gadaby s o sile. Pami etaj, ze nasz may pucz oby si e bez ofiar.
By to krok konieczny, podj ety w odpowiednim momencie i wszystko odbyo si e
gadko, bezbole snie i prawie bez zadnego wysiku z naszej strony. Natomiast Ser-
mak ma twardy orzech do zgryzienia. Ja i ty, Lee, nie jeste smy Encyklopedystami.
Jeste smy przygotowani. Niech twoi ludzie maj a na oku tych chopakw. Ostro z-
nie, zeby si e nie zorientowali, ze s a sledzeni, ale oczy trzeba mie c szeroko otwarte,
rozumiesz?
Lee spojrza na Hardina z wyra znym rozbawieniem i roze smia si e.
adnie by smy wygl adali, gdybym czeka na twoje polecenie. Sermak i jego
ludzie s a ju z od miesi aca pod dobr a obserwacj a.
Burmistrz zachichota.
Nie czekae s, a z ci e poprosz a, co? W porz adku. Aha! przypomnia sobie
co s nagle ambasador Verisof wraca na Terminusa. Na krtko, mam nadziej e.
Lee milcza przez chwil e, ale dawao si e wyczu c, ze jest troch e zaniepokojony.
Potem rzek:
To bya ta wiadomo s c? Ju z si e zaczyna?
Nie wiem. Nie mog e nic powiedzie c, dopki nie usysz e, co ma do po-
wiedzenia Verisof. Ale mogo si e ju z zacz a c. W ko ncu musi si e zacz a c przed
wyborami. Ale powiedz mi, dlaczego masz tak a przera zliwie smutn a min e?
Bo nie wiem, jak si e to sko nczy. Jeste s za bardzo skryty, Hardin, i robisz
z tej sprawy za du z a tajemnic e.
I ty Brutusie mrukn a Hardin. A go sno rzek: Czy ma to znaczy c, ze
zamierzasz wst api c do partii Sermaka?
Lee roze smia si e mimo woli.
Ju z dobrze. Wygrae s. Mo ze by smy teraz zjedli obiad?
2
Hardinowi, ktry by uznanym aforyst a, przypisuje si e wiele celnych powie-
dze n, z ktrych znaczna cz e s c to prawdopodobnie apokryfy. I tak podaje si e, ze
pewnego razu powiedzia:
Otwarto s c popaca, szczeglnie wtedy, kiedy maj a ci e za kr etacza.
Poly Verisof mia niejedn a okazj e, zeby post api c zgodnie z t a maksym a, gdy z
ju z czternasty rok z rz edu wyst epowa na Anakreonie w podwjnej roli, w roli,
ktrej penienie przypominao mu cz esto w sposb nader nieprzyjemny taniec
wykonywany boso na rozpalonej do biao sci metalowej pycie.
Dla ludu Anakreona by on wysokim kapanem, przedstawicielem Fundacji,
b ed acej dla tych barbarzy ncw uosobieniem tajemniczo sci i gwnym o srod-
68
kiem religii, ktr a przy wydatnej pomocy Hardina stworzyli w przeci agu
ostatnich trzech dziesi atek lat. Jako kapan otrzymywa hody, co byo dla niego
okropnie m ecz ace, gdy z z g ebi duszy nie cierpia rytuau, ktrego by podpor a.
Natomiast dla krla Anakreona, tak poprzedniego, jak i obecnie zasiadaj acego
na tronie, by po prostu ambasadorem mocarstwa, ktrego bano si e i na ktre
jednocze snie patrzono akomym okiem.
Oglnie bior ac, byo to nieprzyjemne zaj ecie i pierwsza od trzech lat podr z
ambasadora do Fundacji, aczkolwiek spowodowana nieprzyjemnym incydentem,
bya dla niego czym s w rodzaju swi eta.
A poniewa z nie pierwszy raz zdarzao mu si e podr zowa c w absolutnej ta-
jemnicy, wi ec raz jeszcze zastosowa w praktyce aforyzm Hardina o po zytkach
pyn acych z otwarto sci.
Przebra si e w cywilne ubranie, co ju z samo w sobie byo swi etem, i wsiad
na statek pasa zerski kursuj acy mi edzy Anakreonem i Fundacj a, z biletem drugiej
klasy w r eku. B ed ac ju z na Terminusie. przecisn a si e przez tum na kosmodromie
i zamwi rozmow e z ratuszem z publicznego vizifonu.
Moje nazwisko Jan Smite powiedzia. Jestem umwiony z burmi-
strzem dzi s po poudniu.
Oboj etna, lecz sprawna panienka na drugim ko ncu linii po aczya si e z innym
numerem i po krtkiej wymianie zda n oznajmia suchym, bezbarwnym gosem:
Burmistrz przyjmie pana za p godziny po czym ekran zgas.
Ambasador kupi najnowsze wydanie Dziennika Terminusa i wolnym kro-
kiem uda si e do parku przy ratuszu, gdzie siadszy na pierwszej z brzegu wolnej
awce, skraca sobie czas oczekiwania czytaj ac, kolejno, artyku wst epny, kolum-
n e sportow a i k acik humoru. Kiedy mijao p godziny, wsun a gazet e pod pach e,
wszed do ratusza i oznajmi swe przyj scie w poczekalni.
Robi ac to wszystko, zachowa cakowit a anonimowo s c; poniewa z czyni
wszystko tak otwarcie, nikt nie zwraca na niego najmniejszej uwagi.
Hardin podnis gow e i u smiechn a si e szeroko.
Pocz estuj si e cygarem. Jak a miae s podr z?
Verisof skorzysta z zaproszenia i wzi a cygaro.
Ciekaw a. S asiedni a kabin e zajmowa kapan, ktry udawa si e tu na spe-
cjalny kurs robienia radioaktywnych preparatw. . . do leczenia raka, wiesz. . .
Chyba nie u zywa sformuowania radioaktywne preparaty, co?
No chyba, ze nie. Dla niego to swi ety pokarm. Burmistrz u smiechn a si e.
Mw dalej.
Wszcz a ze mn a dysput e teologiczn a i prawie wychodzi ze skry, zeby
oswobodzi c mnie z wi ezw nikczemnego materializmu.
I w ogle nie zorientowa si e, ze mwi z najwy zszym kapanem, swoim
zwierzchnikiem?
69
Widz ac mnie bez purpurowych szat? Poza tym to Smyrne nczyk. Mimo
wszystko byo to ciekawe prze zycie. To zadziwiaj ace, Hardin, jak ta religia nauki
opanowaa umysy. Napisaem rozpraw e na ten temat dla wasnej satysfakcji,
bo oczywi scie nie nadaje si e to do druku. Rozpatruj ac rzecz z socjologicznego
punktu widzenia, mo zna by powiedzie c, ze kiedy stare Imperium zacz eo si e roz-
kada c i traci c kontrol e nad swymi obrze zami, nauka jako taka znikn ea z zycia
zewn etrznego swiatw. Aby wrci c, musiaa si e pokaza c w innym stroju. . . i wa-
snie to robi. Wida c to doskonale, je sli zastosowa c do analizy tego zjawiska logik e
symboliczn a.
Interesuj ace! burmistrz zao zy r ece na kark i rzek nagle:
No, a teraz powiedz, jak wygl ada sytuacja na Anakreonie.
Ambasador spochmurnia i wyj a cygaro z ust. Popatrzy na nie z niesmakiem
i opu sci r ek e.
No wi ec, jest bardzo za.
Inaczej nie byoby ci e tu.
Chyba nie. Sytuacja wygl ada tak najwa zniejsz a osob a na Anakreonie
jest ksi a z e regent, Wienis. Wuj krla Leopolda.
Wiem. Ale za rok Leopold b edzie penoletni, prawda? Wydaje mi si e, ze
w lutym ko nczy szesna scie lat.
Tak.
Po chwili milczenia Verisof cierpko doda:
Je sli do zyje. Ojciec krla zmar w podejrzanych okoliczno sciach. W czasie
polowania przeszy mu pier s pocisk igowy. Oficjalnie zakomunikowano, ze by
to nieszcz e sliwy wypadek.
Hmm. Zdaje si e, ze przypominam sobie Wienisa. Byo to w czasach, kie-
dy wykopali smy ich z Terminusa. Jeszcze zanim zacz ae s pracowa c. Je sli dobrze
pami etam, by to modzian o czarnych wosach, z lekkim zezem w prawym oku.
Mia smieszny, haczykowaty nos.
Ten sam facet. Zeza ma nadal, ale wosy mu posiwiay. Prowadzi brudn a
gr e. Na szcz e scie to najwi ekszy dure n na planecie. Uwa za si e za diabelnie spryt-
nego, co jeszcze bardziej podkre sla jego gupot e.
Tak zazwyczaj bywa.
Jego zdaniem najlepszy sposb na rozbicie jajka to kropn a c w nie poci-
skiem j adrowym. We zmy cho cby spraw e podatkw, ktre chcia nao zy c na dobra
swi atynne dwa lata po smierci starego krla. Pami etasz?
Hardin skin a gow a w zamy sleniu, a potem u smiechn a si e.
Kapani podnie sli wrzask.
Taki wrzask, ze sycha c ich byo a z w Lucrezy. Od tej pory jest bardziej
ostro zny w stosunkach z kapanami, ale nie przesta by c zwolennikiem twardych
metod. W pewnym sensie jest to dla nas niekorzystne jest niezwykle pewny
siebie.
70
Prawdopodobnie nadmiernie kompensuje sobie kompleks ni zszo sci. Mod-
szy syn krla cz esto zachowuje si e w ten sposb.
Na jedno wychodzi. W scieka si e na samo wspomnienie Fundacji. Wprost
pali si e do tego, zeby nas zaatakowa c. Nawet nie bardzo si e z tym kryje. I, co
gorsza, patrz ac z wojskowego punktu widzenia, jest w stanie to zrobi c. Stary krl
zbudowa pot e zn a flot e, a Wienis te z nie pr znowa przez ostatnie dwa lata. Praw-
d e mwi ac podatek z dbr swi atynnych mia dostarczy c srodkw na dalsze zbro-
jenia, a kiedy to si e nie udao, podniesiono o sto procent podatek dochodowy.
I przyj eto to bez szemrania?
Bez wi ekszego sprzeciwu. Posusze nstwo nale zne prawowitej wadzy byo
od tygodni tematem wszystkich kaza n. Mimo to Wienis nie okaza nam zadnej
wdzi eczno sci.
Starczy. Znam to wydarze n. A teraz co si e stao?
Dwa tygodnie temu anakreo nski statek handlowy natkn a si e przypadkiem
na opuszczony kr a zownik nale z acy niegdy s do floty Imperium. Musia dryfowa c
w przestrzeni przynajmniej przez trzysta lat.
W oczach Hardina bysn eo zainteresowanie. Poprawi si e na krze sle.
Tak. Syszaem o tym. Urz ad Nawigacji wystosowa do mnie petycj e
w sprawie przekazania im tego statku dla potrzeb nauki. Wnioskuj e, ze jest w do-
brym stanie.
A z nadto dobrym odpar sucho Verisof. Kiedy w ubiegym tygo-
dniu zasugerowae s Wienisowi, zeby przekaza go Fundacji, dosta prawie ataku
konwulsji.
Dot ad nie mam odpowiedzi.
I nie b edziesz mia. . . chyba ze z wyrzutni. Tak przynajmniej wyobra za
sobie Wienis. Widzisz, odwiedzi mnie w dniu, w ktrym miaem odlecie c tu-
taj i za z ada, aby Fundacja doprowadzia kr a zownik do stanu gotowo sci bojowej
i zwrcia flocie anakreo nskiej. Mia czelno s c powiedzie c, ze twoja ostatnia nota
wskazuje na zamiar zaatakowania Anakreona przez Fundacj e. Powiedzia, ze od-
mowa naprawienia kr a zownika potwierdzi jego podejrzenia i ze w takim przypad-
ku Anakreon zostanie zmuszony do zastosowania odpowiednich srodkw obrony.
To s a jego wasne sowa. Zmuszony! Wa snie dlatego jestem tutaj.
Hardin roze smia si e cicho.
Verisof u smiechn a si e rwnie z i ci agn a dalej:
Oczywi scie spodziewa si e, ze dostanie odmow e, co w jego oczach
b edzie znakomitym pretekstem do natychmiastowego ataku.
Rozumiem. A zatem mamy przynajmniej p roku czasu. Postaraj si e, zeby
statek naprawiono i przekazano z pozdrowieniami ode mnie. Postaraj si e te z, zeby
nazwano go Wienis na znak naszej przyja zni i szacunku.
I znowu si e roze smia.
Verisof i tym razem odpowiedzia czym s w rodzaju u smiechu i rzek:
71
Przypuszczam, Hardin, ze to logiczne posuni ecie, ale. . . boj e si e.
Czego?
Musiaby s zobaczy c ten statek! Potrafili budowa c w tamtych czasach! Je-
go wyporno s c rwna si e wyporno sci poowy floty anakreo nskiej. Ma wyrzutnie
atomowe, ktre mog a zniszczy c p planety za jednym zamachem, a jego ekran
ochronny mo ze przyj a c spor a dawk e energii bez sladu napromieniowania. To jest
o wiele za dobra rzecz, Hardin. . .
Pozornie, Verisof, pozornie. Wiesz rwnie dobrze jak ja, ze bro n, ktr a
Wienis ju z teraz dysponuje wystarczyaby, zeby mg nas pobi c bez zadnych ko-
potw zanim zdoaliby smy naprawi c ten kr a zownik. A zatem, jaka r znica czy
damy mu kr a zownik, czy nie? Wiesz, ze nigdy nie dojdzie do prawdziwej wojny.
Tak przypuszczam. Ale. . . ambasador spojrza na Hardina.
Tak? Dlaczego przerwae s? Mw!
Suchaj. . . To nie moja sprawa, ale. . . Czytaem t e gazet e. Poo zy
Dziennik na biurku i wskaza na stron e tytuow a. O co tu chodzi?
Hardin rzuci okiem.
Grupa radnych tworzy now a parti e.
To wa snie pisz a Verisof zdenerwowa si e. Wiem, ze masz lepsze ro-
zeznanie w sprawach wewn etrznych ni z ja, ale przecie z atakuj a ci e, i to na wszyst-
kie mo zliwe sposoby, z wyj atkiem jedynie siy fizycznej. S a silni?
Cholernie silni. Prawdopodobnie zdob ed a kontrol e nad Rad a po najbli z-
szych wyborach.
A nie przed wyborami? Verisof spojrza z ukosa na burmistrza. S a
sposoby zdobywania wadzy inn a drog a ni z wybory.
Masz mnie za Wienisa?
Nie. Ale naprawa statku b edzie trwa c miesi ace, a potem atak jest pewny.
Nasza ust epliwo s c zostanie poczytana za objaw przera zliwej sabo sci, a kr a zow-
nik prawie podwoi si e floty Wienisa. To, ze zaatakuje nas, jest tak pewne jak to,
ze tu teraz siedz e. Po co ryzykowa c? Zrb jedno z dwojga albo wyjaw Radzie
plany kampanii, albo przy spiesz rozwi azanie sprawy Anakreona.
Hardin zmarszczy czoo.
Przyspieszy c rozwi azanie? Zanim nast api kryzys? To jedyna rzecz, ktrej
nie wolno mi zrobi c. Wiesz, ze jest jeszcze Hari Seldon i jego plan?
Verisof zawaha si e chwil e, a potem wymamrota:
Jeste s zupenie pewien, ze jest jaki s plan?
Nie mo ze by c co do tego zadnej w atpliwo sci usysza w odpowiedzi.
Byem obecny przy otwarciu Krypty Czasu i widziaem i syszaem nagranego
Seldona, ktry nam to wyjawi.
Nie to miaem na my sli. Ja po prostu nie wyobra zam sobie, jak mo zna
nakre sli c obraz wypadkw na tysi ac lat naprzd. Mo ze Seldon przeceni swoje
72
mo zliwo sci. Zmarszczy si e troch e na widok u smiechu Hardina i doda: No
c z, nie jestem psychologiem.
Istotnie Nikt z nas nie jest. Ale w modo sci lizn aem nieco podstawo-
wych wiadomo sci. . . dosy c, zebym wiedzia, do czego jest zdolna psychologia,
nawet je zeli sam nie umiem wykorzysta c tych mo zliwo sci. Nie ma zadnych w at-
pliwo sci, ze Seldon zrobi dokadnie to, co twierdzi. Fundacja, jak powiada, zosta-
a pomy slana jako schronienie dla naukowcw. . . jako sposb na ocalenie i prze-
chowanie nauki i kultury gin acego Imperium przez stulecia barbarzy nstwa, ktre
ju z wtedy si e zacz eo. Fundacja ma si e sta c zal a zkiem drugiego Imperium.
Verisof kiwa potakuj aco gow a, ale robi to bez zbytniego przekonania.
Ka zdy wie, ze tak wa snie by c powinno. Ale czy mo zemy sobie pozwoli c
na ryzyko? Czy mo zemy ryzykowa c zyciem dla mglistej przyszo sci?
Mo zemy gdy z przyszo s c nie jest mglista. Zostaa wyliczona i nakre-
slona przez Seldona. Ka zdy kolejny kryzys w naszych dziejach jest zaplanowany
i ka zdy zale zy w pewnym stopniu od pomy slnego zako nczenia poprzedniego. To
dopiero drugi kryzys i Przestrze n tylko wie, co mogoby si e sta c, gdyby smy cho c
troch e zboczyli z wytyczonej drogi.
To raczej jaowe spekulacje.
Nie! Hari Seldon powiedzia wKrypcie Czasu, ze podczas ka zdego kryzysu
nasza swoboda dziaania b edzie ograniczona a z do chwili, kiedy b edzie mo zliwy
tylko jeden kierunek dziaania.
Zeby smy ani na krok nie zboczyli z kursu?
Tak. I na odwrt je sli istnieje mo zliwo s c wyboru metody dziaania,
to znaczy, ze kryzys jeszcze si e nie zacz a. Dopki mo zemy, musimy pozwoli c
na swobodny rozwj wypadkw i na Przestrze n wa snie tak mam zamiar
post api c.
Verisof nie odpowiedzia. Zagryz wargi w niech etnym milczeniu. Rok zaled-
wie min a od chwili, kiedy Hardin omawia z nim po raz pierwszy problem, po-
wa zny problem jak udaremni c wrogie knowania Anakreona. I zrobi to ww-
czas tylko dlatego, ze on, Verisof, zdecydowanie przeciwstawi si e kontynuowaniu
polityki ust epstw.
Jakby odgaduj ac my sli ambasadora. Hardin rzek:
Zauj e, ze w ogle rozmawiaem z tob a na ten temat.
A to dlaczego?! krzykn a zdumiony Verisof.
Dlatego, ze teraz a z sze s c osb ty, ja, pozostaych trzech ambasadorw
i Yohan Lee ma pewne poj ecie o tym, co nas czeka, a obawiam si e, ze Seldon
nie zyczy sobie, aby ktokolwiek o tym wiedzia.
Dlaczego?
Dlatego, ze nawet pot e zna psychologia Seldona miaa ograniczenia. Nie
bya w stanie operowa c zbyt wieloma zmiennymi niezale znymi. Seldon nie mg
przewidzie c, jak zachowaj a si e jednostki nawet w najbli zszej przyszo sci tak
73
jak ty nie jeste s w stanie obliczy c ruchw pojedynczych moleku na podstawie ki-
netycznej teorii gazw. Seldon zajmowa si e tumem, populacjami caych planet,
i to tylko slepym tumem, ktry nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie skutki mo ze
mie c jego zachowanie.
To niezbyt jasne.
Nic na to nie mog e poradzi c. Nie jestem na tyle psychologiem, zeby wy-
ja sni c to naukowo. Ale mwiem ju z o tym. Na Terminusie nie ma nie tylko psy-
chologw z prawdziwego zdarzenia, ale brak rwnie z jakichkolwiek matematycz-
nych tekstw z tej dziedziny. Jasne jest, ze Seldon nie zyczy sobie tu nikogo, kto
mgby w sposb naukowy przewidzie c przyszo s c. Chcia, aby smy poruszali si e
na o slep, a wi ec prawidowo zgodnie z zasadami psychologii tumu. Jak ci ju z
kiedy s mwiem, nie miaem najmniejszego poj ecia, dok ad zd a zamy, kiedy wy-
p edzaem Anakreo nczykw. Chciaem tylko zachowa c rwnowag e si, nic wi ecej.
Dopiero p zniej wydao mi si e, ze dostrzegam pewn a planowo s c w rozwoju wy-
darze n, ale robiem, co mogem, zeby nie korzysta c z tych spostrze ze n. Ingerencja
oparta na przewidywaniu mogaby zniweczy c Plan. Verisof pokiwa gow a w za-
dumie.
Prawie tak samo skomplikowane wywody syszaem w swi atyniach na
Anakreonie. Jak spodziewasz si e ustali c moment wa sciwy dla dziaania?
On ju z jest ustalony. Sam przyznae s, ze kiedy ju z naprawimy kr a zownik,
nic nie powstrzyma Wienisa przed zaatakowaniem nas. W tym wzgl edzie nie b e-
dzie ju z zadnej alternatywy.
Owszem.
A kiedy nie ma ju z zadnej alternatywy, to znaczy, ze nadszed kryzys. Mi-
mo wszystko niepokoj e si e.
Przerwa. Verisof milcza. Wolno, prawie niech etnie, Hardin podj a:
Mam wra zenie bardzo nike ze zostao to tak zaplanowane, aby sytu-
acja za granic a i wewn atrz Fundacji osi agn ea punkt krytyczny jednocze snie. Na
razie jest kilka miesi ecy r znicy. Wienis prawdopodobnie zaatakuje przed wiosn a,
a do wyborw jeszcze rok.
To chyba nie ma wi ekszego znaczenia.
Nie wiem. Mo ze to by c po prostu spowodowane b edem, ktrego nie mo zna
byo unikn a c w obliczeniach, ale rwnie dobrze mo ze to by c wynikiem tego, ze
za du zo wiedziaem. Zawsze staraem si e, aby moja wiedza na temat przyszo sci
nie miaa wpywu na to, co robi e, ale czy ja wiem? W ka zdym razie spojrza
na Verisofa zdecydowaem si e na jedno.
Na co?
Kiedy zacznie si e kryzys, lec e na Anakreona. Chc e by c na miejscu. . . No,
dajmy ju z temu spokj. Robi si e p zno. Sko nczmy ju z i kad zmy si e spa c. Musz e
si e troch e odpr e zy c.
74
Wi ec zrb to tutaj powiedzia Verisof Nie chc e, zeby mnie rozpozna-
no, bo wiesz, co by na to powiedziaa ta nowa partia, ktr a tworz a twoi nieocenieni
radni. Ka z poda c brandy.
I podano ale nie za du zo.
3
W owych zamierzchych czasach, kiedy Imperium Galaktyczne obejmowa-
o ca a Galaktyk e, a Anakreon by najbogatsz a prefektur a Peryferii, niejednego
imperatora ogarniao podniecenie na widok paacu wicekrla. Niejeden te z nie
odjecha zanim nie wyprbowa swej zr eczno sci w polowaniu, ze scigacza po-
wietrznego, ze strzelb a igow a w doni, na istn a pierzast a fortec e, ktr a zwano tu
ptakiem Nyak.
Wraz z upadkiem Imperium min ea sawa Anakreona. Paac wicekrlewski
by jedn a wielk a kup a ruin, w ktrych hula wiatr. Ostao si e tylko jedno skrzydo,
odrestaurowane przez rzemie slnikw z Fundacji. Od dwustu lat zaden imperator
nie postawi stopy na Anakreonie.
Ale owy na ptaka Nyak wci a z byy krlewsk a rozrywk a, a dobre oko i umie-
j etno s c wadania strzelb a igow a nadal byy w poj eciu krlw Anakreona podsta-
wowymi zaletami dobrego monarchy.
Leopold I, krl Anakreona i jak stale, acz niezgodnie z prawd a dodawano
Pan na Zewn etrznych Dominiach, nie mia jeszcze szesnastu lat, ale ju z niejed-
nokrotnie da swiadectwo swych umiej etno sci. Pierwszego Nyaka ubi, kiedy mia
niespena trzyna scie lat, dziesi atego w tydzie n po wej sciu na tron, a teraz wraca
wa snie z oww, na ktrych poo zy czterdziestego szstego. Tote z nie posiada
si e z rado sci.
Zanim osi agn e penoletno s c, b ed e mia p setki na koncie! Kto si e zao zy?
Ale dworacy nie robi a zakadw, kiedy chodzi o umiej etno sci krla. Zawsze
istnieje smiertelne niebezpiecze nstwo, ze wygraj a. Nie byo wi ec ch etnych i krl
przebiera si e w radosnym nastroju.
Leopoldzie!
Krl zatrzyma si e w p kroku na d zwi ek tego gosu jedynego, ktry tak
na niego dziaa. Odwrci si e z pos epn a min a.
Na progu komnaty sta Wienis, patrz ac spod krzaczastych brwi na bratanka.
Ka z im odej s c machn a niecierpliwie r ek a. Odpraw ich.
Krl krtkim ruchem gowy wskaza drzwi i dwaj pokojowi wycofali si e
w ukonach na schody. Leopold wszed do pokoju stryja.
Wienis spojrza pos epnie na my sliwski strj krla.
Ju z niedugo b edziesz mia wa zniejsze sprawy na gowie ni z polowanie na
Nyaka. Odwrci si e i podszed sztywnym krokiem do biurka. Od kiedy zesta-
75
rza si e i nie mg znie s c p edu powietrza, niebezpiecznego pikowania w zasi egu
skrzyde Nyaka, beczek i gwatownych wzlotw scigacza do gry, patrzy krzy-
wym okiem na cay ten sport.
Leopold zdawa sobie spraw e z niech etnego stosunku stryja do polowa n, wi ec
jego entuzjastyczny opis oww nie by pozbawiony zo sliwo sci:
Powiniene s by pojecha c z nami, stryju. Sposzyli smy jednego na pusty-
niach Samii mwi e ci, potwr! To dopiero zwierzyna! Ganiali smy za nim po-
nad dwie godziny po kawaku, ktry mia przynajmniej siedemdziesi at mil kwa-
dratowych. A potem zaleciaem go od strony so nca gestykulowa zawzi ecie,
jakby ponownie znalaz si e za sterami swego scigacza i zanurkowaem spiral a.
Dosta pod lewe skrzydo przy wznoszeniu si e. To go rozw scieczyo i rzuci si e
z powrotem. Odczekaem spokojnie i odwrciem si e w lewo, czekaj ac a z nadleci.
Oczywi scie, zrobi jak my slaem. By na odlego s c uderzenia skrzyde, kiedy si e
ruszyem i wtedy. . .
Leopoldzie!
No i dostaem go!
Jestem tego pewien. A teraz mo ze zechcesz mnie posucha c?
Krl wzruszy ramionami i opad na stoj acy z boku stolik; z nad asan a min a,
niezbyt licuj ac a z jego krlewsk a godno sci a, zacz a pogryza c orzeszek z Lery.
Wienis rzek tytuem wst epu:
Byem dzi s na statku.
Na jakim statku?
Jest tylko jeden statek. Ten statek. Ten, ktry Fundacja naprawia dla naszej
floty wojennej. Kr a zownik starego Imperium. Czy wyra zam si e wystarczaj aco
jasno?
Ten? Widzisz, mwiem ci, ze Fundacja naprawi statek, je sli ich o to po-
prosimy. Twoje gadanie o tym, ze chc a na nas napa s c, nie ma sensu. No, bo gdyby
chcieli to zrobi c, to czy zaj eliby si e statkiem? Wiesz, to naprawd e nie ma zadnego
sensu.
Jeste s gupcem, Leopoldzie. Krl, ktry wa snie odrzuci skorup e orzeszka
i podnosi do ust drugi, zrobi si e czerwony.
Ej ze, suchaj powiedzia z gniewem, ale nie podnosz ac gosu. My sl e,
ze nie powiniene s mwi c do mnie w ten sposb. Wiesz, ze za dwa miesi ace b ed e
penoletni.
Tak. I doskonale si e nadajesz do tego, zeby przyj a c obowi azki krla. Je sli
po swi ecisz sprawom pa nstwowym cho cby poow e tego czasu, ktry przeznaczasz
na polowania, to z czystym sumieniem zrzekn e si e obowi azkw regenta.
To mnie nie obchodzi. Nie ma to nic do rzeczy. To, ze jeste s regentem
i moim stryjem, nie zmienia faktu, ze ja jestem krlem, a ty moim poddanym. Nie
powiniene s nazywa c mnie gupcem i, nawiasem mwi ac, nie powiniene s siedzie c
76
w mojej obecno sci. My sl e, ze powiniene s bardziej uwa za c, bo mog e co s z tym
zrobi c. . . i to ju z niedugo.
Wzrok Wienisa by zimny.
Czy mog e zwraca c si e do ciebie wasza wysoko s c?
Tak.
Doskonale! Jeste s gupcem, wasza wysoko s c.
Jego ciemne oczy miotay byskawice spod siwych brwi. Mody krl wolno
usiad. Na twarzy regenta pojawi si e cie n zo sliwej satysfakcji, ale szybko znik.
Jego szerokie usta rozchyliy si e w u smiechu, a do n spocz ea na ramieniu krla.
No, ju z dobrze. Nie bierz sobie tego do serca, Leopoldzie. Nie powinienem
by mwi c tak szorstko. Czasem trudno jest zachowa c si e stosownie, kiedy napr
wydarze n jest taki, ze. . . Rozumiesz?
Ale chocia z mwi tak ugodowo, jego spojrzenie pozostao twarde.
Leopold odpowiedzia niepewnie:
Tak. Wiesz, sprawy pa nstwowe s a piekielnie trudne.
Zastanawia si e, nie bez niepokoju, czy nie czeka go teraz peen nudnych
szczegw wykad o handlu ze Smyrno, i duga, m ecz aca dysputa na temat rzad-
ko zasiedlonych swiatw w Czerwonym Korytarzu.
Tymczasem Wienis podj a znowu:
Mj chopcze, ju z dawno chciaem porozmawia c o tym z tob a i mo ze po-
winienem by to zrobi c, ale wiem, ze modych nudz a suche szczegy sztuki kie-
rowania pa nstwem.
Leopold skin a gow a.
Tak, to prawda. . .
Stryj przerwa mu stanowczo:
Jednak za dwa miesi ace b edziesz penoletni. Poza tym, nadchodz a trudne
czasy i b edziesz musia dziaa c zdecydowanie. B edziesz krlem, Leopoldzie.
Leopold ponownie skin a gow a, ale jego twarz bya bez wyrazu.
B edzie wojna, Leopoldzie.
Wojna! Przecie z zawarli smy rozejm ze Smyrno. . .
Nie ze Smyrno. Z sam a Fundacj a.
Ale z, stryju! Przecie z oni zgodzili si e naprawi c dla nas ten statek. Powie-
dziae s. . . Zamilk na widok skrzywionych ust stryja.
Leopoldzie w gosie Wienisa niewiele pozostao z niedawnej zyczliwo-
sci musimy porozmawia c jak m e zczyzna z m e zczyzn a. B edzie wojna z Funda-
cj a bez wzgl edu na to, czy naprawi a statek, czy nie, a to ze statek jest w naprawie,
prawd e mwi ac, zmusza nas do po spiechu. Fundacja Jest zrdem siy i pot egi.
Caa pomy slno s c Anakreona, wszystkie jego statki, miasta, ludzie, handel, zale zy
od tych okruchw, ktre Fundacja niech etnie zrzuca nam ze swego stou. Pami e-
tam czasy, kiedy miasta Anakreona opalane byy rop a i w eglem. Ale mniejsza
z tym, nie masz o tym zielonego poj ecia.
77
Wydaje si e zaoponowa krl nie smiao ze powinni smy by c wdzi ecz-
ni. . .
Wdzi eczni?! rykn a Wienis. Wdzi eczni za to, ze sk api a nam najmi-
zerniejszych resztek, trzymaj ac Przestrze n tylko wie co dla siebie? A po co to
trzymaj a? Po to, zeby ktrego s dnia sami mogli zapanowa c nad Galaktyk a.
Jego r eka spocz ea na kolanie bratanka, a oczy zw eziy si e.
Leopoldzie, jeste s krlem Anakreona. Twoje dzieci i dzieci twoich dzieci
mog a sta c si e krlami wszech swiata. . . je sli zdob edziesz t e pot eg e, ktr a chowa
przed nami Fundacja.
Co s w tym jest w oczach Leopolda zabysa iskierka zainteresowania,
a on sam wyprostowa si e na krze sle. W ko ncu jakie maj a prawo, zeby trzyma c
to dla siebie? Wiesz, to nie jest uczciwe, Anakreon przecie z te z co s znaczy.
No widzisz, zaczynasz rozumie c. Pomy sl teraz, chopcze, co si e stanie, je sli
Smyrno pierwsze zdecyduje si e uderzy c na Fundacj e i zagarnie wadz e? Jak my-
slisz dugo uda si e nam zachowa c niezale zno s c i nie spa s c do roli ich wasala?
Jak dugo utrzymasz si e na tronie?
Leopold wyra znie si e o zywi.
Powiem ci wi ecej kiedy s, za panowania twego dziada, Anakreon za-
o zy baz e wojskow a na Terminusie, planecie Fundacji baz e, ktrej wymagay
zywotne interesy naszej obrony. W wyniku machinacji przywdcy Fundacji, prze-
biegego kundla, naukowca, w ktrego zyach nie byo ani jednej kropli niebie-
skiej krwi, zostali smy zmuszeni do wycofania si e. Rozumiesz, Leopoldzie? Ten
yk upokorzy twego dziada! Pami etam go. By niewiele starszy ode mnie, kie-
dy przyby tu, na Anakreona, ze swoim diabelskim u smieszkiem i i scie diabelsk a
przebiego sci a, ufny w si e stoj acych za nim pozostaych krlestw, zjednoczonych
tchrzowskim sojuszem wymierzonym w wielko s c Anakreona.
Leopold poczerwienia, a iskra w jego oczach zamienia si e w byskawic e.
Na Seldona, gdybym by na miejscu dziadka, to mimo wszystko podj abym
walk e.
Nie, Leopoldzie. Postanowili smy czeka c. . . i zmy c ha nb e w bardziej odpo-
wiednim momencie. Twj ojciec mia cich a nadziej e, nadziej e, ktr a przekre slia
przedwczesna smier c, ze mo ze jemu b edzie dane to zrobi c. . . Tak, tak!
Wienis odwrci si e na chwil e. Potem, jakby uciszaj ac emocje, rzek:
By moim bratem. Ale mimo to, gdyby jego syn. . .
Nie, stryju, nie zawiod e go! Zdecydowaem si e. Wydaje si e, ze najlepsze,
co mo ze zrobi c Anakreon, to zniszczy c to siedlisko intrygantw, i to natychmiast!
Nie, nie natychmiast. Po pierwsze, musimy zaczeka c, a z sko nczy si e napra-
wa kr a zownika. Ju z sam fakt, ze chc a si e podj a c tej naprawy, swiadczy o tym, ze
boj a si e nas. Ci gupcy staraj a si e nas ugaska c, ale nie damy si e zawrci c z drogi,
co?
Leopold uderzy pi e sci a w zwini et a do n drugiej r eki.
78
Nie! Dopki ja b ed e krlem nie!
Usta Wienisa drgn ey w ironicznym u smiechu.
Poza tym musimy zaczeka c, a z przyleci Salvor Hardin.
Salvor Hardin!
Oczy krla zrobiy si e okr age, a wojowniczy wyraz twarzy znik z jego mo-
dzie nczej, pozbawionej zarostu twarzy.
Tak, Leopoldzie, sam przywdca Fundacji przybywa na twoje urodziny
prawdopodobnie po to, zeby wzi a c nas na lep swoich sodkich swek. Ale to mu
nic nie pomo ze.
Salvor Hardin! ledwie syszalnym gosem powtrzy krl.
Wienis zmarszczy czoo.
Boisz si e tego nazwiska? To ten sam Salvor Hardin, ktry podczas swo-
jej poprzedniej wizyty rzuci nas na kolana. Chyba nie zapomniae s o zniewadze
wyrz adzonej krlewskiej rodzinie? I to przez czowieka z gminu! Przez takiego
prostaka!
Nie. Chyba nie. Nie, nie zapomn e. Nie zapomn e! Odpacimy mu, ale. . . ale
troch e si e boj e. Regent wsta.
Boisz si e? Czego? Ty. . . zdusi przekle nstwo.
Zaatakowa c Fundacj e. . . to. . . wiesz. . . to byoby. . . eee. . . prawie swi eto-
kradztwo. To znaczy. . . przerwa.
Mw dalej.
Leopold rzek zmieszany:
To znaczy, je sli rzeczywi scie istnieje Duch Galaktyki, to on. . . eee. . . to
mogoby mu si e to nie podoba c. Nie s adzisz?
Nie rzek twardo Wienis. Usiad i wykrzywi usta w dziwnym u smiechu.
A wi ec tak bardzo obawiasz si e Ducha Galaktyki? Oto skutek tego, ze ro sniesz
bez opieki i dziczejesz. Zdaje mi si e, ze zbyt ch etnie dawae s ucha temu, co mwi
Verisof.
On du zo opowiada. . .
O Duchu Galaktyki?
Tak.
Suchaj, mokosie, przecie z on wierzy w to, co mwi, jeszcze mniej ni z ja,
a ja w to w ogle nie wierz e. Ile razy ci ju z mwiono, ze to brednie?
Tak, wiem o tym. Ale Verisof mwi. . .
Niech szlag trafi Verisofa! To brednie. Leopold milcza, ale wida c byo, ze
wewn etrznie buntuje si e przeciw temu, co usysza. W ko ncu powiedzia:
Wszyscy w to wierz a. To znaczy w to, co si e mwi o Proroku Harim Seldo-
nie, o tym, jak ustanowi Fundacj e po to, by strzega jego przykaza n, aby ktrego s
dnia znowu nasta Raj Ziemski. Wierz a, ze ka zdego, kto nie b edzie przestrzega
tych przykaza n, czeka zagada i wieczne pot epienie. Wierz a w to. Przewodniczy-
em uroczysto sciom swi atecznym i jestem pewien, ze w to wierz a.
79
Tak, oni wierz a, ale my nie. I powiniene s si e cieszy c, ze tak jest, bo dzi eki
ich gupocie jeste s krlem z bo zej aski i sam pbogiem. To bardzo wygod-
ne. Wyklucza mo zliwo s c buntu i zapewnia cakowite posusze nstwo pod ka zdym
wzgl edem. I wa snie dlatego, Leopoldzie, musisz wzi a c czynny udzia w przygo-
towaniach do wojny z Fundacj a. Ja jestem tylko regentem i czowiekiem. Ty jeste s
krlem i nawet wi ecej ni z pbogiem dla nich.
My sl e, ze w rzeczywisto sci nie jestem pbogiem powiedzia krl w za-
dumie.
Nie, w rzeczywisto sci nie odpar ironicznie Wienis ale za takiego
uwa zaj a ci e wszyscy, z wyj atkiem ludzi z Fundacji. Rozumiesz? Wszyscy oprcz
tych z Fundacji. Kiedy si e ich usunie, nikt ju z nie b edzie w atpi w twoj a bosko s c.
Pomy sl o tym!
A potem sami b edziemy mogli korzysta c ze skrzynek mocy w swi atyniach
i statkw, ktre lataj a bez ludzi, i swi etego pokarmu, ktry leczy raka, i z caej
tej reszty? Verisof mwi, ze tylko ci, ktrzy ciesz a si e ask a Ducha Galaktyki,
mog a. . .
Verisof mwi! Verisof to, po Salvorze Hardinie, twj najwi ekszy wrg.
Trzymaj ze mn a, Leopoldzie, i nie przejmuj si e nimi. Razem stworzymy na nowo
Imperium nie tylko krlestwo Anakreona, ale imperium obejmuj ace miliardy
so nc, wszystkie so nca
Galaktyki. Czy to nie brzmi bardziej zach ecaj aco ni z obietnica Raju Ziem-
skiego?
Taaak.
Czy Verisof mo ze ci obieca c wi ecej?
Nie.
Bardzo dobrze. Jego gos brzmia teraz prawie apodyktycznie. My sl e,
ze mo zemy uwa za c t e spraw e za zaatwion a. Nie czeka na odpowied z. Na
razie. Przyjd e p zniej. I jeszcze jedno, Leopoldzie.
Krl odwrci si e, stoj ac ju z na progu drzwi. Wienis u smiechn a si e, ale wzrok
mia twardy.
Uwa zaj na polowaniach, chopcze. Od czasu tego nieszcz e sliwego wypad-
ku, ktry przydarzy si e twemu ojcu, miewam nieraz ze przeczucia co do twojej
osoby. Nigdy nie mo zna przewidzie c, co si e mo ze wydarzy c w tym zamieszaniu,
kiedy w powietrzu a z g esto jest od strzaek z tych strzelb igowych. Mam nadziej e,
ze b edziesz ostro zny. A z Fundacj a post apisz tak, jak ci mwiem, co?
Tak, na pewno odrzek Leopold unikaj ac wzroku stryja.
Dobrze Wienis odprowadzi bratanka spojrzeniem bez wyrazu i wrci
do biurka.
Po wyj sciu od stryja Leopolda opady ponure my sli. Mo ze rzeczywi scie naj-
lepiej byoby pokona c Fundacj e i zdoby c t e wadz e, o ktrej mwi Wienis. Ale
potem, po zako nczeniu wojny, kiedy byby bezpieczny na tronie. . . U swiadomi
80
sobie z przenikliw a ostro sci a fakt, ze Wienis i jego dwaj aroganccy synowie s a po
nim bezpo srednimi pretendentami do tronu.
Ale krlem by on. A krl mo ze zgadzi c kogo uwa za za stosowne. Nawet
stryja i kuzynw.
4
Lewis Bort by najbardziej aktywnym, po samym Sermaku, czonkiem haa-
sliwej Partii Akcji. Szczeglnie zasu zy si e przy pozyskiwaniu do niej r znych
dysydentw. Mimo to nie byo go w skadzie deputacji, ktra udaa si e do Salvora
Hardina p roku temu. To, ze tak si e stao, nie swiadczyo bynajmniej o lek-
cewa zeniu jego zasug. Przeciwnie nie znalaz si e w skadzie deputacji tylko
dlatego, ze bawi w tym czasie w stoecznym swiecie Anakreona.
Bya to wizyta prywatna. Bort nie spotka si e z zadnym przedstawicielem
wadz w ogle nie robi nic godnego uwagi. Zwiedza tylko zapade k aty pla-
nety i wtyka swj perkaty nos w ka zd a dziur e.
Kiedy wrci na Terminusa, ko nczy si e wa snie krtki, pochmurny dzie n zi-
mowy. Sypa snieg. Po godzinie Bort siedzia przy o smiok atnym stole w domu
Sermaka.
Kiedy zacz a mwi c, Jasne byo, ze nie ma zamiaru poprawia c nastroju ze-
branych, wyra znie przygn ebionych zapadaj acym mrokiem, w ktrym wiroway
patki sniegu.
Obawiam si e rzek ze jeste smy w sytuacji, ktr a melodramatycznie
okre sla si e zazwyczaj mianem straconej sprawy.
Tak my slisz? spyta ponuro Sermak.
Tu nie ma nic do my slenia, Sermak. Sprawy zaszy tak daleko, ze inna
opinia nie jest po prostu mo zliwa.
Zbrojenia. . . zacz a doktor Walto, nieco oficjalnym tonem, ale Bort
przerwa mu od razu.
Daj spokj. To stara historia. Potoczy wok wzrokiem. My sl e o lu-
dziach. Przyznaj e, ze to by mj pomys, zeby wznieci c bunt paacowy i osadzi c
na tronie krla troch e bardziej przychylnego dla Fundacji. To by dobry pomys.
I nadal jest dobry. Jedyny szkopu w tym, ze jest absolutnie niewykonalny. Zadba
o to wielki Salvor Hardin.
Sermak rzek kwa sno:.
Powiniene s nam przedstawi c szczegy.
Szczegy? To byoby proste. Niestety, nie ma zadnych szczegw. Tu
chodzi o t e ca a cholern a sytuacj e na Anakreonie. To ta religia, ktr a stworzya
Fundacja. Ona dziaa, i to jak!
No wi ec?
81
Trzeba to zobaczy c, zeby mie c o tym wa sciwe poj ecie. Tutaj wiemy tylko
tyle, ze mamy du z a szko e, gdzie ksztaci si e kapanw i ze czasami, w jakim s za-
padym k acie miasta, odbywa si e specjalny pokaz dla pielgrzymw. I to wszystko.
Ta caa sprawa w gruncie rzeczy mao nas obchodzi. Ale na Anakreonie. . .
Lem Tarki pogadzi jednym palcem sw a sztywn a brdk e a la Van Dyke
i chrz akn a.
Co to za religia? Hardin zawsze mwi, ze to barwna i nic nie znacz aca
otoczka, dzi eki ktrej przyjmuj a bez zastrze ze n nasz a nauk e. Pami etasz, Sermak,
powiedzia nam wtedy. . .
Wyja snienia Hardina rzek Sermak cz esto okazuj a si e nic niewarte.
Ale co to za religia?
Bort zastanawia si e chwil e.
Od strony etycznej jest w porz adku. Prawie si e nie r zni od r znych pr a-
dw filozoficznych starego Imperium. Surowe normy moralne i tak dalej. Z tej
strony nie mo zna jej nic zarzuci c. Religia jest jednym z cywilizacyjnych czynni-
kw i w tym wzgl edzie spenia ona. . .
Wiemy o tym przerwa niecierpliwie Sermak. Przejd z do rzeczy.
Prosz e bardzo Bort zmiesza si e, ale nie pokaza tego po sobie. Ta
religia zauwa zcie, ze to Fundacja j a stworzya i popiera oparta jest na sci sle
autorytatywnych zasadach. Kapani sprawuj a cakowit a kontrol e nad urz adzenia-
mi, ktre podarowali smy Anakreo nczykom, ale ich dziaanie znaj a tylko od stro-
ny praktycznej. Oni rzeczywi scie wierz a we wszystko, co mwi religia, i w t e. . .
no. . . duchow a istot e si, ktrymi si e posuguj a. Na przykad, dwa miesi ace temu
jaki s dure n dobra si e do siowni w
Swi atyni Tessalekijskiej jednej z wi ek-
szych. Oczywi scie pi e c blokw wyleciao w powietrze. Wszyscy, nie wy aczaj ac
kapanw, wzi eli to za akt zemsty bogw.
Pami etam. Gazety poday jak a s znieksztacon a wersj e tej sprawy. Nie mog e
si e poapa c, do czego zmierzasz.
No wi ec suchaj powiedzia sztywno Bort. Kapani stanowi a hie-
rarchi e, na szczycie ktrej znajduje si e krl, ktrego uwa za si e za co s w rodzaju
pomniejszego bstwa. Jest on absolutnym wadc a z aski boga i ludzie cakowicie
w to wierz a. Kapani te z. Takiego krla nie mo zna zrzuci c z tronu. Teraz rozu-
miesz, o co chodzi?
Chwileczk e powiedzia Walto. Co miae s na my sli, mwi ac, ze to
Hardin zrobi to wszystko? Jaka jest jego rola?
Bort spojrza na niego ostro.
Fundacja wytrwale podsyca te zudzenia. Poparli smy t e mistyfikacj e ca-
a nasz a nauk a. Nie ma takiej uroczysto sci religijnej, ktrej nie przewodniczyby
krl otoczony radioaktywn a aureol a rzucaj ac a blask na ca a jego posta c i uno-
sz ac a si e nad gow a niczym swietlista korona. Kto o smieli si e go dotkn a c, ulega
powa znemu poparzeniu. W najwa zniejszych momentach krl mo ze si e porusza c
82
w powietrzu, rzekomo dzi eki dziaaniu boskiego ducha. Na jego skinienie swi aty-
nia napenia si e perowym blaskiem. Nie ma ko nca sztuczkom, ktre wyprawiamy
na jego rzecz. Wierz a w nie nawet kapani, chocia z sami je wywouj a.
To zle! rzek Sermak zagryzaj ac usta.
Chce mi si e krzycze c wyzna szczerze Bort kiedy my sl e, jak a szan-
s e zaprzepa scili smy. We zmy sytuacj e sprzed trzydziestu lat, kiedy Hardin ocali
Fundacj e przed Anakreo nczykami. . . W tamtym czasie Anakreo nczycy nie mie-
li poj ecia o tym, ze Imperium wali si e. Od czasu buntu na Zeo w wi ekszym lub
mniejszym stopniu rz adzili si e sami, ale nawet kiedy przerwano po aczenia i ten
pirat dziadek Leopolda ogosi si e krlem, nie u swiadomili sobie w peni tego, ze
Imperium jest ju z kaput.
Gdyby imperatorowi chciao si e wtedy sprbowa c, to mgby z powrotem
przej a c wadz e przy pomocy dwch kr a zownikw i rozruchw wewn etrznych,
do ktrych w takiej sytuacji na pewno by doszo. A my mogli smy zrobi c to sa-
mo, ale Hardin wola stworzy c kult wadcy. Osobi scie nic z tego nie rozumiem.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Co zapyta nagle Jaim Orsy robi Verisof? Kiedy s by przysi egym
akcjonist a. Co on tam robi? Czy on te z nie widzi, co si e dzieje?
Nie wiem odpar Bort szorstko. On jest dla nich wysokim kapanem.
O ile wiem, nic nie robi, tylko wyst epuje jako doradca kapanw w sprawach
technicznych. Kuka, niech go szlag, kuka!
Zapanowaa cisza i wszystkie oczy zwrciy si e na Sermaka. Przywdca partii
obgryza nerwowo paznokcie. Wreszcie rzek:
Zle.
Smierdz aca sprawa! Rozejrza si e wok i doda bardziej energicznie:
Czy zby Hardin by takim gupcem?
Na to wygl ada wzruszy ramionami Bort.
Nie! Co s tu nie gra. Trzeba wprost niewiarygodnej gupoty, zeby podcina c
sobie samemu gardo i to tak starannie. Nawet gdyby Hardin by gupcem, w co
nigdy nie uwierz e, to nie a z tak wielkim. Z jednej strony, stworzy c religi e, kt-
ra przekre sla wszelkie nadzieje na zamieszki wewn etrzne, z drugiej uzbroi c
Anakreo nczykw po z eby. . . Nie pojmuj e tego.
Przyznaj e, ze ta sprawa jest troch e niejasna powiedzia Bort ale takie
s a fakty. Co innego mo zemy my sle c?
To jawna zdrada powiedzia gwatownie Walto. Kupili go.
Sermak potrz asn a z irytacj a gow a.
Ja tak nie s adz e. To zwariowana historia, zupenie bez sensu. . . Powiedz
mi, Bort, syszae s co s o kr a zowniku, ktry Fundacja ma podobno naprawi c dla
floty Anakreona?
O kr a zowniku?
O kr a zowniku starego Imperium. . .
83
Nie, nie syszaem. Ale to o niczym nie swiadczy. Stocznie floty wojennej
s a sanktuariami zupenie niedost epnymi dla profanw. O flocie nigdy nic si e nie
mwi.
Mimo to pewne informacje przecieky stamt ad. Nasi ludzie podnie sli t e
spraw e w Radzie. Hardin nie zaprzeczy, rozumiesz. Jego rzecznik pot epi plotka-
rzy i na tym si e sko nczyo. To mo ze by c rzecz du zej wagi.
Takiej samej jak reszta powiedzia Bort. Je sli to prawda, to jest to
absolutne szale nstwo. Ale nie wi eksze ni z reszta.
My sl e rzek Orsy ze Hardin nie ma wzanadrzu zadnej tajemnej broni.
To mogoby. . .
Tak przerwa Sermak zo sliwie diabeek, ktry wyskoczy z pudeka
w odpowiedniej chwili i nap edzi Wienisowi takiego strachu, ze biedak postrada
zmysy. Je sli Fundacja ma liczy c na jak a s tajemn a bro n, to mo ze si e od razu wy-
sadzi c sama w powietrze i oszcz edzi c sobie m eczarni oczekiwania na zagad e.
A wi ec powiedzia Orsy, zmieniaj ac szybko temat problem sprowa-
dza si e do tego, ile jeszcze mamy czasu. Co, Bort?
Tak jest. To jest wa snie pytanie. Ale nie patrz na mnie z nadziej a ja
nie wiem. Prasa Anakreona w ogle nigdy nie wspomina o Fundacji. Teraz aku-
rat zajmuje si e tylko zbli zaj acymi si e uroczysto sciami i niczym wi ecej. Wiecie,
Leopold za tydzie n b edzie penoletni.
A wi ec mamy par e miesi ecy Walto u smiechn a si e po raz pierwszy tego
wieczoru. To nam daje czas. . .
Akurat! zirytowa si e Bort. Krl jest bogiem, mwi e wam. My slicie,
ze musi prowadzi c kampani e propagandow a, zeby natchn a c swoich poddanych
duchem bojowym? My slicie, ze musi oskar za c nas o agresj e i gra c na emocjach?
Kiedy wybije nasza godzina, Leopold wyda rozkaz i ludzie rzuc a si e do walki.
Po prostu. To jest wa snie istota tego diabelskiego systemu. Tego, co ka ze bg,
nie poddaje si e w w atpliwo s c. Z tego, co wiem, ju z jutro mo ze wyda c taki rozkaz
i mo zemy si e wypcha c z naszymi pomysami.
Wszyscy naraz zacz eli mwi c. Sermak wali pi e sci a w st, aby ich uciszy c,
kiedy otwary si e drzwi i go sno tupi ac wszed Levi Norast. Wbieg na gr e, zo-
stawiaj ac na schodach slady sniegu.
Spjrzcie tutaj! krzykn a, rzucaj ac na st zimn a i oszronion a gazet e.
W videoodbiornikach o niczym innym si e nie mwi.
Pi e c gw nachylio si e nad gazet a.
Na Wielk a Przestrze n, on leci na Anakreona! powiedzia Sermak zdu-
szonym gosem. Leci na Anakreona!
To zdrada! krzykn a piskliwie podniecony Tarki. Niech mnie szlag
trafi, je sli Walto nie ma racji! Sprzeda nas, a teraz leci po zapat e.
Sermak podnis si e.
84
Teraz nie mamy wyboru. Jutro postawi e w Radzie wniosek, aby oskar zy c
Hardina o zdrad e stanu. A je sli to zawiedzie. . .
5
Snieg przesta ju z pada c, ale okrywa ziemi e grub a warstw a i l sni acy samo-
chd posuwa si e z trudem przez opustoszae ulice. Szary, g esty brzask przed switu
by zimny nie tylko w przeno snym, ale rwnie z w najbardziej dosownym sensie
i nawet w tym niespokojnym dla Terminusa okresie nikt ani zwolennik Hardi-
na, ani akcjonista nie zdoa wykrzesa c z siebie tyle zapau i zarliwo sci, aby
tak wcze snie wyj s c na ulic e.
Caa ta sprawa nie podobaa si e Yohanowi Lee. Dawa temu wyraz coraz go-
sniejszym mruczeniem, a z wreszcie rzek:
To b edzie zle wygl adao, Hardin. Powiedz a, ze wymkn ae s si e cichaczem.
Niech mwi a, co chc a. Musz e si e dosta c na Anakreona i chc e, zeby obyo
si e bez kopotw. Do s c ju z, Lee.
Hardin opar si e plecami o mi ekko wy scieane siedzenie i wzdrygn a si e. We-
wn atrz dobrze ogrzanego pojazdu nie czuo si e zimna, ale od pokrytego sniegiem
krajobrazu za oknem wion eo takim chodem, ze na sam a my sl o opuszczeniu
ciepego wn etrza Hardina przenikn a dreszcz.
Powiedzia w zadumie:
Ktrego s dnia, kiedy ju z b edziemy mie c to wszystko za sob a, powinni smy
zabra c si e za klimatyzacj e Terminusa. Mo zna by to zrobi c.
Wolabym odpar Lee zrobi c najpierw par e innych rzeczy. Na przy-
kad, mo ze by tak zatroszczy c si e o zapewnienie klimatyzacji Sermakowi? Przy-
jemna, sucha cela, o temperaturze dwudziestu pi eciu stopni Celsjusza byaby
w sam raz.
Wtedy naprawd e potrzebowabym ochrony rzek Hardin a nie tylko
tych dwch tu wskaza na zabijakw Yohana siedz acych obok kierowcy z r e-
kami na kolbach miotaczy gotowych do strzau, gro znym wzrokiem omiataj acych
puste ulice. Najwidoczniej chcesz wszcz a c wojn e domow a.
Ja? S a tacy, ktrzy ju z zbieraj a drwa na to ognisko i nie trzeba du zego wy-
siku, zeby je roznieci c, wierz mi. Zacz a wylicza c na palcach. Po pierwsze,
Sermak wywoa wczoraj awantur e w Radzie i domaga si e postawienia ci e w stan
oskar zenia.
Mia do tego swi ete prawo odpar chodno Hardin. A poza tym jego
wniosek upad stosunkiem gosw 206 do 184.
Oczywi scie. Wi ekszo sci a dwudziestu dwu gosw, kiedy spodziewali smy
si e przewagi minimum sze s cdziesi eciu gosw. Nie zaprzeczysz, ze sam na tyle
liczye s.
85
W przybli zeniu przyzna Hardin.
Dobrze. Dwa po gosowaniu wszystkich pi e cdziesi eciu dziewi eciu
czonkw Partii Akcji podnioso si e z miejsc i go sno tupi ac, demonstracyjnie
opu scio sal e posiedze n Rady.
Hardin milcza, wi ec Lee kontynuowa:
I patrzcie: przed wyj sciem Sermak go sno wykrzycza, ze jeste s zdrajc a,
ze lecisz na Anakreona po to, zeby odebra c swoich trzydzie sci srebrnikw, ze
wi ekszo s c czonkw Izby, gosuj ac przeciwko wnioskowi o postawienie ci e przed
s adem, przyczynio si e do twej zdrady i ze ich partia nie na darmo ma w nazwie
sowo akcja. Jak ci si e wydaje, co to zapowiada?
My sl e, ze kopoty.
No i teraz wynosisz si e cichaczem o swicie, jak zodziej. Powiniene s im
stawi c czoa, Hardin. . . i je sli to konieczne, ogosi c stan wojenny.
Do siy uciekaj a si e. . .
Tylko nieudolni. Gwno!
W porz adku. Zobaczymy, co b edzie. Teraz suchaj mnie uwa znie, Lee.
Trzydzie sci lat temu, w pi e cdziesi eciolecie zao zenia Fundacji otwara si e Krypta
Czasu i ukaza si e obraz Hariego Seldona, by wyja sni c nam po raz pierwszy, o co
naprawd e chodzi.
Pami etam skin a gow a Lee, u smiechaj ac si e do wspomnie n. To byo
tego dnia, kiedy przechwycili smy wadz e.
Zgadza si e. To by nasz pierwszy wi ekszy kryzys. Teraz mamy drugi
a za trzy tygodnie od dzisiaj przypada osiemdziesi ata rocznica zao zenia Fundacji.
Czy nie uderza ci e ten znamienny zbieg okoliczno sci?
My slisz, ze znowu si e pojawi?
Jeszcze nie sko nczyem. Seldon nic nie mwi o swoim ponownym ukaza-
niu si e, ale to pasuje do caego planu. Zawsze robi co mg, zeby smy si e za du zo
nie domy slali. Nie ma zadnego sposobu, zeby dowiedzie c si e, czy zegar j adrowy
w Krypcie jest nastawiony na nast epne otwarcie. . . chyba zeby rozebra c Krypt e,
ale mechanizm jest prawdopodobnie tak skonstruowany, ze przy pierwszej prbie
dotarcia do niego caa Krypta ulegaby zniszczeniu. Od czasu jego pierwszego
pojawienia si e byem tam w ka zd a rocznic e na wszelki wypadek. Nie pokaza
si e nigdy, ale dopiero teraz, po raz pierwszy od trzydziestu lat, mamy prawdziwy
kryzys.
A wi ec zjawi si e.
Mo ze. Nie wiem. Tak czy inaczej, o to mi chodzi. Na dzisiejszym ze-
braniu Rady, jak tylko zakomunikujesz, ze poleciaem na Anakreona, zapowiesz
oficjalnie, ze 14 marca wysuchamy kolejnego zapisu Seldona, zawieraj acego in-
formacje najwy zszej wagi na temat obecnego, szcz e sliwie zako nczonego kryzysu.
To bardzo wa zne, Lee. Nic wi ecej nie mw, cho cby nie wiem jak ci e prosili.
Lee spojrza mu w oczy.
86
My slisz, ze w to uwierz a?
To niewa zne. Narobi to zamieszania, a o nic wi ecej mi nie chodzi. B ed a
si e gowi c nad tym, czy to prawda i zastanawia c si e, co knuj e, je sli nieprawda. . .
a tymczasem postanowi a poczeka c do 14 marca. Do tej pory z pewno sci a b ed e ju z
z powrotem.
Lee mia wyra zne w atpliwo sci.
Ale to szcz e sliwe zako nczenie. To blaga!
Blaga, ktra narobi sporo zamieszania. A oto i lotnisko!
Przed nimi majaczya w pmroku pos epna, pot e zna brya statku kosmicz-
nego. Hardin ruszy ku niemu, zostawiaj ac ciemne slady na sniegu. Stoj ac ju z
w luku, odwrci si e i wyci agn a r ek e.
Zegnaj, Lee. Wolabym nie zostawia c ci e na takiej patelni, ale nikomu in-
nemu nie ufam. Prosz e ci e, trzymaj si e z dala od ognia.
Nie martw si e. Ta patelnia jest ju z wystarczaj aco gor aca. B ed e si e trzyma
polece n. Lee odsun a si e do tyu i luk zamkn a si e.
6
Salvor Hardin nie od razu uda si e na planet e Anakreon, od ktrej cae krle-
stwo brao sw a nazw e. Przyby tamdopiero wdniu koronacji, po zo zeniu krtkich
wizyt w o smiu z wi ekszych ukadw gwiezdnych krlestwa. W ka zdym z nich
zatrzyma si e tylko po to, aby odby c rozmow e z miejscowym przedstawicielem
Fundacji.
Ko nczy podr z b ed ac pod przygniataj acym wra zeniem ogromu krlestwa.
W porwnaniu z niewyobra zalnymi przestrzeniami Imperium Galaktycznego,
ktrego tak wspania a cz e s c tworzyo niegdy s, byo ono drobin a, nie wi eksz a ni z
slad, ktry zostawia mucha na scianie, ale kogo s, kto przywyk do zycia na jednej,
do tego rzadko zaludnionej planecie, obszar Anakreona i mrowie jego ludno sci
przyprawiay o zawrt gowy.
Granice krlestwa pokryway si e sci sle z granicami dawnej prefektury Ana-
kreona. Obejmowao ono dwadzie scia pi e c ukadw gwiezdnych, z ktrych sze s c
miao wi ecej ni z jeden nadaj acy si e do zamieszkania swiat. Ludno s c liczya dzie-
wi etna scie miliardw, a jej liczba, chocia z wci a z ni zsza ni z w dniach swietno sci
Imperium, rosa szybko, wraz z rozwojem naukowym inicjowanym przez Funda-
cj e.
Dopiero teraz Hardin poczu si e przytoczony ogromem tego zadania. W ci agu
trzydziestu lat zdoano zelektryfikowa c zaledwie swiat stoeczny. Rozlege poa-
cie odlegych prowincji wci a z byy pozbawione energii j adrowej. Zreszt a nawet
to, czego udao si e dokona c, byoby zadaniem ponad ich siy, gdyby nie wci a z
nadaj ace si e do u zytku pozostao sci po wycofuj acym si e Imperium.
87
Kiedy Hardin znalaz si e w stolicy, stwierdzi, ze cae normalne zycie zamar-
o. Uroczysto sci odbyway si e co prawda rwnie z w odlegych prowincjach, ale
nie na tak a skal e. Tu, na Anakreonie, wszyscy porzucili swe zaj ecia i oddawa-
li si e nieustaj acemu swi etowaniu, bior ac zywy udzia w ob ednych widowiskach
religijnych, ktre poprzedzay dzie n uzyskania penoletno sci przez ich boskiego
krla, Leopolda.
Hardin zdoa urwa c zaledwie p godziny z zaj e c zagonionego i pprzytom-
nego ze zm eczenia Verisofa, ktry gania od swi atyni do swi atyni nadzoruj ac uro-
czysto sci. Ale te p godziny byo nader owocne i Hardin, przygotowuj ac si e na
wieczorny pokaz ogni sztucznych, by w peni zadowolony.
Wyst epowa jako widz, gdy z nie mia ochoty na odprawianie ceremonii re-
ligijnych, co bez w atpienia musiaby zrobi c, gdyby zdradzi si e kim jest. Tote z
kiedy sala balowa paacu zapenia si e tumem najwy zszej i najdostojniejszej ary-
stokracji, podpiera scian e, nie zwracaj ac na siebie niczyjej uwagi.
Przedstawiono go Leopoldowi jako jednego z wielu oczekuj acych na ten za-
szczyt, i to z bezpiecznej odlego sci od krla, ktry, w penym blasku majestatu,
otoczony smierciono sn a radioaktywn a aureol a, sta samotnie, z dala od tumu. Za
niecae p godziny krl zajmie miejsce na masywnym tronie ze stopu rodu i iry-
du, o inkrustowanych zotem por eczach, a tron wzniesie si e majestatycznie w gr e
i popynie ponad posadzk a w stron e wielkiego okna, w ktrym uka ze si e tumom
posplstwa zebranym przed paacem i wiwatuj acym do utraty tchu. Tron, oczywi-
scie, nie byby tak masywny, gdyby nie mia wmontowanego silnika atomowego.
Byo po jedenastej. Hardin denerwowa si e. Wspi a si e na palce, aby lepiej
widzie c. Chcia ju z wej s c na krzeso, ale opanowa si e. I wtedy zobaczy Wienisa,
ktry torowa sobie ku niemu drog e przez tum, i odpr e zy si e.
Wienis posuwa si e wolno. Prawie co krok musia si e zatrzymywa c, aby rzuci c
jakie s uprzejme swko ktremu s ze szlachetnych panw, ktrzy otrzymali ksi e-
stwa i tytuy w nagrod e za pomoc udzielon a dziadowi Leopolda przy zagarni eciu
wadzy.
W ko ncu uwolni si e od ostatniego z odzianych w paradne mundury parw
i dotar do Hardina. Na jego ustach pojawi si e sztuczny u smiech, a czarne oczy,
w ktrych migotay iskierki zadowolenia, spogl aday spod siwych brwi badawczo
na Hardina.
Hardin, mj drogi powiedzia cichym gosem musia si e pan bardzo
obawia c nudy, skoro wola pan ukry c, kim pan jest.
Nie nudz e si e, wasza wysoko s c. To wszystko jest niezwykle interesuj ace.
Wie pan, nie mamy podobnych widowisk na Terminusie.
Bez w atpienia. Nie zechciaby pan wst api c do moich apartamentw? Mo-
gliby smy tam du zej porozmawia c nie niepokojeni przez nikogo.
Z przyjemno sci a.
Trzymaj ac si e pod r ek e, weszli na schody. Niejedna maj etna wdowa spo srd
88
obecnych na sali ksi e zniczek patrzya ze zdumieniem przez lorgnon, zastanawia-
j ac si e, kim jest w niepozorny i niedbale ubrany przybysz, ktrego spotykaj a tak
widome oznaki aski ze strony ksi ecia regenta.
W komfortowych komnatach Wienisa Hardin zupenie si e rozlu zni i przyj a
z pomrukiem zadowolenia kielich, ktry regent wasnor ecznie napeni.
Wino locrijskie, Hardin rzek Wienis z piwnic krlewskich. Prawdzi-
wy rarytas dwunastoletnie. Zo zono je do piwnic na dziesi e c lat przed buntem
na Zeo.
Prawdziwie krlewski trunek przyzna uprzejmie Hardin. Zdrowie
Leopolda I, krla Anakreona!
Wypili, po czym Wienis doda sodkim tonem:
I przyszego Imperatora Peryferii, a dalej kto wie? Pewnego dnia Ga-
laktyka mo ze ponownie zosta c zjednoczona.
Niew atpliwie. Przez Anakreona?
A dlaczego nie? Z pomoc a Fundacji mogliby smy osi agn a c bezdyskusyjn a
przewag e nad reszt a Peryferii.
Hardin odstawi pusty kielich i rzek:
Tak, tyle tylko, ze Fundacja ma obowi azek pomaga c ka zdej nacji, ktra
zwrci si e do niej z pro sb a o pomoc naukow a. Zgodnie ze szczytnymi ideaami
naszego rz adu i wielkimi zadaniami moralnymi, jakie postawi przed nami nasz
zao zyciel, Hari Seldon, nie mo zemy nikogo faworyzowa c. Nic na to nie mo zna
poradzi c, wasza wysoko s c.
Wienis u smiechn a si e szeroko.
Duch Galaktyki, zeby u zy c popularnego frazesu, pomaga tym, ktrzy sami
dbaj a o swoje sprawy. Dobrze wiem, ze gdyby Fundacja miaa woln a r ek e, to
nigdy by nam nie pomoga.
Nie powiedziabym tego. Naprawili smy dla was kr a zownik Imperium, cho-
cia z mj urz ad nawigacji chcia go dosta c dla celw naukowych.
Regent powtrzy ostatnie sowa Hardina ironicznym tonem:
Dla celw naukowych! Tak, akurat! Nie naprawiliby scie go, gdybym nie
zagrozi wojn a.
Nie wiem.
Ale ja wiem. A ta gro zba zawsze istniaa.
I nadal istnieje?
Teraz jest ju z raczej za p zno, zeby mwi c o gro zbach. Wienis rzuci
szybkie spojrzenie na zegar na biurku. Hardin, by pan ju z na Anakreonie. By
pan wtedy mody obaj byli smy modzi. Ale ju z wtedy r znili smy si e spojrze-
niem na r zne sprawy. Jest pan, jak to mwi a, czowiekiem miuj acym pokj, co?
My sl e, ze tak. W ka zdym razie uwa zam, ze sia to bardzo nieekonomiczny
sposb osi agni ecia celu. Zawsze mo zna znale z c inne drogi, chocia z niekiedy nie
prowadz a wprost do celu.
89
Tak. Syszaem o pana synnej dewizie: Do siy uciekaj a si e tylko nie-
udolni. A przecie z regent podrapa si e w ucho z udanym roztargnieniem
nie s adz e, zebym by zupenie nieudolny.
Hardin skin a uprzejmie gow a, ale nic nie powiedzia.
Jednak mimo to mwi dalej regent zawsze byem zwolennikiem
dziaania bezpo sredniego. Zawsze uwa zaem, ze trzeba wytyczy c drog e prowa-
dz ac a prosto do celu i konsekwentnie i s c t a drog a. W ten sposb wiele osi agn aem
i spodziewam si e osi agn a c jeszcze wi ecej.
Wiem przerwa mu Hardin. Bior ac pod uwag e nieszcz e sliwy wypa-
dek, w ktrym straci zycie poprzedni krl, pana starszy brat, i zy stan zdrowia
obecnego krla, swi ecie wierz e, ze wytyczy pan drog e, ktra ma zawie s c pana
i pa nskie dzieci prosto na tron. Stan zdrowia krla jest przecie z zy, nieprawda z?
Przycinek by celny. Wienis zmarszczy czoo, a jego gos stwardnia.
Byoby dla pana lepiej, Hardin, gdyby unika pan pewnych tematw. Mo ze
wydaje si e panu, ze jako burmistrz Terminusa mo ze pan sobie pozwoli c na. . .
eee. . . nierozwa zne uwagi, ale je sli pan tak my sli, to jest pan w b edzie. Ja nie
jestem z tych, ktrych mo zna nastraszy c gadaniem. Zawsze trzymam si e zasady,
ze trudno sci znikaj a, kiedy si e im smiao stawi czoa i jak dot ad nie zdarzyo si e,
zebym post api wbrew tej zasadzie.
Nie w atpi e w to. A jakiej konkretnie trudno sci chce pan stawi c czoa
w chwili obecnej?
Trudno sci przekonania Fundacji o potrzebie wsppracy. Widzi pan, wasza
pokojowa polityka doprowadzia do tego, ze popenili scie szereg bardzo powa z-
nych b edw i to tylko dlatego, ze nie docenili scie odwagi waszego przeciwnika.
Nie ka zdy tak si e boi bezpo sredniego dziaania jak wy.
Na przykad? spyta Hardin.
Na przykad, przyby pan samotnie na Anakreona i sam pan przyszed do
moich komnat.
Hardin rozejrza si e wok.
A co w tym zego?
Nic odrzek regent tyle tylko, ze za drzwiami stoi pi eciu stra znikw
z broni a gotow a do strzau. Nie s adz e, zeby udao si e panu st ad wyj s c, Hardin.
Brwi burmistrza uniosy si e w gr e.
Nie czuj e na razie takiej potrzeby. Tak bardzo si e pan mnie boi?
Wcale si e pana nie boj e. Ale niech to b edzie swiadectwem mego zdecydo-
wania. Nazwijmy to manifestacj a, dobrze?
Niech pan to nazywa, jak si e panu podoba powiedzia Hardin oboj etnie.
Bez wzgl edu na to, jak pan. to nazwie, nie mam zamiaru przejmowa c si e tym
incydentem.
Jestem pewien, ze za jaki s czas zmieni pan zdanie. Ale popeni pan jeszcze
inny b ad, Hardin o wiele powa zniejszy. Zdaje si e, ze Terminus jest zupenie
90
bezbronny.
Naturalnie. Czego mieliby smy si e obawia c? Nie zagra zamy niczyim inte-
resom wszystkim su zymy jednakowo.
A tymczasem, sami b ed ac bezbronni mwi dalej Wienis pomogli-
scie nam uprzejmie uzbroi c si e. W szczeglno sci pomogli scie nam rozbudowa c
flot e wojenn a, wielk a flot e, ktra od czasu, jak podarowali scie nam kr a zownik
Imperium jest praktycznie niezwyci e zona.
Traci pan czas, wasza wysoko s c Hardin uczyni ruch, jakby chcia wsta c.
Je sli ma pan zamiar wypowiedzie c wojn e i powiadamia mnie o tym fakcie, to
prosz e mi pozwoli c porozumie c si e natychmiast z moim rz adem.
Niech pan siedzi, Hardin. Nie wypowiadam wojny, a pan nie porozumie
si e ze swoim rz adem. Kiedy zaczniemy wojn e nie wypowiemy jej, Hardin, ale
zaczniemy Fundacja zostanie powiadomiona o tym przez wyrzutnie pociskw
atomowych floty anakreo nskiej dowodzonej przez mego wasnego syna z pokadu
Wienisa, byego kr a zownika Imperium.
Hardin zmarszczy czoo.
A kiedy to si e stanie?
Je sli to pana naprawd e interesuje, to statki tej floty opu sciy Anakreon do-
kadnie pi etna scie minut temu, o jedenastej, a pierwszy pocisk zostanie odpalony,
gdy tylko dojrz a Terminusa, co powinno nast api c jutro w poudnie. Mo ze si e pan
uwa za c za je nca wojennego.
Wa snie za niego si e uwa zam, Wasza wysoko s c odpar Hardin, wci a z
marszcz ac czoo ale jestem rozczarowany.
Wienis zachichota pogardliwie.
Tylko tyle?
Tak. Wydawao mi si e, ze moment koronacji pnoc, jak panu wiadomo
b edzie logicznie bior ac najlepsz a por a dla wysania statkw. Najwyra z-
niej chcia pan, zeby wojna zacz ea si e kiedy jest pan jeszcze regentem. Ten drugi
sposb byby bardziej teatralny.
Regent patrzy ze zdziwieniem.
O czym, na Przestrze n, pan mwi?
Nie rozumie pan? spyta mi ekko Hardin. Swoje przeciwuderzenie
przygotowaem na pnoc.
Wienis zerwa si e z krzesa.
Nie nabierze mnie pan. Nie b edzie zadnego przeciwuderzenia. Je sli liczy
pan na pomoc innych krlestw, to niech pan o tym zapomni. Ich po aczone floty
nie mog a si e rwna c z nasz a.
Wiem o tym. Nie mam zamiaru odda c ani jednego strzau. Chodzi po pro-
stu o to, ze ju z tydzie n temu wydaem polecenie, zeby dzi s o pnocy obo zy c
Anakreon interdyktem.
Interdyktem?
91
Tak. Je sli pan nie rozumie, to su z e wyja snieniem. Ot z je sli nie cofn e
rozkazu, zastrajkuj a wszyscy kapani na Anakreonie. Ale cofn a c go ju z nie mog e,
gdy z nie mam mo zliwo sci porozumienia si e z kimkolwiek z zewn atrz zreszt a
nawet gdybym mia tak a mo zliwo s c, to i tak bym z niej nie skorzysta. Pochyli
si e i rzek z nagymo zywieniem: Czy zdaje pan sobie spraw e, wasza wysoko s c,
z tego, ze atak na Fundacj e to najwi eksze swi etokradztwo?
Wida c byo, ze Wienis za wszelk a cen e stara si e nie straci c panowania nad
sob a.
Niech mi pan nie opowiada bajek, Hardin. To dobre dla posplstwa.
Drogi panie, a dla kogo my sli pan to przygotowaem? Jestem pe-
wien, ze przez ostatnie p godziny ka zd a swi atyni e na Anakreonie wypeniay
tumy posplstwa suchaj ace z zapartym tchem kapana, ktry wyja snia im t e
wa snie spraw e. Na caym Anakreonie nie ma m e zczyzny ani kobiety, ktrzy nie
zostaliby poinformowani o tym, ze ich rz ad przyst api do nikczemnego, niczym
nie sprowokowanego ataku na centrum ich kultu. No, brakuje ju z tylko czterech
minut do pnocy. Niech pan lepiej zejdzie do sali balowej sledzi c przebieg wy-
darze n. Z pi ecioma stra znikami za drzwiami jestem tu zupenie bezpieczny.
Hardin usadowi si e wygodniej w fotelu, nala sobie jeszcze jeden kielich wina
z Locris i z doskona a oboj etno sci a zacz a si e wpatrywa c w sufit.
Wienis zdusi przekle nstwo w ustach i wybieg z pokoju.
W srd elity zgromadzonej w sali balowej zapada cisza, gdy zrobiono sze-
rokie przej scie wiod ace do tronu. Siad na nim Leopold z wysoko wzniesionym
czoem i zastyg a twarz a. R ece nieruchomo spoczyway na por eczach. Olbrzymie
swieczniki przygasy i w rozproszonym wielobarwnym swietle rzucanym przez
malutkie atomowe zarwki spod sklepienia sali rozbysa wspaniale krlewska
aureola i utworzya nad gow a krla swietlist a koron e.
Wienis zatrzyma si e na schodach. Nikt go nie spostrzeg, gdy z spojrzenia
wszystkich skierowane byy na tron. Zacisn a pi e sci i pozosta na miejscu. Nie
uda si e Hardinowi sprowokowa c go do popenienia gupstwa!
Wtem tron poruszy si e. Wznis si e bezszelestnie w gr e i powoli spyn a
z podwy zszenia, a potem, unosz ac si e sze s c cali nad posadzk a, poszybowa wstro-
n e ogromnego, otwartego okna.
G eboki d zwi ek dzwonu obwie sci pnoc, tron zatrzyma si e przed oknem. . .
i aureola zgasa.
Tron zastyg w bezruchu i przez uamek sekundy wisia w powietrzu twarz
krla wyra zaa ogromne zaskoczenie, bez aureoli by zwykym smiertelnikiem
a potem zachwia si e i z wysoko sci sze sciu cali run a z wielkim hukiem na
posadzk e. W tej samej chwili zgasy wszystkie swiata.
Poprzez okrzyki przera zenia, piski i ogln a wrzaw e przedar si e ryk Wienisa:
Ognie! Dawa c ognie!
92
Rozdaj ac razy na prawo i na lewo, regent przecisn a si e przez tum i utoro-
wa sobie drog e do wyj scia. Z tyu nadbiegy i pogr a zyy si e w ciemno sci stra ze
paacowe.
Zdoano wreszcie jako s przynie s c do sali balowej sztuczne ognie, ognie, ktre
miay u swietni c uroczysto s c, towarzysz ac gigantycznej procesji, ktra po korona-
cji miaa przej s c ulicami miasta.
W sali balowej zaroio si e od stra znikw z pochodniami. Niebieskie, zielone
i czerwone byski wydobyway z ciemno sci przera zone twarze.
Nic si e nie stao! krzycza Wienis. Prosz e nie rusza c si e z miejsc. Za
chwil e b edzie swiato.
Obrci si e do oficera stra zy, ktry stan a przy nim sztywno wypr e zony, w po-
stawie na baczno s c.
O co chodzi, kapitanie?
Wasza wysoko s c wyrzuci jednym tchem kapitan paac otoczony jest
przez lud.
Czego chc a warkn a Wienis.
Prowadzi ich kapan. Ustalono, ze to Wysoki Kapan Poly Verisof. Doma-
ga si e on natychmiastowego uwolnienia burmistrza Salvora Hardina i przerwania
wojny z Fundacj a.
Oficer mwi beznami etnym tonem zonierza, ale jego oczy biegay niespo-
kojnie.
Je sli kto s z tej hooty sprbuje przekroczy c bramy paacu, natychmiast go
rozwali c! wrzasn a Wienis. Niech wyj a. Policzymy si e jutro.
Tymczasem rozmieszczono pochodnie i w sali balowej ponownie zrobio si e
jasno. Wienis podbieg do tronu, chwyci za ramiona Leopolda, ktry siedzia jak
pora zony, z poblad a twarz a, i postawi go na nogi.
Chod z ze mn a rzek. Rzuci tylko jedno spojrzenie za okno. Z dou do-
biegay ochrype okrzyki tumu. Miasto byo czarne jak smoa. Jedynie po prawej
stronie, w miejscu, gdzie staa
Swi atynia Argolidzka, wida c byo swiato. Zakl a
gniewnie i odci agn a krla od okna.
W chwil e potem, na czele pi eciu stra znikw, Wienis wpad do swoich komnat.
Za nimi pod a za Leopold, ktremu strach odj a mow e.
Hardin rzek ochrypym gosem Wienis porywasz si e na co s, co prze-
rasta twoje siy.
Burmistrz zignorowa go. Siedzia spokojnie w perowym swietle podr ecznej
zarwki Atomo, z ironicznym u smiechem na ustach.
Dobry wieczr, wasza wysoko s c rzek do Leopolda. Prosz e przyj a c
gratulacje z okazji koronacji.
Hardin krzykn a Wienis ka z natychmiast kapanomwraca c do swoich
zaj e c! Hardin spojrza na niego chodno.
93
Sam ka z im to zrobi c, Wienis, a przekonasz si e, kto tu si e porywa na co s, co
przerasta jego siy. W tej chwili stoj a wszystkie maszyny na Anakreonie. Nigdzie,
oprcz swi aty n, nie ma swiata. Nigdzie, oprcz swi aty n, nie ma kropli bie z a-
cej wody. Na drugiej, spowitej sniegiem pkuli, nie ma nigdzie, oprcz swi aty n,
ani jednej kalorii ciepa. Szpitale nie przyjmuj a chorych. Elektrownie zamkni e-
te. Wszystkie statki unieruchomione. Je sli ci si e to nie podoba, Wienis, to ka z
kapanom wraca c do ich zaj e c. Ja nie mam na to ochoty.
Na przestrze n, Hardin. zrobi e to! Chcesz gra c w otwarte karty? Dobrze!
Zobaczymy, kto jest silniejszy armia czy kapani. Dzi s w nocy wszystkie swi a-
tynie na planecie przejd a pod zarz ad wojskowy.
Znakomicie, tylko jak chcesz wyda c rozkazy? Wszystkie po aczenia s a
przerwane. Przekonasz si e, ze nie dziaa ani radio, ani telewizja, ani krtkofalw-
ki. Prawd e mwi ac, na caej planecie poza swi atyniami oczywi scie dziaa
tylko jeden aparat telewizor, tu, w tym pokoju, a i ten nastawiem tylko na
odbir.
Wienis z trudem apa powietrze. Hardin mwi dalej:
Je sli chcesz, mo zesz rozkaza c, aby wojsko wkroczyo do
Swi atyni Argo-
lidzkiej koo paacu i skontaktowao si e z innymi cz e sciami planety przy pomocy
swi atynnej krtkofalwki. Ale obawiam si e, ze je sli to zrobisz, to tum rozerwie
cay oddzia na strz epy, a co wtedy ochroni paac? I wasze zycie, Wienis.
Przetrzymamy to, ty diable! rzek ochryple Wienis. Przetrwamy ja-
ko s t e noc. Niech tum sobie wyje, niech wysiada energia my to przetrzymamy.
A kiedy nadejdzie wiadomo s c, ze Fundacja pada, twj nieoceniony tum przeko-
na si e, na jakiej pr zni opieraa si e jego religia, opu sci twoich kapanw i zwr-
ci si e przeciw nim. Mo zesz si e cieszy c a z do jutrzejszego poudnia, nie du zej,
bo mo zesz zatrzyma c powstanie na Anakreonie, ale nie mo zesz zatrzyma c mojej
floty. S a ju z w drodze, a prowadzi ich kr a zownik, ktry sami naprawili scie
zachichota rado snie.
Tak, sam kazaem go naprawi c odpar beztrosko Hardin ale w spo-
sb, ktry uznaem za stosowny. Powiedz mi, Wienis, syszae s kiedy o transmisji
nadd zwi ekowej? Widz e po twojej minie, ze nie. No wi ec za mniej wi ecej dwie
minuty przekonasz si e, jakie mo zna robi c rzeczy.
Kiedy domawia tych sw, za swieci si e ekran telewizora i Hardin poprawi
si e:
Nie, nie za dwie minuty za dwie sekundy. Siadaj, Wienis, i suchaj.
7
Theo Aporat by jednym z najbardziej licz acych si e kapanw na Anakreonie.
I cho cby z tytuu tej wysokiej pozycji zasugiwa na stanowisko gwnego kape-
94
lana na flagowcu Wienis.
Ale zo zyo si e na to co s wi ecej ni z tylko pozycja w hierarchii i znaczenie.
Theo Aporat zna ten statek. Pracowa przy jego naprawie pod bezpo srednim kie-
runkiem swi etych ludzi z Fundacji. Naprawia, zgodnie z ich poleceniami, silniki,
pod acza na nowo telewizory do sieci, naprawia system aczno sci, pokrywa no-
w a blach a podziurawiony kadub statku, wzmacnia si e promieni. Pozwolono mu
nawet asystowa c m adrym ludziom z Fundacji przy montowaniu urz adzenia zare-
zerwowanego tylko dla tego kolosa, a tak swi etego, ze podobnego mu nie byo na
zadnym innym statku stacji nadd zwi ekowej.
Nic zatem dziwnego, ze serce go bolao na my sl o niecnych poczynaniach,
do ktrych mia zosta c u zyty ten wspaniay statek. Nie chcia wierzy c temu, co
mwi mu Verisof ze statek ma sta c si e narz edziem przera zaj acej zbrodni, ze
jego wyrzutnie maj a si e obrci c przeciw Fundacji. Przeciw tej Fundacji, w ktrej
zdoby wyksztacenie, ktra bya zrdem wszelkich ask.
Ale teraz, po tym, co usysza od admiraa, nie mia ju z zadnych w atpliwo sci.
Jak krl, ktry cieszy si e ask a boga, mg zezwoli c na tak odra zaj acy czyn?
A mo ze nie jest winny? Czy nie jest to aby intryga uknuta za plecami krla przez
tego przekl etego regenta, Wienisa? Przecie z to wa snie syn Wienisa jest tym ad-
miraem, ktry zaledwie pi e c minut temu powiedzia:
Zajmij si e swoimi duszami i modami, ksi e zulku. Statkiem zajm e si e ja.
Aporat u smiechn a si e krzywo. Zajmie si e swoimi duszami i modami. . . ale
tak ze kl atwami, a ksi a z e Lefkin ju z niedugo spu sci z tonu.
Wszed do gwnej kabiny aczno sci. Poprzedza go akolita.
Zaden z dwu
oficerw peni acych su zb e nie zrobi najmniejszego ruchu, aby im przeszkodzi c.
Naczelny kapelan mg si e swobodnie porusza c po caym statku.
Zamkn a c drzwi! rozkaza Aporat i spojrza na chronometr. Do dwuna-
stej brakowao pi eciu minut. Dobrze go nastawi.
Szybkimi, wprawnymi ruchami przesuwa d zwignie otwieraj ace wszystkie
kanay aczno sci wewn etrznej. Wkrtce obraz Aporata pojawi si e na ekranach
wszystkich pomieszcze n dugiego na dwie mile statku.
Zonierze krlewskiego flagowca Wienis, suchajcie! Mwi wasz naczel-
ny kapelan.
Wiedzia, ze jego gos rozlega si e od stosu atomowego na kra ncu rufy a z po
pomieszczenia nawigacyjne na dziobie.
Wasz statek krzycza sta si e narz edziem swi etokradztwa! Zostali-
scie, bez waszej wiedzy wci agni eci w poczynania, ktre skazuj a wasze dusze na
pot epienie i wieczne bytowanie w lodowatych otchaniach przestrzeni. Suchaj-
cie! Zamiarem waszego dowdcy jest skierowa c ten statek ku Fundacji, zbom-
bardowa c to zrdo wszelkich ask i zmusi c je, by ulego jego wyst epnej z adzy!
I dlatego, w imieniu Ducha Galaktyki, pozbawiam go dowdztwa. Ten, od ktrego
95
odwrci si e Duch Galaktyki, nie mo ze by c dowdc a. Nawet krl, boski pomaza-
niec, nie mo ze sprawowa c wadzy bez przyzwolenia Ducha.
Akolita sucha z czci a, a oficerowie z rosn ac a trwog a. Gos Aporata brzmia
coraz uroczy sciej.
A poniewa z statek ten jest na usugach diaba, od niego rwnie z odwraca
si e aska Ducha.
Wznis uroczystym gestem ramiona w gr e. Przed tysi acem telewizorw to-
czya si e zaoga statku, patrz ac jak urzeczona na swego naczelnego kapelana, kt-
ry mwi:
Przeklinam ten statek w imieniu Ducha Galaktyki, jego proroka Hariego
Seldona i jego sug swi etych ludzi z Fundacji! Niechaj zgasn a telewizory
jego oczy! Niechaj opadn a bezwadnie wyrzutnie jego ramiona! Niechaj stan a
si e bezsilne pociski jego pi e sci! Niechaj zamr a silniki jego serce! Niechaj
zamilknie jego gos radio! Niechaj ustanie jego oddech wentylacja! W imi e
Ducha Galaktyki, przeklinam ten statek!
Gdy domawia ostatnich sw, bia pnoc.. W tej samej chwili w odlegej
o osiem lat swietlnych
Swi atyni Argolidzkiej r eka innego kapana uruchomia
przeka znik nadd zwi ekowy, ktry z szybko sci a fali ultra uruchomi inny, na statku
flagowym Wienis.
I statek zamar!
Zamar, gdy z religia nauki ma to do siebie, ze jest skuteczna i kl atwy takie jak
te, ktre rzuci Aporat, rzeczywi scie dziaaj a.
Ciemno s c spowia statek i ustao nagle odlege mruczenie hiperatomowych
silnikw. Aporat ucieszy si e i wyj a z kieszeni swej dugiej szaty samozasilaj acej
si e zarwk e Atomo, ktra napenia pomieszczenie perowym swiatem.
Spojrza na oficerw. Bez w atpienia obaj byli dzielnymi zonierzami, lecz mi-
mo to pezali na kl eczkach u jego stp, ogarni eci smiertelnym przera zeniem.
Ratuj nasze dusze, wasza wielebno s c! Jeste smy biednymi lud zmi i nie mie-
li smy zadnego poj ecia o zbrodniczych zamiarach naszych przywdcw wy-
krztusi jeden z nich.
Pjd z za mn a rzek surowym tonem Aporat. Twoja dusza nie jest
jeszcze stracona.
Wn etrze statku ton eo w g estej ciemno sci, w ktrej prawie namacalnie mo zna
byo wyczu c przenikaj ac a wszystkich, zara zliw a trwog e. Gdziekolwiek pojawi
si e, otoczony kr egiem swiata, Aporat, cisn eli si e zewsz ad zonierze, usiuj ac do-
tkn a c cho cby r abka jego szaty i bagaj ac o zmiowanie.
Aporat niezmiennie powtarza:
Pjd zcie za mn a.
Odnalaz Lefkina, przeciskaj acego si e po omacku przez pomieszczenia
oficerskie, go sno kln acego i woaj acego o swiato. Admira spojrza z nienawi sci a
na naczelnego kapelana.
96
Tu jeste s!
Lefkin odziedziczy po matce niebieskie oczy, ale zakrzywiony nos i zez nie-
omylnie wskazyway, ze jest synem Wienisa. Co maj a znaczy c te zdradzieckie
knowania? W acz natychmiast zasilanie! Ja tu jestem dowdc a!
Ju z nie rzek ponuro Aporat.
Lefkin potoczy wok dzikim wzrokiem.
Bra c go! krzykn a. Aresztowa c go, bo inaczej kln e si e na Prze-
strze n wyrzuc e nago za burt e ka zdego, kto mnie nie posucha!
Przerwa, a potem wrzasn a: To rozkaz waszego admiraa! Aresztowa c go!
W ko ncu zupenie straci gow e i zacz a krzycze c:
Dacie si e wodzi c za nos temu oszustowi, temu baznowi? Kulicie si e ze
strachu przed religi a utkan a z chmur i mgie? To oszust, a jego Duch Galaktyki to
wytwr fantazji, ktry. . .
Aporat przerwa gwatownie:
Schwyta c blu znierc e! Suchaj ac go, gubicie wasze dusze.
Szlachetnie urodzony admira znalaz si e natychmiast na ziemi trzymany przez
tuzin r ak.
We zcie go i pjd zcie za mn a.
Aporat odwrci si e i przez korytarze pene zonierzy ruszy z powrotem do sa-
li aczno sci, Za nim wleczono Lefkina. Aporat kaza postawi c eks-dowdc e przed
jedynym dziaaj acym telewizorem.
Ka z reszcie floty zmieni c kurs i przygotowa c si e do powrotu na Anakreona.
Pobity, krwawi acy, na p uduszony Lefkin zrobi, co mu kazano.
A teraz rzek Aporat surowo mamy aczno s c z Anakreonem przez
ultrafalwk e. Mw, co ka z e.
Lefkin pokr eci przecz aco gow a. Tum za jego plecami gro znie zaszmera.
Mw! rzek Aporat. Zaczynaj: Flota anakreo nska. . .
Kiedy na ekranie telewizora ukaza si e ksi a z e Lefkin, w komnacie Wienisa
zapada absolutna cisza. Na widok nieprzytomnego wzroku i porwanego munduru
syna regent wyda krtki j ek, a potem osun a si e bezwadnie na krzeso, z twarz a
wykrzywion a zdumieniem i trwog a.
Hardin nie zdradza zadnych emocji sucha, siedz ac z r ekoma splecionymi
na brzuchu. Natomiast swie zo koronowany krl Leopold wcisn a si e w najciem-
niejszy k at pokoju i obgryza w zdenerwowaniu haftowany zotem r ekaw swej
szaty. Nawet zonierze nie zdoali zachowa c zwykej zawodowej oboj etno sci i od
drzwi, gdzie stali rz edem, z miotaczami gotowymi do strzau, wyci agali ciekawie
gowy w stron e telewizora.
Lefkin mwi z oci aganiem, zm eczonym gosem i cz esto przerywa, jakby go
kto s pogania i to niezbyt agodnie.
Flota anakreo nska. . . swiadoma charakteru swej misji. . . odmawia udzia-
u. . . w odra zaj acym swi etokradztwie. . . i powraca na Anakreona. . . z nast epuj a-
97
cym ultimatum do. . . tych grzesznikw i blu zniercw. . . ktrzy o smielili si e tar-
gn a c. . . na Fundacj e. . . zrdo wszelkich ask. . . i na Ducha Galaktyki. Przerwa c
od razu wszystkie dziaania skierowane przeciw. . . prawdziwej wierze. . . i za-
gwarantowa c wsposb zadowalaj acy nas, ludzi z floty. . . reprezentowanych przez
naszego. . . naczelnego kapelana, Theo Aporata, ze dziaania takie nie zostan a ju z
nigdy. . . podj ete i ze tu nast apia duga pauza, po czym ksi a z e Lefkin podj a
na nowo i ze byy ksi a z e regent, Wienis. . . zostanie uwi eziony. . . i postawiony
przed s adem ko scielnym. . . gdzie odpowie za swe zbrodnie. W przeciwnym ra-
zie flota krlewska. . . wrciwszy na Anakreona. . . obrci paac w proch. . . i po-
dejmie wszelkie inne. . . konieczne. . . kroki. . . aby zniszczy c gniazdo grzechu. . .
i jaskini e wrogw naszych dusz.
Gos zaama si e i urwa, a ekran zgas.
Palce Hardina zacisn ey si e szybko wok zarwki Atomo i jej swiato przy-
gaso, a w powstaym pmroku ledwie wida c byo rozmazane kontury sylwetek
niedawnego regenta, krla i zonierzy, za to Hardina otoczya po swiata.
Nie byo to o slepiaj ace swiato, ktre byo atrybutem krla, lecz mniej teatral-
ne i mniej imponuj ace, ale mimo to na swj sposb bardziej sugestywne i bardziej
w tej sytuacji przydatne agodne l snienie.
W gosie Hardina wyczu c si e dao lekk a ironi e, gdy zwrci si e on do tego
samego Wienisa, ktry zaledwie godzin e wcze sniej oznajmi ze jest on je ncem
wojennym, a Terminus znajduje si e o krok od zagady, a ktry teraz, zamany
i milcz acy, by tylko niepozornym cieniem.
Jest taka stara bajka zacz a Hardin prawdopodobnie stara jak ludz-
ko s c, gdy z jej najstarsze przekazy s a zaledwie kopiami znacznie starszych tek-
stw. A brzmi ona tak:
Ko n, ktry mia pot e znego i gro znego wroga wilka, zy w ustawicz-
nym strachu o swe zycie. Doprowadzony do rozpaczy, postanowi poszuka c sobie
silnego sprzymierze nca. Jak pomy sla, tak zrobi. Uda si e do czowieka i zapro-
ponowa mu przymierze, dowodz ac, ze wilk jest rwnie z jego nieprzyjacielem.
Czowiek przysta na to ch etnie i przyrzek natychmiast zabi c wilka, je sli tylko
jego nowy sprzymierzeniec pozwoli mu skorzysta c ze swojej szybko sci. Ko n zgo-
dzi si e i pozwoli, by czowiek zao zy mu siodo i uzd e. Zrobiwszy to, czowiek
dosiad konia, dop edzi wilka i zabi go.
Ko n, zadowolony i szcz e sliwy, podzi ekowa czowiekowi i rzecze:
Teraz, gdy nasz wrg ju z nie zyje, zdejmij ze mnie uzd e i siodo i zwr c mi
wolno s c. Czowiek roze smia si e na to i powiada:
Na diaba co mwisz? Nazad, koniku! i wpi mu w bok ostrogi.
Panowao milczenie. Cie n, ktry by Wienisem, nie poruszy si e.
Mam nadziej e, ze dostrzegasz tu analogi e podj a Hardin. D a z ac do
zdobycia trwaej wadzy nad swym ludem, wadcy Czterech Krlestw przyj eli
religi e nauki, ktra u swi ecaa i sankcjonowaa ich panowanie. Ale ta religia staa
98
si e dla nich tym, czym siodo i uzda dla konia, gdy z przekazaa zyciodajn a energi e
j adrow a w r ece kapanw, ktrzy zauwa z otrzymywali rozkazy od nas, a nie
od was. Zabili scie wilka, ale nie mo zecie si e pozby c. . .
Wienis zerwa si e na rwne nogi. Na dnie jego czarnych oczu, wygl adaj acych
w ciemno sci jak dziury, czai si e ob ed. Mwi chaotycznie, ochrypym gosem:
A mimo to dostan e ci e. Nie uciekniesz. Zginiesz tu. Niech nas zniszcz a!
Niech rozwal a wszystko! Ty zgnijesz! Dostan e ci e!
Zonierze! krzykn a histerycznie. Zastrzeli c tego diaba! Rozwali c
go! Rozwali c!
Hardin obrci si e twarz a do zonierzy i u smiechn a si e. Jeden z nich pod-
nis miotacz, lecz zaraz opu sci r ek e. Reszta nawet nie drgn ea. Porwa c si e na
Salvora Hardina, burmistrza Terminusa, otoczonego agodnym swiatem aureoli,
u smiechaj acego si e z tak a pewno sci a siebie, na Hardina, przed ktrym rozsypa-
a si e w proch caa pot ega Anakreona, byo wbrew rozkazom wrzeszcz acego
maniaka zadaniem ponad ich siy.
Wienis zakl a i pochyli si e w stron e najbli zej stoj acego zonierza. Wyrwa
z jego r ak miotacz, wycelowa w Hardina, ktry nie poruszy si e nawet, wcisn a
d zwigni e i uruchomi reakcj e.
Biay pomie n uderzy o ekran otaczaj acy burmistrza i zosta natychmiast
wchoni ety i zneutralizowany. Wienis nacisn a mocniej i roze smia si e strasznym
gosem.
Hardin nadal u smiecha si e, a otaczaj ace go swietlistym kr egiem pole siowe
rozbyso silniej, wchon awszy energi e wybuchu j adrowego. Leopold zakry oczy
i j ecza w swoim k acie.
Z nagym rykiem rozpaczy Wienis odwrci miotacz i strzeli znowu na
podog e osun a si e jego bezgowy tuw.
Hardin skrzywi si e na ten widok i mrukn a:
Zwolennik bezpo sredniego dziaania do ostatka. Ostatni ratunek!
8
W Krypcie Czasu byo wiele osb, o wiele wi ecej ni z miejsc do siedzenia
i dlatego mi edzy krzesami a tyln a scian a stay trzy rz edy ludzi.
Salvor Hardin porwnywa to liczne towarzystwo z kilkoma osobami obec-
nymi przy pierwszym pojawieniu si e Hari Seldona trzydzie sci lat przedtem. Byo
ich wwczas tylko sze sciu pi eciu Encyklopedystw, z ktrych zadnego nie
byo ju z w srd zywych, i on sam mody, marionetkowy burmistrz. Wa snie
tamtego dnia, razem z Yohanem Lee, usun a pi etno marionetki ze swego urz edu.
Teraz byo zupenie inaczej pod ka zdym wzgl edem. Na pojawienie si e Sel-
dona czekaa Rada Miejska. On sam, Hardin, nadal by burmistrzem, ale teraz
99
dzier zy w swym r eku peni e wadzy i, od czasu cakowitej kl eski Anakreona, cie-
szy si e niezwyk a popularno sci a. Kiedy powrci z Anakreona z wie sci a o smierci
Wienisa i z nowym traktatem podpisanym dr z ac a r ek a przez Leopolda, witano go
wyra zaj ac go sno i zgodnie zaufanie i poparcie. Kiedy jeszcze, tu z potem, podpi-
sano podobne traktaty z pozostaymi krlestwami traktaty, ktre przyznaway
Fundacji takie prawa, ze sama my sl o zaatakowaniu jej kiedykolwiek w przyszo-
sci, za wzorem Anakreona, bya niemo zliwo sci a, wszystkimi ulicami Terminusa
ci agn ey procesje skanduj ace jego imi e. Nawet nazwisko Hariego Seldona nie by-
o przyjmowane z takim aplauzem.
Hardin skrzywi si e. Po pierwszym kryzysie by tak samo popularny.
Po drugiej stronie sali Sef Sermak i Lewis Bort rozprawiali o czym s z o zy-
wieniem. Wygl adao na to, ze ostatnie wydarzenia nie wywary na nich zadnego
wra zenia. I owszem, przy aczyli si e do radnych, ktrzy wyrazili Hardinowi votum
zaufania, a nawet przyznali publicznie, ze mylili si e co do jego osoby i przeprosili
za u zywanie pewnych niestosowanych okre sle n, ktre pady z ich ust w poprzed-
nich debatach, mwi ac na swoje usprawiedliwienie, ze kierowali si e wasnym
rozumem i post epowali w zgodzie ze swoim sumieniem. . . po czym natychmiast
wszcz eli now a kampani e.
Yohan Lee poci agn a Hardina za r ekaw i znacz aco wskaza na zegarek.
Hardin podnis gow e.
Cze s c, Lee. Znowu masz kwa sn a min e. Co si e stao?
Poka ze si e za pi e c minut, co?
My sl e, ze tak. Ostatnim razem ukaza si e w poudnie.
A co b edzie, je sli si e nie uka ze?
Masz zamiar cae zycie zadr ecza c mnie swoimi obawami? Je zeli si e nie
poka ze, to go nie zobaczymy i ju z.
Lee zmarszczy czoo i wolno pokr eci gow a.
Je sli to klapnie, to znowu znajdziemy si e w opaach. Je sli nie b edziemy
mieli poparcia Seldona dla naszej roboty, to Sermak zacznie wszystko na nowo.
Teraz domaga si e cakowitej aneksji Czterech Krlestw i ekspansji Fundacji
przy u zyciu siy, gdyby okazao si e to konieczne. Ju z zacz a kampani e.
Wiem. Poykacz ognia musi yka c ogie n, cho cby nawet mia przy tym spo-
n a c. A ty, Lee, musisz mie c zawsze powd do zmartwienia, cho cby s mia nawet
straci c zycie, staraj ac si e go znale z c.
Lee mia ju z odpowiedzie c, ale nagle odebrao mu mow e, bo swiata przyga-
sy. Podnis r ek e, zeby wskaza c na szklan a kabin e zajmuj ac a p sali, i osun a
si e na krzeso z go snym westchnieniem.
Hardin sam si e wyprostowa na krze sle na widok postaci, ktra nagle poja-
wia si e w kabinie postaci w fotelu na kkach! On jeden spo srd zebranych
pami eta dzie n sprzed kilkudziesi eciu lat, w ktrym posta c ta pojawia si e po raz
pierwszy. By wtedy mody, a posta c w kabinie bya podobizn a starego czowieka.
100
Od tamtej pory obraz Seldona nie postarza si e ani o dzie n, ale on sam znacznie
posun a si e w latach.
Posta c w kabinie patrzya wprost przed siebie, kartkuj ac od niechcenia ksi a zk e
le z ac a na kolanach. W ko ncu przemwia:
Jestem Hari Seldon. Gos by mi ekki, starczy.
Wszyscy wstrzymali oddech, a Hari Seldon mwi dalej tonem towarzyskiej
pogaw edki:
Jestem tu drugi raz. Oczywi scie nie wiem, czy ktokolwiek z was by tu
za pierwszym razem. Prawd e mwi ac, nie wiem, czy tu w ogle kto s jest nie
mog e si e o tym przekona c przy pomocy zmysw ale to nieistotne. Je sli prze-
zwyci e zyli scie drugi kryzys, to musicie by c tutaj, nie mo ze by c inaczej. Je sli za s
nie ma tu nikogo, to drugi kryzys okaza si e ponad wasze siy.
U smiechn a si e ujmuj aco.
W atpi e jednak, zeby tak si e stao, gdy z wedug naszych oblicze n stopie n praw-
dopodobie nstwa tego, ze w pierwszych osiemdziesi eciu latach b edziecie si e trzy-
ma c kursu wytyczonego Planem, wynosi dziewi e cdziesi at osiem przecinek cztery
procent.
Wedug moich oblicze n udao si e wam wa snie zapanowa c nad barbarzy nski-
mi krlestwami bezpo srednio s asiaduj acymi z Fundacj a. Tak jak w czasie pierw-
szego kryzysu powstrzymali scie ich umiej etnie wykorzystuj ac zasad e rwnowagi
si, tak teraz wygrali scie przeciwstawiaj ac sile materialnej si e duchow a.
Chciabym was jednak przestrzec, by scie nie byli zbyt pewni siebie. Nie jest
moim zamiarem wyja snia c wam tajniki waszej przyszo sci, ale mog e, bez zadnej
szkody dla mego planu, powiedzie c, ze to, co udao si e wam osi agn a c, to te z nic
wi ecej jak rwnowaga cho c wasza pozycja jest teraz znacznie lepsza ni z przed-
tem. Wprawdzie sia ducha wystarczy, aby udaremni c atak siy doczesnej, ale nie
wystarczy do tego, zeby samemu przej s c do ataku. Sia ducha nie jest w stanie
przeciwstawi c si e stale rosn acej, przeciwstawnej jej sile, okre slanej mianem re-
gionalizmu albo nacjonalizmu. Jestem pewien, ze nie mwi e wam nic nowego.
Nawiasem mwi ac, chciabym przeprosi c was za to, ze wyra zam si e tak mgli-
scie. Okre slenia, ktrych tu u zywam, s a w najlepszym razie przybli zonymi od-
powiednikami terminw psychohistorycznych, ale poniewa z nikt z was nie ma
dostatecznych kwalifikacji, zeby zrozumie c j ezyk formalny psychohistorii, mu-
sz e przeo zy c go na codzienn a mow e.
W tym konkretnym przypadku Fundacja jest dopiero na pocz atku drogi pro-
wadz acej do Nowego Imperium. W porwnaniu z wami, s asiednie krlestwa s a
wci a z znacznie silniejsze, zarwno pod wzgl edem liczby ludno sci, jak i zaso-
bw naturalnych. Za nimi rozci aga si e nieprzebyta d zungla barbarzy nstwa, ktra
pokrya ca a Galaktyk e. W jej srodku znajduje si e to, co pozostao z Imperium
Galaktycznego i aczkolwiek s a to mizerne szcz atki dawnej swietno sci, to jednak
jest to w dalszym ci agu pa nstwo, z ktrym nie mo ze si e rwna c zadne inne.
101
W tym miejscu Hari Seldon wzi a do r eki ksi a zk e i otworzy j a. Jego twarz
przybraa wyraz uroczystej powagi.
I nigdy nie zapominajcie o tym, ze osiemdziesi at lat temu zostaa zao zona
rwnie z inna fundacja, ktra znajduje si e na drugim ko ncu Galaktyki. B ed a tam
zawsze, na wszelki wypadek. Panowie, przed wami dziewi e cset dwadzie scia lat
Planu. To jest wasze zadanie. Bierzcie si e do roboty!
Pochyli si e nad ksi a zk a i znik, a lampy znw zaja sniay penym blaskiem.
W srd powstaej wrzawy Yohan Lee szepn a Hardinowi do ucha:
Nie powiedzia, kiedy wrci.
Tak odpar Hardin ale mam nadziej e, ze stanie si e to dopiero wtedy,
kiedy obaj b edziemy ju z od dawna spokojnie spoczywali w grobie.
CZ E
C IV
HANDLARZE
1
Handlarze [. . . ] a politycznej ekspansji Fundacji stale torowali drog e
Handlarze, przemierzaj ac bezkresne przestrzenie Peryferii i zapuszczaj ac wsz e-
dzie swe macki. Miesi acami, a nawet latami nie ogl adali Terminusa. Ich statki
byy cz esto gratami naprawionymi chaupniczym sposobem i skleconymi z prze-
r znych cz e sci, ich uczciwo s c daleka bya od wzorcowej, ich odwaga [. . . ]
Mimo to stworzyli imperium trwalsze ni z pogr a zone w pseudoreligijnym de-
spotyzmie Cztery Krlestwa [. . . ]
Mo zna bez ko nca snu c opowie sci o tych krzepkich, samotnych w edrowcach,
ktrych maksym e stanowio, brane przez nich p zartem, pl serio, powiedzenie
Salvora Hardina: Nie daj si e nigdy odwie s c swoimzasadommoralnymod zrobie-
nia tego, co suszne. Trudno jest obecnie ustali c, ile w tych opowie sciach prawdy,
a ile zmy slenia. Prawdopodobnie ka zda z nich jest w wi ekszym lub mniejszym
stopniu przesadzona [. . . ]
Encyklopedia Galaktyczna
Limmar Ponyets namydli si e wa snie od stp do gw, kiedy jego odbiornik
zasygnalizowa rozmow e, co dowodzi, ze stare porzekado o zwi azkach telefonw
z k apiel a okazuje si e prawdziwe nawet w surowej i mrocznej przestrzeni Peryferii.
Na szcz e scie ta cz e s c niezale znego statku handlowego, ktra nie jest przezna-
czona na skad przer znych towarw, jest niezwykle ciasna. Wystarczy powie-
dzie c, ze prysznic, nawet z gor ac a wod a, znajduje si e w klitce o wymiarach dwie
na cztery stopy, dziesi e c stp od urz adze n kontrolnych statku. Ponyets sysza zu-
penie wyra znie miarowe trzeszczenie odbiornika.
Ociekaj ac mydlinami i kln ac pod nosem, wyszed spod prysznica, aby nasta-
wi c gos. Trzy godziny p zniej do statku Ponyetsa przycumowa inny statek han-
dlowy i u smiechni ety od ucha do ucha modzik przelaz przez kana powietrzny
mi edzy statkami.
Ponyets podsun a mu z haasem swoje najlepsze krzeso i usadowi si e na ob-
rotowym fotelu pilota.
Co ty wyprawiasz, Gorm? spyta ponurym gosem. Gonisz za mn a
od samej Fundacji?
Les Gorm wyci agn a papierosa i przecz aco pokr eci gow a.
Ja? Te z co s! Masz przed sob a frajera, ktry musia wyl adowa c na Glyptalu
IV dzie n po poczcie. No i posali mnie z tym za tob a.
Malutka, byszcz aca kulka przesza z r ak do r ak. Gorm doda:
To poufne. Supertajne. Nie do wysania w eter, i tak dalej. Tak mi si e przy-
najmniej wydaje. Tak czy inaczej, to osobista kapsuka i otworzy si e tylko w two-
104
ich r ekach.
Ponyets przygl ada si e kulce z wyra zn a niech eci a.
To widz e. Ale jeszcze si e nie zdarzyo, zeby ktra s z nich zawieraa dobre
wie sci.
Kapsuka otworzya si e w jego doni i wysun a si e z niej zwj cienkiej, prze-
zroczystej ta smy, ktra rozwin ea si e i natychmiast zesztywniaa. Ponyets prze-
bieg szybko wzrokiem napis na ta smie, bo kiedy ukaza si e jej koniec, pocz atek
ju z zbr azowia i skurczy si e. Nie min eo ptorej minuty, a ta sma sczerniaa i roz-
sypaa si e w proch. Ponyets j ekn a gucho:
O, Galaktyko!
Les Gorm spyta cicho:
Mo ze w czym s pomc? A mo ze to zbyt tajne?
Mog e ci powiedzie c, bo nale zysz do gildii. Musz e lecie c na Askon e.
Na Askon e? Jak to?
Przyskrzynili handlarza. Ale zachowaj to dla siebie. Gorm zmarszczy si e
gniewnie.
Uwi ezili? To jest wbrew konwencji.
Tak samo, jak mieszanie si e do spraw wewn etrznych.
Uuuu! To taka sprawa? Gorm zacz a si e go sno zastanawia c. Co to
za jeden? Znam go?
Nie uci a krtko Ponytes, a Gorm zrozumia, ze do s c pyta n i zamilk.
Ponytes wsta i spojrza ponuro na ekran. Wymrucza par e mocnych sw pod
adresem tej partii mglistego, soczewkowatego ksztatu, ktra bya gwn a cz e sci a
Galaktyki, a potem rzek go sno:
Niech to szlag! Nie wyrobiem normy. Gorm dozna nagego ol snienia:
Hej, stary! Askona to obszar zamkni ety.
Zgadza si e. Nie sprzedasz tam nawet marnego scyzoryka. Nie ma mowy,
zeby kupili jakie s urz adzenie atomowe. To samobjstwo lecie c tam z towarem.
Nie mo zesz si e od tego wymiga c? Ponyets pokr eci gow a.
Znam go scia, ktry si e w to wpakowa.
Nie mog e zostawi c kumpla. A zreszt a jestem w r ekach Ducha Galaktyki i mo-
g e bez obaw i s c tam, gdzie mi wska ze.
Co? spyta zdumiony Gorm. Ponyets spojrza na niego i roze smia si e.
Zapomniaem. Nigdy nie czytae s Ksi egi Ducha, co?
Pierwsze sysz e odrzek krtko Gorm.
No c z, wiedziaby s o co chodzi, gdyby s mia studia z teologii.
Studia z teologii? Dla kapanw? Gorm by zupenie zaszokowany.
Niestety. To moja wstydliwa tajemnica. Chocia z w pewnym momencie
wielebni ojcowie mieli mnie ju z powy zej uszu. No i wywalili mnie, a powo-
dy, z ktrych to zrobili wystarczyy, zebym zosta przyj ety do swieckiej szkoy
105
w Fundacji. No, suchaj, chyba lepiej ju z polec e. Jak tam z twoj a norm a w tym
roku?
Gorm zgnit niedopaek i poprawi czapk e.
Lec e teraz z ostatnim adunkiem. Wyrobi e si e.
Szcz e sciarz mrukn a ponuro Ponyets i przez wiele minut po wyj sciu
Gorma siedzia nieruchomo, pogr a zony w rozmy slaniach.
A wi ec Eskel Gorov by na Askonie a do tego w wi ezieniu! Niedobrze.
Prawd e mwi ac, byo gorzej ni z mogoby si e wydawa c komu s niewtajemniczone-
mu. Co innego przedstawi c w scibskiemu modzikowi cz e s c historii, aby go spa-
wi c, a co innego spojrze c prawdzie w oczy.
Bo te z Limmar Ponyets by jedn a z tych paru osb, ktre przypadkiem wie-
dziay, ze handlarz Eskel Gorov wcale nie by tym, za kogo si e podawa, lecz
agentem Fundacji!
2
Min ey dwa tygodnie. Zmarnowane tygodnie.
Tydzie n zaj eo dotarcie do Askony, na granicy ktrej okr a zyy go czujne statki
wojenne. Jakikolwiek by ich system wykrywania jedno nie ulegao w atpliwo-
sci dziaa, i to dobrze.
Otoczyy go bez zadnego ostrze zenia i utrzymuj ac chodny dystans, kieroway
bezceremonialnie w stron e gwnego so nca Askony.
Gdyby chcia, Ponyets mgby sobie z nimi atwo poradzi c. Byy to co praw-
da statki pozostae po le z acym w gruzach Imperium Galaktycznym, ale byy to
statki sportowe, nie wojenne. Nie miay broni j adrowej. Ale w ich r ekach znajdo-
wa si e Eskel Gorov, a nie by on zakadnikiem, ktrego mo zna byo po swi eci c.
Asko nczycy musieli o tym wiedzie c.
Drugi tydzie n zaj ey poszukiwania doj scia do Wielkiego Mistrza, odgrodzo-
nego od swiata tumem urz ednikw r znych szczebli. Ka zdemu z nich trzeba byo
schlebia c i kadzi c, ka zdego trzeba byo jako s zjedna c. Zanim ktrykolwiek zde-
cydowa si e zo zy c na papierach Ponyetsa wymy slny i zamaszysty podpis, trzeba
byo solidnie si e napoci c. A podpis taki by zaledwie przepustk a do nast epnego,
wy zszego o szczebel urz ednika.
Po raz pierwszy w swej karierze Ponyets stwierdzi, ze papiery handlarza na
nic si e nie zdadz a.
W ko ncu znalaz si e przed zoconymi drzwiami, za ktrymi rezydowa Wielki
Mistrz. Po obu stronach stay stra ze.
Gorov by nadal w wi ezieniu, a towar Ponyetsa od dwch tygodni pokrywa
si e kurzem w adowniach jego statku.
106
Wielki Mistrz by maym czowieczkiem o ysiej acej gowie i bardzo po-
marszczonej twarzy. Ogromny konierz z l sni acego futra zdawa si e przytacza c
go swym ci e zarem i kr epowa c swobod e ruchw.
Poruszy nieznacznie palcami i rz ad uzbrojonych stra znikw odsun a si e do
tyu, robi ac przej scie dla Ponyetsa. Ponyets wielkimi krokami podszed do pod-
n za tronu.
Tylko nic nie mw! warkn a Wielki Mistrz i Ponyets, ktry ju z otwiera
usta, zamkn a je z powrotem.
Dobrze powiedzia wadca Askony i wyprostowa si e z ulg a, Nie
znosz e niepotrzebnej gadaniny. Nie mo zesz mi niczym zagrozi c, a pochlebstw nie
cierpi e. O skargach nie ma mowy. Wiele razy ostrzegali smy, ze nie chcemy na
Askonie waszych diabelskich wynalazkw.
Panie rzek cicho Ponyets nie mam najmniejszego zamiaru uspra-
wiedliwia c tego handlarza. Nie mamy zwyczaju pcha c si e tam, gdzie nas nikt nie
prosi. Ale Galaktyka jest wielka i zdarzyo si e ju z nie raz, ze kto s przekroczy
granic e jakiego s pa nstwa nie zdaj ac sobie z tego sprawy. To po zaowania godna
pomyka.
Oczywi scie, ze to po zaowania godne zaskrzecza Wielki Mistrz.
Ale pomyka? Nie min ey dwie godziny, jak schwytali smy tego bezbo znego o-
tra, a ju z wasi ludzie z Glyptala IV zacz eli mnie zarzuca c pro sbami o rozmowy.
Twoje przybycie zapowiadano wielokrotnie. Wygl ada to na dobrze zorganizowan a
pomoc. Wiele wskazuje na to, ze byli scie dobrze przygotowani na tak a okolicz-
no s c za dobrze, zeby to moga by c pomyka, bez wzgl edu na to, czy uwa zasz
j a za po zaowania godn a czy nie.
W czarnych oczach Asko nczyka wida c byo szydercze byski. Mwi dalej:
Wy, handlarze, latacie z planety na planet e jak gupie muchy. Czy jeste scie
jednak takimi gupcami, zeby spodziewa c si e, ze gdy wyl adujecie w samym sercu
Askony, na najwi ekszej planecie, to kto s wam uwierzy, ze to pomyka? Na pewno
nie.
Ponyets zakl a w duchu. Powiedzia, nie daj ac za wygran a:
Czcigodny panie, je zeli zrobi to celowo, z zamiarem sprzedania tu swych
towarw, to post api nad wyraz nieroztropnie i wbrew surowym przepisom naszej
gildii.
Tak, nieroztropnie rzek szorstko Asko nczyk. Na tyle nieroztropnie,
ze zapaci za to zyciem.
Smier c, czcigodny panie, jest tak ostatecznym i nieodwracalnym rozwi a-
zaniem, ze z pewno sci a musi by c jaka s alternatywa.
Po chwili milczenia Wielki Mistrz powiedzia ostro znie:
Syszaem, ze Fundacja jest bogata.
107
Bogata? Oczywi scie. Ale wy nie chcecie przyj a c naszych bogactw. Nasze
towary atomowe s a warte. . .
Wasze towary nie s a nic warte, gdy z nie maj a bogosawie nstwa naszych
przodkw. Wasze towary s a ze i przekl ete, gdy z spoczywa na nich kl atwa naszych
przodkw.
Sowa te zostay wymwione z intonacj a charakterystyczn a dla kogo s, kto re-
cytuje dobrze znan a i cz esto wypowiadan a formu e.
Wielki Mistrz opu sci powieki i spyta:
Nie macie nic innego?
Ale znaczenie tych sw byo dla handlarza zagadk a.
Nie rozumiem odpar. Co pan chce otrzyma c, wasza czcigodno s c?
Asko nczyk rozo zy r ece.
Proponujesz, zeby smy zamienili si e rolami, Ja miabym ci powiedzie c, cze-
go chc e? Nic z tego. Wydaje si e, ze twj kolega b edzie musia ponie s c kar e, kt-
r a kodeks asko nski przewiduje za swi etokradztwo.
Smier c w komorze gazowej.
U nas panuje sprawiedliwo s c. W podobnym przypadku najn edzniejszy wie sniak
nie otrzymaby wy zszej kary, a ja sam ni zszej.
Ponyets wymamrota z rozpacz a:
Wasza czcigodno s c, czy mog e otrzyma c pozwolenie na rozmow e z wi e z-
niem?
Prawo asko nskie rzek zimno Wielki Mistrz nie zezwala na porozu-
miewanie si e z wi e zniami.
Ponyets wzi a g eboki oddech i rzek:
Wasza czcigodno s c, prosz e o lito s c nad dusz a tego biedaka, ktry niedugo
rozstanie si e z tym swiatem. Od chwili, kiedy jego zycie znalazo si e w niebezpie-
cze nstwie, jest on pozbawiony pociechy duchowej. A teraz grozi mu, ze odejdzie
nieprzygotowany na ono Ducha, ktry wada wszystkim.
Wielki Mistrz rzek wolno i podejrzliwie:
Niesiesz pociech e duchow a? Ponyets pokornie spu sci gow e.
Tak mnie nauczono. Po srd pustych przestworw przestrzeni w edrowni
handlarze potrzebuj a ludzi takich jak ja, ktrzy dbaj a o duchow a stron e ich zycia,
tak bardzo oddanego pogoni za zyskiem i doczesnymi dobrami.
Wadca Askony przygryz w zadumie warg e.
Ka zdy winien przygotowa c sw a dusz e na podr z do duchw ojcw. Mimo
to nigdy nie podejrzewaem, ze wy, handlarze, jeste scie lud zmi wierz acymi.
3
Eskel Gorov leniwie poruszy si e na swej pryczy i otworzy jedno oko, gdy
Limmar Ponyets wkracza do celi. Ci e zkie drzwi zatrzasn ey si e za nim z hukiem.
108
Gorov co s wymamrota i zerwa si e na nogi.
Ponyets! Przysali ci e?
Czysty przypadek rzek gorzko Ponyets albo sprawka maj acego mnie
na oku zo sliwego ducha. Pozycja pierwsza wpade s w tarapaty na Askonie.
Pozycja druga akurat w tym czasie mj szlak handlowy, o czym wie Zarz ad
Handlu, wiedzie o pi e cdziesi at parsekw od Askony. Pozycja trzecia praco-
wali smy przedtem razem i Zarz ad o tym te z wie. Czy nie ukada si e to logicznie
w pi ekn a cao s c? Wciskasz tylko odpowiednie klawisze i gotowa odpowied z wy-
skakuje z dziurki.
Uwa zaj rzek Gorov, rozgl adaj ac si e czujnie. Na pewno jeste smy na
podsuchu. Masz znieksztacasz pola?
Ponyets wskaza na grawerowan a bransoletk e na przegubie i Gorov odetchn a.
Ponyets rozejrza si e. Cela miaa nagie sciany, ale bya przestronna i dobrze
o swietlona i nie byo w niej przykrych zapachw.
Nie tak zle rzek Cackaj a si e z tob a. Gorov pu sci to mimo uszu.
Suchaj, jak si e tu dostae s? Prawie od dwch tygodni trzymaj a mnie w od-
osobnieniu.
Od czasu, jak przyleciaem, co? Wydaje si e, ze ten cwaniak, ktry tu jest
szefem, ma sabe punkty. Mo zna go wzi a c na pobo zne gadki, wi ec skorzystaem
z tej szansy. Jestem tu w charakterze twego duchowego doradcy. Jest co s dziw-
nego w takich pobo znych facetach jak on. Je sli mu si e spodoba, to poder znie ci
gardo bez mrugni ecia okiem, ale za nic nie narazi na szwank twojej bezcielesnej
i problematycznej duszy. W takiej sytuacji przydaje si e praktyczna znajomo s c
psychologii. Handlarz musi zna c si e po trochu na wszystkim.
Gorov u smiechn a si e sardonicznie.
No, bye s przecie z w szkole teologicznej. Masz racj e, Ponyets. Ciesz e si e,
ze to wa snie ciebie przysali. Ale Wielki Mistrz troszczy si e nie tylko o moj a
dusz e. Mwi ci co s o okupie?
Oczy Ponyetsa zw eziy si e.
Co s niejasno napomyka. A tak ze grozi smierci a w komorze gazowej. Wo-
laem nie ryzykowa c i wykr eciem si e w ko ncu to moga by c puapka. A wi ec
tu chodzi o okup, tak? A co to ma by c?
Zoto.
Zoto? Ponyets zmarszczy brwi. Sam metal? Po co?
To ich srodek patniczy.
Naprawd e? A sk ad ja wezm e zoto?
Sk ad tylko mo zesz. Suchaj mnie, to wa zne. Dopki Wielki Mistrz ma
nadziej e dosta c zoto, nic mi si e nie stanie. Obiecaj mu, ze dostanie tyle, ile b edzie
chcia. A potem, je sli b edzie trzeba, wracaj do Fundacji. Kiedy mnie uwolni a,
odeskortuj a nas do granicy ukadu i wtedy si e rozstaniemy.
Ponyets spojrza na niego z dezaprobat a.
109
A potem wrcisz tu i zaczniesz od nowa.
Mam zadanie sprzeda c Askonie urz adzenia atomowe.
Zapi a ci e, zanim zd a zysz przelecie c jeden parsek. My sl e, ze wiesz o tym.
Nie odpar Gorov. A gdyby nawet, to i tak nie zmieni e moich zamia-
rw.
Nast epnym razem zabij a ci e. Gorov wzruszy ramionami. Ponyets rzek
spokojnie:
Je sli mam znowu targowa c si e z Wielkim Mistrzem o twoj a skr e, to musz e
zna c ca a prawd e. Na razie poruszam si e po omacku. Kilka moich niewinnych
uwag o mao nie wprawio Jego Czcigodno s c we w scieko s c.
Sprawa jest prosta powiedzia Gorov. Jedyny sposb, zeby zapew-
ni c Fundacji bezpiecze nstwo na Peryferiach to utworzy c imperium handlowe, na
ktre b edziemy mie c wpyw za pomoc a religii. Na razie jeste smy za sabi, zeby
zdoby c wadz e polityczn a. To wszystko, co mo zemy zrobi c, zeby utrzyma c Cztery
Krlestwa w ryzach.
Ponyets pokiwa gow a.
Rozumiem. System, ktry nie przyjmie urz adze n j adrowych, nie znajdzie
si e nigdy pod kontrol a naszej religii. . .
I mo ze sta c si e o srodkiem walki o samostanowienie i dziaa n wymierzo-
nych przeciw Fundacji.
No, dobrze powiedzia Ponyets starczy ju z teorii. A teraz powiedz,
co konkretnie stoi na przeszkodzie. Ich religia? Tak wywnioskowaem z tego, co
mwi Wielki Mistrz.
To forma kultu przodkw. Ich podania mwi a o zych czasach, ktre udao
im si e przetrwa c tylko dzi eki prostoduszno sci i cnotom ich bohaterskich przod-
kw. Jest to po prostu znieksztacony obraz anarchii sprzed stu lat, kiedy to uda-
o im si e wyp edzi c oddziay Imperium i utworzy c wasny rz ad. Zaawansowana
nauka i energia j adrowa kojarz a im si e z dawnym re zimem, ktry wspominaj a
z przera zeniem.
A wi ec to tak? Ale maj a przecie z adne statki, ktre cakiem zgrabnie prze-
j ey mnie dwa parseki st ad. To mi pachnie energi a j adrow a.
Gorov wzruszy ramionami.
Te statki to spadek po Imperium. Prawdopodobnie maj a nap ed j adrowy. Co
zostao, to trzymaj a. Chodzi o to, ze nie maj a ochoty na zadne innowacje, a ich
gospodarka w najmniejszym stopniu nie korzysta z energii j adrowej. I to wa snie
musimy zmieni c.
Jak chciae s to zrobi c?
Wystarczy cho cby may wyom. Krtko mwi ac, gdyby udao mi si e sprze-
da c jakiemu s arystokracie cho cby zwyky scyzoryk dziaaj acy na zasadzie pola
siowego, to byoby w jego interesie tak zmieni c prawo, zeby mg go u zywa c
legalnie. Mo ze wyda ci si e to idiotyczne, ale z psychologicznego punktu widzenia
110
to nie jest takie gupie. Strategiczne transakcje w strategicznych miejscach to
wystarczy, zeby na dworze powstao stronnictwo proatomowe.
I to ciebie wysali w tym celu? A ja znalazem si e tu tylko po to, zeby ci e
wykupi c i zeby s mg dalej prbowa c, co? Czy to nie jest stawianie sprawy na
gowie?
A to dlaczego spyta podejrzliwie Gorov.
Suchaj Ponyets nagle si e zirytowa jeste s dyplomat a, a nie handla-
rzem.
Zeby zosta c handlarzem, nie wystarczy tak si e nazwa c. To jest sprawa dla
kogo s, kto zjad z eby na handlowaniu a tymczasem ja siedz e tu z caym towa-
rem, patrz e jak si e bezu zytecznie marnuje, i wygl ada na to, ze nigdy nie wyrobi e
swojej normy.
Chcesz powiedzie c, ze masz zamiar narazi c zycie dla czego s, co ci e nie
obchodzi? zapyta Gorov z bladym u smiechem.
Chcesz powiedzie c, ze to obowi azek patriotyczny, a handlarze nie s a pa-
triotami? odparowa Ponyets.
Oczywi scie, ze nie s a. Pionierzy nigdy nie s a patriotami.
Zgoda. Masz racj e. Nie mam zamiaru ugania c si e po caej przestrzeni, zeby
ocali c Fundacj e i tak dalej. Ale latam po to, zeby zarobi c, a tu akurat jest okazja.
Je sli przy tej sposobno sci pomog e Fundacji, to tym lepiej. A je sli chodzi o nara-
zanie zycia, to zdarzao mi si e ju z bardziej ryzykowa c.
Ponyets wsta, a za nim podnis si e Gorov.
Co chcesz zrobi c? Handlarz u smiechn a si e.
Jeszcze nie wiem. Ale je sli problem polega na tym, zeby co s tu sprzeda c,
to ja jestem wa sciwym czowiekiem. Nie lubi e si e chwali c, ale powiem ci, ze
jeszcze mi si e nie zdarzyo, zebym nie wyrobi normy.
Kiedy zapuka, drzwi celi otwary si e niemal natychmiast i wpado dwch
stra znikw.
4
Poka z! rzek ponuro Wielki Mistrz. Opatuli si e w swoje futra, wysta-
wiaj ac tylko jedn a chud a do n, ktra spoczywaa na zelaznej pace su z acej mu za
lask e.
I zoto, wasza czcigodno s c.
I zoto powtrzy niedbale Wielki Mistrz.
Ponyets postawi pudeko i otworzy je, staraj ac si e przybra c jak najbardziej
pewny siebie wyraz twarzy. By zupenie sam wobec otaczaj acej go wrogo sci.
Czu si e dokadnie tak samo jak w pierwszym roku podr zy w przestrzeni. Ota-
czaj acy go pkolem brodaci doradcy Wielkiego Mistrza patrzyli na niego nie-
przyja znie. Znajdowa si e w srd nich Pherl, faworyt Mistrza, ktry siedzia obok
111
wadcy z wyrazem nieprzejednanej wrogo sci na twarzy. Ponyets mia okazj e spo-
tka c go ju z wcze sniej. Od razu wyczu wnimswego najwi ekszego wroga i wa snie
dlatego postanowi zastawi c na niego sida.
Na zewn atrz staa w gotowo sci armia. Ponyets nie mg nawet marzy c o tym,
ze uda mu si e dosta c na statek. By bez broni i mg liczy c jedynie na to, ze uda
mu si e przekupi c Wielkiego Mistrza. Poza tym Gorov wci a z by zakadnikiem.
Podregulowa jeszcze toporne urz adzenie, nad ktrego skonstruowaniem a-
ma sobie gow e przez tydzie n. Modli si e w duchu, zeby obudowany oowiem
kwarc wytrzyma prb e.
Co to jest? spyta Wielki Mistrz.
To jest odpar Ponyets odsuwaj a si e od stou urz adzenie, ktre sam
skonstruowaem.
To wida c, ale nie takiej informacji chciaem. Czy to jest jedna z tych pa-
skudnych czarnoksi eskich sztuczek z waszego swiata?
Istota jego dziaania polega na wykorzystaniu energii j adrowej przyzna
z powag a Ponyets ale nikt z was nie musi go dotyka c. To urz adzenie jest tylko
dla moich potrzeb i je zeli jest w nim co s paskudnego, to odpowiedzialno s c za to
spada na moj a gow e.
Wielki Mistrz gro znie wznis sw a zelazn a pak e nad maszynk a Ponyetsa, a je-
go wargi poruszyy si e szepcz ac zakl ecie odp edzaj ace urok. Bladolicy faworyt na-
chyli si e ku niemu, muskaj ac rzadkim rudym w asikiem jego ucho. Wielki Mistrz
z rozdra znieniem odsun a gow e.
A jaki zwi azek ma to urz adzenie Zego ze zotem, ktre mo ze ocali c twego
rodaka od smierci?
Przy pomocy tej maszynki zacz a Ponyets wkadaj ac r ece do gwnej
komory i gadz ac jej twarde, obe scianki mog e przemieni c zelazo, ktrym
gardzicie, w zoto najwy zszej prby. To jedyne znane czowiekowi urz adzenie,
wasza czcigodno s c, ktre mo ze zamieni c zelazo to brzydkie zelazo, ktre two-
rzy szkielet konstrukcji krzesa waszej czcigodno sci i podtrzymuje sciany tego
budynku w l sni ace, zte zoto.
Ponyets czu, ze knoci spraw e. Normalnie nie mia zadnych kopotw z za-
chwalaniem towaru mwi z atwo sci a, gadko i przekonywuj aco, ale tym ra-
zem nie wychodzio mu. Jednak ze Wielkiego Mistrza interesowaa tre s c, nie for-
ma.
Ach tak? Ju z niejeden gupiec chwali si e, ze to potrafi. Wszyscy zapacili
za swe bezczelne i oburzaj ace swi etokradztwo.
Czy ktremu s si e udao?
Nie Wielki Mistrz wydawa si e mwi c z chodn a satysfakcj a. Gdyby
si e ktremu s udao, to tym samym odkupiby swoje przest epstwo. Zgubne dla
winowajcy s a tylko te prby, ktre ko ncz a si e niepowodzeniem. No, zobaczymy,
co zrobisz z moj a lask a waln a ni a o podog e.
112
Prosz e mi wybaczy c, wasza dostojno s c. Moje urz adzenie to tylko model
o maych wymiarach i sporz adzony przeze mnie napr edce. . . Laska waszej do-
stojno sci jest za duga.
Wielki Mistrz powid wzrokiem po zebranych.
Randel, twoje sprz aczki! No, ruszaj si e, je sli b edzie trzeba, zwrc e ci to
w dwjnasb.
Podawane z r eki do r eki, sprz aczki pow edroway w stron e Wielkiego Mistrza.
Mistrz wa zy je przez chwil e w r eku.
Masz! powiedzia i rzuci je Ponyetsowi pod nogi.
Ponyets podnis sprz aczki. Musia si e porz adnie nam eczy c, zanim otworzy
cylinder. Mru z ac z napi ecia oczy, stara si e je umie sci c dokadnie po srodku ano-
dowego ekranu. P zniej pjdzie atwiej, ale za pierwszym razem me mo ze sobie
pozwoli c na zaden b ad.
Przez dziesi e c minut transmutator wydawa zowrogie trzaski. W powietrzu
unosi si e lekki zapach ozonu. Pomrukuj ac, Asko nczycy odsun eli si e na bezpiecz-
n a odlego s c, a Pherl znowu szepta co s natarczywie do ucha wadcy. Twarz Wiel-
kiego Mistrza zastyga jak kamie n. Nie drgn a w niej nawet jeden mi esie n.
Zeby si e narazi c na pewn a smier c? Nic z tego, mj panie! Pherl u smiech-
n a si e z wyra zn a satysfakcj a. Tylko jeden z nas jest durniem.
A wi ec trudno rzek handlarz cicho. Zgoda.
6
Po trzydziestu dniach uwolniono Gorova, a jego miejsce zaj eo pi e cset fun-
tw najprawdziwszego zota. Razem z Gorovem uwolniono nietkni ete, obo zone
kwarantann a paskudztwo, czyli jego statek.
117
A potem, tak samo jak w czasie podr zy do systemu Askony, odprowadza ich
rj l sni acych stateczkw.
Ponyets patrzy na statek Gorova, ktry z tej odlego sci i w blasku so nca
wydawa si e ma a, mglist a plamk a i sucha jego czystego i wyra znego gosu nie-
sionego przez zwarty, niepodatny na znieksztacenia promie n eteru.
Gorov mwi:
Ale to nie jest to, czego nam trzeba, Ponyets. Transmutator nie wystarczy.
Nawiasem mwi ac, sk ad go wytrzasn ae s?
Znik ad odpar cierpliwie Ponyets. Zmajstrowaem go ze skrzynki ir-
radiacji zywno sci. Prawd e mwi ac, jest niewiele wart. Przy produkcji na wi eksz a
skal e zu zywa tyle energii, ze przestaje si e to opaca c. W przeciwnym razie Funda-
cja ju z od dawna uzyskiwaaby ci e zkie metale drog a transmutacji zamiast szuka c
ich po caej Galaktyce. To jedna z tych sztuczek, ktre zna ka zdy handlarz, tyle
tylko, ze jeszcze nie widziaem transmutatora do przemiany zelaza w zoto. Ale
to robi wra zenie i dziaa. . . chocia z ju z niedugo.
W porz adku. Ale ta akurat sztuczka na nic si e nie zdaa.
Wyci agn aem ci e dzi eki temu z przykrego poo zenia.
To nie ma nic do rzeczy. Tym bardziej, ze musz e tam wraca c jak tylko
pozb edziemy si e naszej troskliwej eskorty.
Dlaczego?
Sam to ju z wyja snie s temu swojemu politykowi zirytowa si e Gorov.
Caa ta transakcja opieraa si e na fakcie, ze transmutator jest srodkiem do osi a-
gni ecia pewnego celu, ale sam w sobie nie ma zadnej warto sci ze Pherl kupu-
je zoto, nie maszyn e. Byo to dobre zagranie psychologiczne, bo poskutkowao,
ale. . .
Ale co? spyta ironicznie Ponyets. Gos pyn acy z odbiornika zabrzmia
ostro:
Ale chcemy im sprzeda c maszyn e, ktra m a warto s c sama w sobie, tak a,
ktrej chcieliby u zywa c otwarcie, tak a, ktra skoniaby ich do przyj ecia techniki
j adrowej dla ich wasnej wygody.
Wszystko to rozumiem powiedzia Ponyets agodnie. Ju z mi to kie-
dy s wyja sniae s. Ale zastanw si e nad skutkami mojej transakcji. Dopki trans-
mutator b edzie dziaa, Pherl b edzie produkowa zoto, a b edzie on dziaa wystar-
czaj aco dugo, zeby Pherl mg sobie kupi c wybr na Wielkiego Mistrza. Obecny
nie po zyje dugo.
Liczysz na wdzi eczno s c? spyta zimno Gorov.
Nie. Na dobrze poj ety interes. Transmutator zapewni mu wybr, a inne
mechanizmy. . .
Nie! Nie! Opierasz si e na zej przesance. On nie b edzie pokada wiary
w transmutator, lecz w stare, dobre zoto. To wa snie prbuj e ci powiedzie c.
118
Ponyets wyszczerzy z eby w u smiechu i przyj a bardziej wygodn a pozycj e.
No, dobrze. Ju z do s c nadr eczy biedaka. Gorov zaczyna traci c panowanie nad
sob a. Rzek:
Nie tak szybko, Gorov. Jeszcze nie sko nczyem. Wchodz a w gr e tak ze inne
urz adzenia.
Zapada krtka cisza. Wreszcie Gorov spyta niepewnie:
Jakie inne urz adzenia? Ponyets, automatycznie i zgoa niepotrzebnie,
machn a r ek a.
Widzisz t e eskort e?
Widz e odpar krtko Gorov. Powiedz mi, jakie to urz adzenia.
Powiem. . . je sli b edziesz sucha c. Eskortuje nas prywatna flota Pherla. . .
Wielki Mistrz wy swiadczy mu ten honor. To znaczy, udao mu si e to z niego
wycisn a c.
No i?
A jak my slisz dok ad nas wiod a? Do jego kopal n na kra ncach Askony.
Suchaj! Ponyets rzek nagle porywczo: Mwiem ci, ze pakuj e si e w to,
zeby zarobi c, a nie po to, zeby zbawia c swiaty. W porz adku. Oddaem mu ten
transmutator za nic. Za nic, je sli nie liczy c ryzyka komory gazowej, a tego si e nie
wlicza do normy.
Ponyets, wr c do tych kopal n. Z czym si e to wi a ze?
Z zyskiem. Lecimy po cyn e, Gorov. Po cyn e, ktra zapeni ka zd a woln a
stop e tego starego puda i ktrej zostanie jeszcze troch e dla ciebie. Zejd e z Pher-
lem, zeby j a zabra c, a ty b edziesz mnie z gry osania przy pomocy cae] broni,
jak a masz na pokadzie na wypadek gdyby Pherl okaza si e mniej uczciwy ni z
to okazuje. Ta cyna to moja zapata.
Za transmutator?
Za cay adunek urz adze n atomowych. Po podwjnej cenie, plus premia.
Wzruszy ramionami, prawie przepraszaj aco. Przyznaj e, ze go oszukaem,
ale musiaem wyrobi c norm e, nie?
Gorov by wyra znie zbity z pantayku. Powiedzia sabym gosem:
Mgby s to wyja sni c?
A co tu wyja snia c? To proste, Gorov. Ten spryciarz my sla, ze ma mnie
w gar sci, poniewa z jego sowo wi ecej znaczy dla Wielkiego Mistrza ni z moje.
Wzi a transmutator. To najwi eksza zbrodnia na Askonie. Ale w ka zdej chwili
mg powiedzie c, ze z czystego patriotyzmu zastawi na mnie sida, i zadenun-
cjowa c mnie jako handlarza zabronionym towarem.
To oczywiste.
Na pewno, ale to jeszcze nie wszystko. Widzisz, Pherl nie mia najmniej-
szego poj ecia o istnieniu kamer mikrofilmowych.
Gorov roze smia si e nagle.
119
Tak jest rzek Ponyets. By gr a. Pokaza mi, kto rz adzi. Ale kie-
dy z min a zbitego psa nastawiaem transmutator, zamontowaem w srodku mi-
krokamer e, a nast epnego dnia, podczas przegl adu maszyny, wyj aem j a. Miaem
dokadny zapis wszystkiego, co biedaczek Pherl wyczynia z maszyn a w swoim
sanktuarium. Kamera zarejestrowaa, jak wyciska z transmutatora wszystkie er-
gy, zeby si e jak najszybciej wzbogaci c i jak piszcza z zachwytu, niczym kura nad
swie zo zniesionym jajem, nad pierwszymi kawakami zota.
Pokazae s mu to?
Dwa dni potem. Biedak widzia pierwszy raz w zyciu trjwymiarowy, ko-
lorowy i d zwi ekowy film. Utrzymuje, ze nie jest przes adny, ale je sli kiedykolwiek
przedtem widziaem tak wystraszonego faceta, to mo zesz mnie nazwa c garzem.
Kiedy mu powiedziaem, ze zamontowaemna gwnymplacu projektor i ze wsa-
mo poudnie b edzie to mg zobaczy c milion fanatycznych Asko nczykw, ktrzy
niew atpliwie rozszarpi a go na sztuki, to w p sekundy by przede mn a na kola-
nach. Gotw by zawrze c ze mn a ka zd a transkacj e.
Zrobie s to? Gorov ledwie mg powstrzyma c smiech. To znaczy,
zainstalowae s projektor na placu?
Nie, ale to niewa zne. Ubiem interes, a to si e liczy. Pherl kupi od r eki
wszystkie urz adzenia, jakie miaem i wszystkie, jakie s a na twoim statku za
tyle cyny, ile zdoamy zmie sci c na naszych statkach. W tamtej chwili wierzy, ze
jestem zdolny do wszystkiego. Umowa jest na pi smie i zanim z nim zejd e, dam ci
kopi e jako jeszcze jedn a gwarancj e.
Ale zniszczye s jego osobowo s c rzek Gorov. Czy on zrobi jaki s
u zytek z tych urz adze n?
A dlaczego nie? To jedyny sposb, zeby mg odrobi c straty, a je sli na tym
zarobi, to odzyska dobre samopoczucie. Poza tym, on zostanie WielkimMistrzem,
a lepszego czowieka dla poparcia naszych interesw nie mogli smy znale z c.
Tak rzek Gorov to by rzeczywi scie dobry interes. Musz e jednak
stwierdzi c, ze masz przykre metody handlowania. Nic dziwnego, ze wyrzucili ci e
z seminarium. Czy ty nie masz zadnych zasad moralnych?
A jakie to ma znaczenie? spyta oboj etnie Ponyets. Wiesz, co Salvor
Hardin po wiedzia kiedy s o zasadach moralnych?
CZ E
C V
MAGNACI HANDLOWI
1
Handlarze [. . . ] Zgodnie z przewidywaniami psychohistorii, rosa pot ega
gospodarcza Fundacji. Handlarze bogacili si e, a bogactwo daje si e [. . . ] Niekiedy
zapomina si e o tym, ze Hober Mallow zaczyna jako zwyky handlarz. Natomiast
zawsze pami eta si e o tym, ze w ko ncu sta si e pierwszym z Magnatw Handlo-
wych [. . . ]
Encyklopedia Galaktyczna
Jorane Sutt zo zy razem koniuszki wypiel egnowanych palcw i rzek:
W pewnym sensie jest to zagadk a. Prawd e mwi ac ale to scisa tajem-
nica mo ze to by c jeden z kryzysw Seldona.
M e zczyzna siedz acy naprzeciw niego si egn a do kieszeni swej krtkiej smyr-
ne nskiej kurtki i wyj a papierosa.
Nie znam si e na tym, Sutt. Politycy z reguy zaczynaj a krzycze c o kryzysie
Seldona przed ka zdymi wyborami burmistrza.
Sutt u smiechn a si e nieznacznie.
Tym razem to nie jest kampania wyborcza, Mallow. Zaczyna si e pojawia c
bro n j adrowa i nie wiemy, sk ad si e ona bierze.
Hober Mallow ze Smyrno, licencjonowany handlarz, pali ze spokojem, nie-
mal oboj etnie, papierosa.
No, mw sucham. Je sli masz co s jeszcze do powiedzenia, to wydu s to
wreszcie.
Mallow zawsze stara si e, zeby nie by c zbyt uprzejmym dla ludzi z Fundacji.
Jest obcokrajowcem zgoda, ale przede wszystkim jest czowiekiem.
Sutt wskaza na trjwymiarow a map e gwiezdn a na stole. Pokr eci gakami
przy pulpicie i rj punkcikw oznaczaj acych ciaa nale z ace do jakiego s p tuzina
ukadw gwiezdnych rozbys na czerwono.
To jest powiedzia Republika Korelska.
Handlarz skin a gow a.
Byem tam.
Smierdz aca dziura! Mo zesz to sobie nazywa c republik a, ale
Komodorem zawsze zostaje kto s z rodu Argo. A je sli si e to komu s nie podoba, to
mo ze mu si e co s przydarzy c. Wykrzywi usta i powtrzy: Byem tam.
Ale wrcie s stamt ad, co nie ka zdemu si e zdarza. W ubiegym roku zagin e-
y na terytorium republiki trzy statki handlowe, nietykalne na mocy postanowie n
Konwencji. Wszystkie miay normalne uzbrojenie pociski nuklearne i ekrany
siowe.
A jakie byy ostatnie wiadomo sci przekazane przez nie?
Zwyke raporty. Nic poza tym.
122
A co na to Korelia? Sutt u smiechn a si e gorzko.
Nie wypadao pyta c. Najwi ekszym osi agni eciem Fundacji na Peryferiach
jest oglne przekonanie o jej pot edze. My slisz, ze mo zemy straci c trzy statki i po
prostu pyta c, co si e z nimi stao?
No, tak. Mo ze mi teraz powiesz, czego chcesz ode mnie?
Jorane Sutt nie pozwala sobie nigdy na luksus irytacji, ktry oznacza zwyk a
strat e czasu. Jako sekretarz burmistrza musia stawia c czoa opozycyjnym rad-
nym, poszukuj acym pracy, reformatorom i wariatom utrzymuj acym, ze udao im
si e cakowicie ustali c przyszy bieg historii opracowanej przez Hariego Seldona.
Po takiej zaprawie nieatwo byo wyprowadzi c go z rwnowagi. Zacz a metodycz-
nie:
Za chwil e. Widzisz, trzy statki, ktre przepady w ci agu jednego roku
w tym samym sektorze, to nie mo ze by c przypadek, a kogo s, kto ma bro n j a-
drow a, mo zna pokona c tylko za pomoc a pot e zniejszej broni j adrowej. Nasuwa si e
automatycznie pytanie je sli Korelia ma bro n j adrow a, to sk ad j a bierze?
No, sk ad?
S a dwie mo zliwo sci. Albo Korelianie skonstruowali j a sami. . .
To mao prawdopodobne.
Tak. Albo mamy tu do czynienia ze zdrad a.
Tak my slisz? spyta Mallow chodno.
Nie ma w tym nic niezwykego odpar spokojnie sekretarz. Od czasu
jak Cztery Krlestwa podpisay Konwencj e Fundacyjn a, mamy stale do czynienia
z do s c du zymi grupami nastawionej opozycyjnie do Fundacji ludno sci krlestw.
W ka zdym z dawnych krlestw s a pretendenci do korony i dawna arystokracja,
ktra nawet nie bardzo potrafi udawa c mio s c do Fundacji. By c mo ze niektrzy
z nich si e uaktywnili?
Mallow zrobi si e czerwony jak rak.
Rozumiem. I to akurat mnie chcesz o czym s powiedzie c? Jestem Smyrne n-
czykiem.
Wiem. Jeste s Smyrne nczykiem urodzie s si e w Smyrno, jednym z by-
ych Czterech Krlestw. Tylko z wyksztacenia jeste s czowiekiem Fundacji.
Z urodzenia jeste s obcokrajowcem, czowiekiem z zewn atrz. Niew atpliwie twj
dziad by baronem w czasach wojen z Anakreonem i Locris. Bez w atpienia stra-
cie s posiado sci rodowe, kiedy Sef Sermak rozparcelowa ziemi e.
Nie, na Czarn a Przestrze n, nie! Mj dziad by biedakiem, ktry zmar roz-
adowuj ac w egiel za godow a pac e jeszcze przed Fundacj a. Nic nie zawdzi eczam
staremu ustrojowi. Ale urodziem si e na Smyrno i na Galaktyk e! nie wsty-
dz e si e tego. Twoje chytre aluzje do zdrady na nic si e nie zdadz a. Nie my sl, ze si e
przestrasz e i zaczn e si e czoga c przed Fundacj a! Mo zesz albo wyda c rozkaz, albo
mnie przeprosi c. Nie dbam o to, co wybierzesz.
123
Mj kochany, to, czy twj dziad by krlem Smyrno, czy najwi ekszym n e-
dzarzem na planecie, obchodzi mnie tyle, co marny elektron. Wygosiem t e ca a
bzdurn a gadk e o twoim urodzeniu i pochodzeniu tylko po to, zeby ci pokaza c, ze
mnie to w ogle nie interesuje. Najwidoczniej zle mnie zrozumiae s. Ale przejd z-
my do rzeczy. Jeste s Smyrne nczykiem. Znasz ludzi z zewn atrz. A poza tym jeste s
handlarzem, i to jednym z najlepszych. Bye s w Korelii i znasz Korelian. I wa snie
tam masz lecie c.
Mallow wzi a g eboki oddech.
Jako szpieg?
Sk ad ze. Jako handlarz ale b edziesz mia oczy szeroko otwarte. Je sli uda
ci si e dowiedzie c, sk ad bior a bro n. . . skoro jeste s Smyrne nczykiem, warto chyba
przypomnie c, ze dwa z zaginionych statkw miay smyrne nsk a zaog e.
Kiedy mam wystartowa c?
A kiedy b edzie gotowy twj statek?
Za sze s c dni.
A wi ec wtedy wystartujesz. Wszystkich szczegw dowiesz si e w Admi-
ralicji.
Zgoda handlarz wsta, u scisn a r ek e Suttowi i wyszed wielkimi kroka-
mi.
Sutt chwil e odczeka, rozprostowuj ac delikatnie palce i rozadowuj ac napi ecie,
a potem wzruszy ramionami i wszed do gabinetu burmistrza.
Burmistrz wy aczy monitor i odchyli si e do tyu.
I co o tym my slisz, Sutt? spyta.
Z niego mo ze by c dobry aktor rzek Sutt i popatrzy z zadum a przed
siebie.
2
Tego samego dnia, wieczorem, w kawalerskim apartamencie Jorane Sutta, na
dwudziestym pierwszym pi etrze Budynku Hardina, Publis Manlio popija maymi
yczkami wino.
Drobny, starzej acy si e Publis Manlio skupia w swym r eku dwa wysokie urz e-
dy Fundacji. By ministrem spraw zagranicznych w gabinecie burmistrza, a dla
wszystkich so nc przestrzeni, z wyj atkiem jedynie Fundacji, by w dodatku Pry-
masem Ko scioa, Dostarczycielem
Swi etego Pokarmu, Mistrzem
Swi atyni i tak
dalej jego uroczy scie brzmi ace, lecz pokr etne i mao zrozumiae tytuy mo zna
by wylicza c niemal bez ko nca.
Mwi wa snie:
Ale pozwoli ci wysa c tego handlarza. To sukces.
124
Niewielki rzek Sutt. Na razie nic nam to nie daje. To wyj atkowo
niezgrabny fortel, gdy z nie mo zemy w zaden sposb przewidzie c, jak si e ta caa
sprawa zako nczy. To tak, jakby s popuszcza lin e w nadziei, ze gdzie s tam znajdzie
si e jaki s w eze.
To prawda. Ale ten Mallow to zdolny facet. Co b edzie, je sli oka ze si e, ze
nie tak atwo go nabra c?
Trzeba zaryzykowa c. Je sli to zdrada, to maczaj a w tym palce zdolni lu-
dzie. A je sli nie, to potrzebujemy kogo s zdolnego, zeby odkry prawd e. Poza tym,
b edziemy mie c Mallowa na oku. Masz pusty kieliszek.
Nie, dzi ekuj e. Ju z starczy.
Sutt nala sobie i cierpliwie czeka, a z jego go s c ocknie si e z zadumy.
Cokolwiek byo przedmiotem niewesoych rozmy sla n prymasa, nie doszed
on najwidoczniej do zadnego wniosku, gdy z rzek nagle, prawie gwatownie:
Sutt, co o tym my slisz?
Powiem ci, Manilo. Jeste smy w samym srodku kryzysu Seldona.
Manio wytrzeszczy oczy, a potem rzek cicho:
Sk ad wiesz? Czy zby Seldon znowu pojawi si e w Krypcie Czasu?
Przyjacielu, nie potrzeba a z takich dowodw. Zastanw si e. Odk ad Im-
perium Galaktyczne wycofao si e z Peryferii i pozostawio nas samym sobie, nie
mieli smy nigdy przeciwnika dysponuj acego broni a atomow a. Teraz mamy go. Ju z
to jedno wystarczy. Ale to nie wszystko. Po raz pierwszy od przeszo siedemdzie-
si eciu lat jeste smy swiadkami pot e znego kryzysu politycznego w samej Fundacji.
My sl e, ze zbie zno s c w czasie obu tych kryzysw mwi sama za siebie.
Manilo spojrza na niego spod oka.
To za mao. Do tej pory mieli smy dwa kryzysy Seldona i za ka zdym razem
nad Fundacj a zawisa gro zba zagady. Dopki taka gro zba si e nie pojawi, nie ma
mowy o trzecim kryzysie.
Sutt nie okaza ani odrobiny zniecierpliwienia.
Ta gro zba wisi w powietrzu rzek. Ka zdy dure n stwierdzi kryzys
w momencie, gdy on ju z nast api. Prawdziw a zasug a dla kraju jest odkrycie go
w zarodku. Suchaj, Manilo, kroczymy dokadnie zaplanowan a drog a dziejow a.
Wiemy, ze Hari Seldon wyliczy prawdopodobie nstwo wszystkich mo zliwych
przyszych zdarze n. Wiemy, ze pewnego dnia odbudujemy Imperium Galaktycz-
ne. Wiemy, ze zajmie to tysi ac lat albo co s koo tego. Wiemy te z, ze po drodze
przyjdzie nam pokona c r zne konkretne kryzysy.
Ot z pierwszy kryzys nast api pi e cdziesi at lat po zao zeniu Fundacji, a drugi
trzydzie sci lat po pierwszym. Od tamtej pory min eo siedemdziesi at pi e c lat. Ju z
czas na nast epny, Manilo, ju z czas.
Manilo potar z zakopotaniem nos.
A ty masz projekt przezwyci e zenia tego kryzysu, co?
Sutt skin a potakuj aco gow a.
125
I ja mam w tym odegra c jak a s rol e? Sutt ponownie skin a gow a i rzek:
Zanim b edziemy mogli przeciwstawi c si e zagro zeniu j adrowemu z ze-
wn atrz, musimy zrobi c porz adek na wasnym podwrku. Ci handlarze. . .
Ach! prymas nagle zesztywnia, a w jego oczach pojawi si e ostry bysk.
Niestety, handlarze. S a przydatni, ale zbyt silni. . . i za bardzo niezale zni.
S a obcokrajowcami, ale wyksztacenie maj a swieckie. Tak wi ec z jednej strony
dajemy im wiedz e, z drugiej pozbawiamy si e najlepszego srodka kontroli nad
nimi.
A gdyby smy mogli udowodni c im zdrad e?
Wtedy sprawa byaby prosta. Wystarczyyby dziaania bezpo srednie. Ale
to nie ma najmniejszego znaczenia. Nawet gdyby nie byo w srd nich zdrajcw,
to wystarczy, ze s a niepewnym elementem w naszym spoecze nstwie. Nie aczy
ich z nami ani wsplne pochodzenie, ani patriotyzm. . . Nie czuj a boja zni bo zej.
Pod ich przywdztwem mog a si e od nas oderwa c zewn etrzne prowincje, ktre od
czasw Hardina uwa zaj a nas za swi et a planet e.
Rozumiem to, ale srodki zaradcze. . .
Srodki zaradcze trzeba przedsi ewzi a c zaraz, zanim zaostrzy si e kryzys Sel-
dona. Je sli z zewn atrz zagra za c nam b edzie bro n j adrowa, a wewn atrz b edzie pa-
nowa c niezadowolenie, to mo zemy sobie z tymnie poradzi c Sutt odstawi pusty
kieliszek, ktrym bawi si e przez cay czas. To oczywi scie twoje zadanie.
Moje?
Ja nie mog e tego zrobi c. Mj urz ad pochodzi z nominacji nie mam
zadnych uprawnie n prawodawczych.
Burmistrz. . .
Na niego nie ma co liczy c. To asekurant. Wykazuje energi e tylko wtedy,
kiedy trzeba unikn a c odpowiedzialno sci. Ale gdyby powstaa niezale zna partia,
ktra mogaby przeszkodzi c mu w ponownym wyborze na stanowisko burmistrza,
to mo ze daby sob a pokierowa c.
Zgoda, Sutt, ale ja nie nadaj e si e do polityki.
Zostaw to mnie. Kto wie, Manilo? Nie zda zyo si e od czasw Salvora Har-
dina, zeby jedna osoba penia urz ad burmistrza i sprawowaa godno s c prymasa. . .
Ale mo ze si e tak zdarzy c je sli dobrze wywi a zesz si e ze swojego zadania.
3
Na drugim ko ncu miasta, w bardziej swojskim otoczeniu, Hober Mallow od-
bywa swe drugie tego dnia spotkanie. Najpierw dugo sucha, a potem powie-
dzia ostro znie:
Tak, syszaem o twoich kampaniach na rzecz wprowadzenia do Rady bez-
po sredniej reprezentacji handlarzy. Ale dlaczego to mam by c wa snie ja?
126
Jaim Twer, ktry nawet nie pytany przypomina stale wszystkim i ka zdemu
z osobna, ze znajdowa si e w pierwszej grupie obcokrajowcw, ktrzy otrzymali
w Fundacji swieckie wyksztacenie, rozpromieni si e.
Wiem, co robi e rzek. Pami etam, jak spotkaem ci e pierwszy raz,
w zeszym roku.
Na zje zdzie handlarzy.
Zgadza si e. Przytrzymae s tych grubych bykw na miejscach, a potem po-
prowadzie s ich za sob a jak na sznurku. Jeste s te z w dobrych stosunkach z sze-
rokimi masami w Fundacji. Masz powodzenie, a w ka zdym razie ustalon a opini e
ryzykanta, co na jedno wychodzi.
W porz adku rzek sucho Mallow. Ale dlaczego teraz?
Bo teraz mamy szans e. Wiesz, ze minister o swiaty zo zy rezygnacj e? Na
razie to tajemnica, ale ju z niedugo wszyscy si e o tym dowiedz a.
A sk ad ty wiesz o tym?
To. . . mniejsza z tym machn a r ek a z niesmakiem. Sytuacja wygl ada
tak: Partia Akcjonistw jest podzielona i je sli teraz postawimy na porz adku dzien-
nym spraw e rwnych praw dla handlarzy, czy raczej demokracji, to mo zemy ich
dobi c b ed a musieli gosowa c za lub przeciw.
Mallow rozwali si e na krze sle i przygl ada si e w zamy sleniu swym grubym
palcom.
Taaa. . . Przykro mi, Twer. W przyszym tygodniu wylatuj e w interesach.
Musisz znale z c kogo s innego.
Twer rozdziawi usta.
W interesach? W jakich interesach?
To sci sle tajne. Zadanie najwy zszej wagi i tak dalej, rozumiesz. Miaem
dzisiaj rozmow e z osobistym sekretarzem burmistrza.
Z Suttem W e zem? Jaim Twer wyra znie si e podnieci. To podst ep.
Ten skosmitysyn chce ci e spawi c st ad. Mallow. . .
Powoli! r eka Mallowa spocz ea na zwini etej w pi e s c doni Twera.
Nie w sciekaj si e. Je sli to podst ep, to zd a zymy si e policzy c, Jak wrc e. A je sli
nie, to ten jak mwisz W a z Sutt sam pcha si e nam w r ece. Suchaj, Twer,
nadchodzi kryzys Seldona!
Mallow na pr zno czeka na reakcj e Twera. Twer tylko gapi si e w milczeniu.
Potem spyta:
Kryzys Seldona? A co to takiego?
Na Galaktyk e! rozczarowanie Mallowa przerodzio si e w nagy wybuch
gniewu. Co, u licha, robie s w szkole? A w ogle czemu zadajesz takie idio-
tyczne pytania?
Twer zmarszczy czoo.
Gdyby s mi wyja sni. . .
Zapanowaa duga cisza. W ko ncu Mallow rzek:
127
Zaraz wyja sni e, o co chodzi.
Sci agn a brwi i zacz a wolno: Kiedy
Imperium Galaktyczne zacz eo traci c wadz e nad peryferiami, ktre zacz ey co-
fa c si e do okresu barbarzy nstwa i odpada c od Imperium, Hari Seldon z paczk a
psychologw zao zyli tutaj, w samym srodku tego baaganu, koloni e Funda-
cj e, zeby przechowa c sztuk e, nauk e i technik e dla przyszych pokole n i utworzy c
w ten sposb zal a zek Drugiego Imperium.
A tak, tak. . .
Jeszcze nie sko nczyem powiedzia zimno Mallow. Przyszy los Fun-
dacji zosta okre slony zgodnie z reguami psychohistorii, bardzo wwczas za-
awansowanej nauki, i zostay stworzone takie warunki, zeby nast apia musiaa
nast api c seria kryzysw, ktre miay zmusi c nas do szybkiego wkroczenia na
drog e prowadz ac a do stworzenia nowego imperium. Ka zdy kryzys kryzys Sel-
dona wyznacza epok e w naszych dziejach. I teraz zbli zamy si e do jednego
z nich trzeciego z kolei.
Oczywi scie! Twer wzruszy ramionami. Jak mogem o tym zapo-
mnie c! Ale w ko ncu ju z tak dawno sko nczyem szko e. . . wcze sniej ni z ty.
Tak my sl e. Niewa zne. Wa zne jest, ze wysyaj a mnie w sam srodek wy-
darze n prowadz acych do tego kryzysu. Nie mo zna przewidzie c z czym wrc e,
a wybory do Rady s a przecie z co roku.
Twer spojrza na niego.
Masz jaki s trop?
-. Nie.
A jaki s plan?
Nawet zarysu planu.
A wi ec. . .
A wi ec nic. Hardin powiedzia kiedy s:
Swietlica dla zaogi bya prawie pusta. Pi e c minut po wydaniu rozkazu nawet
ci, ktrzy tego dnia nie mieli su zby, byli ju z przy wyrzutniach. Szybko s c bya
najwi eksz a cnot a w zanarchizowanych rejonach przestrzeni mi edzygwiezdnej na
Peryferiach, a celoway w niej zaogi statkw licencjonowanych handlarzy.
130
Mallow wszed wolnym krokiem i obejrza misjonarza ze wszystkich stron.
Jego wzrok prze slizgn a si e na porucznika Tintera, ktry z zakopotaniem odsun a
si e na bok, a potem na sier zanta Demena, dowdc e wachty, ktry sta spokojnie,
z twarz a bez wyrazu, po drugiej stronie misjonarza.
Potem odwrci si e do Twera. Rozejrza si e zamy slonym wzrokiem po pokoju
i rzek:
No c z, Twer, sprowad z tu po cichu oficerw. Wszystkich, oprcz koordy-
natora i balistyka. Ludzie maj a zosta c na stanowiskach i czeka c na dalsze rozkazy.
Potem nast apia pi eciominutowa przerwa, w czasie ktrej Mallow otworzy
kopni eciem drzwi do ubikacji, zajrza za bar i zaci agn a zasony na oknach. Na
p minuty w ogle wyszed z pokoju, a kiedy wrci, mrucza co s pod nosem.
Weszli rz edem oficerowie. Na ko ncu Twer, ktry zamkn a cicho drzwi.
Mallow spyta spokojnie:
Po pierwsze, kto wpu sci tego czowieka bez mojego rozkazu?
Z szeregu wysun a si e sier zant wachtowy. Pozostali odwracali wzrok.
Przepraszam, sir. Nie zrobi tego nikt konkretny. To byo co s w rodzaju
oglnego porozumienia. On jest jednym z nas, mo zna powiedzie c, a ci cudzo-
ziemcy tutaj. . .
Rozumiem wasze uczucia, sier zancie i podzielam je uci a krtko Mal-
low. Wy dowodzili scie tymi lud zmi?
Tak, sir.
Kiedy to si e sko nczy, maj a zakaz opuszczania przez tydzie n swoich po-
mieszcze n. A wy przez ten czas b edziecie pozbawieni dowdztwa. Zrozumiano?
W twarzy sier zanta nie drgn a zaden mi esie n, ale jego ramiona zgarbiy si e
nieznacznie. Tak jest, sir odpar krtko.
Mo zecie odej s c. Zajmijcie swoje stanowisko przy wyrzutniach.
Za sier zantem zamkn ey si e drzwi i wtedy podnis si e szmer.
Dlaczego go ukarae s, Mallow? wtr aci si e Twer. Wiesz o tym, ze
Korelianie zabijaj a schwytanych misjonarzy.
Dziaanie wbrew moim rozkazom jest karygodne bez wzgl edu na to, co
mo zna znale z c na jego usprawiedliwienie. Bez mojego zezwolenia nie wolno byo
nikogo wpuszcza c ani wypuszcza c ze statku.
Porucznik Tinter mrukn a buntowniczo:
Siedem dni bezczynno sci. W takich warunkach nie mo zna utrzyma c dys-
cypliny.
Ja mog e rzek lodowato Mallow. Dyscyplina w idealnych warun-
kach to zadna sztuka. Albo utrzymam j a w obliczu zagady, albo jest w ogle
niepotrzebna. Gdzie ten misjonarz? Przyprowadzi c go tu!
Handlarz usiad. Wprowadzono ostro znie posta c zakutan a w szkaratny
paszcz.
Jak si e nazywasz, wielebny ojcze?
131
H e? posta c w szkaratnych szatach obrcia si e caym ciaem w stron e
Mallowa. Jej oczy patrzyy t epo. Na skroni widnia pot e zny siniak. A z do tej pory
misjonarz nic nie powiedzia ani, o ile Mallow zauwa zy, nie poruszy si e.
Jak si e nazywasz, wielebny ojcze? Wdr z ace ciao misjonarza zacz eo nagle
powraca c zycie. Wyci agn a ramiona, jakby chcia nimi obj a c Mallowa.
Synu. . . moje dzieci! wyszepta. Oby Duch Galaktyki mia was za-
wsze w swej opiece!
Twer post api krok w stron e Mallowa. Wzrok mia zmartwiony, a gos ochry-
py.
Ten czowiek jest chory. Niech go kto s zaprowadzi do zka. Ka z go poo-
zy c, Mallow, i zaj a c si e nim. On jest ci e zko poturbowany.
Mallow odsun a go sw a pot e zn a r ek a z drogi.
Nie wtr acaj si e, Twer, bo ka z e ci e st ad wyrzuci c. Jak si e nazywasz, wieleb-
ny ojcze?
Misjonarz zo zy naraz r ece w bagalnym ge scie.
O o swieceni, wybawcie mnie z r ak pogan! z ust jego popyn a rw acy
potok sw. Ocalcie mnie przed tymi bestiami b adz acymi w ciemno sci! Ocal-
cie mnie przed tymi, ktrzy mnie tropi a i zasmucaj a swymi zbrodniami Ducha
Galaktyki! Jestem Jord Parma ze swiatw anakreo nskich. Ksztaciem si e w Fun-
dacji, w samej Fundacji, dziatki moje. Jestem sug a Ducha, wprowadzonym we
wszystkie tajemnice wiary, ktry uda si e tam, gdzie kaza mu i s c jego gos we-
wn etrzny przerwa i z trudem apa powietrze. Cierpiaem z r ak tych synw
ciemno sci. O dzieci Ducha, chro ncie mnie w Jego imi e przed nimi!
Naraz rozleg si e gos, ktremu towarzyszy metaliczny d zwi ek dzwonkw
alarmowych:
Oddziay wroga w polu widzenia. Czekamy na rozkazy.
Oczy wszystkich skieroway si e automatycznie na go snik.
Mallow zakl a siarczy scie. W aczy nadajnik i wrzasn a:
Trwa c w pogotowiu! To wszystko. Wy aczy nadajnik i przecisn a si e do
okna. Za jego dotkni eciem rozsun ey si e ci e zkie zasony i ponuro wyjrza na ze-
wn atrz.
Oddziay wroga! Dobrych par e tysi ecy oddziaw w osobach pojedynczych
Korelian tworz acych zowrogi tum. Faluj acy motoch wypenia ca a przestrze n
portu, a w zimnym, ostrym swietle magnezjowych rakiet jego najbardziej wysu-
ni ete do przodu macki przybli zay si e z wolna do statku.
Tinter! Mallow nie odwrci si e nawet, ale jego kark poczerwienia.
W acz go snik zewn etrzny i dowiedz si e, czego chc a. Spytaj, czy jest w srd nich
jaki s przedstawiciel prawa.
Zadnych obietnic ani gr zb, je sli ci zycie mie.
Tinter odwrci si e i wyszed.
Mallow poczu na ramieniu szorstk a do n. Str aci j a. Za nim sta Twer. Wysy-
cza mu gniewnie do ucha:
132
Mallow, twoim obowi azkiem jest zatrzyma c tego czowieka. Inaczej nie ma
mowy o tym, zeby smy mogli wyj s c z tego cao i z honorem. On jest z Fundacji,
a poza tym to kapan. Te dzikusy na zewn atrz. . . Syszysz, co mwi e?
Sysz e, Twer gos Mallowa nabra ostro sci. Mam tu co s wa zniejszego
do roboty ni z ochrania c misjonarzy. Zrobi e to, co b ed e chcia i na Seldona i ca a
Galaktyk e je sli sprbujesz mnie powstrzyma c, to wyrw e ci ten parszywy j ezor!
Nie wchod z mi w drog e, Twer. bo b edzie to twj koniec.
Odwrci si e i przeszed obok niego.
Hej, ty! Wielebny Parmo! Wiedziae s o tym, ze zgodnie z konwencj a zaden
misjonarz z Fundacji nie mo ze si e znale z c na terytorium Korelii?
Misjonarz trz as si e.
Id e tam, gdzie mnie Duch prowadzi, synu. Je sli ci, ktrzy pogr a zeni s a
w ciemno sci, nie chc a przyj a c swiata, to czy nie swiadczy to tym wymowniej, ze
go potrzebuj a?
To nie ma nic do rzeczy, wielebny ojcze. Jeste s tu zarwno wbrew prawu
Korelii, jak i wbrew prawu Fundacji. Nie mam prawa ci e osania c.
R ece misjonarza ponownie uniosy si e w gr e. Jego poprzednie oszoomienie
min eo bez sladu. Zza okna dobiega ochrypy gos gigantofonw statku i odpo-
wiadaj acy mu, to opadaj acy, to znw wznosz acy si e szmer gosw rozw scieczonej
tuszczy. Na d zwi ek tych gosw w oczach misjonarza pojawi si e ob ed.
Syszysz ich? Czemu mwisz mi o prawie, o prawie ustanowionym przez
czowieka? Jest wy zsze prawo. Czy z Duch Galaktyki nie powiedzia: Nie b e-
dziesz biernie patrzy na krzywd e swego bli zniego? Czy nie powiedzia te z: Tak
jak ty si e obejdziesz z bezbronnymi i pokornego serca, tak i ja z tob a si e obejd e?
Czy z nie macie dzia? Czy nie macie statku? Czy nie stoi za wami Fundacja?
I czy nie stoi nad wami i nad wszystkim, co was otacza, Duch, ktry sprawuje
rz ady nad wszech swiatem? przerwa dla nabrania oddechu.
Niemal rwnocze snie zamilky gigantofony Odlegej Gwiazdy i wrci za-
kopotany porucznik Tinter.
Mw! rzuci krtko Mallow.
Domagaj a si e wydania Jorda Parmy, sir.
A je sli go nie wydamy?
Rzucaj a r zne gro zby. Trudno si e w tym rozezna c. Jest ich mnstwo i za-
chowuj a si e jak szale ncy. Jest tam kto s, kto rz adzi tym okr egiem i ma ze sob a
policj e, ale najwyra zniej nie panuje nad sytuacj a.
Panuje czy nie wzruszy ramionami Mallowale jest przedstawicielem
prawa. Powiedz im, ze je sli ten gubernator, policjant, czy kim on tam jest, zbli zy
si e sam do statku, to dostanie wielebnego Parm e.
Przy ostatnich sowach w r eku Mallowa pojawi si e rewolwer. Doda:
Nie wiem, co to niesubordynacja. Nigdy nie miaem okazji si e przekona c.
Ale je sli kto s tu my sli, ze mo ze mi to pokaza c, to ja mu poka z e, jakie mam na to
133
lekarstwo.
Rewolwer obrci si e wolno w jego r eku i lufa spocz ea na Twerze. Z widocz-
nym wysikiem stary handlarz opu sci r ece i rozlu zni sci sni ete w pi e sci donie.
Jego twarz, wykrzywiona grymasem, powoli wygadzaa si e. Oddycha z ostrym
swistem przez nos.
Tinter wyszed i po pi eciu minutach od tumu oderwaa si e drobna posta c.
Zbli zaa si e do statku wolno i z oci aganiem. Wida c byo wyra znie, ze jest pe-
na obaw. Dwukrotnie odwrcia si e i dwukrotnie popchn ea j a do przodu gro zna
postawa tego wielogowego potwora, jakim by tum.
W porz adku Mallow machn a r ecznym miotaczem, ktrego zreszt a
przez cay czas nie wyci agn a z pochwy. Grun i Upshur, zabierzcie go!
Misjonarz zacz a skomle c. Wznis w gr e r ece. Jego sztywno wyprostowane
palce godziy w niebo jak wcznie, a szerokie, fadziste r ekawy opady, ukazuj ac
chude, zylaste ramiona. W pokoju pojawi si e lekki, krtki jak mgnienie oka bysk
swiata. Mallow zmru zy oczy i z pogard a ponownie machn a miotaczem.
Rzucaj ac si e w u scisku czterech r ak, misjonarz ciska przekle nstwa:
Niech b edzie przekl ety ten, ktry wydaje bli zniego na gniew i smier c!
Niech oguchn a uszy, ktre guche s a na pro sby bezbronnych! Niech o slepn a oczy,
ktre widzie c nie chc a niewinno sci! Niechaj sczernieje na zawsze dusza, ktra
sprzymierza si e z siami ciemno sci. . .
Twer z caej siy zatyka uszy r ekami.
Mallow zakr eci miotaczem mynka wok palca i odo zy bro n na bok.
Rozej s c si e rzek spokojnym gosem na stanowiska. Trzyma c pogotowie
przez sze s c godzin po rozej sciu si e tumu. Na nast epne czterdzie sci osiem godzin
podwoi c stra ze. Czeka c dalszych rozkazw. Twer, chod z ze mn a.
Znale zli si e sami w kajucie Mallowa. Mallow wskaza krzeso i Twer usiad.
Jego zwalista posta c jakby zmalaa.
Mallow popatrzy na niego ironicznie.
Twer rzek jestem zy. Wygl ada na to, ze przez te ostatnie trzy lata,
kiedy zajmowae s si e polityk a, zapomniae s o zwyczajach handlarzy. Pami etaj,
w Fundacji mog e by c demokrat a, ale tu nie cofn e si e nawet przed tyrani a, je sli
zajdzie taka potrzeba. Na statku ma by c tak, jak ja chc e. Nigdy dot ad nie musiaem
straszy c swoich ludzi miotaczem i teraz te z bym nie musia, gdyby nie ty.
Nie masz zadnej oficjalnej funkcji, Twer, ale jeste s tu moim go sciem i wy-
swiadcz e ci ka zd a grzeczno s c ale prywatnie. Natomiast w obecno sci moich
oficerw jestem dla ciebie od tej chwili sir, nie Mallow. A kiedy wydam jaki s
rozkaz, to masz si e rzuci c, zeby go wykona c szybciej ni z rekrut trzeciej katego-
rii, bo w przeciwnym razie znajdziesz si e w kajdankach na dolnym pokadzie.
Zrozumiano?
Przywdca partii handlarzy go sno przekn a slin e. Powiedzia z oci aganiem.
Przepraszam.
134
W porz adku. Graba?
Mi ekkie palce Twera znikn ey w pot e znej doni Mallowa. Twer rzek:
Miaem dobre intencje. Trudno jest wysa c czowieka na pewn a smier c. Ten
gubernator o trz es acych si e ydkach, czy kto to tam by, nie zdoa powstrzyma c
tumu przed samos adem. To po prostu morderstwo.
Nic na to nie mog e poradzi c. Szczerze mwi ac, ten cay incydent brzydko
pachnie. Nie zauwa zye s?
Czego?
Tego, ze port poo zony jest w samym srodku prawie pustego, oddalonego
od wszelkich osiedli obszaru. Nagle ucieka misjonarz. Sk ad? Przybywa tu. Przy-
padek? Zbiera si e ogromny tum. Sk ad? Najbli zsze miasto jakiej takiej wielko sci
musi si e znajdowa c przynajmniej sto mil st ad. A oni byli ju z po p godzinie. Jak
si e tu dostali?
Jak? powtrzy pytanie Twer.
A je sli przywie zli tu tego misjonarza i pu scili na przyn et e? Nasz przyjaciel,
wielebny Parma, by niezwykle zmieszany. Ani przez chwil e nie wydawa si e by c
przy zupenie zdrowych zmysach.
Ci e zkie traktowanie. . . mrukn a gorzko Twer
Mo ze. A mo ze chodzio o to, zeby smy szlachetnie i po rycersku stan eli
w obronie tego czowieka. . . Jest to wbrew prawu Korelii i Fundacji. Gdybym nie
chcia go wyda c, to byby to wrogi akt wobec Korelii, a Fundacja nie miaaby
zadnego pretekstu, zeby uj a c si e za nami.
To. . . to za bardzo naci agana argumentacja.
Zadudni go snik i uprzedzi odpowied z Mallowa:
Sir, otrzymali smy oficjaln a przesyk e. W szczelinie pojawi si e z trzaskiem
l sni acy cylinder. Mallow otworzy go i wytrz asn a ze srodka kartk e papieru prze-
tykan a srebrem. Potar j a z uznaniem palcami i powiedzia:
Teleportowane prosto ze stolicy. Prywatny papier Komodora.
Przeczyta jednym spojrzeniem i roze smia si e.
Wi ec to, co mwiem, byo za bardzo naci agane, tak?
Rzuci kartk e Twerowi i rzek:
Zaledwie p godziny po wydaniu misjonarza otrzymujemy bardzo uprzej-
me zaproszenie od czcigodnego Komodora, zaproszenie, na ktre czekali smy
przez siedem dni. My sl e, ze po prostu pomy slnie przeszli smy prb e.
5
Komodor Asper by czowiekiem z ludu. Sam si e nim obwoa. Resztki siwych
wosw okalaj ace ysin e opaday mu mi ekko na ramiona, a koszula dawno nie
widziaa pralni. Mwi przez nos.
135
Nie znajdziesz tu przepychu, handlarzu Mallow powiedzia. Niena-
widz e faszywych pokazw. Widzisz we mnie po prostu pierwszego obywatela
tego kraju. To wa snie znaczy Komodor, a jest to mj jedyny tytu.
Wydawa si e czerpa c niezwyk a satysfakcj e ze swych sw.
Prawd e mwi ac, uwa zam, ze to jest wa snie to, co sci sle aczy Koreli e z wa-
szym narodem. My sl e, ze korzystacie z dobrodziejstw ustroju republika nskiego
w nie mniejszym stopniu ni z my.
Istotnie, Komodorze rzek powa znie Mallow, lecz w duchu pomy sla
co s zgoa innego. Moim zdaniem jest to powa zny argument przemawiaj acy za
utrzymaniem staego pokoju i nawi azaniem przyja zni mi edzy naszymi narodami.
Ach, pokj! rzadka, siwa brdka Komodora drgn ea, a na jego twarzy
pojawi si e wyraz rozmarzenia. My sl e, ze nie ma na Peryferiach nikogo, komu
ideay pokoju byyby tak drogie jak mnie. Mog e smiao rzec, ze odk ad obj aem
po mym znakomitym ojcu rz ady w tym kraju, panuje tu nieprzerwanie niczym
nie zm acony spokj i pragnienie pokoju. Mo ze nie powinienem tego mwi c
kaszln a z udanym zakopotaniem ale doszy mnie suchy, ze mj lud, a raczej
moi wspobywatele, mwi a o mnie Asper Umiowany.
Wzrok Mallowa b adzi po dobrze utrzymanym ogrodzie. Mo ze pot e zni osob-
nicy z dziwnie, lecz mimo to zowrogo wygl adaj ac a broni a czaj acy si e po k atach
znale zli si e tu po prostu z okazji jego wizyty, na wypadek gdyby mu co s strzelio
do gowy. To mo zna byo zrozumie c. Ale pot e zne, najwidoczniej swie zo wzmoc-
nione stalowymi szynami mury okalaj ace to miejsce nie pasoway jako s do rezy-
dencji kogo s tak umiowanego przez lud jak Asper.
Dobrze si e wi ec skada, ze to wa snie z panem, Komodorze, mam rozma-
wia c o interesach rzek. Despotycznym monarchom okolicznych swiatw,
ktre nie maj a szcz e scia cieszy c si e o swiecon a wadz a, cz esto brak cech wzbu-
dzaj acych u ludzi mio s c ku wadzy.
Takich jak. . . rzek Komodor ostro znie.
Takich jak troska o dobro ludu. Pan przecie z rozumie.
Komodor nie odrywa oczu od zwirowej scie zki, po ktrej si e przechadzali.
Zao zy r ece z tyu i bawi si e do nmi.
Mallow ci agn a gadko:
Dotychczas handel mi edzy naszymi pa nstwami nie mg si e nale zycie roz-
wija c z powodu restrykcji nao zonych przez pana rz ad. Na pewno ju z od dawna
jest dla pana jasne, ze nieskr epowany handel. . .
Wolny handel! mrukn a Komodor.
No wi ec, wolny handel. Musi pan zdawa c sobie spraw e z tego, ze skorzy-
stayby na tym obie strony. Wy macie to, czego nam potrzeba, a my to, czego
wam brak. Tak o swiecony wadca jak pan, przyjaciel ludu, rzekbym nawet
czowiek z ludu, nie potrzebuje dodatkowych wyja snie n. Gdybym je zapropono-
wa, znaczyoby to, ze mam niskie zdanie o pana inteligencji.
136
Prawda! Zdaj e sobie z tego spraw e. Ale c z pan chce? jego gos przy-
pomina teraz zaosne skomlenie. Wasi ludzie zawsze byli tacy nierozs adni.
Jestem za tym, zeby handel odpowiada mo zliwo sciom naszej gospodarki, ale nie
na waszych warunkach. Nie jestem udzielnym wadc a. Jestem tylko sug a ludu
i wypeniam jego wol e rzek podniesionym gosem. Mj lud za nic nie
przyjmie handlarzy odzianych w purpur e i zoto.
Mallow wyprostowa si e.
Chodzi o religi e narzucon a si a? spyta.
Tak si e to zawsze ko nczyo. Na pewno pami eta pan przypadek Askony
sprzed dwudziestu lat. Najpierwsprzedano tamtroch e waszych wyrobw, a potem
wasi ludzie poprosili o zgod e na cakowit a swobod e dziaania dla waszych misjo-
narzy, ktrzy mieli dba c o to, zeby wyrobw tych wa sciwie u zywano i ktrzy
mieli zao zy c swi atynie zdrowia. Potem pojawiy si e szkoy teologiczne, urz ed-
nicy ko scielni uzyskali autonomi e a skutek jaki? Taki, ze Askona jest teraz
integraln a cz e sci a Fundacji, a Wielki Mistrz nawet o swoich gaciach nie mo ze
powiedzie c, ze to jego wasno s c. O, nie! Wolny nard, nard, ktry ceni swoj a
godno s c, nigdy na to nie przystanie!
Nie sugeruj e nic takiego zachn a si e Mallow.
Naprawd e?
Naprawd e. Jestem wolnym handlarzem. Moj a religi a jest pieni adz. Cay
ten mistycyzm i sztuczki misjonarzy irytuj a mnie i ciesz e si e, ze nie chce si e pan
na to zgodzi c. Widz e, ze jest pan czowiekiem mojego pokroju.
Komodor za smia si e piskliwym, urywanym gosem:
Dobrze powiedziane! Fundacja ju z dawno powinna mi bya przysa c takie-
go czowieka.
Poo zy przyjacielskim gestem r ek e na masywnych barkach handlarza.
Ale powiedzia mi pan dopiero poow e. Powiedzia pan, jakiego haczyka
w tym nie ma. A teraz niech pan powie, jaki haczyk w tym tkwi.
Tylko taki, Komodorze, ze zasypi e pana nieprzeliczonymi bogactwami.
Naprawd e? A co ja zrobi e z tymi bogactwami? zdziwi si e Komodor
obudnie. Prawdziwym bogactwem jest mio s c ludu, a to ju z mam.
Mo ze pan mie c i jedno, i drugie. Mo zna jedn a r ek a obejmowa c mio snie,
a drug a zgarnia c zoto.
Ot z byoby to bardzo interesuj ace, mody czowieku, gdyby byo mo zliwe.
Jak pan by si e do tego zabra?
No, c z, jest wiele sposobw. Problem polega na tym, ktry wybra c. Za-
stanwmy si e.
We zmy na przykad artykuy luksusowe. Ten oto przedmiot. . . mwi ac
to, Mallow wyci agn a ostro znie z wewn etrznej kieszeni kurtki paski a ncuszek
z polerowanego metalu. To, na przykad rzek.
Co to jest?
137
To trzeba zademonstrowa c. Mo ze si e pan postara c o jak a s dziewczyn e?
Jak akolwiek. I o du ze lustro.
Hmm. Wobec tego wejd zmy do srodka. Swoj a siedzib e Komodor okre sla
mianem domu. Posplstwo niew atpliwie nazwaoby j a paacem. Dla Mallowa by-
a to po prostu forteca. Zbudowana bya na wzniesieniu gruj acym nad stolic a.
Miaa grube, wzmocnione sciany. Dost epu do niej strzegy stra ze. Caa budowla
zaplanowana zostaa z my sl a o obronie przed nagym atakiem. Idealna siedziba
pomy sla Mallow dla Aspera Umiowanego.
Przed nimi staa moda dziewczyna. Zo zya g eboki ukon Komodorowi, kt-
ry rzek:
To jedna z dziewcz at Komodory. B edzie dobra?
Znakomita!
Komodor przygl ada si e uwa znie poczynaniom Mallowa. Mallow szybkim ru-
chem zapi a a ncuszek wok talii dziewczyny i odst api do tyu.
Komodor sapn a:
No tak. To wszystko?
Czy mgby pan zaci agn a c zason e, Komodorze? Suchaj, panno, przy za-
trzasku jest may guziczek. Naci snij go, dobrze?
Smiao, nic ci si e nie stanie.
Dziewczyna zrobia to, o co prosi, wzi ea g eboki oddech, spojrzaa na swoje
odbicie w lustrze i krzykn ea z zachwytem: Och!
Od pasa w gr e spowijao j a blade, zimne opalizuj ace swiato, ktre tworzyo
nad jej gow a o slepiaj aco jasn a koron e, jakby zrobion a z zywego ognia. Wygl ada-
o to tak, Jakby kto s sci agn a z nieba zorz e polarn a i uczyni z niej welon wok
gowy dziewczyny. Podesza do lustra i zamara w zachwycie.
Masz, we z to Mallow poda jej naszyjnik z matowych kamykw.
Za z na szyj e
Gdy naszyjnik znalaz si e wpolu luminescencji a ncuszka, ka zdy z jego kamy-
kw zamieni si e w pomie n, ktry drga i mieni si e odcieniami zota i purpury.
Co o tym my slisz? spyta Mallow dziewczyn e. Nie odpowiedziaa, ale
w jej oczach wida c byo zachwyt. Komodor skin a doni a i dziewczyna z oci a-
ganiem przesun ea guzik w d. Aureola zgasa. Dziewczyna wysza, unosz ac ze
sob a wspomnienie niezwykej chwili.
To jest pana, Komodorze rzek Mallow.
Dla Komodory. Prosz e to potraktowa c jako drobny upominek od Fundacji.
Hmm. . . Komodor obraca a ncuszek i naszyjnik w r eku, jakby oblicza
ich wag e. Jak to si e robi?
Mallow wzruszy ramionami.
To pytanie do naszych ekspertw technicznych. Ale to dziaa bez prosz e
pami eta c bez pomocy kapanw.
No, c z, to w ko ncu tylko babskie swiecideka. Co mo zna z tym zrobi c?
Sk ad si e wezm a pieni adze?
138
Macie tu bale, przyj ecia, bankiety co s w tym rodzaju?
O, tak.
Czy zdaje pan sobie spraw e, ile zapaci ka zda kobieta za tak a bi zuteri e?
Przynajmniej dziesi e c tysi ecy kredytw.
Komodor rzek tylko: Ach! Wydawa si e zupenie oszoomiony.
A poniewa z baterie zasilaj ace te swiecideka starcz a tylko na p roku,
trzeba je b edzie cz esto zmienia c. No wi ec, mo zemy sprzeda c tego tyle, ile pan
zechce za rwnowarto s c tysi aca kredytw w kutym zelazie. Zarobi pan na tym
dziewi e cset procent.
Komodor w milczeniu skuba sw a rzadk a brdk e. Wydawa si e cakowicie
pogr a zony w jakich s straszliwych obliczeniach. Nagle jego oblicze si e rozja snio.
Na Galaktyk e! Ju z widz e, jak te bogate wdowy bij a si e o nie! Postaram si e,
zeby dostawy byy niewielkie niech si e licytuj a, ktra da wi ecej. Oczywi scie
nie mo zna dopu sci c, zeby si e domy slay, ze ja osobi scie. . .
Je sli pan sobie zyczy, mo zemy wyja sni c zasady dziaania fikcyjnych kor-
poracji. . . A potem niech pan bierze, jak leci, artykuy gospodarstwa domowe-
go. Mo zemy dostarczy c kompletne wyposa zenie domu. Mamy skadane piecyki,
w ktrych najtwardsze mi eso dojdzie do z adanej mi ekko sci w ci agu dwu minut.
Mamy no ze, ktrych nie trzeba ostrzy c. Mamy cakowite wyposa zenie pralni, kt-
re zmie sci si e w niewielkim pomieszczeniu i dziaa zupenie automatycznie. Ma-
my zmywarki do naczy n. Mamy automatyczne odkurzacze, maszyny do czysz-
czenia podg, maszyny do czyszczenia mebli, zapalarki do gazu sowem,
wszystko, czego potrzebuje gospodyni domowa. Prosz e pomy sle c, jak wzro snie
pana popularno s c, kiedy pan to udost epni ogowi. Prosz e pomy sle c, jak wzrosn a
pana. . . hmm. . . zasoby, je sli na sprzeda z tego wszystkiego, z dziewi e csetprocen-
towym zyskiem, rz ad b edzie mia monopol. Zreszt a te rzeczy b ed a dla nich wi ecej
warte ni z to, co za to zapac a, a nie musz a przecie z wiedzie c, po ile pan je kupuje.
I niech pan we zmie pod uwag e, ze zaden z tych artykuw nie wymaga opieki ze
strony kapanw Wszyscy b ed a zadowoleni.
Z wyj atkiem pana, jak si e zdaje Co pan b edzie mia z tego?
To, co ka zdy handlarz zgodnie z prawami Fundacji. Moi ludzie i ja b e-
dziemy mie c poow e zyskw ze sprzeda zy. Niech pan kupi to, co chc e sprzeda c
i obydwaj na tym cakiem dobrze wyjdziemy. Cakiem dobrze.
Komodor delektowa si e ju z w my slach swoimi zyskami.
Co pan za to chce? Jak pan powiedzia zelazo?
Tak, a tak ze w egiel, boksyty. . . Rwnie z tyto n, pieprz, magnez, drewno.
Tylko to, czego macie pod dostatkiem.
To brzmi zach ecaj aco.
Tak my sl e, Aha, przy okazji jeszcze jedna sprawa, Komodorze. Mgbym
wymieni c wyposa zenie waszych fabryk.
H e? Jak to?
139
No, we zmy cho cby wasze stalownie. Mamtakie por eczne urz adzenia, ktre
obni zyyby koszty produkcji do wysoko sci jednego procenta kosztw obecnych.
Mgby pan zmniejszy c ceny o poow e, a i tak przynosioby to przedsi ebiorcom
grube zyski, wczymmiaby pan oczywi scie udzia. Mgbympokaza c, dokadnie,
w czym rzecz. Macie jak a s stalowni e w tym mie scie? To nie zajmie du zo czasu.
To si e da zaatwi c, handlarzu Mallow. Ale to jutro, jutro. Mo ze zjadby pan
z nami kolacj e dzi s wieczorem?
Moi ludzie. . . zacz a Mallow.
Oni niech te z przyjd a rzek wspaniaomy slnie Komodor. Takie sym-
boliczne zbratanie naszych narodw. B edziemy mieli okazj e do dalszej przyja-
cielskiej rozmowy. Ale jedna uwaga jego twarz przybraa surowy wyraz ani
sowa o waszej religii. Niech pan nie my slii, ze to okazja dla wkroczenia misjo-
narzy.
Komodorze rzek sucho Mallow. Daj e panu sowo, ze religia zmniej-
szyaby moje zyski.
No, to na razie tyle. Stra z odprowadzi pana na statek.
6
Komodora bya znacznie modsza od m e za. Twarz miaa blad a i chodn a, a jej
czarne wosy byy gadko zaczesane do tyu.
Powiedziaa zgry zliwie:
Czy raczye s ju z sko nczy c, mj szlachetny m e zu? Czy raczye s ju z sko n-
czy c? Mam nadziej e, ze gdyby mi przysza na to ochota, to mogabym teraz pj s c
nawet do ogrodu.
Licia, niepotrzebnie dramatyzujesz, kochanie powiedzia agodnie Ko-
modor. Ten mody czowiek b edzie dzi s na kolacji i mo zesz z nim porozma-
wia c, o czym tylko zapragniesz, a nawet, je sli b edziesz miaa na to ochot e, mo zesz
si e przysuchiwa c temu, o czym ja b ed e z nim mwi. Trzeba gdzie s tu przygoto-
wa c miejsce dla jego ludzi. Oby gwiazdy zrz adziy, by nie byo ich zbyt wielu.
Najprawdopodobniej oka z a si e wielkimi zarokami, ktrzy b ed a pochania c
cae pocie zwierzyny i pi c wino beczkami. A potem b edziesz j ecza przez dwie
noce z rz edu, kiedy obliczysz wydatki.
Hmm, mo ze nie b edzie tak zle. Wbrew temu, co my slisz, kolacja b edzie
bardzo wystawna.
Ach, tak, rozumiem spojrzaa na niego pogardliwie. Bardzo si e za-
przyja znie s z tymi barbarzy ncami. Mo ze wa snie dlatego nie chciae s, zebym
bya obecna przy waszej rozmowie. A mo ze w swej n edznej duszyczce knujesz
co s przeciw memu ojcu?
Nic podobnego.
140
My slisz, ze ci uwierz e, co? Je sli kiedykolwiek po swi econo biedn a kobie-
t e dla polityki, zmuszaj ac j a do zawarcia okropnego ma ze nstwa, to t a kobiet a
byam wa snie ja. Bardziej odpowiedniego m e zczyzn e mogabym znale z c nawet
w botnistych zaukach mego rodzinnego swiata.
Tak? No wi ec, suchaj, co ci powiem, moja pani. Mo zesz sobie wraca c
w swoje rodzinne strony, tylko zostawi e sobie na pami atk e t e cz e s c twojej osoby,
ktr a mogem pozna c najlepiej twj j ezyk. A zeby przechyli gow e na bok,
obrzucaj ac j a taksuj acym spojrzeniem ostatecznie i cakowicie poprawi c twoj a
urod e, ka z e ci rwnie z obci a c uszy i koniuszek nosa.
Nie o smieliby s si e, ty mopsie! Mj ojciec obrciby twj lilipuci kraj wpy
gwiezdny. Zreszt a zrobiby to i bez tego, gdybym tylko powiedziaa mu, ze zada-
jesz si e z tymi barbarzy ncami.
Hmm. . . No, ju z dobrze nie b edziemy si e straszy c. Dzi s wieczorem
b edziesz sama moga wypyta c tego modego czowieka. A na razie, pani, trzymaj
j ezyk za z ebami.
Bo tak mi ka zesz?
We z to i b ad z wreszcie cicho mwi ac to, okr eci jej a ncuszek wok
talii i zao zy naszyjnik na szyj e. Przekr eci gak e i odst api krok do tyu.
Komodora wstrzymaa oddech i sztywno wyci agn ea r ece. Delikatnie poga-
dzia naszyjnik i westchn ea.
Komodor zatar r ece z zadowolenia i rzek:
Mo zesz to wo zy c na siebie dzi s wieczorem. Postaram si e o wi ecej. A teraz
b ad z cicho.
Po raz pierwszy Komodora nie rzeka ani sowa.
7
Jaim Twer chodzi nerwowo z k ata w k at. W pewnej chwili przystan a i spyta:
Dlaczego si e tak wykrzywiasz?
Hober Mallow ockn a si e z zadumy.
Wykrzywiam si e? Nie wiem dlaczego.
Musiao si e wczoraj co s wydarzy c. . . to znaczy, co s oprcz tej uczty.
Zamilk, a potem dorzuci nagle z przekonaniem: Mallow, s a jakie s kopoty,
tak?
Kopoty? Nie. Wprost przeciwnie. Powiem ci, ze czuj e si e tak, jakbym
rzuci si e caym ciaem na drzwi, ktre wa snie wtedy same si e otworzyy. Za
atwo nam poszo z uzyskaniem pozwolenia na wej scie do tej stalowni.
My slisz, ze to puapka?
Och, na Seldona, nie b ad z melodramatyczny! Mallow opanowa znie-
cierpliwienie i doda spokojnym tonem: Chodzi po prostu o to, ze atwy dost ep
141
oznacza, i z nie ma tam czego ogl ada c.
Energia j adrowa, co? Twer zastanawia si e go sno. Powiem ci co s
nic nie wskazuje, zeby korzystali z energii j adrowej, a byoby raczej trudno
zatrze c wszelkie slady korzystania z tak podstawowej technologii.
Ale nie w stadium pocz atkowym, kiedy stosowano by j a tylko w przemy sle
zbrojeniowym, to znaczy w stoczniach i stalowniach.
A wi ec, je sli jej nie znajdziemy, to. . .
To jej nie maj a. . . albo nie pokazuj a. Orze czy reszka? Sprbuj zgadn a c.
Twer pokr eci gow a.
Szkoda, ze nie byem tam wczoraj z tob a.
Ja te z tego zauj e rzek Mallow lodowatym tonem. Nie mam nic prze-
ciw moralnemu wsparciu. Niestety, warunki spotkania ustali Komodor, a nie ja.
Ten wehiku na zewn atrz wygl ada na samochd Komodora, ktry ma nas zabra c
do stalowni. Masz przyrz ady?
Mam wszystko, co trzeba.
8
Stalownia bya du za, ale sprawiaa wra zenie opuszczonej i zaniedbanej, czego
nie byy w stanie zatrze c slady powierzchownych napraw. Gdy w jej murach zja-
wi si e niezwyky go s c Komodor, ze sw a swit a, bya zupenie pusta i panowa
w niej nienaturalny spokj.
Mallow rzuci niedbale arkusz stalowej blachy na dwie podpory. Wzi a przy-
rz ad, ktry poda mu Twer i uj a palcami skrzan a r aczk e umieszczon a w oowia-
nej osonie.
Ten przyrz ad rzek jest wprawdzie niebezpieczny, ale nie bardziej ni z
zwyka pia mechaniczna. Po prostu trzeba trzyma c palce z daleka.
Mwi ac to, zbli zy wylot rozcinacza do blachy i przesun a go szybko w po-
przek arkusza, ktry natychmiast rozpad si e na dwie cz e sci.
Wszyscy odskoczyli, a Mallow roze smia si e. Podnis jedn a z powek arku-
sza i opar o kolano.
Dugo s c ci ecia mo zna ustawi c z dokadno sci a do setnych cz e sci cala
rzek. Dwu-calowy arkusz przecina si e z tak a sam a atwo sci a. Je sli g eboko s c
ci ecia jest dokadnie obliczona, to mo zna ci a c na drewnianym stole nie zostawia-
j ac najmniejszej rysy.
Jego sowom towarzyszyy ruchy atomowego no za i za ka zdym ci eciem lecia
na podog e lekko wygi ety kawaek blachy.
To jest powiedzia struganie stali. Cofn a n z.
Mo zna te z u zywa c tego jako hebla. Trzeba zmniejszy c grubo s c arkusza,
wygadzi c nierwno sci albo usun a c rdz e? Prosz e bardzo. Mwi ac to, zacz a
142
zdziera c z drugiej poowy arkusza cienkie jak folia, prze zroczyste warstwy metalu
o szeroko sci najpierw sze sciu, potem o smiu, a wreszcie dwunastu cali.
A mo ze trzeba wywierci c dziury? Wszystko odbywa si e na tej samej zasa-
dzie.
Wok niego zrobio si e toczno. Mogo to wygl ada c na kuglarskie sztuczki,
pokaz ulicznego magika, ale Mallow by po prostu dobrym handlarzem. Komodor
Asper obraca w palcach wirki stali. Wysocy urz ednicy wspinali si e na palce,
zagl adali sobie przez rami e i wymieniali szeptem uwagi, a Mallow za ka zdym
przyo zeniem swego atomowego wierta zostawia w twardej stali sliczn a, okr ag a
dziurk e o zupenie gadkich brzegach.
Jeszcze tylko jeden pokaz. Niech kto s przyniesie dwa krtkie kawaki rury.
Poderwa si e jaki s dostojny szambelan, nie zwracaj ac w podnieceniu uwagi na
to, ze plami sobie r ece niczym zwyky robotnik.
Mallow ustawi oba kawaki na sztorc obok siebie i jednym poci agni eciem
no za sci a ich ko nce. Potem zo zy je razem, sci etymi ko ncami do siebie.
I bya to jedna rura.
Swie zo sci ete ko nce, bez cho cby atomowych nieregular-
no sci, utworzyy po po aczeniu jedn a gadk a rur e, bez sladu szwu.
Wreszcie Mallow podnis gow e, popatrzy na zgromadzonych wok niego
ludzi i zacz a mwi c, ale nagle zaj akn a si e i zamilk. Serce zabio mu zywiej,
a w zo adku poczu chd.
Wzamieszaniu wywoanympokazemosobista ochrona Komodora przecisn ea
si e a z do pierwszego rz edu widzw i Mallow znalaz si e po raz pierwszy wystar-
czaj aco blisko, aby zobaczy c dokadnie ich dziwn a bro n.
Bya to bro n J adrowa! Nie byo zadnych w atpliwo sci bro n palna o takiej
lufie nie moga istnie c. Ale nie to byo najwa zniejsze. To w ogle nie miao zna-
czenia.
Na kolbach wyra znie widniay zote, nieco starte od u zywania plakietki z ry-
sunkiem statku kosmicznego i so nca!
Z takim samym rysunkiem jak ten, ktry widnia na oprawie ka zdego z pot e z-
nych tomw Encyklopedii, ktrej wydanie rozpocz ea dziesi atki lat temu Funda-
cja. Z rysunkiem tego samego statku kosmicznego i so nca, ktre przez tysi aclecia
rozsawiay imi e Imperium Galaktycznego.
Mallow gada teraz jak naj ety:
Prosz e sprawdzi c t e rur e. To jeden kawaek. Nie jest to doskonae, jasna
sprawa, ze nie mo zna r ecznie po aczy c dwch kawakw.
Ale my slami by gdzie indziej.
Nie byo ju z potrzeby uciekania si e do sztuczek. To si e sko nczyo. Mallow
nie potrzebowa ju z nic wi ecej. Mia to, czego szuka. W gowie wci a z tkwi mu
jeden obraz zota kula z konwencjonalnie przedstawionymi promieniami i oby
ksztat cygara, ktry przedstawia statek kosmiczny.
Statek kosmiczny i so nce Imperium!
143
Imperium! Sowa te dr a zyy jego mzg. Min eo ptora wieku, ale gdzie s
w g ebi Galaktyki wci a z istniao Imperium. I znowu wyaniao si e z tych g ebi
i si egao po Peryferie.
Mallow u smiechn a si e.
9
Odlega Gwiazda ju z od dwu dni znajdowaa si e w przestrzeni, kiedy Hober
Mallow poprosi do swej prywatnej kajuty starszego porucznika Drawta i wr eczy
mu kopert e, mikrofilm i srebrzysty sferoid.
Za p godziny od tej chwili, poruczniku, przejmie pan obowi azki kapitana
Odlegej Gwiazdy. Do mego powrotu lub. . . na zawsze.
Draft uczyni ruch, jakby chcia si e podnie s c, ale Mallow stanowczym gestem
nakaza mu pozostanie na miejscu.
Prosz e sucha c. Ta koperta zawiera dokadny opis poo zenia planety, ku
ktrej macie si e kierowa c. Tam b edziecie na mnie czeka c przez dwa miesi ace. Je-
sli przed upywem tego czasu zlokalizuje was Fundacja, to ten mikrofilm zawiera
mj raport.
Gdybym jednak w jego gosie pojawi si e pos epny ton nie powr-
ci w czasie dwch miesi ecy, a statki Fundacji nie odkryy was, to ruszajcie na
Terminusa i wr eczcie kapsuk e czasow a jako mj oficjalny raport. Rozumie pan?
Tak, sir.
I nigdy nie wolno ani panu, ani nikomu innemu z zaogi powiedzie c nic
ponad to, co jest w tym raporcie. Na zaden temat.
A je sli b ed a nas przesuchiwa c?
Nic nie wiecie.
Tak, sir.
I na tym sko nczya si e rozmowa, a pi e cdziesi at minut p zniej od burty Odle-
gej Gwiazdy odbia kosmiczna d z ratunkowa.
10
Onum Barr by starym czowiekiem, zbyt starym, aby si e czegokolwiek oba-
wia c. Od czasu ostatnich rozruchw mieszka samotnie na skraju posiado sci,
z ksi a zkami, ktre udao mu si e wydoby c z ruin. Nie mia niczego, co baby si e
straci c, a ju z najmniej dba o te resztki zycia, ktre mu jeszcze pozostay, wi ec
bez strachu spojrza w twarz intruza.
Drzwi byy otwarte rzek obcy. Mia dziwn a, szorstk a wymow e, a na
biodrze, co nie umkn eo uwagi Barra, koysaa si e dziwna, wykonana z b ekitnej
144
stali bro n. W pmroku panuj acym w niewielkim pokoiku Barr zauwa zy rwnie z
lekko jarz acy si e ekran ochronny otaczaj acy sylwetk e przybysza. Odpar znu zo-
nym gosem:
Nie ma powodu, zeby byy zamkni ete. Czy chcesz czego s ode mnie?
Tak.
Obcy nadal sta po srodku pokoju. By wysokim, pot e znie zbudowanym m e z-
czyzn a. To jedyny dom tutaj.
To bezludne miejsce zgodzi si e Barr ale na wschd st ad znajduje si e
miasto. Mog e wskaza c drog e.
Za chwil e. Mog e usi a s c?
Je sli krzeso wytrzyma rzek powa znie starzec. Krzesa rwnie z byy
stare. Byy pami atkami lepszych czasw.
Obcy rzek:
Nazywam si e Hober Mallow. Przybywam z odlegej prowincji.
Barr kiwn a gow a i u smiechn a si e.
Twj j ezyk zdradzi ci e od razu. Jestem Onum Barr z Siwenny. . . niegdy s
patrycjusz Imperium.
A wi ec to jest Siwenna. Mam stare mapy.
Musz a rzeczywi scie by c stare, skoro pomylie s pozycje gwiazd.
Barr siedzia nieruchomo, a oczy jego go scia zasnuy si e mg a zadumy. Barr
zauwa zy, ze j adrowy ekran ochronny otaczaj acy jeszcze niedawno przybysza
znik, i pomy sla gorzko, ze jego osoba nie mo ze ju z zaimponowa c obcym. . . na-
wet bez wzgl edu na to, czy dobrze to czy zle wrogom.
Powiedzia:
Mj dom jest ubogi, a zasoby mam mizerne. Mog e si e z tob a podzieli c,
je sli twj zo adek zniesie czarny chleb i suszon a kukurydz e.
Mallow potrz asn a gow a.
Dzi ekuj e, ju z jadem i musz e zaraz i s c. Potrzebuj e tylko wskazwek, jak
dotrze c do centrum rz adowego.
To nic trudnego i przy caej mojej biedzie nic mnie nie kosztuje. Chodzi ci
o stolic e planety czy sektora Imperium?
Oczy przybysza zw eziy si e.
A czy to nie jedno i to samo? Czy to nie Siwenna?
Stary patrycjusz wolno pokiwa gow a.
Tak, Siwenna. Ale Siwenna nie jest ju z stolic a Sektora Normanicznego.
Zwiody ci e twoje stare mapy. Gwiazdy mog a nie zmienia c si e przez wieki, ale
granice polityczne s a pynne.
To niedobrze. Prawd e mwi ac, to bardzo zle. Czy nowa stolica jest daleko
st ad?
Jest na Orshy II. Dwadzie scia parsekw st ad. Twoja mapa wska ze ci drog e.
Bardzo jest stara? J
145
Ma sto pi e cdziesi at lat.
A z tyle? starzec westchn a. Wiele si e zmienio od tamtej pory. Sy-
szae s co s o tym?
Mallow wolno potrz asn a gow a.
Barr rzek:
Masz szcz e scie. Z wyj atkiem okresu panowania Stannella VI byy to ze
czasy dla prowincji, a Stannell VI zmar pi e cdziesi at lat temu. Od tamtego czasu
nic tylko przewrt za przewrotem i ruiny.
Barr zacz a si e zastanawia c, czy nie staje si e gadatliwy. Wid zycie samotnika
i rzadko mia okazj e, zeby z kim s porozmawia c.
Mallow rzek nagle ostro:
Ruiny? Mwisz tak, Jakby prowincja bya pogr a zona w n edzy.
Mo ze nie w skali bezwzgl ednej. Minie du zo czasu, nim zu zyj a si e zasoby
naturalne dwudziestu pi eciu planet pierwszej klasy. Ale w porwnaniu z bogatym
poprzednim stuleciem nisko upadli smy i, jak dot ad, nic nie wskazuje na to, zeby ta
sytuacja miaa si e zmieni c. Dlaczego to wszystko tak ci e interesuje, modzie ncze?
Bardzo si e o zywie s. . . oczy a z ci si e swiec a.
Handlarz nieomal si e zarumieni, gdy starzec zajrza mu zbyt g eboko w oczy
i u smiechn a si e na widok tego, co w nich zobaczy.
Powiedzia wi ec:
Jestem handlarzem stamt ad z obrze za Galaktyki. Zlokalizowaem par e
starych map i wyleciaem, zeby zdoby c nowe rynki. Jest zupenie naturalne, ze
niepokoi mnie wiadomo s c o biednych prowincjach. Nie mo zna zdoby c pieni edzy
tam, gdzie ich nie ma. A jak ma si e rzecz z Siwenn a?
Starzec pochyli si e do przodu.
Nie potrafi e powiedzie c. Mo ze nawet jeszcze teraz nie zle prosperuje. Ale ty
i handlarz? Bardziej wygl adasz mi na czowieka walki. Trzymasz r ek e w pobli zu
broni, a na szcz ece masz blizn e.
Mallow szarpn a gow a.
Tam, sk ad przybywam, nie bardzo przestrzega si e prawa. Walki i blizny s a
wliczone w koszta mojego zawodu. Ale walka ma sens tylko wtedy, kiedy jej uko-
ronowaniem s a pieni adze, a je sli uda si e je zdoby c bez walki, to tym lepiej. Ot z
interesuje mnie czy znajd e tu dosy c pieni edzy, zeby warto byo o nie walczy c.
My sl e, ze ta walka oka ze si e dosy c atwa.
Dosy c atwa zgodzi si e Barr. Mo zesz przysta c do niedobitkw Wi-
scarda w Czerwonych Gwiazdach. Chocia z nie wiem, czy to, co oni robi a, na-
zwaby s walk a czy piractwem. Albo mo zesz si e zaci agn a c do armii mio sciwie
nam panuj acego wicekrla panuj acego mio sciwie dzi eki mordom, gwatom,
grabie zom i sowu nieletniego imperatora, zreszt a tu z po daniu tej obietnicy za-
mordowanego w caym majestacie prawa.
146
Twarz patrycjusza poczerwieniaa. Przymkn a oczy, a gdy je otworzy, jarzyy
si e niczym ognie.
Wygl ada na to, ze nie zywisz zbyt przyjaznych uczu c do wicekrla, patry-
cjuszu Barr rzek Mallow. A je sli jestem szpiclem?
Je sli jeste s szpiclem powtrzy Barr gorzko. Co mo zesz mi zabra c?
wskaza wychud a doni a puste wn etrze rozpadaj acego si e dworu.
Zycie.
atwo by mi przyszo je odda c. I tak zyj e o pi e c lat za dugo. Ale nie
jeste s czowiekiem wicekrla. Gdyby s nim by, to mo ze, mimo wszystko, instynkt
samozachowawczy zamkn aby mi usta.
Sk ad wiesz, ze nie jestem? Starzec roze smia si e.
Jeste s podejrzliwy. Zao z e si e, ze my slisz, i z prbuj e zwabi c ci e w puapk e
i zadenuncjowa c. Nie, nie. Polityka ju z mnie nie obchodzi.
Ju z nie? Czy czowieka kiedykolwiek przestaje obchodzi c polityka? A so-
wa, ktrymi opisae s wicekrla, to co? Morderstwa, grabie ze i tak dalej. Nie by to
obiektywny opis. W ka zdym razie nie taki, jaki daby s, gdyby ci e nie obchodzia
polityka.
Starzec wzruszy ramionami.
Wspomnienia rani a, je sli nadejd a nagle. Posuchaj i sam os ad z. Kiedy Si-
wenna bya stolic a prowincji, byem patrycjuszem i czonkiem senatu. Pochodz e
ze starego, oglnie szanowanego rodu. Jeden z moich przodkw by. . . no, mniej-
sza z tym. Miniona chwaa jest mizern a pociech a.
Z tego, co mwisz, wnosz e, ze miaa tu miejsce wojna domowa albo rewo-
lucja. Twarz Barra pociemniaa.
W tych czasach zepsucia wojny domowe s a chlebem powszednim, ale Si-
wenna trzymaa si e od tego z daleka. Pod rz adami Stannella VI prawie powrciy
dawne dobre czasy. Ale potem nast apili sabi imperatorzy, a kiedy imperatorzy s a
sabi, silni s a wicekrlowie. Nasz ostatni wicekrl ten wa snie Wiscard, kt-
rego ludzie upi a teraz handlarzy mi edzy Czerwonymi Gwiazdami zapragn a
dla siebie cesarskiej purpury. Nie on pierwszy zreszt a. A gdyby udao mu si e j a
zdoby c, to rwnie z nie byby to pierwszy taki przypadek.
Ale nie udao mu si e. Bo kiedy admira Imperium zbli zy si e do granic prowin-
cji na czele caej floty, Siwenna zbuntowaa si e i powstaa przeciw zbuntowanemu
wicekrlowi. . . urwa i pogr a zy si e w smutnych wspomnieniach.
Mallow u swiadomi sobie, ze siedzi sztywno wyprostowany na brze zku krze-
sa i powoli si e rozlu zni.
Prosz e mwi c dalej rzek.
Dzi ekuj e odpar Barr zm eczonym gosem. To uprzejmie z twojej
strony, ze starasz si e by c miy dla starca. Zbuntowali si e, a raczej powinienem
powiedzie c zbuntowali smy si e, bo byem jednym z ni zszych przywdcw. Wi-
scard opu sci Siwenn e w ostatniej chwili i caa planeta i prowincja stay otworem
147
przed admiraem, wyra zaj ac ka zdym gestem wierno s c wobec imperatora. Dlacze-
go to zrobili smy, trudno mi powiedzie c. Mo ze czuli smy przywi azanie do symbolu
wadzy, je sli nie do osoby imperatora, okrutnego i zego dziecka. Mo ze l ekali smy
si e okropie nstw obl e zenia. . .
No i? Mallow agodnie go ponagli.
No i odrzek ponuro starzec to nie byo po my sli admiraa. Chcia sa-
wy dowdcy ujarzmiaj acego zbuntowan a prowincj e, a jego ludzie pragn eli upw,
ktre dostayby si e im przy tym. Tak wi ec, podczas gdy mieszka ncy Siwenny byli
wci a z zgromadzeni w wi ekszych miastach i wychwalali imperatora i jego admi-
raa, on zaj a wszystkie fortyfikacje, a potem wyda rozkaz do ataku na ludno s c
cywiln a.
Pod jakim pretekstem?
Pod pretekstem, ze zbuntowali smy si e przeciw swemu wicekrlowi, nazna-
czonemu przez imperatora. A potem, po miesi ecznej masakrze niewinnych ludzi,
rabunkach i zupenym terrorze, admira sam zosta wicekrlem. Miaem sze sciu
synw. Pi eciu zgin eo w r znych okoliczno sciach. Miaem crk e. Mam nadziej e,
ze w ko ncu te z zgin ea. Ja unikn aem smierci, bo byem stary. Wrciem tu, bo by-
em za stary na to, zeby wzbudzi c obaw e w sercu naszego wicekrla. Pochyli
siw a gow e. Nie zostawili mi nic dlatego, ze pomogem usun a c zbuntowanego
zarz adc e prowincji i pozbawiem w ten sposb admiraa nale znej mu sawy.
Mallow siedzia milcz ac i czeka. Potem spyta agodnym gosem:
A co si e stao z szstym synem?
H e? Barr ockn a si e z zadumy i u smiechn a si e krzywo. On jest
bezpieczny, bo zaci agn a si e pod przybranymnazwiskiem, jako prosty zonierz, do
wojska admiraa. Jest kanonierem w osobistej flocie wicekrla. Widz e po twoich
oczach, co my slisz. O, nie, on nie jest wyrodnym synem. Podtrzymuje mnie przy
zyciu. A ktrego s dnia nasz wielki i zwyci eski wicekrl poczoga si e na spotkanie
swej smierci, a mj syn b edzie tym, ktry wykona wyrok.
I mwisz to obcemu? Nara zasz syna, na niebezpiecze nstwo.
Nic podobnego. Udzielaj ac informacji nowemu wrogowi wicekrla, po-
magam mu w ten sposb. Ale gdybym by takim przyjacielem wicekrla, jakim
jestem wrogiem, to poradzibym mu, zeby jego statki spenetroway zewn etrzne
rejony przestrzeni, na skraju Galaktyki.
Nie ma tam zadnych statkw?
A spotkae s jakie s? Zatrzymyway ci e statki stra zy granicznej? Przy nie-
wielkiej ilo sci statkw, w sytuacji gdy pograniczne prowincje gro z a cay czas re-
beli a, nie mo zna przeznaczy c ani jednego statku na pilnowanie granic od strony
odlegych barbarzy nskich systemw. Zreszt a nie grozio nam nigdy zadne niebez-
piecze nstwo od strony zakrzywionego ko nca Galaktyki nie grozio, dopki ty
si e nie zjawie s.
Ja? Ja nie jestem niebezpieczny.
148
Za tob a przyjd a inni. Mallow wolno potrz asn a gow a.
Nie jestem pewien, czy ci e dobrze rozumiem.
Suchaj! gos starca dr za z przej ecia. Jak tylko wszede s, od razu
wiedziaem, z kim mam do czynienia. Masz, a przynajmniej miae s, kiedy ci e
pierwszy raz zobaczyem, ekran ochronny wok ciaa.
Mallow przez chwil e milcza, jakby si e waha, a potem przyzna:
Tak. Miaem.
Dobrze. To by b ad, ale nie wiedziae s o tym. Ja wiem co nieco. W tych
czasach upadku naukowcy nie s a w modzie. Jedno wydarzenie goni drugie i za-
raz potem odchodzi w niepami e c, i kto nie potrafi stawi c im czoa z miotaczem
w doni, tego fala unosi ze sob a tak, jak mnie. Ale ja byem kiedy s naukow-
cem i wiem, ze w caej historii atomistyki nie byo wypadku, zeby gdziekolwiek
wynaleziono kieszonkowy ekran ochronny. Mamy pola ochronne, ale s a to olbrzy-
mie, niezgrabne siownie, ktre mog a chroni c miasto czy nawet statek, ale nigdy
pojedynczego czowieka.
No i co z tego? Mallow wyd a doln a warg e. Jaki z tego wyci agasz
wniosek?
Docieray do nas z przestrzeni r zne wie sci. W edroway r znymi drogami
i z ka zdym parsekiem staway si e coraz bardziej znieksztacone, ale. . . kiedy by-
em mody, wyl adowa pewnego razu may statek z dziwnymi lud zmi, ktrzy nie
znali naszych obyczajw i nie potrafili powiedzie c, sk ad pochodz a. Opowiadali
dziwne historie o magach mieszkaj acych gdzie s na skraju Galaktyki, o magach,
ktrzy swiec a w ciemno sci, potrafi a si e porusza c w powietrzu bez pomocy jakich-
kolwiek urz adze n, i ktrych nie ima si e zadna bro n.
Zaden, je sli nie uda ci si e zrealizowa c tej gro zby.
Grozi ci proces o zabjstwo.
Jakie zabjstwo? spyta pogardliwie Mallow.
Sutt rzek szorstko, ale nie podnosz ac gosu:
O zabjstwo duchownego anakreo nskiego b ed acego w su zbie Fundacji.
A wi ec tak si e sprawy maj a? A jakie masz dowody?
Sekretarz burmistrza nachyli si e ku niemu.
Mallow, ja nie zartuj e. Wst epne dochodzenie jest ju z zako nczone. Potrzeba
tylko mojego podpisu, zeby sprawa znalaza si e w s adzie. Wydae s poddanego
Fundacji na m eki i smier c z r ak rozw scieczonego tumu i masz tylko pi e c sekund,
aby unikn a c nale znej kary. Je sli mam by c szczery, to wolabym, zeby s z tego nie
skorzysta. B edziesz mniej
niebezpieczny jako pokonany wrg ni z jako niepewny sojusznik.
Twojemu zyczeniu stao si e zado s c rzek uroczystym tonem Mallow.
Znakomicie! na wargach sekretarza burmistrza pojawi si e okrutny
u smiech. To burmistrz zyczy sobie, zeby najpierw sprbowa c kompromisu,
nie ja. Musisz przyzna c, ze zbytnio nie nalegaem.
Otworzyy si e drzwi i Sutt wyszed. Kiedy do pokoju wrci Ankor Jael, Mal-
low podnis gow e. Syszae s? spyta.
Jael usiad na pododze.
Odk ad go znam, nie syszaem, zeby by taki zy.
Mniejsza z tym. Co powiesz o tej rozmowie?
No, c z, mog e co s powiedzie c. Polityka dominacji nad innymi swiatami za
pomoc a teologii to jego idee fixe, ale mam wra zenie, ze celem ostatecznym nie
s a tu bynajmniej sprawy ducha. Nie musz e ci mwi c, ze wywalono mnie z rz adu
dlatego, ze miaem inne zdanie na ten temat.
Nie musisz. A jakie twoim zdaniem s a te cele odlege od spraw
ducha?
Jael spowa znia.
Hmm, on nie jest taki gupi, zeby nie dostrzega c bankructwa naszej teokra-
tycznej polityki, ktra przez ostatnie siedemdziesi at lat nie przyniosa nam prawie
zadnych korzy sci w postaci nowych podbojw. Najwyra zniej chce j a wykorzysta c
dla swoich wasnych celw.
Ka zdy dogmat oparty pierwotnie na wierze i emocjach jest bardzo niebez-
pieczn a broni a, gdy z nie mo zna mie c pewno sci, ze nie obrci si e kiedy s przeciw
temu, kto go pierwszy u zy. Od stu lat popieramy rytua i mitologi e, ktre coraz
159
bardziej obrastaj a tradycj a i staj a si e coraz bardziej szacowne i. . . niewzruszone.
W pewnym sensie ju z dawno stracili smy nad tym kontrol e.
W jakim sensie? spyta Mallow. Powiedz do ko nca. Chc e wiedzie c,
co o tym my slisz.
No wi ec, przypu s cmy, ze jaki s czowiek, czowiek ambitny, postanowi u zy c
siy religii nie dla nas, ale przeciw nam. . .
Masz na my sli Sutta?
Tak, Sutta. Suchaj, czowieku jak a mieliby smy szans e wyj scia cao
z opresji, gdyby udao mu si e zmobilizowa c i obrci c przeciw Fundacji wszyst-
kich kapanw z podlegych nam planet? Staj ac na czele zast epw wiernych,
mgby ogosi c swi et a wojn e przeciw heretykom, takim jak ty na przykad, a po-
tem ogosi c si e krlem. W ko ncu to Hardin powiedzia: Miotacz atomowy to
bardzo dobra bro n, ale mo ze strzela c w dwie strony.
Mallow trzepn a si e doni a w nagie udo.
Dobra, Jael, wprowad z mnie do Rady, a ja go zaatwi e.
Jael chwil e milcza, a potem rzek znacz aco:
Mo ze tak, a mo ze nie. Co miao znaczy c to gadanie o samos adzie nad
kapanem? To chyba nieprawda, co?
To szczera prawda odpar niedbale Mallow.
Jael gwizdn a przez z eby.
Ma konkretne dowody?
Powinien mie c. Mallow zawaha si e chwil e i doda: Jaim Twer by
od samego pocz atku jego czowiekiem, chocia z zaden z nich nie przypuszcza, ze
ja wiem o tym. A Twer by naocznym swiadkiem tego zaj scia.
Jael potrz asn a gow a.
Uuu. . . To zle.
Zle? Dlaczego? Ten kapan, zgodnie z prawem samej Fundacji, przebywa
tam nielegalnie. Byo zupenie oczywiste, ze za jego zgod a czy nie, rz ad korelij-
ski wykorzysta go do sprowokowania nas. Nie miaem wyboru. Zdrowy rozs adek
podpowiada tylko jedno jedyne rozwi azanie i to rozwi azanie cakowicie zgod-
ne z prawem. Je sli wytoczy mi proces, to wyjdzie na durnia.
Jael znowu potrz asn a gow a.
Nie rozumiesz tego, Mallow. Mwiem ci, ze on prowadzi brudn a gr e. On
wcale nie ma zamiaru udowadnia c ci winy wie, ze mu si e to nie uda. Chce po
prostu pogr a zy c ci e w oczach ludzi. Syszae s, co powiedzia niekiedy zwyczaj
jest silniejszy ni z prawo. Mo zesz wyj s c z tego procesu czysty jak za, ale je sli
ludzie uwierz a, ze rzucie s kapana na po zarcie, to twoj a popularno s c diabli wzi eli.
Ka zdy przyzna, ze post apie s zgodnie z prawem, a nawet, ze byo to jedyne
rozs adne wyj scie. Ale mimo to b edziesz w ich oczach tchrzliwym kundlem i po-
tworem bez serca. I za nic nie wybior a ci e do Rady. Ba, mo zesz nawet straci c
160
licencj e, je sli pozbawi a ci e obywatelstwa. Wiesz o tym, ze nie urodzie s si e tutaj.
My slisz, ze to nie wystarczy Suttowi?
Mallow zmarszczy czoo i rzek z zawzi eto sci a:
A wi ec to tak!
Mj chopcze powiedzia Jael nie opuszcz e ci e, ale ja nie mog e ci
pomc. Jeste s w kropce w martwym punkcie.
14
W czwartym dniu procesu licencjonowanego handlarza Hobera Mallowa sala
posiedze n Rady bya dosownie pena. Jedyny nieobecny radny przeklina p ek-
ni ecie czaszki, ktre unieruchomio go w zku. Ci nieliczni szcz e sliwcy spo srd
zgromadzonego przed budynkiem Rady tumu, ktrym udao si e dzi eki zna-
jomo sciom, pieni adzom lub niezwykej wytrwao sci dosta c si e do wn etrza,
zapeniali galerie a z po boczne wyj scia i sufit. Reszta k ebia si e przed trjwymia-
rowymi telewizorami.
Ankor Jael przedosta si e do sali tylko dzi eki pomocy policji, ktrej wysiki
zreszt a o may wos nie sko nczyy si e niepowodzeniem. P zniej przecisn a si e
przez niewiele rzadszy tum do miejsca, gdzie siedzia Mallow.
Mallow odwrci si e do niego z wyra zn a ulg a.
Na Seldona! rzek, Zd a zye s w ostatniej chwili. Masz to?
Jest tutaj, trzymaj odpar Jael. Jest wszystko, co chciae s.
Dobrze. Jak reakcje ludzi na zewn atrz?
S a rozw scieczeni Jael poruszy si e niespokojnie. Nie powiniene s si e
by zgodzi c na publiczne przesuchanie. Moge s ich powstrzyma c przed tym.
Nie chciaem.
To mi pachnie samos adem. A ludzie Publisa Manilo na innych planetach. . .
Wa snie chciaem o to spyta c. Podburza przeciw mnie gr e ko scieln a, co?
Podburza? Jeszcze nigdy nie widziaem takiego rozdra znienia. Jako mini-
ster spraw zagranicznych jest oskar zycielem w sprawach z zakresu prawa mi edzy-
narodowego. Jako Wysoki Kapan i Zwierzchnik Ko scioa podburza fanatyczne
hordy. . .
Dobrze, mniejsza z tym. Pami etasz to powiedzenie Hardina, ktre mi zacy-
towae s w ubiegym miesi acu? Poka zemy im, ze miotacz atomowy mo ze rzeczy-
wi scie strzela c w dwie strony.
Burmistrz zajmowa akurat swoje miejsce i czonkowie Rady podnie sli si e,
aby go powita c.
Dzisiaj moja kolej szepn a Mallow. Zobaczysz, jaka b edzie zabawa.
Przyst apiono do procedury i pi etna scie minut p zniej Hober Mallowprzy wro-
gich pomrukach sali podszed do pustego miejsca przed aw a burmistrza. Pad na
161
niego pojedynczy strumie n swiata i z ekranw w miejscach publicznych oraz ty-
si ecy prywatnych telewizorw we wszystkich prawie domach Fundacji spojrzaa
wyzywaj aco na widzw pot e zna posta c.
Zacz a cicho i spokojnie:
Aby nie traci c czasu, przyznam, ze ka zdy punkt oskar zenia odpowiada
prawdzie. To, co oskar zenie powiedziao na temat kapana i tumu, zgadza si e
dokadnie, w ka zdym szczegle.
Wsali zapanowao poruszenie, a na galerii podnis si e triumfalny szmer. Mal-
low cierpliwie czeka, a z sala ucichnie.
Jednak ze przedstawiony tu obraz wypadkw nie jest kompletny. Mo ze na
pocz atku to, co powiem, wyda si e bez znaczenia. Prosz e o wyrozumiao s c.
Mallow nie spojrza ani razu w le z ace przed nim notatki.
Zaczn e od tego samego momentu, od ktrego zacz eo oskar zenie od dnia
mojego spotkania z Joranem Suttem i Jaimem Twerem. Co si e dziao w czasie
tych spotka n, wiecie ju z. Opisano te rozmowy i nie mam tu nic do dodania. . .
chciabym tylko powiedzie c o tym, jakie refleksje nasun ey mi te spotkania.
A nasun ey mi si e podejrzenia, gdy z wszystko, co zdarzyo si e owego dnia,
byo bardzo dziwne. Prosz e zwa zy c dwch ludzi, z ktrych wa sciwie zadne-
go nie znaem, robi mi niezwyke i troch e nieprawdopodobne propozycje. Jeden
z nich, sekretarz burmistrza, prosi mnie, zebym zgodzi si e przyj a c rol e tajnego
agenta w poufnej sprawie, ktrej natur e i znaczenie ju z na tej sali wyja sniano.
Drugi, samozwa nczy przywdca partii politycznej, prosi mnie, abym si e zgodzi
kandydowa c z ramienia tej partii do Rady.
Naturalnie, zacz aem si e zastanawia c, co ich skonio do tego. Je sli chodzi
o Sutta, to wszystko wydawao si e jasne. Nie ufa mi. Mo ze my sla, ze sprzedaj e
wrogom technologi e j adrow a i knuj e spisek. I mo ze chcia w ten sposb przy spie-
szy c rozwi azanie tej sprawy. W takim przypadku potrzebowa mie c przy mnie
swojego czowieka jako szpiega. To jednak przyszo mi do gowy dopiero wtedy,
kiedy na scenie pojawi si e Jaim Twer.
Prosz e zwa zy c Twer przedstawia si e jako handlarz, ktry wycofa si e z in-
teresw i zaj a si e polityk a, a ja, mimo ze znakomicie znam t e dziedzin e, nie wiem
nic o jego handlarskiej karierze. Mao tego Twer chwali si e, ze ma swieckie
wyksztacenie, a nigdy nie sysza o kryzysie Seldona!
Mallow zamilk, czekaj ac a z znaczenie tego, co powiedzia, dotrze do zebra-
nych. Wra zenie istotnie byo wielkie, gdy z po raz pierwszy na sali zapanowaa
cisza, a widzowie na galerii jak jeden m a z wstrzymali oddech. T e cz e s c prze-
suchania syszeli jedynie mieszka ncy Terminusa. Do ludzi na innych planetach
dotara jedynie okrojona przez cenzur e, zgodna z wymogami religii wersja. Nie
usyszeli nic o kryzysie Seldona. Ale Mallow mia w zanadrzu jeszcze inne nie-
spodzianki, przeznaczone rwnie z dla ich uszu.
Podj a wyja snienia:
162
Czy kto s z obecnych tutaj mo ze uczciwie powiedzie c, ze czowiek ze
swieckim wyksztaceniem mo ze nic nie wiedzie c o naturze kryzysu Seldona? Na
Fundacji jest tylko jeden typ szk, ktry w programie nauczania nie ma zadnej
wzmianki o planowej historii Seldona, a uczonego przedstawia jako na poy mi-
tycznego maga. . .
Od razu si e zorientowaem, ze Jaim Twer nigdy nie by handlarzem. Potem
domy sliem si e, ze studiowa w szkole teologicznej i by c mo ze nawet j a uko nczy.
Bez w atpienia przez cae te trzy lata, kiedy udawa przywdc e partii handlarzy, by
czowiekiem Joranea Sutta.
Wtedy jednak graem w ciemno. Nie wiedziaem, jakie Sutt ma wzgl edem
mnie zamiary, ale poniewa z wygl adao na to, ze mnie nabiera, postanowiem zro-
bi c to samo. Przypuszczaem, ze Twer ma si e uda c ze mn a w podr z jako zama-
skowany agent Sutta. No c z, wiedziaem, ze je sli on nie poleci, to znajd a si e inne
sposoby. . . a innych mogem nie wykry c w por e. Wrg, ktrego si e zna, nie jest
tak niebezpieczny jak wrg ukryty. Zaproponowaem wi ec Twerowi, zeby pole-
cia ze mn a. Zgodzi si e. To, panowie radni, wyja snia dwie rzeczy. Po pierwsze,
widzicie teraz, ze Twer nie jest, jak to usiuje przedstawi c oskar zenie, moim przy-
jacielem, ktry swiadczy przeciw mnie z wielkimi oporami i tylko dlatego, ze
chce mie c czyste sumienie. To szpieg, ktry robi to, za co mu pac a. Po drugie,
wyja snia to przyczyny pewnych dziaa n, ktre podj aem przy pierwszym pojawie-
niu si e kapana, o ktrego zamordowanie jestem oskar zony. . . dziaa n, o ktrych
dot ad nie wspomniano ani sowem z tej prostej przyczyny, ze oprcz mnie nikt
o nich nie wiedzia.
W srd radnych podnis si e szmer. Mallow chrz akn a teatralnie i podj a wy-
ja snienia.
Wolabym nie mwi c o tym, co czuem, kiedy po raz pierwszy zobaczyem
na pokadzie misjonarza. W ogle wolabym o tym zapomnie c. Przede wszystkim
bya to rozpaczliwa niepewno s c. W pierwszej chwili przyszo mi do gowy, ze to
sprawka Sutta, ale nie wiedziaem, jak mam zareagowa c. Nic nie przychodzio mi
do gowy. Byem zupenie skoowany.
Ale mogem zrobi c jedno pozbyem si e Twera na pi e c minut, wysyaj ac go
po oficerw. Podczas jego nieobecno sci w aczyem ukryt a kamer e, aby wszystko,
co si e wydarzy, mo zna byo p zniej spokojnie przeanalizowa c. Robiem to z na-
dziej a, bezsensown a, ale siln a nadziej a, ze to, czego nie mogemwtedy zrozumie c,
oka ze si e jasne po ponownym przeanalizowaniu.
Od tamtej pory obejrzaem ten film chyba z pi e cdziesi at razy. Mam go tu-
taj ze sob a i obejrz e go po raz pi e cdziesi aty pierwszy w waszej, panowie radni,
obecno sci.
W sali zawrzao, a na galerii podnis si e jeden wielki ryk. Burmistrz wali
w st, aby uciszy c zebranych. W pi eciu milionach domw na Terminusie podnie-
ceni telewidzowie przysun eli si e bli zej odbiornikw, a w awie prokuratora Jorane
163
Sutt ruchem gowy okaza sw a dezaprobat e dla nerwowo kr ec acego si e Wysokie-
go Kapana, a jednocze snie spojrza jednym okiem na Mallowa.
Zrobiono miejsce po srodku sali. Przygasy swiata. W awce po lewej stro-
nie Ankor Jael czyni ostatnie przygotowania. Potem da si e sysze c trzask w a-
czanego guzika i w pustym miejscu pojawi si e kolorowy, trjwymiarowy obraz
o wszelkich cechach zycia, z wyj atkiem zycia wa snie.
Mi edzy porucznikiem a sier zantem sta zmieszany i sponiewierany misjonarz.
Obok czeka bez sowa Mallow. Potem weszli rz edem jego ludzie. Pochd zamy-
ka Twer.
Z go snika popyn ea rozmowa, odtworzona sowo w sowo. Sier zant zosta
ukarany, wypytano misjonarza. Pojawi si e tum sycha c byo jego wycie,
a wielebny Jord Parma, tocz ac wok ob akanym wzrokiem, baga o ratunek.
Mallow wyj a miotacz, misjonarz, wyci agany przez oficerw z pomieszcze-
nia, wznis w gr e ramiona rzucaj ac kl atw e. Wtedy pojawi si e krtki bysk.
Scena zako nczya si e obrazem pokazuj acym oficerw pora zonych groz a sytu-
acji, Twera zatykaj acego uszy dr z acymi r ekoma i Mallowa spokojnie odkadaj a-
cego miotacz.
Lampy znowu zaja sniay penym swiatem, a miejsce po srodku sali opusto-
szao. Prawdziwy Mallow podj a sw a opowie s c.
Incydent, jak widzicie, wygl ada dokadnie tak, jak go przedstawio oskar-
zenie ale tylko przy powierzchownym ogl adzie. Postaram si e to wyja sni c jak
najkrcej. Nawiasem mwi ac, zachowanie Jaima Twera, jego emocje, w czasie
tego caego zdarzenia wyra znie wskazuj a na wyksztacenie ko scielne. . .
Tego samego dnia zwrciem uwag e Twera na pewne niejasno sci w tej caej
sprawie. Zapytaem go, sk ad w samym srodku bezludnego obszaru, gdzie wtedy
stali smy, wzi a si e misjonarz, a tak ze, sk ad si e wzi a ten ogromny tum, skoro
najbli zsze wi eksze miasto znajdowao si e sto mil od tego miejsca. Oskar zenie
w ogle nie zaprz ata sobie gowy takimi problemami.
Albo we zmy, na przykad, dziwny fakt rzucaj acego si e w oczy ubioru Jor-
da Parmy. Misjonarz, ryzykuj acy zyciem za pogwacenie praw zarwno Korelii,
jak i Fundacji, paraduj acy w nowiutkich szatach kapana. Co s tu nie gra. Wtedy
przypuszczaem, ze Parma
jest slepym narz edziem w r ekach Komodora, jego nie swiadomym wsplni-
kiem, ktry ma sprowokowa c nas do podj ecia nielegalnych, wrogich dziaa n, kt-
re usprawiedliwiyby w oczach prawa zniszczenie nas i naszego statku.
Oskar zenie przewidziao tak a mo zliwo s c usprawiedliwienia przeze mnie mo-
ich czynw.
Oczekiwano, ze b ed e si e tumaczy wzgl edami bezpiecze nstwa, moj a odpo-
wiedzialno sci a za bezpiecze nstwo statku i jego zaogi, za powodzenie mojej mi-
sji, ktra nie moga by c nara zona na szwank dla jednego czowieka, szczeglnie
w sytuacji, kiedy czowiek ten by i tak ju z skazany na smier c samotn a albo ra-
164
zem z nami. Ich odpowiedzi a na to jest gadanie o honorze Fundacji i potrzebie
zachowania godno sci dla podtrzymania wra zenia o naszej przewadze.
Z jakich s dziwnych powodw oskar zenie pomin eo jednak cakowicie osob e
samego Jorda Parmy. Nie powiedziano tu nic na jego temat ani sowa o miej-
scu jego urodzenia, o wyksztaceniu, o tym, co robi zanim znalaz si e w Korelii.
Wyja snienie tego usun eoby rwnie z owe niejasno sci, na ktre wskazaem przy
odtwarzaniu zapisu wydarze n. Te dwie sprawy sci sle acz a si e ze sob a.
Oskar zenie nie powiedziao nic na temat Jorda Parmy, bo nie mogo. Scena,
ktr a zarejestrowaa kamera, wygl adaa nieprawdziwie, bo nieprawdziwy by Jord
Parma. Nigdy nie byo zadnego Jorda Parmy! Ten proces to najwi eksza farsa, jak a
kiedykolwiek ogl adano, gdy z sprawa, ktr a tu, panowie, rozpatrujecie, nigdy nie
miaa miejsca.
Raz jeszcze Mallow musia przerwa c i zaczeka c, a z sala ucichnie. Potem rzek
wolno, cedz ac sowa:
Poka z e teraz powi ekszenie pewnego szczegu tego obrazu. To mwi samo
za siebie.
Swiato, Jael!
Sala pogr a zya si e w ciemno sci, a pusta przestrze n w jej srodku znowu zape-
nia si e zastygymi w ruchu, widmowymi postaciami. Oficerowie trwali w sztyw-
nych, nierealnych pozach.
W sztywnej r ece Mallowa tkwi miotacz. Po jego lewej stronie wielebny Par-
ma, z ustami otwartymi do krzyku, wyci aga w gr e swe szpony. R ekawy zsun ey
mu si e do poowy r ak.
A z r eki misjonarza wydobywa si e ten niky promie n swiata, ktry w czasie
poprzedniej projekcji bysn a na chwil e i zgas. Teraz, na zatrzymanym obrazie,
swieci bez przerwy.
Patrzcie uwa znie na ten bysk na r eku krzykn a Mallow w ciemno sci.
Powi eksz ten fragment, Jael.
Obraz szybko si e rozrasta. Boczne fragmenty znikay z pola widzenia wmiar e
jak srodek obrazu zajmowaa posta c misjonarza, przeistaczaj ac si e w olbrzyma.
Potem wida c ju z byo tylko gow e i r ek e, a w ko ncu cay obraz zaj eo przedrami e
i zastygo.
Swi eta prawda. Znios a. Po sl a synw na pewn a smier c w rozbitych stat-
kach. Nie zniszczy w nich ducha bombardowanie, nawet gdyby mieli si e kry c
w jaskiniach p mili pod ziemi a i zywi c si e suchym chlebem i st ech a wod a. Ale
trudno nie upa s c na duchu pod wpywem drobnych niewygd dnia codzienne-
go, kiedy nie zagra za zadne niebezpiecze nstwo, ktre by podsycao patriotyczne
uniesienie, A b edzie tylko zastj. Nie b edzie natomiast ofiar, bombardowa n ani
bitew.
B edzie tylko n z, ktry nie chce kroi c, piec, ktry nie piecze, i dom, ktry
zim a zmienia si e, w lodowni e. Trudno to b edzie znie s c i ludzie zaczn a szemra c.
Sutt rzek wolno i ze zdziwieniem:
I na tym budujesz swoje nadzieje? Czowieku, czego oczekujesz? Buntu
172
gospody n domowych? Niespodziewanego powstania rze znikw i sklepikarzy wy-
machuj acych toporami rze znickimi i no zami do krojenia chleba i krzycz acych:
Oddajcie nam z powrotem nasze automatyczne pralki atomowe marki Super-
-Kleeno?
Nie, szanowny panie przerwa mu niecierpliwie Mallow. Nie tego.
Spodziewam si e jednak oglnego niezadowolenia, ktre zostanie wykorzystane
przez bardziej znacz ace osoby.
A c z to za osoby?
Wa sciciele fabryk i zakadw przemysowych. Wystarcz a dwa lata, zeby
zacz ey si e psu c maszyny w ich fabrykach. Te ga ezie przemysu, ktre cakowi-
cie wyposa zyli smy w nasze urz adzenia j adrowe, zostan a nagle zrujnowane. Cay
przemys ci e zki oka ze si e naraz jedn a wielk a kup a zomu.
Fabryki pracoway cakiem dobrze, zanim ty si e tam zjawie s, Mallow
odpar Sutt
Owszem, pracoway, ale przynosiy najwy zej jedn a dwudziest a tych zy-
skw co teraz. Pomijam ju z w ogle spraw e kosztw przywrcenia ich do stanu
sprzed wprowadzenia energii j adrowej. Jak dugo utrzyma si e Komodor przy wa-
dzy, maj ac przeciw sobie zarwno przemysowcw, jak i zwykych obywateli?
Tak dugo, jak mu si e spodoba, je sli wpadnie na pomys sprowadzenia no-
wych reaktorw z Imperium.
Mallow roze smia si e go sno.
Mylisz si e, Sutt tak samo jak Komodor. Nic nie rozumiesz. Suchaj,
czowieku, Imperium nie jest w stanie nic wymieni c. Imperium zawsze miao
ogromne zasoby naturalne. Wszystko obliczano tam w skali planet, systemw
gwiezdnych, caych sektorw Galaktyki. A poniewa z wszystko planowano w gi-
gantycznej skali, wi ec ich generatory to rwnie z giganty.
Natomiast my nasza maa Fundacja samotny swiat, niemal cakowicie
pozbawiony metali, musieli smy by c niezwykle oszcz edni. Nasze generatory nie
mogy by c wi eksze od mojego kciuka, gdy z tylko na takie wystarczao nam meta-
lu. Musieli smy wynale z c nowe technologie i nowe metody technologie i meto-
dy, ktrych Imperium nie jest w stanie ani wynale z c, ani nawet na sladowa c, gdy z
cofn eo si e do stanu, w ktrym jakikolwiek post ep naukowy jest niemo zliwy.
Maj a pot e zne ekrany j adrowe, ktre mog a chroni c statek, miasto czy cay
swiat, ale nie s a w stanie zbudowa c ekranu, ktry mgby chroni c jednego czo-
wieka. Dla o swietlenia i ogrzania miast u zywaj a maszyn wysokich na sze s c pi eter
sam je widziaem podczas gdy nasze mogyby si e zmie sci c w tym poko-
ju. A kiedy powiedziaem jednemu z ich specjalistw od atomistyki, ze oowiany
pojemnik wielko sci orzecha zawiera generator j adrowy, to mao si e nie udusi
z oburzenia.
Mao tego ci specjali sci nie wiedz a ju z nawet, na jakich zasadach dziaaj a te
ich kolosy. Maszyny pracuj a automatycznie ju z od wielu pokole n, a ich obsuga,
173
ktra tworzy kast e, gdzie funkcje s a dziedziczne, byaby zupenie bezradna, gdyby
przepalia si e cho c jedna lampa D w tym ogromnym mechanizmie.
Obecna wojna jest starciem dwch systemw Imperium i Fundacji, olbrzy-
ma i liliputa. Chc ac zdoby c panowanie nad jakim s swiatem, Imperium przeku-
puje jego wadc e ogromnymi statkami, ktre mog a co prawda znakomicie pro-
wadzi c wojn e, ale pozbawione s a jakiegokolwiek znaczenia gospodarczego. My
natomiast zjednujemy sobie ludzi drobiazgami, ktre zupenie nie nadaj a si e do
u zycia w walce, ale za to zapewniaj a dobrobyt i przynosz a zyski.
Owszem, jaki s krl czy komodor we zmie statki i mo ze nawet wywoa c wojn e.
Historia zna wielu despotycznych wadcw, ktrzy nie zawahali si e po swi eci c
pomy slno sci swych podwadnych dla wasnej chway, podboju czy te z tego, co
zwali swym honorem. Ale tak naprawd e w zyciu licz a si e drobiazgi. . . i Asper
Argo nie przetrwa kryzysu ekonomicznego, ktry za dwa lata ogarnie ca a Koreli e.
Sutt sta przy oknie, tyemdo Mallowa i Jaela. Zaczynao ju z zmierzcha c i tych
kilka gwiazd jarz acych si e sabo, tutaj, na samym skraju Galaktyki, wydawao
si e drobnymi iskierkami na tle podu znej soczewkowatej mgieki kryj acej resztki
wci a z jeszcze mimo wszystko ogromnego Imperium, ktre walczyo przeciw nim.
Wreszcie Sutt rzek:
Nie. Nie jeste s odpowiednim czowiekiem.
Nie wierzysz mi?
Nie ufam ci. Umiesz gadko mwi c. Wystrychn ae s mnie na dudka podczas
twej pierwszej podr zy do Korelii, kiedy wydawao mi si e, ze mam ci e cay czas
na oku. W czasie procesu, kiedy my slaem, ze ju z ci e mam w gar sci, wywin ae s
si e jak piskorz i dzi eki chytrej demagogii trafie s wprost z sali s adowej na fotel
burmistrza. Zawsze kr ecisz za wszystkim, co mwisz, zawsze co s si e kryje,
wszystko, co mwisz, ma trzy znaczenia.
Przypu s cmy, ze jeste s zdrajc a. Przypu s cmy, ze twoja wizyta wImperiumprzy-
niosa ci pieni adze i obietnic e wadzy. W takiej sytuacji robiby s dokadnie to
samo, co robisz, teraz. Wzmocniwszy najpierw wroga, doprowadziby s do wojny
z nim. Zmusiby s potem Fundacj e do bierno sci. I oczywi scie na wszystko miaby s
wiarygodne wyja snienie, tak wiarygodne, ze przekonaby s ka zdego.
Czy to znaczy, ze nie b edzie kompromisu? spyta agodnym tonem Mal-
low.
To znaczy, ze musisz odej s c z urz edu dobrowolnie albo pod przymusem.
Ostrzegem ci e, jak a masz alternatyw e. Pod wpywem nagego wzburzenia
twarz Sutta poczerwieniaa.
A ja ostrzegam ciebie, Hoberze Mallow ze Smyrno, ze je sli mnie uwi ezisz,
to nie masz co liczy c na lito s c. Nic nie powstrzyma moich ludzi przed ujawnie-
niem publicznie prawdy o tobie, a wtedy lud Fundacji zjednoczy si e i wyst api
przeciw obcemu wadcy. Ten lud ma swiadomo s c swego przeznaczenia, ktrej
nigdy nie zrozumie zaden Smyrne nczyk i wa snie ta swiadomo s c b edzie si a,
174
ktra ci e zniszczy.
Hober Mallow rzek spokojnym gosem do stra znikw, ktrzy naraz pojawili
si e w pokoju:
Wzi a c go. Jest aresztowany. Sutt powiedzia:
To twoja ostatnia szansa, Mallow. Mallow odgryz koniuszek cygara i na-
wet nie spojrza na Sutta.
Przez pi e c minut po wyprowadzeniu Sutta trwaa cisza. Wreszcie Jael poruszy
si e niespokojnie i rzek zafrasowanym gosem:
No, a co teraz, kiedy zrobie s ju z z niego m eczennika za spraw e?
Mallow przesta si e bawi c popielniczk a i podnis gow e.
To nie jest ten Sutt, ktrego przedtem znaem. To za slepiony dure n. Na
Galaktyk e przecie z on mnie nienawidzi!
A wi ec jest tym bardziej niebezpieczny.
Bardziej niebezpieczny? Bzdura! On straci ju z zupenie zdolno s c trze zwe-
go widzenia.
Jael rzek ponuro:
Jeste s zbyt pewny siebie, Mallow. Lekcewa zysz mo zliwo s c wybuchu rebe-
lii.
Mallow spojrza na niego i rzek rwnie ponuro:
Zapami etaj to sobie, Jael, raz na zawsze nie ma takiej mo zliwo sci.
Jeste s bardzo pewien siebie!
Jestem pewien tego, ze mamy kryzys Seldona i ze jego rozwi azanie, zarw-
no w Fundacji, jak i poza ni a, jest historycznie suszne. Nie powiedziaem Suttowi
wszystkiego wiem, ze prbowa zapanowa c nad Fundacj a przy pomocy religii
i ze mu si e to nie udao. A to jest najlepszym dowodem na to, ze w planie Seldona
religia ju z si e nie liczy.
Hegemonia gospodarcza opiera si e na innych zasadach. I parafrazuj ac twj
ulubiony cytat z Hardina kiepski to miotacz, ktrego nie mo zna zwrci c w dru-
g a stron e. Korelia prosperowaa dzi eki handlowi z nami, ale my te z prosperowa-
li smy dzi eki temu handlowi. Je sli wskutek restrykcji handlowych z naszej strony
podupadnie przemys Korelii i je sli w wyniku izolacji handlowej sko nczy si e po-
my slno s c zewn etrznych swiatw, to nasze fabryki te z podupadn a i sko nczy si e
dotychczasowy dobrobyt.
Tymczasem nie ma w Fundacji fabryki, centrum handlowego czy linii zeglu-
gowej, ktra by nie bya pod moj a kontrol a i ktrej nie mgbym zamkn a c, gdyby
tylko Suttowi udao si e namwi c zaog e do buntu. Postaram si e, zeby stao si e zu-
penie jasne, ze tam, gdzie jego propaganda znajduje ch etnych suchaczy, ko nczy
si e dobrobyt, a tam, gdzie ludzie nie chc a go sucha c, wszystkim zyje si e dobrze.
Bo w moich fabrykach nie b edzie zadnych redukcji.
A wi ec to samo rozumowanie, ktre prowadzi mnie do wniosku, ze Kore-
lijczycy zbuntuj a si e w obronie dobrobytu, daje mi te z pewno s c, ze obywatele
175
Fundacji nie zbuntuj a si e przeciw niemu. Ta gra zostanie rozegrana do ko nca.
A wi ec rzek Jael ustanawiasz plutokracj e. Robisz z nas kraj handla-
rzy i potentatw handlowych. A co z nasz a przyszo sci a?
Mallow podnis gow e i wrzasn a z w scieko sci a:
A co mnie obchodzi przyszo s c?! Seldon na pewno j a przewidzia i przy-
gotowa si e odpowiednio. W przyszo sci, kiedy pieni adze stan a si e tyle warte, co
teraz religia, b ed a inne kryzysy. Niech moi nast epcy rozwi azuj a je, tak jak ja roz-
wi azaem obecny.
Korelia [. . . ] I tak, po trzech latach wojny, ktra bya z pewno sci a najbar-
dziej bezkrwaw a wojn a, jak a zna historia, Korelia bezwarunkowo skapitulowaa,
a Hober Mallow zaj a w sercach mieszka ncw Fundacji nale zne mu miejsce, tu z
obok Hari Seldona i Salvora Hardina.
Encyklopedia Galaktyczna