Você está na página 1de 131

Kerryelyn Sparks

Wampir z ssiedztwa
Przekad Katarzyna Makaruk

Amber

Rozdzia 1

Heather Lynn Westfield bya w sidmym niebie. Kto by uwierzy, e sawny paryski dyktator mody Jean-Luc Echarpe otworzy ekskluzywny salon w rodku hrabstwa Teksas Hill? Cokolwiek pi Jean-Luc Echarpe, gdy podejmowa t decyzj, musiao by do mocne, eby wyskoczy ze skarpetek. W tym wypadku - jedwabnych skarpetek z haftowanym synnym logo w ksztacie fleur-de-lis1 za dwiecie dolarw para. Heather chciaa kupi jaki drobiazg na pamitk wielkiego otwarcia Le Chiue Echarpe i skarpetki byy najtasz rzecz, jak udao jej si znale. Hm, czy powinna wyda pienidze na co, czego kompletnie nie potrzebuje, czy te zapaci kolejn rat za chevroleta z napdem na cztery koa? Prychna i odrzucia skarpetki z powrotem na szklan pk. Przyszed jej do gowy genialny pomys. Moe przecie zwin ktr z darmowych przystawek, zapakowa w plastikow torebk, opatrzy etykietk Wielkie Otwarcie ekskluzywnego butiku Echarpe'a" i trzyma w zamraarce w nieskoczono. - Heather, dlaczego przygldasz si mskim skarpetkom? - Zdumienie na twarzy Sashy ustpio miejscaprzebiegemu umieszkowi. - Och, ju wiem! Chcesz kupi co dla nowego kochanka. Heather rozemiaa si, zabierajc krabowe ciasteczko przechodzcemu obok kelnerowi. - Chciaabym. Nigdy nie miaa kochanka. Nawet byy m nie podpada pod t kategori. Zawina ciasteczko w papierow serwetk i wsuna do maej czarnej torebki. Klientki przechadzay si dumnie w sukniach, ktre kosztoway tyle, e wystarczyoby na odbudow Nowego Orleanu. Ich szpilki stukay na szarej marmurowej posadzce. Heather miaa nadziej, e nie zauwa, e swoj czarn koktajlow sukienk uszya sama. Na szklanych ladach wyoono torebki i apaszki sygnowane nazwiskiem projektanta. Na pitro prowadziy eleganckie krcone schody. Cz wyszej kondygnacji oddzielono szkem refleksyjnym. Lustra weneckie, domylia si Heather. Wszystko kosztowao tu tyle, e pewnie armia ochroniarzy obserwowaa zza nich klientw z czujnoci jastrzbi. ciany na parterze miay delikatny szary odcie i pyszniy si seri czarno-biaych fotografii. Podesza, eby przyjrze im si z bliska. No, no, no, ksina Diana w sukni Echarpe'a, Marilyn Monroe w sukience Echarpe'a, Cary Grant w smokingu Echarpe'a. Facet zna wszystkich. - Ile lat ma Echarpe? - spytaa Sash. - Siedemdziesit? - Nie wiem. Nigdy go nie spotkaam. - Sasha odwrcia si, jakby bya na wybiegu, i rozejrzaa wokoo, eby sprawdzi, kto na ni patrzy. - Nigdy go nie spotkaa? Przecie kilka tygodni temu braa udzia w jego pokazie w Paryu? Odkd Heather i jej najlepsza przyjacika Sasha odkryy, e ich lalki Barbie maj duo fajniejsze ciuchy ni ktokolwiek w malekim miasteczku Schnitzelberg w Teksasie, obie marzyy o wspaniaej karierze w wiecie wielkiej mody. Heather bya teraz nauczycielk, Sasha natomiast zostaa wzit modelk. Ogromna duma z przyjaciki walczya w Heather z niechtn zazdroci. Sasha parskna przez chirurgicznie pomniejszony nos. - Nikt ju nie widuje Echarpe'a. Jakby go ziemia pochona. Niektrzy twierdz, e pad ofiar swojego geniuszu i postrada rozum. - Jakie to smutne. - Heather si skrzywia. - Zupenie przesta si zajmowa pokazami. I na pewno nie zawracaby sobie gowy salonem firmowym w rodku takiej guszy. Od tego s maluczcy. - Sasha wskazaa szczupego mczyzn po przeciwnej stronie sali i szepna: - To Alberto Alberghini, osobisty asystent Echarpe'a. Zastanawiam si, jak bardzo osobisty. Heather zmierzya wzrokiem jego lawendow koszul z abotem. Klapy czarnego smokingu ozdabiay koraliki i cekiny. - Chyba wiem, co masz na myli. Sasha nachylia si jeszcze bardziej. - Widzisz te dwie kobiety obok staruszka z lask? - Tak. - Heather zdya zauway dwie wychudzone postacie o nieskazitelnej bladej skrze i dugich wosach. - To Simone i Inga, synne modelki z Parya. Mwi, e Echarpe z nimi romansuje. Z obiema. - Rozumiem. Moe Echarpe bardziej przypomina Hugh Hefnera ni Liberace. Heather przyjrzaa si modelkom. Waya pewnie tyle co one obie razem wzite. Nonsens. Rozmiar dwanacie jest normalny. Odwrcia si, eby podziwia mia czerwon sukni na biaym manekinie. - Media nie mog si zdecydowa, czy Echarpe jest gejem, czy te woli wielokty - wyszeptaa Sasha. Sukienka musiaa by w rozmiarze dwa.

* Heraldyczny znak lilii (przyp. tum.).

W yciu bym si na co takiego nie zdecydowaa. - Na trjkcik? Ja te ju si na to nie pisz. Heather zamrugaa. - Sucham? -Cho pewnie podobaoby mi si bardziej, gdybym bya z dwoma facetami. Lepiej by w centrum zainteresowania, nie sdzisz? - Sucham? - Ale znajc moje szczcie, pewnie wicej uwagi powicaliby sobie. - Sasha podniosa do i zacza si jej przyglda. Zastanawiam si, czy nie wstrzykn sobie troch kolagenu w rk. Mam takie kociste kykcie. Heather potrzebowaa chwili, eby to wszystko przyswoi. O matko! Zdaje si, e ona i Sasha nie miay ze sob ju zbyt wiele wsplnego. Po skoczeniu szkoy ich ycie potoczyo si w dwch wyranie rnych kierunkach. - Moe zamiast chirurgii plastycznej sprbowaaby czego naprawd radykalnego? Na przykad jedzenia? Sasha zachichotaa. Mczyni na sali odwrcili si, eby na ni popatrze, a ona nagrodzia ich, odrzucajc do tyu dugie blond wosy. - Jeste taka zabawna, Heather. Ja jem. Przysigam, e wcale tego nie kontroluj. Dzi wieczorem zjadam dwa grzyby. - Powinna zosta za to wychostana. - Wiem. Chod, poka ci now sukni, ktr bd nosia. Zaprowadzia Heather do szarego manekina upozo-wanego na szczycie czarnego byszczcego szecianu. Manekin mia na sobie oszaamiajc bia kreacj bez plecw z dekoltem a do ppka. Oczy Heather si rozszerzyy. Choby si namylaa sto lat, i tak nie znalazaby w sobie do odwagi, by woy tak sukni. A nawet gdyby si zdecydowaa, przez nastpne sto nie znalazby si zapewne nikt, kto chciaby j w niej oglda. - O rany! - To bardzo przylegajcy materia - wytumaczya Sasha - wic nie mog mie pod spodem niczego ze szwami. Bd wygldaa niewiarygodnie seksownie. - O tak. - Moe wystpi w niej za dwa tygodnie, na pokazie na cele dobroczynne. - Syszaam o tym. - Dochd mia zosta przekazany miejscowemu wydziaowi szkolnictwa, pracodawcy Heather. - To bardzo mie ze strony Echarpe'a. Sasha pomachaa kocist doni w powietrzu. - Och, Echarpe nie ma z tym nic wsplnego. To Alberto wszystko zorganizowa. Strasznie jestem podekscytowana tym pokazem. - Gratulacje. Mam nadziej, e uda mi si go zobaczy. - Mam wyj tylko raz. - Sasha wysuna wypenion kolagenem doln warg. - To nie fair. Simone i Inga pojawi si dwa razy. - Och, tak mi przykro. - Prbuj si nie przejmowa, bo od tego robi si zmarszczki. Sowo daj, z kim trzeba si tu przespa, eby zaczli czowieka szanowa? Heather si wzdrygna. - Moe po prostu powinna porozmawia z Albertem? - O, to dobry pomys. - Sasha pomachaa do modego mczyzny. - Sasha, kochanie, wygldasz bajecznie! - Alberto pospieszy do niej i ucaowa j w oba policzki. - To moja najlepsza przyjacika ze szkoy redniej, Heather Lynn Westfield. - Gestem wskazaa Sasha. - Mio mi pozna. - Heather umiechna si i wycigna rk. Alberto pochyli si, eby ucaowa jej do. Czarujca. - Oczy mu si rozszerzyy, gdy zauway jej sukienk. A niech to, Heather poczua si jak prostaczka. Otworzya usta, eby co powiedzie, ale Sasha j uprzedzia. - Alberto, kochanie, moglibymy znale jakie ustronne miejsce? - Oplota rkami jego rami i spod sztucznych rzs rzucia mu powczyste spojrzenie. - Chciaabym z tob... porozmawia. - Niedaleko mam biuro - powiedzia Alberto ze wzrokiem utkwionym w gbokim dekolcie Sashy. - Tam moemy... porozmawia. - Cudownie! - Sasha przysuna si do niego jeszcze bliej, tak e jej piersi napieray teraz na rami Alberta. -Czuj, e jestem w bardzo... rozmownym nastroju. Heather przygldaa si temu zafascynowana. Jakby si znalaza w mydlanej operze, ktra rozgrywa si na ywo. Czy Sasha poczua si uraona tym, e Alberto rozmawia z jej piersiami? Czy jej piersi byy prawdziwe? Czy w nastpnym odcinku spoliczkuje Alberghiniego, czy pjdzie z nim do biura? A co z Albertem? By gejem czy mczyzn metroseksualnym? I czy faktycznie bd rozmawiali? Asystent projektanta poprowadzi Sash przez sklep. Koniec przedstawienia. Heather westchna. Zawsze bya tylko obserwatork, nigdy bohaterk dramatu. Przyjacika obejrzaa si za siebie i jej usta bezgonie wypowiedziay jedno sowo: Bingo!"

Heather pokiwaa gow z nagym uczuciem deja vu. Znw byo tak jak w liceum. Seksowna Sasha obciskuj-ca si w klasie i Pomocna Heather na stray przy szafkach. I tak ma by ju zawsze? Czy cho raz to ona nie moga by t mia? Dlaczego nie miaaby woy ktrej z tych seksownych, wydekoltowanych kiecek? No c, przede wszystkim na adn nie moga sobie pozwoli. Poza tym byo jej troch za duo. Okrya sukni, o ktrej wspomniaa Sasha. I co z tego, e nie moga jej woy ani kupi. Moga sobie uszy co podobnego. I pewnie daoby si to zrobi za pidziesit dolcw. Biel nigdy nie bya jej kolorem. Miaa za jasn i za bardzo piegowat skr. Nie, dla niej najlepsza byaby suknia ciemnogranatowa. A zamiast sigajcego do ppka dekoltu daaby wycicie do szczytu piersi. I jeszcze plecy. I rkawy. Pomysy zaczy pojawia si tak szybko, e przestaa za nimi nada. Otworzya torebk i znalaza owek oraz bloczek, ktry dostaa w sklepie z artykuami elaznymi podczas ostatniej wyprzeday sprztu ogrodniczego. Jean-Luc Echarpe mg sobie te swoje metki z sumami opiewajcymi na wiele tysicy porozrzuca z wiey Eiffla. Moe i bya jedn z les miserables*2, ale wcale nie musiaa na tak wyglda. - Za Jeana-Luca i jego pity salon mody w Ameryce! -Roman Draganesti unis kieliszek do szampana wypeniony bubbly blood. - Za Jeana-Luca! - Wznieli toast pozostali, trcajc si szkem. Jean-Luc upi yk i odstawi swj kieliszek. Mieszanka syntetycznej krwi i szampana podniosa go nieco na duchu. - Dzikuj, e zechcielicie przyby, mes amis. Dziki temu moje wygnanie jest atwiejsze do zniesienia. - Nie myl o tym w ten sposb, brachu. - Gregori poklepa go po plecach. - To wielka biznesowa szansa. Jean-Luc obrzuci wiceprezesa do spraw marketingu w firmie Romana poirytowanym spojrzeniem. - To wygnanie. -Nie, nie, to si nazywa rozszerzanie rynku. W Teksasie yje mnstwo ludzi i moemy bezpiecznie zaoy, e wszyscy nosz ubrania. No, w kadym razie wikszo. Syszaem, e niedaleko Austin jest jezioro, gdzie... - Dlaczego Teksas? - przerwa mu Roman. - Shanna i ja mielimy nadziej, e zatrzymasz si w Nowym Jorku, blisko nas. Jean-Luc westchn. Dla niego to Pary by centrum wszechwiata - w porwnaniu z nim kade inne miejsce wydawao si ponur dziur. Nowy Jork zajmowa jednak pozycj numer dwa. - Bardzo bym chcia, mon ami, ale media w Nowym Jorku za dobrze mnie znaj. Tak jak w Los Angeles. - Aye - zgodzi si Angus MacKay. - adne z tych miejsc nie byoby dobre. Jean-Luc musi... - Angus, przysigam - wszed mu w sowo Jean-Luc -e jeli powiesz a nie mwiem", wepchn ci twj miecz do garda. Angus unis wyzywajco brwi. - Ostrzegaem ci ju dziesi lat temu. A potem znowu przed piciu laty. - Byem zbyt zajty rozwijaniem interesu - zaprotestowa Jean-Luc. Echarpe w 1922 roku rozpocz produkcj strojw wieczorowych wycznie dla wampirw, ale w roku 1933 rozszerzy dziaalno na hollywoodzk elit. Gdy przekona si, ilu miertelnikom podobaj si jego projekty, w 1975 roku dokona przeomu. Zacz projektowa ubrania na wiksz skal. Niebawem sta si gwiazd w wiecie miertelnych. Ostatnich trzydzieci lat unosi si na fali sukcesw. Kiedy ma si ponad pisetk, to jak mgnienie oka. Angus MacKay go ostrzega. Sam zacz wiadczy usugi w zakresie bezpieczestwa w 1927 roku i teraz wystpowa w roli wnuka zaoyciela firmy. Jean-Luc wzi z biurka egzemplarz Le Monde'a". - Widzielicie ostatnie nowiny? - Niech no spojrz. - Robby MacKay chwyci paryski dziennik i przejrza artyku. By potomkiem Angusa i pracowa w jego firmie ochroniarskiej, przez ostatnich dziesi lat zajmujc si bezpieczestwem Jeana-Luca. - Co pisz? - Gregori zerkn mu przez rami. Robby zmarszczy brwi, tumaczc artyku. - Wszyscy w Paryu zastanawiaj si, dlaczego przez ponad trzydzieci lat Jean-Luc si nie zestarza. Niektrzy twierdz, e mia ju z p tuzina operacji plastycznych, inni, e odnalaz rdo modoci. Uciek, ale nikt nie wie dokd. Jedna grupa sdzi, e schroni si w zakadzie psychiatrycznym, gdzie dochodzi do siebie po zaamaniu nerwowym, druga twierdzi, e podda si kolejnemu liftingowi twarzy. Jean-Luc z jkiem opad na krzeso za biurkiem. - Ostrzegaem ci. - Angus uchyli si w prawo, gdy Jean-Luc rzuci w niego linijk. Roman zachichota. - Nie martw si, Jean-Luc. miertelnicy nie potrafi zbyt dugo powica czemu uwagi. Jeli przez jaki czas pozostaniesz w ukryciu, zapomn o tobie. - I przestan kupowa moje towary - ze skarg w gosie powiedzia Jean-Luc. - Jestem zrujnowany. - Wcale nie jeste - zaprotestowa Angus. - Masz teraz w Ameryce pi sklepw. - Sprzedajcych ubrania projektanta, ktry znikn -warkn Jean-Luc. - atwo ci mwi, Angus. Twoja firma dziaa w tajemnicy. Ale kiedy ja znikam, zainteresowanie moimi strojami moe znikn razem ze mn.
2

* Les miserables (fr.) - ndznicy (przyp. tum.).

- Wydamy owiadczenie dla prasy, e robie sobie operacje plastyczne - zaproponowa Robby. - To moe pooy kres spekulacjom. - Non! - Jean-Luc obrzuci go gniewnym spojrzeniem. Gregori wyszczerzy zby w umiechu. - Och, moemy im powiedzie, e kompletnie zewirowae i siedzisz zamknity w psychiatryku. W to wszyscy uwierz. Jean-Luc spojrza na niego, unoszc brwi. - Albo e zamknli mnie w wizieniu za zamordowanie parszywego wiceprezesa do spraw marketingu. - Jestem za - odezwa si Angus. - Hej! - Gregori poprawi krawat. - Tylko artowaem. - A ja nie - mrukn pod nosem Jean-Luc. Angus si rozemia. - Cokolwiek postanowisz, nie pozwl, eby kto ci zrobi zdjcie. Musisz pozosta w ukryciu przynajmniej dwadziecia pi lat. A potem bdziesz mg wrci do Parya jako swj syn. Jean-Luc opad do tyu, spogldajc aonie w sufit. - Dwadziecia pi lat na zesaniu w kraju barbarzycw. Lepiej od razu mnie zabijcie. Roman zachichota. - Teksas nie jest krajem barbarzycw. Jean-Luc pokrci gow. - Widziaem filmy. Strzelaniny, Indianie, jakie miejsce o nazwie Alamo, o ktre wci walcz. - Stary, jeste strasznie nie na czasie - parskn Gregori. - Tak sdzisz? A widziae ludzi na dole? Jean-Luc zerwa si i podszed do okna w biurze, ktre wychodzio na sklep. - Mczyni nosz przy szyi sznurki. - To krawaty. - Gregori wyjrza przez weneckie lustro. -Jezu, nie ma wtpliwoci, e jeste w Teksasie. Widz faceta w smokingu i dinsach. I w kowbojkach. - To musz by barbarzycy. Nosz kapelusze w pomieszczeniu! - Jean-Luc zmarszczy brwi. - Przypominaj hikorn, ktry nosi Napoleon, tylko e tu wkadaj go bokiem. - To kowbojskie kapelusze, brachu. Co si przejmujesz? Popatrz, wydaj pienidze. Mnstwo pienidzy. Jean-Luc opar czoo o zimn szyb. Po pokazie na cele dobroczynne, ktry mia si odby za dwa tygodnie, Simone, Inga i Alberto wrc do Parya. A wtedy Jean-Luc zamknie interes pod pretekstem, e ponis cakowit klsk. Pozostae butiki Le Chiue Echarpe w Paryu, Nowym Jorku, South Beach, Chicago i Hollywood przy odrobinie szczcia powinny nadal prosperowa, ale ten w Teksasie musi zosta opuszczony i zapomniany. Jean-Luc bdzie mgt tu nadal projektowa stroje i doglda interesw, ale przez dwadziecia pi dugich lat nie bdzie mu wolno nigdzie publicznie pokaza twarzy. - Po prostu mnie zabijcie. - Nie - odpar Angus. - Jeste naszym najlepszym szermierzem, a Casimir wci pozostaje w ukryciu, gromadzc swoj armi za. - Racja. - Jean-Luc rzuci staremu przyjacielowi cierpkie spojrzenie. - To byaby prawdziwa strata, gdybym umar tutaj zamiast w bitwie. Usta Angusa drgny. - Aye, wanie. Rozleg si dwik brzczyka przy drzwiach. - Twoja ona, Angus - zaanonsowa Robby, otwierajc. Angus przywita on umiechem. Zut. Jean-Luc odwrci wzrok. Najpierw Roman, a teraz Angus. Obaj onaci i szaleczo zakochani. To byo enujce. Dwch najpotniejszych przywdcw klanw w wam-pirzym wiecie zredukowanych do roli kochajcych mw. Jean-Luc bardzo chcia si nad nimi litowa, ale smutna prawda bya taka, e im zazdroci. Cholernie zazdroci. Takie szczcie jego samego mogo nigdy nie spotka. - Cze, chopaki! - Emma MacKay wesza do rodka i pomaszerowaa prosto w ramiona ma. - Wiesz co? Kupiam urocz torebk. Alberto mi j pakuje. - Znowu torebka? - zdziwi si Angus. - Przecie masz ju ich z tuzin. Jean-Luc wyjrza przez okno, eby zobaczy, ktr torebk pakowa Alberto. - Dobre wieci, mon ami, to jedna z najtaszych. - Och, cae szczcie. - Angus przytuli on. - Oui - Jean-Luc si umiechn - tylko osiemset dolarw. Zaszokowany Angus zrobi krok do tyu. Oczy mu si rozszerzyy. - A niech to! Moe jednak skrc twoje mki. Roman si rozemia. - Angus, przecie moesz sobie na to pozwoli. - Ty te - z pobaliwym umiechem zwrci si do starego przyjaciela Jean-Luc. - Widziae, co kupuje twoja ona? Roman pospieszy do okna. - Na rany Boga - wyszepta. Trzymajc siedemnastomiesicznego synka na biodrze, Shanna Draganesti wypeniaa spacerwk ubraniami, butami i torebkami.

- Ma dobry gust - zauway Jean-Luc. - Powiniene by dumny. - A bd spukany. - Roman z rozpacz obserwowa rosnc na wzku stert. Jean-Luc zlustrowa wzrokiem salon wystawowy. Tak jak narzeka na dobrowolne wygnanie, tak te cieszyo go wizienie, ktre sam dla siebie zaprojektowa. Przytulone do wzgrz rodkowego Teksasu, ssiadowao ze Schnitzelbergiem miasteczkiem zaoonym sto pidziesit lat wczeniej przez niemieckich imigrantw. To bya senna, zapomniana okolica, z poronitymi mchem hiszpaskimi dbami i biaymi domami w stylu krlowej Anny z koronkowymi zasonami w oknach. Wszystkie salony Echarpe'a w Ameryce szczyciy si podobnym wystrojem, ten w Teksasie by jednak inny. Obejmowa ogromn podziemn kryjwk, w ktrej Jean--Luc mia przebywa podczas wygnania. Kryjwka musiaa pozosta tajemnic, dlatego Alberto, miertelny asystent Jean-Luca, zawar z kontrahentem odpowiedzialnym za budow magazynu umow. Kontrahentem bya miejscowa rada do spraw edukacji, Jean-Luc zgodzi si wic przekaza lokalnemu wydziaowi szkolnictwa hojn dotacj w postaci zyskw z najbliszego pokazu mody. Dopki Jean-Luc bdzie dla Schnitzelbergu szczodry, dopty miasto bdzie trzymao w tajemnicy bankructwo ekskluzywnego sklepu, ktry cudzoziemiec otworzy na jego peryferiach. Na wszelki wypadek Robby teleportowa si do biura kontrahenta i usun wszystkie plany i ustalenia dotyczce tego miejsca. Po pokazie razem z Jeanem-Lukiem wyma kilka wspomnie i ju nikt nie bdzie pamita, e pod opuszczonym domem mody znajduje si gigantyczna piwnica. Pierre, miertelnik pracujcy dla MacKay Security and Investigation, mia pilnowa budynku za dnia, w czasie kiedy Jean-Luc bdzie pogrony w miertelnym nie. Echarpe obserwowa imprez poniej. Simone i Inga flirtoway z biaowosym wiekowym mczyzn pochylonym nad lask. Musia by bogaty, inaczej nie traciyby na niego czasu. Jean-Luc omit wzrokiem wntrze sklepu. Zawsze lubi obserwowa ludzi. Myl o tym, e budynek bdzie sta opustoszay przez kolejnych dwadziecia pi lat, bya cholernie przygnbiajca. C, trudno, przyzwyczai si do samotnoci. Zauway now modelk, ktr Alberto zatrudni przy okazji ostatniego pokazu w Paryu. Sasha Saladine. Rozmawiaa z kim ukrytym za manekinem. Podszed Alberto i Sasha przedstawia mu osob towarzyszc. Alberto uj wycignit z wdzikiem do i j pocaowa. Kobieta. Wacicielka rki, ktra nie przypominaa patyka. Nie modelka. A zatem klientka. Z duym prawdopodobiestwem miertelna. Alberto i Sasha oddalili si razem i zniknli. Co takiego? Ale nie zastanawia si nad tym zbyt dugo, bo jego wzrok powdrowa z powrotem do klientki i tam ju pozosta. Pojawia si w polu widzenia i c to by za widok! Krge ksztaty. Piersi. Pupa, ktr mgby chwyci mczyzna. Wok ramion burza krconych kasztanowych wosw. Przypominaa mu krzepkie oberystki ze redniowiecznych pubw, ktre miay si w gos i kochay z pasj. Mon Dieu, jake uwielbia takie kobiety. Bya jak dawne gwiazdy filmowe, dla ktrych ubstwia projektowa. Marilyn Monroe, Ava Gardner. Jego mzg mg pracowa nad strojami w rozmiarze zero, ale reszta tsknia za dorodnymi kobietami o penych ksztatach. I oto mia przed sob tak wanie pikno. Czarna sukienka opinaa pontn figur w formie klepsydry. Ale najistotniejszy element - twarz nieznajomej - wci pozostawa w ukryciu. Przesun si w lewo i zbliy do szyby. Mign mu obuzerski nosek, leciutko zadarty na czubku. Nie klasyczny jak u modelek, ale jemu si podoba. By naturalny i... milutki. Milutki? Takiego okrelenia nigdy nie uyby w odniesieniu do dziewczyn z wybiegu. Wszystkie dyy do ideau, nawet za pomoc sztucznych rodkw, i w rezultacie wszystkie wyglday podobnie. W dodatku w tym deniu co im umykao. Traciy osobowo i iskr niepowtarzalnoci. Tymczasem obserwowana kobieta odgarna gste krcone wosy za uszy. Miaa wysokie, szerokie koci policzkowe i sodki owal twarzy. Due oczy patrzyy w skupieniu na bia sukni. Zastanawia si, jaki maj kolor. Przy tak mocno kasztanowych wosach mia nadziej, e bd zielone. Usta do szerokie, ale ksztatne i delikatne. adnego kolagenu. Naturalna pikno. Anio. Wyja co z torebki - may notes i dugopis. Nie, owek. Zacza pisa. Nie, szkicowa. Otworzy usta ze zdumienia. Zut! Rysowaa jego now sukni, krada projekt! Oczy mu si zwziy. Co za czelno tak otwarcie kopiowa sukni na oczach wszystkich. Kto to, u diaba, w ogle jest? Przyjechaa z Nowego Jorku razem z Sash Saladine? Pewnie pracuje dla ktrego z wielkich domw mody. Z dzik rozkosz powitayby kopie jego ostatnich projektw. - Merdel - Chwyci smoking wiszcy na oparciu krzesa. - Gdzie si wybierasz? - spyta zawsze czujny Robby. - Na d. - Wzruszy ramionami, wkadajc smoking. - Do sali? - Angus zmarszczy brwi. - Nay, kto mgby ci rozpozna. Nie powiniene ryzykowa. - To tutejsi - odpar Jean-Luc. - Nie bd wiedzieli, kim jestem. - Nie bd taki pewny. - Robby przesun si w stron drzwi. - Jeli potrzebujesz czego ze sklepu, to ci przynios. - Nie chodzi o rzecz. Tylko o osob. - Jean-Luc podszed do okna. - Na dole jest szpieg, ktry kradnie moje projekty. - artujesz?! - Emma rzucia si do szyby. - Gdzie go widzisz? - Nie jego, tylko j. - Jean-Luc wyjrza na zewntrz. -Obok biaej... Nie. Zut, podesza do czerwonej sukni. - Pozwl, e my si ni zajmiemy. - Angus doczy do Robby'ego stojcego przy drzwiach. - Nie. - Jean-Luc przemierzy pokj i zatrzyma si przed blokujcymi wyjcie Szkotami. - Przesucie si. Musz si dowiedzie, kto jej paci.

Angus podnis nieustpliwie brod, zaoy rce na piersi i ani drgn. Jean-Luc, unoszc brew, spojrza na starego przyjaciela. - Angus, to ja zatrudniam twoj firm. - Aye, pacisz, ebymy ci chronili. Ale przestaniemy, jeli bdziesz si tak gupio zachowywa. - Mwi ci, e tutejsi ludzie mnie nie znaj. Wszystkim zajmowa si Alberto jako mj porednik. Pozwl mi przej, zanim ten cholerny szpieg zniknie z projektami. Angus westchn. - No dobrze, ale Robby pjdzie z tob. - Szeptem przekaza instrukcje praprawnukowi. - Nie pozwl, eby ktokolwiek zrobi mu zdjcie. I miej oko na tyy. Jean-Luc ma wrogw. Echarpe prychn i wyszed z biura. W kilku susach dopad tylnych schodw. Angus ma go za miczaka? Ju on wie, jak si broni. Pewnie, e by na czarnej licie Casimira. Tak jak oni wszyscy. Mia te innych wrogw. Trudno przey ponad piset lat, eby nie nadepn na odcisk kilku wampirom. A teraz zyska nowego nieprzyjaciela. Zodzieja o twarzy anioa. Zbieg na d i ruszy korytarzem do sali. Kroki Ro-bby'ego zadudniy na schodach za jego plecami. Gdy wszed do butiku, w jego stron zwrciy si wszystkie gowy, zaraz jednak zebrani wrcili do swoich spraw. Dobrze. Nikt go nie rozpozna. Owiona go wo rnych grup krwi. Sodki, apetyczny ludzki bufet. Kontakty towarzyskie ze miertelnikami przedstawiay pewn trudno dla jego samokontroli, dopki w 1987 roku Roman nie wynalaz syntetycznej krwi. Teraz Jean-Luc i jego przyjaciele opijali si ni, nim odwayli si pojawi wrd ludzi. Zauway, e Robby przesuwa si dokoa sali, rozgldajc si za fotografami. Albo zabjcami. Jean-Luc wymin staruszka z lask i ruszy w stron zodziejki. Zatrzyma si kilka centymetrw za ni. Bya wysoka, czubkiem gowy sigaa mu do brody. Jej krew pachniaa wieo i sodko. miertelniczka. - Bardzo przepraszam, mademoiselle. Odwrcia si. Miaa zielone oczy. Zut. I te pikne oczy rozszerzyy si, gdy na niego spojrzaa. Nie ma nic smutniejszego ni upady anio. Zmarszczy brwi. - Prosz mi poda powd, dla ktrego nie miabym pani aresztowa.

Rozdzia 2

Heather zamrugaa. - Sucham? Potrzebowaa chwili, eby oswoi si z francuskim akcentem zachwycajcego mczyzny, ale mogaby przysic, e zagrozi jej aresztem. Umiechna si promiennie i wycigna rk. - Mio mi pana pozna, jestem Heather Lynn Westfield. - Heather? Jego osobliwa wymowa sprawia, e przeszed j dreszcz. Brzmiao to jak Eh-zer", mikko i sodko niczym pieszczota. Uj jej do i zamkn w obu rkach. - Tak? Wci si umiechaa, majc nadziej, e do zbw nie przyklei jej si aden kawaek szpinaku z ciasteczka francuskiego z takim wanie nadzieniem. Spoglda na ni piknymi niebieskimi oczami. A jego twarz - tak wyrzebiona szczka i usta mogyby nalee do greckiego posgu. Mocniej cisn jej do. -Prosz mi powiedzie prawd. Kto pani przysa? Sucham? Sprbowaa wyswobodzi rk, on jednak trzyma mocno. Za mocno. Ciarki przeszy jej po plecach. Niebieskie oczy si zwziy. Widziaem, co pani zrobia. O Moe, wie o krabowym ciasteczku! Pewnie to kto w rodzaju ochroniarza. -Ja... ja zapac. -Kosztuje dwadziecia tysicy dolarw. - Krabowe ciasteczko?! - Wyrwaa do z jego ucisku. - Co za skandaliczne miejsce. - Posapujc, wycigna z torebki serwetk. - Prosz. Niech pan sobie wemie to gupie ciasteczko. Ju go nie chc. Popatrzy na owinit w serwetk przystawk na jej doni. - Wic jest pani szpiegiem i zodziejk? - Nie jestem szpiegiem. Skrzywia si. Czyby wanie si przyznaa, e jest zodziejk? Mczyzna zmarszczy brwi. - Nie ma potrzeby kra jedzenia. Jest za darmo. Jeli jest pani godna, powinna pani to zje.

- To miaa by pamitka, jasne? Wcale nie jestem godna. Wygldam na kogo, kto przegapi posiek? Jego wzrok powoli powdrowa po jej ciele z intensywnoci, ktra przyprawia Heather o przyspieszone bicie serca. No c, jak Kuba Bogu... Te mu si dokadnie przyjrzaa. Czy te czarne loki na gowie byy tak mikkie, jak na to wyglday? Mia kopoty z ich rozczesywaniem? Jezu, zwaywszy na dugo jego rzs, je te pewnie trzeba byo rozpltywa. Odchrzkna. - Nie sdz, eby aresztowa pan ludzi z powodu kra-bowych ciasteczek. Wic ju sobie pjd. Ich oczy si spotkay. - Jeszcze z pani nie skoczyem. - Och. - Moe zawlecze j gdzie i zniewoli? Nie, takie rzeczy zdarzaj si tylko w ksikach. - Co pan ma na myli? - e odpowie pani na kilka pyta. - Podszed do kelnera i upuci upapran serwetk na tac. - Kto pani zatrudnia? - NSOS. - To jaka rzdowa agencja? - Niezaleny Schnitzelberski Okrg Szkolny. Przechyli gow zdezorientowany. - Nie jest pani projektantk? - Chciaabym. A teraz, jeli pan wybaczy... - Odwrcia si, eby odej. - Non. - Zapa j za rk. - Widziaem, jak kopiowaa pani bia sukni. Kosztuje dwadziecia tysicy dolarw. Jeli tak pani interesuje, powinna j pani kupi. - Za adne skarby wiata! - prychna. - Co takiego? - Jego brwi wystrzeliy do gry. - Przecie to dobry projekt. - Pan artuje? - Wyswobodzia si z uchwytu. - Co ten Echarpe sobie myli! Dekolt do ppka?! Ta sukienka ma rozcicie jak std do Dakoty Pnocnej. adna kobieta przy zdrowych zmysach nie pokazaaby si w czym takim publicznie. Zazgrzyta zbami. - Modelki s szczliwe, mogc j nosi. - Ot to! Te biedne kobiety s tak niedoywione, e nie s w stanie rozsdnie myle. Wemy na przykad moj przyjacik Sash. Jej zdaniem na trzydaniowy posiek skada si odyka selera, pomidor koktajlowy i rodek przeczyszczajcy. Katuje si, eby si dopasowa do tych ubra. Kobiety takie jak ja nie mog nosi podobnych sukienek. Znw omit j wzrokiem. - Myl, e pani by moga. Wygldaaby pani... superbe. - Piersi by mi wypady. - Wanie. - Kciki jego ust powdroway w gr. - Nie pokazuj swoich piersi publicznie - sapna. Oczy mu zamigotay. - A prywatnie? Niech pieko pochonie jego samego i te cudne niebieskie oczy. Musiaa si chwil zastanowi, eby sobie przypomnie, jaki by cel tej rozmowy. - Zamierza mnie pan aresztowa czy bdzie si pan lini? - A mog jedno i drugie? - Umiechn si. Ten mczyzna sprawia, e miaa zamt w gowie. - Nie zrobiam nic zego. To znaczy poza krabowym ciasteczkiem. Nie wziabym go, gdybym moga sobie pozwoli na cokolwiek innego. Jego umiech zgas. - Potrzebuje pani pienidzy? Chce pani sprzeda skopiowane projekty innemu domowi mody? - Nie. Miaam zamiar uszy sobie tylko jedn tak sukni sama. - Kamstwo. Mwia pani, e za adne skarby wiata nie woyaby pani takiej sukni publicznie. Kamstwo? Ten facet wci rzuca pod jej adresem pode oskarenia. - Niech pan posucha. Nigdy nie woyabym adnej z tych sukni, tak jak je zaprojektowa Echarpe. Prosz mi wierzy, e ten facet jest cakowicie oderwany od rzeczywistoci. Czy on w ogle zna jakich prawdziwych ludzi? - Nie takich jak pani - mrukn pod nosem i wycign rk. - Prosz mi pokaza swoje szkice. - W porzdku. Jeli to pomoe wyjani sytuacj. -Podaa mu swj notatnik. - Ta pierwsza to biaa suknia, tylko poprawiona. - Poprawiona? Z trudem mona j rozpozna. - Wiem. Teraz wyglda duo lepiej. Mogabym j woy i unikn aresztowania pod zarzutem obnaania si w miejscach publicznych. Zacisn zby. - Nie jest a tak za. - Gdyby mnie w niej zobaczyo jakie dziecko, trafiabym na internetow list przestpcw seksualnych. Ale to tylko gdybanie, bo przede wszystkim nigdy nie mogabym sobie na adn z tych sukni pozwoli. Nie mogabym tutaj kupi nawet pary skarpet, eby mi bank nie zaj samochodu.

- Te rzeczy zostay zaprojektowane dla garstki wybracw. - Och, prosz mi wybaczy. Wanie widz, e Cheeves przyprowadzi rolls-royce'a. Musz si jako przeturla na lotnisko, skd prywatny odrzutowiec zabierze mnie z powrotem do willi w Toskanii. Usta mu drgny, gdy przewraca stron. - A to czerwona? - Tak, ale z moimi poprawkami wyglda duo lepiej. Znajdzie pan tu jeszcze cztery projekty. Przyszo mi do gowy tyle pomysw, e musiaam wszystkie szybko naszkicowa, eby nie przepady. Jeli wie pan, co mam na myli. - Tak si skada, e wiem. - Spojrza na ni dziwnie. To naprawd byo niezwyke. Wcale nie wyglda na kogo, kto by rozumia ulotno procesu twrczego. Przypomina raczej atlet, ale o budowie pywaka, nie ciarowca. Rzeczywicie mg j aresztowa? Te dziwne oskarenia w poczeniu z atrakcyjn powierzchownoci wprawiy j w takie pomieszanie, e zacza ple trzy po trzy, jakby bya jak niezrwnowaon idiotk. Musi si odpry i zachowywa milej. - Naprawd bardzo mi przykro. Nie zamierzaam niczego kra. Mam kopoty? Zerkn na ni z cieniem umiechu na twarzy. - A chciaaby pani? Powstrzymaa si, eby nie powiedzie: tak. Dobry Boe, ten facet by taki seksowny! Zbyt cudowny - na swoje nieszczcie. Z takimi szerokimi barami i dugimi nogami na pewno trudno mu byo znale odpowiednie ubrania. I z kobietami pewnie te nie mia atwo. Wystarczyo jedno spojrzenie, eby zupenie przypadkowo gubiy w jego towarzystwie czci garderoby. Oho! To wanie zrobi, jeli j zaaresztuje. Zoy mu siebie w ofierze. Jakie to szlachetne. A jakie mieszne. Nigdy by si nie odwaya. Skoczy oglda jej rysunki. - W zasadzie s cakiem dobre. Widz, e kobieta o... bardziej pontnych ksztatach wygldaaby w nich korzystniej. Czy naprawd pochwali naszkicowane przez ni projekty? Serce Heather uroso z radoci i dumy. Spodobao jej si te, e zostaa nazwana pontn. - Dzikuj. I dzikuj, e nie nazywa pan kobiet takich jak ja grubymi. Zesztywnia. - Dlaczego miabym powiedzie co takiego, skoro to nieprawda? Hola! Ten mczyzna oznacza prawdziwe kopoty. Nie tylko jest wspaniay, ale te wie, co naley powiedzie kobiecie. Podwjne niebezpieczestwo. I podwjna zabawa? Nie, trzepna si w mylach po apach. Dopiero co pozbya si jednego nieszczcia w spodniach. Nie ma mowy, eby zafundowaa sobie repet. - Lepiej ju pjd. - Ruszya do wyjcia. - Zapomniaa pani szkicw. Odwrcia si do niego. - Pozwoli mi je pan zatrzyma? - Pod jednym warunkiem. - Zerkn na co, co dziao si za jej plecami. - Zut. Musimy std i. Obejrzaa si przez rami. Wielki facet w kilcie konfiskowa modej kobiecie komrk z aparatem. - Ale ja chciaam zdjcie do mojego boga - zaprotestowaa kobieta. - Chodmy. - Cudowny ochroniarz zapa Heather za rami i poprowadzi j w stron podwjnych drzwi z napisem Pomieszczenia prywatne". - Chwileczk. - Heather zwolnia. - Dokd mnie pan zabiera? - Gdzie, gdzie bdziemy mogli porozmawia. Porozmawia? Czy przypadkiem nie jest to sowo klucz, ktre znaczy co cakiem innego? Dobry Boe, wlecze j gdzie, gdzie bdzie mg j zniewoli! - Aha, ale ja nie rozmawiam z nieznajomymi. - Ze mn pani rozmawia. - Obrzuci j kpicym spojrzeniem i popchn przez podwjne drzwi na korytarz. -Zagadaa mnie pani prawie na mier. - No c - obejrzaa si w stron sali sklepowej - mam tylko nadziej, e nie spodziewa si pan niczego wicej. Zatrzyma si przed kolejnymi podwjnymi drzwiami i zwrci jej notatnik. Gdy chowaa go do torebki, wystuka numer na klawiaturze. - To, co zamierzam pani pokaza, jest poufne. O Boe, tego si obawiaa. - Ma pan na myli co bardzo osobistego? - Wanie. Wiem, e jest pani surowym krytykiem, ale myl, e bdzie pani pod wraeniem. Wzrok Heahter powdrowa w d. - Z pewnoci. - Heather. Wymawia jej imi tak mikko, e czua, jak caa w rodku topnieje. Podniosa oczy i napotkaa jego spojrzenie. Usta mu si wygiy. - Czy mwimy o tym samym?

- Nie wiem. - Serce Heather walio w piersi. Trudno jej byo zebra myli, kiedy spoglda na ni w ten sposb.Zamierzam pokaza pani reszt jesiennej kolekcji. - Och. - Zamrugaa. - Jasne. Tak wanie mylaam. - Oczywicie. - Bysk w jego oku by podejrzany. Otworzy drzwi i wprowadzi j do rodka. - Ciemno tu... - Zamilka, kiedy zapalio si wiato. Szybki rzut oka na wysoki sufit pozwoli Heather stwierdzi, e wczy tylko poow wiate. Jej wzrok powdrowa w d. Pomieszczenie byo ogromne, duo wiksze ni sala sklepowa. Wzdu cian biegy pki pene bel przepiknych tkanin. wierzbiy j palce, eby tego wszystkiego dotkn. Z tyu dostrzega dwie maszyny do szycia. Odbijay si w nich szyby francuskich drzwi na tylnej cianie. Po lewej znajdoway si dwa stoy krawieckie, a po prawej stojaki, na ktrych wisiay bajeczne stroje. W samym rodku zastpy ustawionych w koo mskich i kobiecych manekinw wyglday jak jakie Stonehenge wiata wielkiej mody. Dobry Boe, co by daa, eby mie tak pracowni! Tu byo jak w niebie! - To tu si dziej czary. - Czary? - Zamkn drzwi. - Ja bym to nazwa cik prac. - Ale to jest magia. - Podesza do pierwszego stojaka, stukajc obcasami po drewnianej pododze. - To tu pomysy zamieniaj si w pikno. Ruszy za ni. - Wic podoba si pani studio? - O tak! - Na pierwszym stojaku dostrzega zrcznie skrojone marynarki i spdnice. - Zachwycajce. - Potara materia midzy palcami i zmarszczya brwi. - Co nie tak? - To wena. - Bo to zimowa marynarka. - A to Teksas. Moe j pan sprzeda w Panhandle, ale eby co takiego woy tutaj, trzeba by najpierw wczy klimatyzacj. Nawet zim. - Nie wiedziaem. - Skrzyowa rce na piersi i zmarszczy brwi. - Cho krj jest niezwyky. - Z podziwem popatrzya na marynark. - Ten facet to geniusz. - Mylaem, e jest cakowicie oderwany od rzeczywistoci. Rozemiaa si. - To te. - Przesuna si do drugiego stojaka. - Sama pani uszya swoj sukienk? - To a tak oczywiste? - Skrzywia si. Wzruszy ramionami. - Bardzo dobrze zrobiona. Materia jest wprawdzie kiepski, ale w dzisiejszych czasach to powszechna bolczka. - O tak. Niektre rzeczy dosownie rozpadaj si po dwch praniach. Zatrzymaa si przed ozdobionym koralikami boler-kiem, gdy wtem przysza jej do gowy pewna myl. Odkd to ochroniarze wiedz cokolwiek na temat materiaw? - To pani projekt? - zapyta. - W pewnym sensie. Lubi czy elementy rnych wzorw, eby stworzy co... niepowtarzalnego. Pokiwa gow. - Jest niepowtarzalna. - Dzikuj. - Kim by ten facet? - Czy... czy pan pracuje dla Echarpe'a jako projektant? - A pani by chciaa? Szczka jej opada. - Sucham? - Przekonaa mnie pani, e zaniedbuj pewn cz rynku, a kobiety takie jak pani zasuguj na to, by wyglda jak najlepiej. - Och. - Myl, e wikszo tych strojw mona by dostosowa do peniejszej figury, i pani mogaby si tym zaj. - Och. - Jeli chce pani zacz, prosz przyj w poniedziaek wieczorem. - Och. - Dobry Boe, zachowywaa si jak idiotka. -Mogabym tu pracowa? W tym czarodziejskim miejscu? - Tak. - Mj Boe! - Oczywicie, e ten facet nie by ochroniarzem. - Jest pan tu menederem? Mam... nadziej, e nie poczu si pan uraony moimi sowami. Powiedziaam, e Echarpe to geniusz. - I e jest kompletnie oderwany od rzeczywistoci. I e musiaa pani poprawi jego projekty. - Troch mnie ponioso. - Heather si skrzywia. - Ale to tylko dlatego, e moim zdaniem kobiety takie jak ja mog wyglda rwnie dobrze, jak ich szczuplejsze siostry. - Jest w pani pasja. - Gestem wskaza na jej sukienk. - I talent. Inaczej bym pani nie zatrudni. Na twarzy Heather wykwit umiech. - Och, dzikuj! Moje marzenie stao si rzeczywistoci! - Przycisna do do piersi. - Jestem tak podekscytowana, panie... eee. Jak mam pana nazywa? Skoni si lekko. - Prosz pozwoli, e si przedstawi. - Oczy mu zalniy, a na twarz powoli wypez umiech. - Jestem Jean--Luc Echarpe.

Rozdzia 3
Jean-Luc spodziewa si zajmujcej reakcji i takiej te si doczeka. Szczka Heather opada. Jej liczne zielone oczy rozszerzyy si w wyrazie zgrozy. Caa krew odpyna jej z twarzy - zblada tak, e nawet piegi zblaky. Wyszczerzy zby w umiechu. Nie mia tyle uciechy od lat. Otworzya i zamkna swoje adne usteczka, ale poniewa nie wydobyo si z nich adne sowo, wygldaa jak ryba. Zachwycajca rybka.

Przechyli gow. - Co takiego? Udao jej si wydoby z siebie kilka stumionych piskw. - Jak moe by pan... Ja... ja mylaam, e jest pan naprawd stary. Unis brew. - To znaczy... O Boe, przepraszam. - Odrzucia gste loki do tyu, torebka upada jej na podog. - A niech to! Schyli si, eby j podnie. - Nie, ja to zrobi. - Chwycia torebk tak szybko, e podnoszc j, a si zachwiaa. Chcia j podtrzyma. - Wszystko w porzdku, nie trzeba. - Wycigna rk, eby przytrzyma si ktrego ze strojw. Jak na zo ubrania rozstpiy si niczym Morze Czerwone, ona za poleciaa na podog. - Aaa! - Mam pani! - Zapa j za rkaw. Trach. Runa w d, on za zosta z rkawem w doni. Merde. Pochyli si nad ni. - Nic pani nie jest? - Spdnica podjechaa jej do gry, odsaniajc ksztatne nogi. Nic nie mg poradzi na to, e wyobrazi je sobie oplecione wok swojego pasa. Albo szyi. - Naprawd Jean-Luc Echarpe to pan? - spytaa. - Oui. Jkna i zakrya twarz domi. - Ma pan moe piwnic, do ktrej mogabym si wczoga i schowa na jakie pidziesit lat? Tak si akurat skadao, e mia, i kusio go, eby j tam zaprosi. Z pewnoci potrafiaby mu umili dugie wygnanie. Ale nie mia prawa wizi miertelniczki tylko dla wasnej przyjemnoci. Usiad obok niej na pododze. - Nie ma si czego wstydzi. - Jestem zaenowana. Niech mnie pan po prostu zabije. Zachichota. - Prosiem dzi ju o to samo. Jestemy troch za bardzo melodramatyczni, non? - Powiedziaam o panu kilka okropnych rzeczy. -Opucia rce. - Naprawd strasznie mi przykro. - Niech mnie pani nie przeprasza za szczero. To mi si podoba. W wiecie mody niewielu ludzi sta na szczero. Usiada i skrzywia si na widok tego, co stao si z jej spdnic. Szybko j poprawia. - Nie rozumiem, jak moe by pan taki przys... mody. Projektowa pan stroje dla Marilyn Monroe! Omal nie nazwaa go przystojnym? Umiech jednak mu zblad, kiedy si zorientowa, e nadszed czas kamstwa. Zut. A ona bya z nim taka szczera! - Jestem... synem pierwszego Jeana-Luca Echarpe'a. Moe mnie pani nazywa Jean, eby nie myli z ojcem. - Och! To wspaniae, e odziedziczy pan jego talent. Jean-Luc wzruszy ramionami. Nie znosi oszustw. Dlatego zwykle wola towarzystwo wampirw. Wszelkie zwizki ze miertelnikami wymagay mnstwa kamstw, zwaszcza teraz, gdy mia si ukrywa. Wrczy Heather urwany rkaw. - Przykro mi, e si rozdaro. - Nie ma sprawy. - Schowaa go do torebki. - Tak jak pan mwi, kiepski materia. - Rozejrzaa si po pomieszczeniu i rozpromienia si. - Nie mog uwierzy, e siedz w prawdziwej pracowni krawieckiej ze synnym projektantem! Umiechn si, wstajc. - Przyjdzie pani w poniedziaek do pracy? - Wycign do, eby pomc jej si podnie. - Och, no pewnie! Dla mnie to marzenie, ktre stao si rzeczywistoci. - Pooya rk na jego doni. Podcign j tak szybko, e uderzya o jego pier. Natychmiast otoczyy j jego ramiona. Popatrzya licznymi oczami do gry. Taka ciemna, soczysta ziele. Sysza, jak przyspieszyo jej serce, kiedy znalaza si w jego objciach. Podobao mu si to. - Wiesz, jaka jeste pikna? Pokrcia gow. Najwyraniej by te w stanie odj jej mow. Podanie buzowao mu w yach. Bya taka ciepa i sodka. Musia jednak przesta, zanim oczy zaczn mu pon czerwieni. Stanowia zbyt wielk pokus, on za zawsze pilnowa si, eby unika prawdziwych zwizkw. Uwolni j z obj. - Obawiam si, e mog pani zatrudni tylko na dwa tygodnie. Kiedy zamkn sklep, jedynym miertelnikiem w rodku bdzie jego stranik Pierre. - Rozumiem. - Cofna si, a twarz jej posmutniaa. -Zdaj sobie spraw, e nie mam adnego dowiadczenia. No i bd musiaa wrci od wrzenia do szkoy. - Boi si pani, e zauwa pani braki? Rumieniec, jakim pokrya si w odpowiedzi, wiadczy o tym, e poruszy czu strun. Podejrzewa, e pod za-dziornoci kryje si otcha niepewnoci siebie. Rozpozna ten wybieg, bo sam si do niego ucieka. Ale dlaczego Heather Westfield miaaby by niepewna siebie? Czyby kto prbowa zgasi jej ducha? Jeli tak, to poczu nagle nieprzepart potrzeb, eby rbn tego kogo pici w twarz. -Wcale nie spodziewam si, e bd z pani niezadowolony. Wrcz przeciwnie. Mogoby si okaza, e bybym zadowolony a nadto. Za bardzo kusioby go, eby j zatrzyma, by zagodzia samotno jego wygnania. Przekna gono lin. - Mam te zasad, ktrej jestem wierny. Nigdy nie wi si uczuciowo z ludmi, ktrych zatrudniam. Bez wzgldu na to, jak bardzo mnie pocigaj. - Pozwoli sobie powdrowa wzrokiem po jej pontnym ciele. - Mj Boe - wyszeptaa. Cofna si jeszcze o krok. -Ja... ja wcale nie szukam... Nie jestem gotowa... To znaczy ja... - Czyby temat zwizku odj pani mow? - Raczej przerazi. - Skrzywia si. - Och, nie chodzi o pana. Tylko w ogle. Rok temu musiaam przej przez nieprzyjemny rozwd i... Podnis rk, eby j uciszy. - Bd grzeczny. - Umiechn si powoli. - A pani? - Oczywicie. Zawsze jestem... grzeczna. - Sprawiaa wraenie odrobin nieszczliwej z tego powodu. Czyby potajemnie chciaa by niegrzeczna? Znowu zalaa go fala podania. Zacisn pici, eby nie pochwyci jej w ramiona. Mino tyle czasu, odkd... Odepchn od siebie t myl. miertelniczki musi zostawi w spokoju. Nauczy si tego w najbardziej bolesny sposb. Ruszya midzy wieszakami, delikatnie dotykajc po drodze ubra. - wietne.

Zatrzymaa si przed narczem paskw ze skry, mosidzu i srebra. - Pierwszy raz zaprojektowaem paski. - Podszed bliej. Tylko miertelne modelki mogy nosi paski ze srebrem. Simone i Inga trzymay si z dala od wszystkiego, co mogoby poparzy ich delikatn skr. - Co pani o nich myli? - liczne. Zwaszcza te due, masywne, do noszenia na biodrach. Stuk. Arcyczuy such Jeana-Luca wyapa dwik. Unis do i Heather zamilka z pytaniem w oczach. Odgos krokw i kolejny stuk. Nie sysza skrzypnicia drzwi. Tylko kto, kto zna kombinacj, mg je otworzy. Gdyby teleportowa si tu jaki wampir spoza budynku, uruchomiby si alarm. A zatem ten kto musia si teleportowa ze rodka. Jego przyjaciele zawoaliby go, istniao wic prawdopodobiestwo, e go nie by przyjacielem. Jean-Luc przyoy palec do ust, nakazujc Heather milczenie. Zrobi kilka ostronych krokw w stron rodka pracowni. Zerkn midzy ubraniami a dugim prtem, na ktrym wisiay. I oto tam by. Staruszek z lask. Stuk. Stawia lask na drewnianej pododze, po czym przesuwa stopy do przodu. Wci by przygarbiony, jego twarz pozostawaa w ukryciu. Jean-Luc pocign nosem. Zapach Heather, wyranie miertelny, mia za plecami, niczego jednak nie czu od nieznajomego. Starszy mczyzna zatrzyma si, po raz ostatni stukajc lask. - Wiem, e tu jeste, Echarpe. Jean-Luc zesztywnia. Mon Dieu, to Lui! Nie widzia swojego najgorszego wroga od ponad stu lat. - Jestem cierpliwym czowiekiem. Wiedziaem, e z czasem staniesz si mniej ostrony. I oto prosz, nieuzbrojony, bez swoich ukochanych stranikw. - Staruszek powoli wyprostowa krgosup. - Nie sposb byo ci dosign w Paryu. Dniem i noc otoczony przez p tuzina ochroniarzy. - Unis brod. Echarpe zaczerpn gboko tchu, gdy zobaczy oczy mczyzny. Przez wieki Lui przyjmowa rne tosamoci i zawsze stara si wyglda inaczej. Z wyjtkiem oczu. Te pozostay ciemne, zimne i pene nienawici. Jean-Luc ostronie wycofa si do Heather, podczas gdy Lui cign dalej swoje przechwaki. - Popenie swj ostatni bd, Echarpe. Przybywaem na otwarcie kadego twojego magazynu, ty jednak pozostawae w ukryciu jak tchrz, ktrym jeste. Teraz wreszcie si zjawie. To twj ostatni wystp. Jean-Luc dotar do Heather i unis palec do ust. Pokiwaa gow, patrzc z niepokojem. Wyszepta jej do ucha: - Nie pozwl, eby ci zobaczy. Uciekaj cicho tylnymi drzwiami. Biegnij! Otworzya usta, eby zaprotestowa, ale powstrzyma j, przyciskajc palec do jej warg. Id ju!", powiedzia bezgonie. Pchn j delikatnie w stron koca przejcia midzy wieszakami. - Wychod, ty tchrzu! - krzykn Lui. - Postanowiem z tob skoczy raz na zawsze. auj, e nie bd mg ci trzyma i torturowa, ale Casimir zaproponowa olbrzymi sum. Nie mogem odmwi. Jean-Luc pomaszerowa midzy stojakami na rodek pracowni. - Zut alors, mylaem, e nie yjesz. Ale to bez znaczenia, bo i tak zaraz bdziesz trupem. - By lepszym szermierzem ni Lui, niestety nie mia przy sobie broni. Wysa psychiczn wiadomo na zewntrz. - Sysz - szydzi Lui - jak skomlesz, eby przybyli przyjaciele i ci uratowali. Jean-Luc wyszed na otwart przestrze. - Sam staczam swoje bitwy. Powiedz, ile czasu zajo ci przyjcie do siebie po naszym ostatnim spotkaniu? Jeli mnie pami nie myli, wypruem z ciebie flaki. Z warkniciem Lui odkrci gak w swojej lasce i wycign z drewnianej pochwy cienki miercionony floret. Odrzuci pochw na bok, a ta upada z oskotem na podog. - Twoi przyjaciele przybd za pno. - Zaatakowa. Jean-Lui skoczy w bok, chwyci najbliszy manekin i zamachn si nim, eby odeprze pierwsze natarcie. Lui ci ostrzem, pozbawiajc manekin gowy. - Ach, wracaj sodkie wspomnienia Wielkiego Terroru. - Zamachn si znowu, rozprawiajc z tuowiem. Jeanowi-Lucowi do obrony pozostaa tylko noga manekina. Przynajmniej w rodku miaa metalowy prt. Za chwil bdzie tu Robby z prawdziw szpad. Zrobi unik, syszc nad sob furkot, gdy floret tamtego przeci powietrze. Rzuci si w prawo, postawi nog manekina na pododze i odbijajc si od niej jak od tyczki, wskoczy na st krawiecki. Lui zakoysa si na nogach, ale Jean-Luc ju wyldowa na pododze daleko za kracem stou. I gdy Lui ruszy w prawo, eby go pochwyci, on te przesun si w prawo. Mgby przytrzyma tak nieprzyjaciela, taczcego wok stou, pki nie pojawi si Robby ze szpad. Zdyli zrobi jedno okrenie, kiedy Jean-Luc zauway ruch za Luim. Zamar. Heather podkradaa si do wampira uzbrojona jedynie w narcze paskw. Co ona sobie myli?! Nie odway si krzykn, eby j powstrzyma. To by zaalarmowao Luiego, ktry natychmiast pchnby j floretem. Merde\ Zrobi min i ruchem gowy kaza jej, eby si, do diaba, wynosia. Zignorowaa go, skupia wzrok na Luim. Jedyne, co Jean-Luc mg zrobi, to odcign uwag wroga. Pobieg na rodek sali i wymachujc nog manekina, wcign Luiego w potyczk. Kawaki gipsu poleciay w powietrze, gdy Lui zacz rba marn bro przeciwnika. - Przesta! - zdeterminowana Heather zamachna si paskami na Luiego. Lui zesztywnia, gdy srebro trafio go w ty gowy i kb dymu unis si do gry. Odwrci si do Heather z twarz wykrzywion grymasem blu. - Ty poda suko! - Podnis bro. - Heather, uciekaj! Jean-Luc skoczy do przodu i z caej siy waln Luiego w gow nog manekina. Metalowy prt sprawi, e Lui potkn si i polecia w bok. Floret z brzkiem upad na podog. Jean-Luc zanurkowa po bro i zaraz odskoczy, kiedy Heather po raz kolejny zamachna si na Luiego. - A masz, kanalio! - Oczy jej byszczay z podniecenia. Wampir podnis rk, eby ochroni gow, i srebro z sykiem opado na jego do. Zaskwierczaa nieosonita skra. Drzwi wejciowe otworzyy si z hukiem i do rodka wbiegli Angus i Robby z wycignitymi mieczami. Robby rzuci Jeanowi-Lucowi jego szpad. Echarpe zapa bro i odwrci si do Luiego. Bastard zdy si wycofa i ukry wrd stojakw z ubraniami. Ktem oka Jean-Luc zauway, e Angus wlizguje si midzy wieszaki. Wyranie zamierza zaj ajdaka od tyu. Jean-Luc wrczy floret Luiego Heather. - Jeli bdzie ci ciga, nie wahaj si go uy. Pokiwaa gow, jego oczy napotkay jej wzrok. Serce

mu zwolnio. Mon Dieu, w co on j wplta! - Wrc po ciebie, Echarpe - oznajmi Lui. - Ale najpierw zabij twoj kobiet. Bdzie jak za dawnych czasw, non? - To nie jest moja kobieta! Zostaw j w spokoju! - Ach, ale widz, e ci na niej zaley. Ciekawe, czy bdzie rwnie przychylna, jak twoja ostatnia kochanka. - Cholera. - Jean-Luc ruszy w stron stojakw. - Pilnuj jej! - krzykn do Robby'ego i puci si biegiem midzy wieszakami. Zauway, e Angus zblia si z przeciwnej strony. Zacz gorczkowo rozsuwa ubrania w poszukiwaniu Luiego. - Szlag by trafi - mrukn Angus. - Musia si teleportowa. Rozejrz si jeszcze. - Znikn z wampirz prdkoci. - Masz go?! - zawoaa Heather. - Nie. Uciek. - Jean-Luc wrci na rodek pracowni. Wcieky i sfrustrowany, smagn szpad powietrze. Oczy Heather si rozszerzyy. Robby chodzi dokoa niej, ciskajc w rku miecz. - Musz przeszuka teren. Natychmiast. Echarpe pokiwa gow. - Le. Robby pogalopowa do francuskich drzwi i wybieg na zewntrz. Jean-Luc wzi gboki wdech. - Jeste caa? - Zdaje si, e tak. - Heather rzucia pasy i floret Luiego na st krawiecki. - Ale nie rozumiem, co si dzieje. O co chodzi z tymi szpadami? I dlaczego kto miaby chcie zabi projektanta?To duga historia. - I bolesna. - Lepiej by byo, gdyby ucieka, tak jak mwiem. - Chciaam, ale kiedy zobaczyam, e rusza na ciebie ze szpad, a ty masz tylko manekina... Sama nie wiem. Powinno mnie to przerazi, ale cae ycie si baam i mam ju do. No i cay ten gniew si ze mnie wyla. Wcieko na siebie, e jestem takim miczakiem. Zo na byego za to, e okaza si takim dupkiem. Po prostu musiaam co zrobi. I... i byam cakiem nieza! Jean-Luc uj jej do. Podejrzewa, e niewiara we wasne siy to sprawka jej eksma. Ale walczya z tym i jego serce przepeniaa duma. - Bya bardzo dzielna. By moe uratowaa mi ycie. Policzki jej si zarowiy. - Nie sdz, eby to bya moja zasuga. wietnie sobie radzie. Kim by ten facet? - Nie wiem, jak ma naprawd na imi. Ja go nazywam Lui. - Louie? - Non, Lui. Zmarszczya brwi. - To wanie powiedziaam. Jean-Luc westchn. - Lui to po francusku on". To zabjca o wielu imionach. Jacues Clement, Damiens, Ravaillac. Morduje ludzi i czerpie rozkosz z zadawania mierci. Jej rce zadray. - Dlaczego chce ci zabi? - Bo od wie... wielu lat prbuj go powstrzyma. Raz mi si udao i od tamtej pory chce, ebym cierpia. - cisn jej do. - Heather, z przykroci musz stwierdzi, e znalaza si w niebezpieczestwie. Twarz jej poblada. - Tego si obawiaam. Myli, e jestem... - Uwaa ci za moj kochank. Uwolnia rk z ucisku. - Lepiej wic, ebym trzymaa si z dala. Zdaje si, e po tym wszystkim nie mog tu pracowa. - Au contraire, powinna tu pracowa! Mam ochron, ktra zaopiekuje si te tob. Waciwie powinna tu zamieszka, dopki nie... zajmiemy si Luim. - Nie mog tu zamieszka. Mam dom w Schnitzebergu. - Musisz. Lui zabi ju dwie kobiety. Heather przekna lin. - Twoje przyjaciki? - Tak. Przykro mi, e ci to spotkao. Ostrzegaem, eby mu si nie pokazywaa. Skrzywia si. - Powinnam bya zrobi tak, jak mwie. - Ale wtedy mgbym ju nie y. Prosz, pozwl, ebym ci chroni, Heather. Jestem ci to winien. - Nie mog tu zosta. Moja crka... - Non. - Jean-Luc poczu, jakby kto go zdzieli w odek. - Masz crk? - Tak. O Boe! Mylisz, e ona te jest w niebezpieczestwie? Echarpe z trudem przekn lin. Przed oczami przemkny mu obrazy okaleczonych cia. Yvonne w 1757 roku i Claudine w roku 1832. Nie zniesie znowu tego blu i poczucia winy. - Nie bj si. Ochroni was obie.

Rozdzia 4
Powinna bya si domyli, e nie jest doskonay. Kady mczyzna tak cudowny jak Jean-Luc Echarpe musia mie kilka zasadniczych wad. Wada numer jeden: uparty jak osio. Kiedy min pierwszy szok, Heather odrzucia propozycj ochrony ze strony projektanta. Wyglda na zaskoczonego, zaraz jednak znowu oznajmi swoje zamiary, jak gdyby tym samym ustanawia prawo. Po szeciu latach maestwa ze wirem, ktry maniacko j kontrolowa i ustala zasady dotyczce wszystkiego, nawet tego, jak bielizn moe sobie kupowa, aprobowane przez niego biae baweniane majtki wci budziy w Heather panik. Musiaa ucieka przed dominujcymi mczyznami. Potrzebowaa te nowej bielizny - czego dzikiego, co symbolizowaoby jej nowo odkryt odwag. Dziki Bogu po drodze do domu miaa ogromny sklep dyskontowy. Gdzie indziej taka niezalena laska jak ona mogaby kupi koronkow bielizn i naboje do strzelby za jednym zamachem? - Panie Echarpe, doceniam pask askaw propozycj, ale naprawd nie potrzebuj obrocy. - Ruszya w stron zamknitych drzwi. - Jeli tylko mnie wypucisz...

- Chwileczk. - Skrzywi si, spogldajc na drzwi. -Nie sdz, eby zdawaa sobie spraw z tego, jak niebezpieczny jest Lui. Wrrr. Ten facet nigdy si nie poddaje. - Nie sdz, eby by a tak niebezpieczny. Wyranie zmik, kiedy go zdzieliam paskami. A ty walczye z nim poamanym manekinem. Jak na takiego okrutnego otra atwo da si pokona. - Wcale nie byo atwo! Tak ci si tylko wydawao, bo jestem najlepszym szermierzem w Europie! Wada numer dwa: przerost ego. Cho w tej kwestii musiaa troch wyluzowa. Nigdy jeszcze nie spotkaa mczyzny, ktry nie cierpiaby na t przypado. - Moe wy tam, w Europie, wci jeszcze walczycie na szpady, ale my tu, w Teksasie, korzystamy z broni palnej. Gdybym miaa ze sob strzelb, Louie byby ju w drodze do kostnicy. Jean-Luc cign brwi w grymasie nagego niezadowolenia. - Twierdzisz, e lepiej by sobie z nim poradzia ni ja? - Na pewno bardziej ufam strzelbie ni jakiemukolwiek mczynie. - Ale ja prbuj ci ocali! - I dziki Bogu jestem ocalona. Alleluja! A teraz otwrz drzwi i mnie wypu. Oczy mu si rozszerzyy, wyglda na rozgniewanego. - Nie mog pozwoli ci odej, dopki si nie zgodzisz, ebym ci chroni. - No to przygotuj si na dugie czekanie, bo wcale nie zamierzam si godzi. - Niewdziczna kobieto! - Arogancki mczyzno! Serce walio jej jak oszalae. Dobry Boe, to byo rwnie ekscytujce, jak rozkwaszenie ciasta na twarzy byego ma. Prawd mwic, nawet bardziej. Ciasto byo aktem desperacji skaonym smutn wiadomoci, e ich maestwo to poraka. To za bya cudowna deklaracja niepodlegoci. Heather nigdy nie czua si silniejsza ani bardziej nieustraszona. Wysmaganie Louiego pasami sprawio, e czua si jak Wonder Woman. I bardzo jej si to podobao. - Mio mi byo pana pozna, Echarpe. I doceniam ofert pracy. Ale w tych okolicznociach mam wraenie, e dla nas obojga lepiej bdzie, jeli si ju nie spotkamy. - Odwrcia si, dumna ze swojej przemowy, i pomaszerowaa w stron drzwi. Przeklestwa mamrotane za jej plecami sprawiy, e si umiechna. - Otwrz tylko... Drzwi otworzyy si gwatownie i do pracowni wpad tum ludzi. - Rycho w czas - zagdera Jean-Luc. Szkot w kilcie zatrzasn drzwi i opar si o nie plecami. Surowy wyraz twarzy i dugi miecz w doni wiadczyy, e nie ma z nim artw. Pene godnoci wyjcie Heather przepado. A nawet wicej ni przepado. Znalaza si w puapce. Jakim cudem Jeanowi-Lucowi udao si wezwa wsparcie. Wada numer trzy: bardziej ni uparty. Wrcz nieustpliwy. Przedstawi Heather swoim przyjacioom, ona jednak ledwo zwrcia na nich uwag. To byo cholernie frustrujce. Zanadto frustrujce. Ciko walczya, eby nauczy si troszczy o sam siebie i swoj crk Bethany. Czua, e gdyby teraz pozwolia temu mczynie, eby j chroni, byby to gigantyczny krok wstecz. A mimo to musiaa przyzna, e Echarpe pocztkowo sprawia wraenie czarujcego. Heather bardzo pochlebiao, e uwaa j za atrakcyjn. Ona z ca pewnoci uznaa go za pocigajcego, zanim ujawni si jego kompleks Napoleona. Zaproponowa jej prac marze. Szanse takie jak ta nie trafiay si czsto, dlatego fakt, e musiaa j zaprzepaci, doprowadza Heather do szalestwa. Czy zareagowaa zbyt gwatownie, bo nacisn nieodpowiedni guzik? Naprawd by apodyktyczny, ale w kocu straci dwie przyjaciki. Jego desperacja bya zrozumiaa. Ten facet chcia by bohaterem. Czy to tak le? Tylko co ona o nim wiedziaa? Jeliby sdzi czowieka po przyjacioach, Jean-Luc powinien by oddany i lojalny. Tacy wanie wydawali si jego przyjaciele. Prosz, oto wysoki, powany mczyzna, Roman Dragon-cotam, z jasnowos on i synkiem. Kolejny facet, Gregori, duo si mieje. Dwch Szkotw o nazwisku MacKay. Moe bracia. Ten, ktry mia na imi Robby, wci pilnowa drzwi. Drugi, Angus, mia pikn on, brunetk o imieniu Emma. Waciwie jak si zastanowi, to wszyscy byli wyjtkowo urodziwi. - Jestecie modelami? - spytaa Heather, kiedy mczyni pospiesznie odcignli Jeana-Luca, zostawiajc j z kobietami i dzieckiem. Shanna rozemiaa si, podrzucajc synka w ramionach. - Ale skd. Ja jestem dentystk, mj m wacicielem Romatech Industries, a Gregori to jeden z jego wiceprezesw. Angus jest szefem MacKay Security and Investigation. - Och. - Heather zerkna w stron drzwi. Robby wci sta na stray. Na razie nie moga si std ruszy. Emma umiechna si do niej. - Bardzo dzielnie walczya. - Dziki. - Dosza do wniosku, e skoro jest ju uwiziona, rwnie dobrze moe sprbowa zdoby troch wicej informacji. - Co wiecie o Louiem? Shanna poprawia pulchnego malucha na biodrze. - To smutna historia. Przeladuje Jeana-Luca ju od duszego czasu. - Angus wyjani mi co nieco po drodze - wczya si Emma z leciutkim brytyjskim akcentem. - Lui zamordowa dwie przyjaciki Jeana-Luca. - Ale ja nie jestem jego dziewczyn - mrukna Heather. - Poznaam go dopiero dzi wieczorem. - To bez znaczenia - powiedziaa Emma. - Dopki Lui myli, e jestecie par, bdziesz dla niego celem. - Dobrze rozumiem twoj niech, eby przyj pomoc Jeana-Luca - przyznaa Shanna. - Mnie te kiedy Roman musia chroni. To byo jeszcze przed lubem. Heather zerkna na zbitych w grupk mczyzn po drugiej stronie pracowni. Szeptali o czym gorczkowo. Bardzo przystojne zgromadzenie, byo w nich jednak co dziwnego, co niepokojcego. - Troch czasu mi zajo, zanim lepiej poznaam Romana - cigna Shanna. - Rozumiem wic twj opr przed zaufaniem nieznajomemu, ale znam Jeana-Luca ju dwa lata i wiem, e to facet, na ktrym absolutnie mona polega. Najsodszy z moliwych. Zawsze by bardzo opiekuczy wobec Romana i mnie. - Mnie te uratowa - dodaa Emma. - To najlepszy szermierz w Europie. - Tak, syszaam. - Heather westchna.

Jego przyjaciele troch przesadzali. Spojrzaa na Echarpe'a. Cakiem sprawny facet, bez wtpienia. Mia ciao atlety i sama widziaa, jak szybki i pomysowy by w dziaaniu. Elegancki smoking nie mg ukry otaczajcej go aury siy - wida byo, e to grony przeciwnik. W smokingu wyglda po prostu jak James Bond. A James Bond zawsze na kocu zdobywa liczn dziewczyn. Serce jej si cisno. Boe dopom, chciaa by t licznotk. Wada numer cztery: zbyt olniewajcy. Nie sdzisz, e jest przystojny? - szepna Shanna. Heather a podskoczya. A niech to! Zostaa przyapana na tym, jak poera go wzrokiem. Emma posaa jej porozumiewawczy umiech. Nawet dziecko na biodrze Shanny zamiao si razem z mam. - W porzdku, niele si prezentuje. Ale to nie znaczy, e potrzebuj jego pomocy - zaprotestowaa Heather. -Sama potrafi o siebie zadba. Umiech Emmy zblad. - Nie wiesz, jak straszny jest Lui. - Facet zwia, kiedy tylko straci przewag. Wcale nie jest a tak twardy. Emma zniya gos. - Zaryglowane drzwi go nie powstrzymaj. Potrafi przenikn do twojego domu, kiedy tylko zechce. Nie usyszysz go. Umie pojawia si w dowolnej chwili znienacka za plecami. Rozpata ci gardo, zanim zdysz si zorientowa. Heather przekna lin i zwalczya gwatown potrzeb, eby si obejrze przez rami. Cholera, prbuj napdzi jej stracha. - Nie moe by a tak straszny. Przecie nie jest tak, e facet moe si pojawia i znika wedug wasnego widzimisi. Mwicie o nim, jakby to bya istota nadprzyrodzona, jaki nocny potwr! - Jej sowa gonym echem rozniosy si w cichej nagle sali. Grupka mczyzn odwrcia si i wszyscy spojrzeli na ni. Twarz Heather obla rumieniec. Nawet w liceum Guadalupe nigdy nie zdarzyo jej si przycign a tak powszechnej uwagi. Cisza przeduaa si, mczyni wymienili spojrzenia. Emma i Shanna popatrzyy po sobie, po czym wybuchny miechem. Maluch zapiszcza i zamacha rkami w stron Heather. - Chce, eby go wzia na rce - powiedziaa Shanna, podajc jej dziecko. Chopiec chwyci Heather za wosy, przywoujc sodkie wspomnienie niemowlctwa Bethany. Umiechna si, patrzc na jego pucoowate czerwone policzki i jasne niebieskie oczy. - Cudny. Jak ma na imi? - Constantine - odpara Shanna. - Syszaam, e masz crk. Heather wiedziaa, do czego to zmierza. Zamierzaj wykorzysta jej creczk, eby wzbudzi w niej poczucie winy i skoni do przyjcia propozycji Jeana-Luca. - Czteroletni. I potrafi ochroni nas obie. Zostaa mi strzelba po ojcu. Shanna zrobia kwan min. Trzymasz bro w domu, w ktrym jest dziecko? Heather zacisna zby. Niczego nie traktowaa z wiksz powag ni bycia dobr matk. - Nie jest nabita. Oczywicie teraz bd musiaa kupi naboje. Oczy Emmy zawieciy si z aprobat. - Umiesz strzela? - Tak. Ojciec nauczy mnie, jak bezpiecznie obchodzi si z broni. By specjalist. - Co si z nim stao? - spytaa Shanna. - Zosta... zastrzelony. Shanna si skrzywia. - Na subie - dodaa Heather. - By miejscowym szeryfem. - Niestety, to tylko dowodzi, e nawet najlepszych zawodowcw mona zabi - stwierdzia Emma. - Potrzebujesz pomocy, eby ochroni crk. Nie bdziesz w stanie zachowa czujnoci dwadziecia cztery godziny na dob. - Fidelia te ma bro. Shanna gwatownie wcigna powietrze. - Pozwalasz, eby czteroletnie dziecko miao dostp do broni? - Ale skd! - oburzya si Heather. - Nigdy bym si nie zgodzia na adn bro w pobliu mojej crki. - Przygryza warg. To nie bya do koca prawda. Fidelia jasno daa do zrozumienia, e nigdzie si nie rusza bez swoich pistoletw. - Fidelia to niania Bethany i stara przyjacika rodziny. Mieszka z nami. Zrobiaby wszystko, eby nas obie ochroni. - Czyli masz w domu dwie kobiety, ktre potrafi strzela? - spytaa Emma z umiechem. - Moe chciaaby mie trzy? Shanna rozcigna usta w umiechu. - wietny pomys! - Jaki? - Heather posadzia sobie maego Constantine'a na biodrze. - Mylisz, e Angus nie bdzie mia nic przeciwko? -Shanna pochylia si w stron Heather, ciszajc gos. - To nowoecy. - Jestemy maestwem ju od roku, wic nie sdz, eby kilka nocy osobno Angusa zabio - zaprotestowaa Emma. - Co o tym mylisz, Heather? - To bardzo mie, e chcesz pomc, ale... - Heather skrzywia si, kiedy dziecko pocigno j za wosy. - Jestem wiceszefem MacKay Security and Investi-gation - wyjania Emma. - Pracowaam te wczeniej dla MI6 i CIA, byabym wic bardzo dobrym ochroniarzem. To zrobio na Heather wraenie. - Naprawd doceniam twoj propozycj, ale mam ograniczone fundusze i... - Bezpatnie - przerwaa jej Emma. - Jean-Luc pomg nam z Angusem, kiedy mielimy kopoty. Jestem jego du-niczk. To idealne rozwizanie - podsumowaa Shanna. Constantine znowu pocign Heather za wosy, spojrzaa wic na niego. Oczy dziecka przykuy jej uwag. - W cigu dnia jestem... zajta, ochraniaabym was tylko nocami - cigna Emma. - Ale dziki temu ty i niania mogybycie si przespa, eby za dnia lepiej si broni. - Rozumiem. - Do serca Heather, gdy tak patrzya na umiechajce si do niej dziecko, zacza si powoli przescza akceptacja. - Dzikuj, Emmo. Jestem bardzo wdziczna, e chcesz mi pomc. - wietnie! Powiem panom, co zdecydowaymy, a potem moemy i. - Pomaszerowaa do grupki mczyzn. Constantine uwolni wosy Heather z ucisku. - Moesz mnie ju postawi.

Zamrugaa. Dziecko powiedziao to niewiarygodnie wyranie. Jego oczy byszczay niezwyk inteligencj. Postawia maego na ziemi. - Ile ma? - Siedemnacie miesicy - odpara Shanna. Heather patrzya, jak powoli idzie do matki. - Niezwyky z niego maluch. Shanna umiechna si z dum. - O tak, niezwyky. Trzydzieci minut pniej Heather parkowaa swoj p-ciarwk na podjedzie przed domem w Schnitzelbergu. - Uroczy dom. - Emma otworzya drzwi od strony pasaera, eby wysi. - Mam go po rodzicach. Heather kochaa stary dom w stylu krlowej Anny, z duym gankiem i bujan hutawk. Kochaa zdobienia wok ganku i balkon na pitrze. Najbardziej jednak podobao jej si to, e swoj crk moga wychowywa w domu, w ktrym sama dorastaa. Chwycia torebk i torb z zakupami, w ktrej znajdowaa si nowa koronkowa bielizna oraz naboje do strzelby. Emma nie mrugna nawet okiem na sklep dyskontowy, w zwizku z czym Heather natychmiast j polubia. - Tdy. - Ruszya w stron schodw przed frontowymi drzwiami. Emma przewiesia swoj torb przez rami i obrzucia wzrokiem podwrko przed domem. - Nie ma piwnicy? - Pochylia si, eby si lepiej przyjrze. - adnej? - Chciaabym, eby mia. Przydaoby si troch dodatkowego miejsca. Otworzya zamknite na klucz drzwi. Ze rodka dobiegy j dwiki telewizora. Moe Fidelia jeszcze nie pi. Emma zmarszczya brwi, wchodzc na ganek. - Dom jest uroczy, ale podatny na atak. Czyj pokj ma balkon? - Mj, ale okna i drzwi s zamknite. Nie zrobio to na Emmie wraenia. - Pozwl, e wejd pierwsza. Heather podskoczyo serce. - Mylisz, e Louie tu jest? - Z niepokojem pomylaa o creczce. - Wol nie ryzykowa. - Emma wyszukaa w torbie kij 0wesza do rodka. Kij? Cichszy ni strzelba, ale Heather wtpia, czy bardziej skuteczny. Podya za gociem i zamkna za sob drzwi. Emma zajrzaa do pokoju i wyszeptaa: - Czy to Fidelia? Heather zerkna do rodka. Fidelia drzemaa na kanapie, a telewizor rycza na cay regulator po hiszpasku. - Tak. Salon wychodzi na jadalni, ktra wydawaa si pusta. Emma przelizgna si obok schodw na tyy i skierowaa w stron wahadowych drzwi prowadzcych do kuchni. Heather nie starczyo cierpliwoci. Musiaa wiedzie, czy z Bethany wszystko w porzdku. Popdzia schodami na gr do pokoju crki. Nocne wiato ledwie owietlao rowe re, ktrymi Heather za pomoc szablonu ozdobia cian wok okien. Za dnia biae koronkowe firanki przepuszczay soce, teraz jednak aluzje byy opuszczone. Mina ogromny domek dla lalek i wiklinowy wzek i na palcach podesza do ka przykrytego narzut z Sunbonnet Sue, ktr uszya jej matka. Torebk i torb z zakupami upucia w nogach. Stopy jej creczki sigay tylko do poowy materaca. U wezgowia na poduszce leay rozrzucone rudoblond loki. Ten widok zawsze ciska Heather za serce. Odgarna wosy creczki na bok, odsaniajc delikatny policzek. Gdyby nie udao jej si zrealizowa adnego marzenia, gdyby nigdy nie moga projektowa ani zobaczy Parya, nie byaby to wielka strata, bo ju udao jej si stworzy najdoskonalsze arcydzieo. - Ochroni ci, kochanie. Podesza do okna, eby sprawdzi, czy jest zamknite. - Nie uciekaj wicej ode mnie - wyszeptaa ledwo syszalnie Emma w drzwiach. Heather si odwrcia. - Musiaam si upewni, czy z moj crk wszystko w porzdku. Emma pokiwaa gow, wchodzc do rodka. - Parter jest czysty i pozostae pokoje na pitrze te. O rany, bya szybka. I skrupulatna. - Po drugiej stronie korytarza jest pokj gocinny. Moesz korzysta z niego do woli. - Dzikuj, ale nie trzeba. - Emma zarzucia torb wyej na rami. - Ca noc bd na nogach. - Wic si nie krpuj i bierz z kuchni, co chcesz. Heather musiaa przyzna, e duo atwiej bdzie jej zasn ze wiadomoci, e Emma czuwa. Dziki Bogu, e udao si unikn obecnoci Jeana-Luca Echarpe'a. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowaa, to kolejny dominujcy mczyzna. A sawny projektant? Pewnie przejrzaby jej szaf i wszystko wyrzuci. Albo, co gorsza, stanby i zacz si mia. Emma podesza do ka Bethany i wyszeptaa: - liczna. Heather pokiwaa gow. - Jest dla mnie wszystkim. - Rozumiem. - W umiechu Emmy czai si cie smutku. - Chciaabym obejrze strych. - Tdy. - Heather wysza na korytarz i pocigna za lin, eby rozoy drabink. - Potrzebujesz latarki? - Cakiem dobrze widz w ciemnoci. - Wdrapaa si na drabin. Chwilk spdzia na strychu, po czym zesza. -Czysto. Chciaabym jeszcze raz sprawdzi na zewntrz. - W porzdku. - Zoya drabin i pozwolia, eby z powrotem powdrowaa na poddasze. Emma zdya tymczasem zej po schodach i wyj, Heather postanowia wic przygotowa si do snu. Zabraa torebk i torb z zakupami z pokoju Bethany i posza do wasnej sypialni. Zasuna aluzje we francuskich drzwiach wychodzcych na balkon. Co za noc. Propozycja pracy od sawnego projektanta i miertelne zagroenie -wszystko w jeden wieczr. Odtworzya sobie w mylach ostatnie wydarzenia, przesuwajc krzeso spod biurka do szafy. Dlaczego miertelnie grony zabjca miaby nastawa na projektanta mody? Chyba e... Jean-Luc by kim wicej ni tylko projektantem. Otaczaa go tajemnicza aura agenta 007.

Z prychniciem odrzucia t nierealn teori. Midzynarodowy szpieg nie zainteresowaby si Schnitzelbergiem w Teksasie. Wdrapaa si na krzeso, wymacaa strzelb na najwyszej pce i zabraa ze sob na ko. Czy przypadkiem Jean-Luc nie wspomina, e Louie uywa te innych nazwisk? Cadillac? Nie, to byo co innego. Woya do komory dwa naboje. Moe gdyby si troch odprya, przypomniaaby je sobie. Zawsze miaa wietn pami. Zafundowaa Cody'emu, swojemu byemu mowi, najwikszy szok ycia, kiedy w sdzie powtrzya kad obelg i grob, ktre wypowiedzia pod jej adresem. Rozebraa si i woya ulubion zielon jedwabn piam. Uwielbiaa dotyk jedwabiu na nagiej skrze i to uczucie zawsze j uspokajao. Usiada na puszystej szeni-lowej narzucie, przytulia si do poduszki i zamkna oczy. Zabjca o wielu imionach. Nie Cadillac, ale Ravaillac. Jean--Luc powiedzia, e powstrzyma Louiego i e to dlatego tamten chce si na nim zemci. Jaki projektant mgby powstrzyma zabjc przed realizacj jego zbrodniczych planw? W gowie Heather wczya si muzyka z Jamesa Bonda. Nie, tak by nie moe. Wyobrania jej si rozszalaa. Uruchomia komputer i przysuna krzeso z powrotem do biurka. Wpisaa Ravaillac" w Google'a i usiada osupiaa. To byo bardziej szalone ni teoria z Jamesem Bondem. Francois Ravaillac zosta stracony w 1610 roku za zamordowanie krla Henryka IV. Cztery konie rozerway go na kawaki. Jezu, ciekawe, czy wystawili poczwrne wiadectwo zgonu. Jedno byo pewne, facet stanowczo by martwy. Nawet gdyby Louiemu udao si przey czterysta lat, nie mg by Ravaillakiem. No i zgodnie z zarzdzeniem francuskich wadz niesawnego nazwiska nigdy wicej nie mona byo wymawia. Na dole znajdowa si link do strony powiconej innemu zabjcy, Damiensowi. To nazwisko take wymieni Jean-Luc. Klikna w link. Robert-Francois Damiens prbowa zamordowa krla Ludwika XV w 1757 roku. Nie udao mu si, ale mimo to zdoby gwn nagrod - mier przez powiartowanie. I znw Francuzi zabronili wymawiania jego nazwiska. Poszukiwania Jacques'a Clementa przyniosy podobny rezultat. W 1589 roku zamordowa krla Henryka III. Dla Heather, nauczycielki historii, wszystko to byo fascynujce, ale te zbijao z tropu. Po prostu nie miao sensu. Albo Jean-Luc si myli, albo celowo kama, albo... dziao si tu co bardzo dziwnego. I tak na licie mankamentw Jeana-Luca pojawia si wada numer pi: skonno do niedomwie. Jak moga mu zaufa, skoro jego opowie nie miaa sensu? Rozlego si dyskretne pukanie, wic Heather szybko zminimalizowaa wyszukan stron. - Tak? Skrzypny drzwi i do pokoju zajrzaa Emma. - Chciaam tylko, eby wiedziaa, e wszystko w porzdku. Moesz si spokojnie zrelaksowa. Zabior si tu przed witem. - Dzikuj. - Fidelia si obudzia, wic jej powiedziaam, co si dzieje. Nalegaa, eby mi przepowiedzie przyszo. - Och, no tak. - Heather pokiwaa gow. - Stawia tarota kademu, kto przyjdzie do domu. To jej sposb na to, eby nas chroni. - To i pistolety? Ciekawe. - Emma zerkna na komputer. - Sprawdzasz poczt? - Tak. Zaraz si kad. - W porzdku. Zostaw, prosz, drzwi uchylone, ebym moga zajrze do ciebie w nocy. - Dobra. Poczekaa, a Emma wyjdzie, i odwrcia si z powrotem do komputera. Wpisaa w GoogIe'a Jean-Luc Echarpe" i znalaza kilka stron sprzedajcych jego stroje. Zignorowaa je, szukajc informacji osobistych. Znalaza zdjcie zrobione rok wczeniej, na pokazie w Paryu. Ciemne loki, niebieskie oczy, lady doeczkw w czarujcym umiechu. Jezu, czy ten facet mgby by jeszcze bardziej olniewajcy? Wracamy do wady numer cztery: zbyt przystojny. Znalaza najnowszy artyku, przekad z paryskiego Le Monde'a". Wszyscy zastanawiali si, jakim cudem Jean--Luc przez trzydzieci lat si nie postarza. Hm, musia dotyczy Jeana-Luca ojca. Ten Jean-Luc, ktrego poznaa, wyglda na zaledwie trzydziestk. Najwyraniej starszego Jeana-Luca nie widziano od kilku miesicy. Media podejrzeway, e podda si kolejnemu liftingowi twarzy. Heather znalaza te inny artyku, datowany na trzydzieci lat wczeniej. Przy nim rwnie byo zdjcie. Kurcz, facet na fotografii wyglda dokadnie tak jak ten, ktrego spotkaa dzi wieczorem. Bez sensu. Poszukaa daty urodzenia Jeana-Luca, ale nie udao jej si znale adnych informacji osobistych. Wada numer pi. Niektre kobiety aur tajemniczoci mogyby uzna za zalet, ale Heather, jeli chodzi o mczyzn, nie lubia niespodzianek. Cho byo to intrygujce... Dlaczego Jean-Luc miaby nazywa Louiego nazwiskami, ktre znikny wieki temu? I dlaczego po trzydziestu latach wyglda dokadnie tak samo? Chirurgia plastyczna czy...? Przemkn jej przez gow pewien pomys. Cakowicie szalony - bez wtpienia efekt pnej pory i jej nazbyt wybujaej wyobrani. To zawsze by jej ulubiony program telewizyjny - niemiertelni Highlanderzy, ktrzy yli przez stulecia i walczyli z odwiecznymi wrogami na miecze. Tumaczyoby to, dlaczego Jean-Luc i jego przyjaciele posugiwali si bia broni. I czemu Echarpe wspomina zabjcw yjcych przed wiekami. Mia nawet za przyjaci Highlanderw w kiltach. I kiedy tak wszyscy stali zbici w grupk po drugiej stronie pracowni, szepczc midzy sob, wygldali na goci, ktrych czy tajemnica. Czy Jean-Luc mg by niemiertelny? Heather prychna i wyczya komputer. Jej teorie staway si coraz mieszniejsze. Niemiertelny? Rwnie dobrze moga zacz wierzy w elfy i dobre wrki. Niestety, jeli chodzi o trolle, to na wasnej skrze przekonaa si, e istniej. Przez sze lat ya z przedstawicielem tego gatunku pod jednym dachem. Kiedy zesza na d po szklank wody, zauwaya, e telewizor jest wyczony. Usyszaa gos Fidelii z leciutkim akcentem. - Odwrcony Pustelnik moe oznacza, e doskwiera ci poczucie gbokiego osamotnienia. Nie wygldao na to, e chodzi o Emm. Heather zatrzymaa si w drzwiach do salonu. Otworzya usta. Nie, nie chodzio o Emm. Jean-Luc wsta. Smuka szpada opieraa si o fotel. Niebieskie oczy zamigotay, kiedy zauway piam Heather. - Wstpiem, eby ci zobaczy. Emma mnie wpucia. Podeszli j. Zacisna zby. Powinna bya wiedzie, e Emma jest po stronie tego faceta. - Gdzie Emma? - Na grze, pilnuje Bethany. - Fidelia mrugna do Heather. - Ten mody czowiek twierdzi, e jego obowizkiem jest chroni ciebie. Muy macho, prawda?

Jean-Luc si skoni. - Do usug. Heather powstrzymaa si przed gniewn ripost. Ten mczyzna nie przyjmowa do wiadomoci odmowy. Wracamy do wady numer jeden: uparty jak osio. A sposb, w jaki si ukoni, by starowiecki. Wyjtkowo starowiecki. Ciekawe, ile lat moe mie ten osio.

Rozdzia 5
Bya pikna, nawet kiedy si zocia. Jeana-Luca zachwycay skrzce si zielonym pomieniem oczy Heather. A to, w jaki sposb jedwabna piama opinaa piersi, te byo nie do pogardzenia. Spiorunowaa go wzrokiem i podpara si pod boki. Ten ruch sprawi, e jej biust leciutko podskoczyI. Nic nosia stanika. Jean-Luc zawsze mia oko do szczegw. - Jean-Luc - mrukna. - Nie spodziewaam si ciebie. - Prosz, mw mi Jean. Tak atwo byoby wsun rce pod jej piam i poczu w doniach sodki, mikki ciar. Przenis wzrok na twarz Heather i zauway zarumienione policzki. Wyowi zapach krwi napywajcej delikatnymi naczynkami do twarzy. Grupa AB. Gd sprawi, e Jeanowi-Lucowi cisn si odek, a ciao przeszy dreszcz podania. Na szczcie mia w samochodzie zapas syntetycznej krwi, ktra powinna zaspokoi potrzeb fizyczn. Powoli jednak zacz sobie uwiadamia, e drczy go inny gd - gd spowodowany latami abstynencji. To prawda, e brakowao mu seksu, ale chodzio te o co gbszego. Tskni za spenieniem, kojcym zadowoleniem, jakie daje poczucie emocjonalnej wizi z kochajc kobiet. Lui sprawi, e taka rado bya dla niego niemoliwa. Heather skrzyowaa rce i lnicy materia jeszcze mocniej napi si na jej piersiach. - Tylko mi nie mw, e zamierzasz spdzi tutaj noc. - Musz. Moim obowizkiem i zaszczytem jest ci chroni. - Jakie to romantyczne - odezwaa si Fidelia z kanapy i wychylia kwadratowe ciao, eby spojrze na stojc w drzwiach Heather. - Nie sdzisz? - Nie. - Heather popatrzya na ni, marszczc brwi. -Narzucanie si nie jest romantyczne. - On wcale nie prbuje ci uwie, chica. Po prostu chce ci chroni. - Zerkna na Jeana-Luca i oczy jej zamigotay. - W kadym razie tak twierdzi. Uwie j? Jean-Luc trzyma si z dala od miertelni-czek, odkd w 1832 roku zostaa zamordowana Claudine. Honor nie pozwala mu naraa kolejnej niewinnej kobiety na szalon zemst Luiego. Tylko e Lui zdy tymczasem doj do wniosku, e Jean-Luc jest zwizany z Heather. I tym samym najpowaniejszy powd, dla ktrego miaby si opiera swojemu podaniu, znikn. Uwied j. Przecie wiesz, e jej pragniesz, nakazywa sobie w mylach. Ale jakim cudem miaaby przyj jego zaloty? W kocu to z jego powodu ycie Heather i jej crki znalazo si w niebezpieczestwie. Chtniej pewnie by go spoliczkowa-a, ni daa si porwa namitnemu pocaunkowi. Zrobi gboki wdech. - Zapewniam was, mes dames, e moje intencje s szlachetne. Heather prychna i spojrzaa na niego sceptycznie. Czyby podawaa w wtpliwo jego honor? Merde. Miaa racj, wziwszy pod uwag kierunek, w jakim biegy jego myli. - Z tego, co mwia Emma, ja te mog by w niebezpieczestwie. - W brzowych oczach Fidelii zamigotay figlarne ogniki. - Gdzie si podziewa mj anio str? Ma pan moe co w rodzaju, eee, katalogu? Jean-Luc zamruga. - Mog chroni was obie, ale gdyby wolaa pani wasn ochron, poprosz, eby Robby... - Roberto? - Fidelia poprawia dugie bujne czarne wosy, ujawniajc przy tym kilkucentymetrowe siwe odrosy. - Czy jest tak samo muy macho jak pan? - N-nie mam pojcia. - Jean-Luc wycign komrk z wewntrznej kieszeni smokingu. - To Szkot w kilcie - mrukna Heather. - Ma jeszcze wikszy miecz ni Jean. Co to, do diaba, miao znaczy? Jean-Luc zatrzyma si w poowie wybierania numeru i napotka jej wyzywajce spojrzenie. - Szkocki miecz calymore jest z natury wikszy od szpady, mademoiselle, ale jego ciar sprawia, e szermierz staje si powolniejszy. Popatrzya na niego beznamitnie. - Powolno jest dobra. Lubi powolno. Zrobi krok w jej stron. - Lepsza jest finezja. Nie wolno te zapomina o dowiadczeniu i doskonaym wyczuciu czasu. Jestem w tym mistrzem, nie syszaa? - Syszaam. - Ziewna. - Ale sam wiesz, jak to jest. Wielko nie ma znaczenia tylko wedug tych, ktrzy cierpi na jej niedostatek. Zacisn zby. - Niczego mi nie brakuje, moja panno. Z ogromn chci tego dowiod. Tak powoli, jak sobie tylko mademoiselle zayczy. Fidelia wybuchna miechem. - A niech mnie! Gdybym tylko miaa dwadziecia lat mniej. No dobrze, moe trzydzieci. Tak czy owak, nie interesuj mnie ani miecze, ani mczyni w spdniczkach. Miaam ich do. Jean-Luc oderwa wzrok od Heather i przenis go na niani. - Nie chce pani Robby'ego? - Do diaska, pewnie e nie. Tak tylko artowaam. -Podniosa ogromniast torebk, pooya na kolanach i zacza grzeba w rodku. - Po co mi Szkot, skoro mam swojego miego niemieckiego muchacho, pana Glocka. -Wycigna pistolet, poklepaa go czule i pooya na poduszce obok. A potem wycigna kolejny. - Jest jeszcze pan Makarw z Rosji z wyrazami mioci. - Pooya pistolet obok pierwszego. - I moje woskie soneczko, pan Beretta.

Wsuwajc komrk z powrotem do kieszeni, Jean-Luc zauway, e wszystkie pistolety Fidelii miay dodatkowe zabezpieczenia. - Ile ich pani ma? - Po jednym na kadego ma. Te zotka przynajmniej nie strzelaj lepakami. - miejc si, wsuna pistolety z powrotem do torebki. - Swojego ulubieca, pana Magnum, trzymam na grze w sypialni. Jest za wielki do torebki. - Mrugna. - A skoro mowa o rozmiarze... - Fidelio, potrzebuj czego z kuchni. - Heather kiwna gow, wskazujc na tyy domu. - No to id i sobie we. - Oczy niani rozszerzyy si, kiedy Heather ponownie wskazaa gow kuchni. - Ach, dobrze, pomog ci. - Wstaa, tulc torebk do wielkiej piersi. - Zaraz wracamy, Juan. Nigdzie nie odchod. - Oczywicie. - Skoni si lekko, gdy Heather wysza na korytarz. Fidelia podreptaa za ni, szeleszczc dug spdnic. Zerkna za siebie i umiechna si znaczco. - No to ruszamy na poszukiwanie straconego rozumu. Jean-Luc ostronie wyjrza za nimi na korytarz i gdy tylko drzwi do kuchni przestay si koysa w zawiasach, z wampirz prdkoci pogna do swojego bmw. Wycign ze schowka butelk syntetycznej krwi i wy-dudli a do dna. Nie znosi zimnych posikw, ale w tych okolicznociach to byo najlepsze, co mg zrobi. Dla wampira zimna krew to odpowiednik zimnego prysznica -tego wanie potrzebowa, jego gd bowiem nie dotyczy wycznie jedzenia. Przeprowadzi inspekcj pitrowego drewnianego domu Heather. Niebieski z biaymi wykoczeniami. Taki ciepy i uroczy. Jake rny od jego kamiennego zamku na pnocy Parya - idealnego, nieskazitelnego, zimnego jak mauzoleum. Ten dom ttni yciem i wyglda na...zamieszkany. Jean-Luc mia oko do szczegw, zauway wic wszystkie oznaki. Par nieduych wilgotnych trampek na ganku. Niedokoczon szydekow robtk wysuwajc si z koszyka przy kominku. Poduszki na kanapie porzucone w artystycznym nieadzie. Wyszywank na cianie z prob, by Bg mia w opiece to domostwo. Niezwykle ekspresyjny rysunek, wykonany najwyraniej przez creczk Heather i wyeksponowany z dum na gzymsie kominka. To by prawdziwy dom. I prawdziwa rodzina. Taka, jakiej nigdy nie mia. Merde. Mona by pomyle, e w cigu piciuset lat powinien si z tym pogodzi. Jedno byo pewne - nie pozwoli Luiemu tego zniszczy. Czekaa go jednak trudna batalia, nie wiedzia bowiem ani kiedy, ani gdzie przeciwnik uderzy. Najkoszmarniejszy lk Jeana-Luca - poczucie bezsilnoci - czai si w cieniu, tylko czyhajc na chwil saboci. Nie wolno mu si podda. Z powodu Heather. Musi j ochroni i pokona Luiego. Zlustrowa jeszcze podwrko i ulic, po czym byskawicznie wrci do domu. Zamkn za sob cicho drzwi. Dziki wyczulonym wampirzym zmysom usysza szept Fidelii. - Dlaczego nie pozwolisz, eby ci chroni. Co masz przeciwko niemu? Nastpia pauza. Bezszelestnie przekrci klucz w drzwiach. - Jest w nim co dziwnego - odezwaa si w kocu Heather. - Poza ewidentnymi wadami jest jeszcze co, czego nie potrafi rozgry. - Jakimi ewidentnymi wadami? - spytaa Fidelia. Wanie, jakimi? Marszczc brwi, Jean-Luc ruszy ostronie korytarzem. - Jest zbyt przystojny - oznajmia Heather. Wyszczerzy zby w umiechu. - I zbyt arogancki - dodaa, a jego umiech zblad. -Przysigam, e jeli jeszcze raz usysz o jego mistrzostwie, wezm ten jego miecz i sprawi, e zapiewa jak Farinelli. Echarpe zamruga. - Nie bd gupia - sykna Fidelia. - Jak si zaczniesz bawi mskimi zabawkami, to na co ci bdzie mczyzna? - Od czterech lat si nad tym zastanawiam - mrukna Heather. Jean-Luc powstrzyma si przed wkroczeniem do kuchni i rzuceniem panny Heather Westfield na st w celu jej pilnego owiecenia. Fidelia zachichotaa. - No c, jeli zostanie do dugo, moe uda ci si znale odpowied. Tak, do diaba! Pokiwa gow. - Nie zostanie tutaj - powiedziaa z naciskiem Heather. Nie, do diaba! Posa drzwiom gniewne spojrzenie. Heather ciszya gos. - Musz wiedzie, czy wyczuwasz od niego jakie dziwne wibracje. - Na razie nic. Wiesz, e wikszo moich wizji przychodzi podczas snu. - To id do ka. Fidelia wybuchna miechem. - Nie mog zagwarantowa, e mi si przyni... Ale tobie owszem. Zdaje si, e wpad ci w oko. Jean-Luc podszed na palcach do kuchennych drzwi. Chcia usysze, co odpowie Heather, ale zamiast tego do jego uszu dotary odgosy poszukiwania. - Skoczyy nam si lody czekoladowe? - Poirytowana Heather trzasna drzwiczkami lodwki. - To ci tylko wyjdzie na dobre - oznajmia Fidelia. - Och, jestem w peni wiadoma, e mam nadwag, ale wcale mi to nie przeszkadza i mam ochot na lody. - 'Ib, e si w kocu zainteresujesz jakim mczyzn, wyjdzie ci na dobre - odparta niania. - A cho prbujesz zaprzecza, to masz ochot na Juana. - Ma na imi John. Jean-Luc si skrzywi. adna z nich nie wymawiaa jego imienia poprawnie. - Jest bardzo przystojny - wyszeptaa Heather. - Ale zbyt dominujcy. - Nie, nie, chica. Wcale nie jest taki jak twj byy. Po prostu teraz wydaje ci si, e wszyscy mczyni s li. - Jest w nim co dziwnego, co, czemu nie ufam. Fidelia zacmokaa. - To pozwl, ebym skoczya mu wry. Zobaczymy, co powiedz karty. Jean-Luc rzuci si z powrotem do salonu i zajrza w karty lece na stoliku. Fidelia potasowaa je i poprosia, eby wybra siedem. Jak dotd odsonia tylko jedn, cholernego Pustelnika. Zwykle nie wierzy w takie bzdury. Przez setki lat naoglda si do szarlatanw. Mimo to, gdy usysza, jak kto oznajmia wiatu o jego samotnoci, zranio to jego dum. Rzecz jasna, by samotny. Jak mgby zabiega o kobiet, wiedzc, e Lui bdzie prbowa j zabi? - Nie mam pewnoci, czy jest tym, za kogo si podaje - dobiegy go z kuchni ciche sowa Heather. - Ma swoje... sekrety. Spostrzegawcza kobieta. Jean-Luc pochyli si nad stoem i odkry nastpn kart. Serce mu zamaro.

Kochankowie. No wanie. Nadzieja na szczliw przyszo i wspaniay zwizek z kochajc kobiet bya taka kuszca. Tylko jakim cudem miaoby si to uda z Heather? Nawet gdyby przeya spotkanie z Luim i wybaczya Jeanowi-Lucowi, e narazi j na niebezpieczestwo, jak mogaby zaakceptowa nieumarego kochanka? Usysza, e kobiety wychodz na korytarz. Szybko chwyci Kochankw i wsun z powrotem do talii. Na chybi trafi wycign inn kart i pooy koszulk do gry w miejscu, gdzie wczeniej znajdowaa si miosna przepowiednia, po czym usiad w fotelu i przybra znudzony wyraz twarzy. - Wrciymy! Fidelia wmaszerowaa do pokoju, szeleszczc dug spdnic. Opada w zagbienie porodku kanapy, a torebk postawia obok. - Przynie ci co do picia? - Heather machna w stron kuchni rk, w ktrej trzymaa szklank wody z lodem. Kostki zastukay o siebie niczym dzwoneczki. - Nie, dzikuj. Jean-Luc zacisn donie na porczach fotela, eby nie wsta. Przey kilka stuleci, kiedy to dobre maniery nakazyway mczynie sta, gdy stoi kobieta. Takie nawyki trudno wykorzeni, ale jeszcze trudniej si z nich wytumaczy. Heather i tak bya ju zanadto podejrzliwa. - A moe skoczylibymy wry? - Fidelia pochylia si do przodu, opierajc okcie na kolanach. Heather postawia szklank na podstawce nieopodal talii. - Nie bdzie wam przeszkadzao, jeli popatrz? - Nie, nie mam nic do ukrycia. - By takim kamc. Spojrzaa na niego podejrzliwie, sadowic si na oparciu kanapy. Wycigna bkitn szenilow poduszk, pooya sobie na kolanach i zacza bawi si frdzelkami. - W porzdku, nastpna. - Fidelia signa, eby odkry kart. Dziki Bogu, e pozby si Kochankw. Cokolwiek pojawi si w zamian, bdzie lepsze. - Gupiec - oznajmia niania. Jean-Luc zamruga. Heather zachichotaa, a kiedy na ni zerkn, zagryza wargi. - To nie znaczy, e jest pan gupcem - powiedziaa z umiechem Fidelia. - Tylko e w skrytoci ducha chciaby pan rzuci si w nieznane i rozpocz nowe ycie. - Och! Mogo tak by. Zerkn na Heather. Przycisna poduszk do piersi, delikatnie wodzc palcami po mikkim szenilu. Lubi materi. Lubi dotyka i czu przedmioty. Jego krocze zareagowao. Moe twarde przedmioty sprawiaj jej tak sam przyjemno jak mikkie. Fidelia odwrcia kolejn kart i zmarszczya brwi. - O Boe! Dziesitka mieczy. - Czy to le? - Gupie pytanie, zwaywszy na to, e karta przedstawiaa martwego mczyzn na ziemi z dziesicioma mieczami w plecach. - Nieutulony al - odpara Fidelia. - ciga pana los, a pan nie moe zrobi nic, eby go unikn. - Louie - szepna Heather i mocniej cisna poduszk. - Nie pozwol mu ci skrzywdzi - zapewni j Jean-Luc. Fidelia odsonia czwart kart. - Odwrcona semka mieczy. Przeladuje pana przeszo. Poprawi si na krzele. Troch za bliski strza, eby mg czu si komfortowo. Fidelia signa po pit kart. - Rycerz mieczy. - Pokrcia gow skonsternowana. - Te niedobra karta? - Nie, dobra. Jest pan odwany jak Lancelot, prawdziwy obroca kobiet. - Westchna. - Po prostu to dziwne, e wycign pan tyle mieczy. S jeszcze trzy inne kolory. Bardzo rzadko si zdarza, eby kto wybra karty tylko jednego rodzaju. Jean-Luc wzruszy ramionami. - Jestem szermierzem. - Miecze pojawiy si z okrelonego powodu. - Fidelia /mruya oczy. - To musi znaczy, e skupia si pan na intelekcie i ignoruje potrzeby serca. - Nie miaem wyboru. Nie mogem sobie pozwoli na aden zwizek z powodu Luiego. Ile lat ma Louie? - wyszeptaa Heather. Jean-Luc zesztywnia, po czym zmusi si, eby przybra niedba poz. - Ma... wicej ni ja. Heather spojrzaa na niego uwanie, krcc palcami w mikkimi materiale, ktrym obszyta bya poduszka. - To znaczy ile? Merde. Nie ufa mu. Jak zreszt mg zdoby jej zaufanie, skoro wci musia kama. - Nie wiem dokadnie. - To przynajmniej byo prawd. Fidelia odkrya szst kart. - Ksiyc. - Spojrzaa na niego dziwnie. Jean-Luc przekn lin. - Czy to ma co wsplnego z polowaniem? - Nie, oznacza oszustwo. - Fidelia zerkna znaczco na Heather. - Moe take znaczy co nadnaturalnego. Oczy Heather si rozszerzyy. Jean-Luc przesun si do przodu. - Nie daj si zwie przesdom. Przyrzekem, e bd ci chroni, i tak si stanie. - Chc ci wierzy. Tylko nie jestem pewna, czy mog. Poszukaa wzrokiem jego oczu, on za postara si przela w swoje spojrzenie ca trosk i zachwyt, jaki w nim budzia. Nie odwrcia wzroku i w jego wntrzu zapalia si iskierka nadziei. Chcia, eby mu zaufaa, eby obdarzya go przyjani i szacunkiem. Pragn wszystkiego, co mogaby mu da. - Czas na ostatni kart - oznajmia Fidelia. - Ta jest bardzo wana, bo oznacza odpowied na aktualne problemy. Wycigna rk po kart. Odezwa si dzwonek przy drzwiach. Heather skoczya na rwne nogi. Fidelia signa po torebk. - Kto to moe by o tej porze? Jean-Luc wyszed na korytarz, a obie kobiety podyy za nim. Sysza, jak na ganku Angus wysya onie telepatycznie wiadomo. - To nie Lui. On by sobie nie zawraca gowy dzwonieniem. Heather wczya wiato na ganku i wyjrzaa przez oowiane szybki w drzwiach.

- Wszystko w porzdku - zapewni j Jean-Luc. - Podejrzewam, e to Angus. Prosz, pozwl mi to zrobi. -Otworzy drzwi. Angus wlizgn si do rodka i kiwn jej gow. - Dobry wieczr, kochana. Jak tam si maj sprawy? Heather wzruszya ramionami. - Zdaje si, e wszystko w porzdku. Nie spodziewaam si tylko Jeana-Luca. Angus zmarszczy brwi. - Nie mia wyboru. To sprawa honorowa. - Jego twarz rozjania si, kiedy zobaczy on radonie zeskakujc ze schodw. - Tu jeste! Emma umiechna si i pobiega prosto w jego ramiona. - Ju zdye si stskni? - Aye. - Angus przytuli j mocno. Jean-Luc jkn w duchu. Angusa tak atwo byo ostatnio rozproszy. - Jakie nowiny? - Nay. - Szkot opar brod o czoo Emmy. - Robby i ja przeczesalimy miasto. Ani ladu Luiego. Jean-Luc poczu gryzc frustracj. Desperacko chcia ruszy na poszukiwanie wroga, nie mg jednak zlekceway obowizku chronienia Heather. - Potrzeba nam wicej ludzi. - Wybieram si do Nowego Jorku po posiki - uspokoi H<> przyjaciel. Jean-Luc pokiwa gow. Roman i Gregori zdyli ju si teleportowa do Nowego Jorku i zabrali ze sob Shann oraz dziecko. Angus odwrci si do Heather. - Sprowadzimy te kogo, eby pomg ci za dnia. Oczy Heather si rozszerzyy. - To naprawd konieczne? - Tak - odpar Jean-Luc rwnoczenie z angusowym Aye. Szkot otworzy drzwi. - Chciabym przez chwil poby sam na sam z on, zanim pjd. Dobranoc. - Wyprowadzi Emm na ganek. Emma obejrzaa si do Heather z umiechem. - Zaraz wracam. Frontowe drzwi zamkny si ze szczkiem. Wrd pozostaych zapada niezrczna cisza. Po chwili z ganku dobieg ich pisk Emmy, a potem mski miech i kobiecy chichot. - Nowoecy. - Jean-Luc westchn. Heather pokiwaa gow. - Tyle wesooci moe dziaa naprawd irytujco. - Oui. - Jean-Luc skrzyowa rce na piersi. - Zwaszcza jeli pozostali nie mog w niej bra udziau. Fidelia prychna. - Wy dwoje dziaacie na mnie tak przygnbiajco, e a musz si napi. - Ruszya do kuchni. - Kto jeszcze ma ochot na piwo? - Nie, dzikuj. - Heather patrzya za ni, pki drzwi si nie zakoysay, a potem zaciekawiona spojrzaa z ukosa na JeanaLuca. - To zabrzmiao, jakby... zazdroci Angusowi i Emmie. - Jaki czowiek nie chciaby, eby go kochano z tak namitnoci? - Niektrzy mogliby j uzna za zbyt zaborcz. - Tylko wtedy, gdyby mioci uyto, eby ich uwizi. -Jean-Luc spojrza na ni badawczo. - Czy to wanie przytrafio si tobie? Wzruszya ramionami i odwrcia wzrok, wyczu jednak, e odpowied bya twierdzca. Zrobi krok w jej stron. - Uwaam, e mio powinna dawa czowiekowi poczucie wikszej mocy i siy, wikszej wolnoci. Powinna pozwoli mu uwierzy, e osignie wszystko, czego pragnie. Ich spojrzenia si spotkay. - Taka mio naley do rzadkoci. - A czy nie w ten sposb kochasz swoj crk? Oczy Heather rozszerzyy si i zwilgotniay. - Tak, wanie tak. - Wic taka mio jest dla ciebie moliwa. Przygryza doln warg. - A dlaczego sdzisz, e dla ciebie nie? - Nigdy nie chciaem naraa adnej kobiety na zemst Luiego. - Nawet gdyby Lui znikn, wci problemem pozostawaoby to, e Jean-Luc jest nieumary. Tylko e Roman i Angus umieli sobie z tym poradzi. Moe i jemu by si udao. - Ciko byoby znale kobiet, ktra pokochaaby mnie takiego, jaki jestem. Usta Heather drgny. - Tak trudno z tob wytrzyma? Niech zgadn. Chrapiesz jak rozjuszony byk. - Nie. Akurat w czasie snu zachowuj si wyjtkowo cicho. - I nie wstajesz w nocy, eby wypolerowa swoje szermiercze trofea? Umiechn si szeroko. - Nie. Rozoya rce w gecie bezradnoci. - Poddaj si. Nie potrafi powiedzie, co jest z tob nie tak. Przysun si jeszcze bliej. Wic musisz przyzna, e ci si podobam. Policzki Heather zarowiy si uroczo i Jean-Luc poczu sodki zapach krwi grupy AB. Podniosa brod. - Jeste okropnie pewny siebie. Umiechn si powoli. - Fatalny efekt uboczny mojej arogancji. Wykrzywia usta w niechtnym umiechu. - Mam kopot z tym, eby ci nie lubi. - Poczekaj, to przyjdzie z czasem. Rozemiaa si i ten dwik napeni jego serce ciep radoci. Od lat, ba, od stuleci nie byo mu dane cieszy si towarzystwem kobiety. Z drgnieniem serca stwierdzi, e Heather jest niezwyk przedstawicielk swojej pci. Jej bystry umys stanowi cudowne wyzwanie. Bya nie tylko pikna i inteligentna, ale te odwana i miaa czue serce. Przysza mu dzi z

pomoc, mimo e ledwie go znaa. I cho by jej dunikiem, ona nie chciaa tego wykorzysta. Bya w niej staromodna szlachetno, ktra bardzo go uja. Zadzwoni telefon i Heather podskoczya. - Dobry Boe, kto to dzwoni tak pno? Ju po pnocy. - Rzucia si biegiem do salonu i zapaa za telefon stojcy na nieduym stoliku obok fotela. - Halo? Dziki swoim superczuym zmysom Jean-Luc usysza gos rozelonego mczyzny w suchawce. Stan nieopodal wejcia do salonu - do blisko, eby podsuchiwa, i jednoczenie na tyle daleko, by wygldao, e tego nie robi. Heather wydawaa si wytrcona z rwnowagi. - Wiesz, ktra godzina? 'luk, naprawd pno jak na odwiedziny twojego chopaka. - W gtosie mczyzny sycha byo sarkazm. -Dlaczego nie zaczekacie do weekendu, kiedy Bethany bdzie u mnie? Nie chc jej naraa na spotkanie z tymi szumowinami, z ktrymi sypiasz. Jean-Luc gboko wcign powietrze. To musia by byy m Heather. - Nocuje u mnie kilkoro goci spoza miasta - wycedzia Heather. -1 to nie twj interes. - Trzasna suchawk. -Boe, nienawidz Thelmy. - Kto to taki? - spyta Jean-Luc. - Ssiadka z domu obok. Najlepsza przyjacika matki Cody'ego. Szpieguje mnie. Dzwoni do matki Cody'ego, a ta dzwoni do Cody'ego... - A on dzwoni do ciebie - dokoczy zdanie Jean-Luc. Chcia, eby Cody pojawi si osobicie. Ten bastard potrzebowa lekcji szacunku wobec kobiet. - Lepiej sprawdz, co u Bethany - powiedziaa Heather, wybiegajc z pokoju. - Ten telefon mg j obudzi. - Pognaa na gr. Jean-Luc przesun si bliej schodw, eby mc podziwia jej rozkoysane biodra. Szeleszczc spdnic, z kuchennych drzwi wyonia si Fidelia z butelk piwa w doni. - adny widok? - Zachichotaa, idc w stron schodw. - Ay, caramba, ale z ciebie muy macho. Ciesz si, e tu jeste, Juan. - Caa przyjemno po mojej stronie. - Jeana-Luca zaciekawio, czy starsza dama podsuchiwaa. Prawdopodobnie tak. - Dobranoc. - Fidelia ruszya na gr. Musiaa zapomnie o ostatniej karcie. - Dobranoc. Jean-Luc powdrowa z powrotem do salonu. Ostatnia karta tarota leaa na stoliku koszulk do gry. Podobno miaa pokaza odpowied na ich problemy. Odwrci j. Szarpn rk, jakby go poparzyo srebro. Szkielet na koniu. mier.

Rozdzia 6
Chod kochanie, chciaabym, eby poznaa kilka osb. - Heather sprowadzia creczk po schodach. Bethany bya ju na wp obudzona, kiedy do niej zajrzaa, dlatego Heather dosza do wniosku, e lepiej bdzie przedstawi czterolatce nowych stranikw. Ostatnia rzecz, jakiej chciaa, to eby jej creczka przestraszya si, kiedy si obudzi i odkryje obc osob w swoim pokoju. Bethany trzymaa matk mocno za rk i stopie po stopniu schodzia w d. U podna schodw Heather odwrcia si do crki. - Kochanie, mamy dwoje goci. Chciaabym, eby poznaa Emm, bo ona zostanie z tob w pokoju dzi w nocy. - Dlaczego? - Bethany podrapaa si po rowej pi-amce. - Po prostu eby mie pewno, e nic ci nie grozi. Bdzie kim w rodzaju twojego anioa stra. - Och. - Bethany zamrugaa. - A czy ma skrzyda? - Nie, ale jest liczna jak anio. Wprowadzia creczk do salonu i zauwaya Jeana--Luca przy stoliku. Zrobi krok do tyu i stan sztywno obok fotela. Zmruya oczy. Dostrzega cie poczucia winy, zanim jego twarz przybraa obojtny wyraz. Co takiego robi? Rzucia okiem na stolik. Karty tarota zostay zebrane i zoone na zgrabn kupk. Ciekawe, jaka bya sidma karta. Czy Jean-Luc j widzia? Przeniosa wzrok z talii z powrotem na Echarpe'a i zorientowaa si, e z zaciekawieniem spoglda na ni i jej creczk. - Przyprowadziam Bethany, eby was poznaa. - Jest do ciebie bardzo podobna. - Tak. To si nazywa genetyka. - Heather uznaa, e Jean-Luc nie ma zbyt duego dowiadczenia z dziemi. -Kochanie, to jest pan Echarpe. Bethany podniosa rk. - Cze. Jean-Luc si skoni. - Czuj si zaszczycony, mogc ci pozna, Bezanie. Pocigna mam za piam i szepna: - miesznie mwi. - Jest z Francji. Tak jak Pikna - odszepna w odpowiedzi Heather, wiadoma krzywego spojrzenia, jakie jej posa. - I Bestia? - spytaa Bethany. Heather popatrzya na Jeana-Luca wymownie. - Wanie. - On te jest moim anioem strem? - dopytywaa dziewczynka. - Nie, twoim jest Emma. - Heather rozejrzaa si, ale Emma najwyraniej wci jeszcze bya na ganku. - Ja chroni twoj mam - wyjani Jean-Luc.

- Och. - Bethany pokiwaa gow. - To bdziesz spa u mamy w pokoju. Heather zakaszlaa. - Nie, nie bdzie. - Postpi tak, jak sobie zayczy twoja mama. - Oczy |cuna-Luca byszczay, kiedy powdrowa wzrokiem po ciele Heather. - Moim najgortszym pragnieniem jest widzie ji|... usatysfakcjonowan. Poczua, e na skrze pojawia jej si gsia skrka. I )obry Boe, rozbiera j wzrokiem tu przed nosem jej crki. By besti. Policzki jej zapony. Tylko si umiechn. Odgos dobiegajcy od drzwi wejciowych odwrci jej uwag od tych myli - zobaczya, e do rodka wlizna si Emma. - Po odjedzie Angusa sprawdziam jeszcze okolic. -Zamkna drzwi na klucz. - Czysto. Bethany obja nog Heather. - Czy to jest mj anio? - Tak. Emmo, to jest Bethany. Chciaam, eby ci poznaa, skoro masz spdzi noc w jej pokoju. - Oczywicie. - Emma podesza do nich, umiechajc si do dziewczynki. - Mj Boe, jeste liczna jak krlewna. Bethany zachichotaa i pucia nog matki. - Byam krlewn na Halloween. Mama uszya mi liczny strj. - Na pewno by uroczy. Bethany spojrzaa na mam. - Ona te miesznie mwi. Jest z Francji? Emma rozemiaa si i obrzucia rozbawionym wzrokiem Jeana-Luca. - Ze Szkocji. Mieszkam w zamku. Bethany podesza do niej. - Ja te mam w swoim pokoju zamek. Rowy. Emma si pochylia. - Super! Bardzo bym go chciaa zobaczy. Dziewczynka popatrzya na mam. - Mog jej pokaza? - Oczywicie. - Heather wycigna rce, eby przytuli ma. - Tylko niech ci ucauj na dobranoc. A kiedy Bethany rzucia si jej w ramiona, dodaa: - Nie sied dugo. - Dobrze. - Dziewczynka odwrcia si do swojej nowej przyjaciki. - Mam te domek dla lalek. - Widziaam. - Emma wzia Bethany za rczk i poprowadzia po schodach. - Ogromny. - W rodku mieszka rodzinka - oznajmia maa, wdrapujc si stopie po stopniu. - Mamusia i maa dziewczynka. - Aha - mrukna Emma. - By te tatu - poinformowaa Bethany - ale mamusia kazaa mu odej. Heather zamrugaa. - Nic mu nie jest - cigna dziewczynka, docierajc na szczyt schodw. - Mieszka teraz w szafie. Heather zakrya doni usta, eby stumi jk. - Szafa to dla niego za dobre miejsce - wyszepta Jean--Luc. Odwrcia si i odkrya, e stoi tu obok. Rumieniec ponownie zagoci na jej twarzy. Ustpia w kocu i zaakceptowaa jego opiek, nie czua si jednak zbyt dobrze z tym, e tyle si ju dowiedzia o jej yciu prywatnym. - Moe teraz zrozumiesz, dlaczego nie chciaam si zatrzyma u ciebie. Bethany za duo ostatnio przesza. - Od jak dawna jestecie rozwiedzeni? - Ponad rok formalnie, ale przeprowadziymy si tutaj prawie dwa lata temu. - Heather westchna, idc w stron kanapy. Moja matka akurat zmara i zostawia mi ten dom. Dziki Bogu, e miaymy dokd i. - Usiada. - Nie wszystkie kobiety maj tyle szczcia. - W maestwie ci si nie poszczcio. - Przeszed przez pokj i usiad w fotelu. - Cody to palant, to prawda, ale wcale nie auj. -Wycigna poduszk i pooya sobie na kolana. - Mam Bethany. Do oczu napyny jej zy, zamrugaa wic, eby je ukry i nie rozklei si przed facetem, ktrego ledwie znaa. Nie byo dnia, eby nie dzikowaa Bogu za swoj creczk. To dla Bethany walczya, gdy sytuacja wydawaa si beznadziejna. I nawet kiedy bardzo tego chciaa, powstrzymywaa si przed pogreniem si w rozpaczy i ualaniu nad sob, bo nie chciaa okazywa saboci przed creczk. Jean-Luc pochyli si i opar okcie na kolanach. - Jeste dobr matk. To prawdziwe szczcie, e ona ma ciebie. Wspaniale powiedziane! Jak atwo byoby si zakocha w takim facecie! Wci jednak za mao o nim wiedziaa. Dlatego wanie siedziaa tu teraz na kanapie, mimo e mina pnoc, a Heather bya wyczerpana. Musiaa dowiedzie si wicej na temat tego tajemniczego szermierza w smokingu, ktry upiera si, e bdzie j chroni. Zaczerpna powietrza. - Od jak dawna Louie morduje twoje przyjaciki? - Od dawna. - Marszczc brwi, zacz szarpa czarny krawat, pki go nie rozwiza. - Ale zapewniam, e nie pozwol mu skrzywdzi ciebie ani twojej crki. Koniec z jego rzdami terroru. Nagle zmarszczone brwi si wygadziy i na twarzy Jeana-Luca zagoci wyraz ulgi i nadziei. - mier. No jasne. Ta karta oznaczaa jego mier. - Sucham? Wskaza gestem na kupk kart tarota. - Spojrzaem na ostatni kart. To bya mier. Nic nie mwiem, bo nie chciaem ci niepokoi. Heather si rozemiaa. - Wcale by mnie nie zaniepokoi. Sama nieraz j wycigaam w cigu ostatnich dwch lat. Waciwie nie oznacza samej mierci tylko odrodzenie. Tak jak w wypadku mojego maestwa, ktrego koniec by dla mnie nowym pocztkiem. - Ach! - Pokiwa gow. - To brzmi duo lepiej. Ja te mam nadziej na nowy pocztek. - Naprawd? - Dziwne. Czy nie by ju bogatym czowiekiem sukcesu? Cho z drugiej strony dobrobyt i sawa nie zawsze oznaczaj szczcie. Co powiedziay o nim karty? Ze biedak jest samotny. Wziwszy pod uwag, e unika zwizkw z powodu Louiego, to miao sens. - Gdyby udao ci si... pozby Louiego, odzyskaby swoje ycie. To mgby by nowy pocztek. Jean-Luc wychyli si na siedzeniu. - Nie wybiegam mylami tak daleko w przyszo. Przykro mi, e teraz ty znalaza si w niebezpieczestwie, i moj gwn trosk jest zadba o to, eby nic zego ci nie spotkao.

- Ale to moe dobrze, e Louie wrci. W kocu raz na zawsze moesz si upora z tym baaganem, uwolni od niego i cieszy yciem. - I skoczy z samotnoci. - To bardzo kuszca wizja. Cho i tak chtnie bym z niej zrezygnowa, gdybym tylko mg odsun niebezpieczestwo, jakie ci grozi ze strony Luiego. Heather przekna z trudem. Co za pozbawiony egoizmu, honorowy czowiek! A za dobry, eby by prawdziwy. Co oznacza Ksiyc? Oszustwo? Zdarzao jej si ju wczeniej, e mczyni j okamywali, dlatego musi by ostrona. Ale ta karta moga te znaczy co nadnaturalnego. I znowu wypyna teoria niemiertelnoci. Olniewajcy niemiertelni mczyni, ktrzy prbuj sobie nawzajem poodrbywa gowy. Czyby Louie te by niemiertelny? To mogoby tumaczy historyczne nazwiska, ktre wymieni Jean-Luc. - Jeste nietypow kobiet - powiedzia cicho. Z ca pewnoci miaa nietypow wyobrani. - Myl, e jestem do zwyczajna. - Nie. Wyczuwam, e jeste... poirytowana, bo wprosiem si do twojego domu, ale nie sprawiasz wraenia zej o to, e przeze mnie znalaza si w niebezpieczestwie. Wikszo kobiet byaby z tego powodu wcieka. - Ale przecie to nie twoja wina. Tylko Louiego. - Wikszo kobiet i tak mnie obarczyaby odpowiedzialnoci. - Jean-Luc potar czoo. - A ja czubym si przez to jeszcze bardziej winny. Ale ty... ty potraktowaa to ze spokojem, pozytywnie. I z odwag. Te cudowne komplementy sprawiy, e Heather zrobio si cieplej na sercu, mimo e trudno jej byo w caoci zaakceptowa tak mie sowa. Cody odwali kawa dobrej roboty - przez niego czua si gorsza. - Prawd mwic, przez wikszo ycia byam tchrzem. - Widziaem dzi, jak zaatakowaa Luiego. Bya bardzo dzielna. - Prbowaam walczy z tym lkiem. Po mierci matki zdaam sobie spraw, e moim yciem rzdzi strach. Ukrad mi marzenia. Zabi rodzicw. Dlatego wypowiedziaam mu wojn. Jego oczy lniy czym, co moga uzna wycznie za podziw. - Jeste wojowniczk. To mi si podoba. Umiechna si szeroko. Naprawd mogaby do tego przywykn. Cody zawsze j upokarza, eby samemu poczu si lepiej. Ale Jean-Luc by inny. Emanowaa z niego spokojna pewno siebie i sia. To byo bardzo pocigajce. Oczywicie on sam te by pocigajcy, co zauwaya z pewn doz zgryliwoci. Ale sprawia, e dobrze si czua sama ze sob. - Powiedziaa, e strach zabi twoich rodzicw. Jak to moliwe? Umiech Heather zblad. - To duga historia. - I bolesna. Ale moe jeli zwierzy si Jeanowi-Lucowi, on opowie jej o sobie. Albo moe go upi. - Chciabym j usysze. - Rozsiad si wygodnie i czeka. Musiaa przyzna, e bya ciekawa, jak zareaguje. Wzia wic gboki wdech i zacza. - Mj ojciec by miejscowym szeryfem. Bardzo dobrym, ale matka wci ya w strachu, e go zabij. Latami zadrczaa go, proszc, eby zrezygnowa. - I zrezygnowa? - spyta Jean-Luc zainteresowany. - Nie. Chcia co zmieni. I udao mu si. - Heather umiechna si do swoich wspomnie. - Kiedy miaam jakie sze lat, znikn pewien chopiec. Wszyscy go szukali. Poniewa nikt nie zada okupu, ojciec doszed do wniosku, e may powdrowa do lasu i si zgubi. - Znaleli go? - Ojciec podzieli ludzi na grupy, ale nic to nie dao. Zwrci si wic z prob o pomoc do medium z pobliskiego miasteczka. Posypay si za to na niego gromy. Kilka starszych pa w miecie uwaao, e Fidelia to kto w rodzaju sugi szatana. Ale pomoga tacie odnale chopca. - Tym medium bya Fidelia? - Tak. Tato nigdy wicej nie potrzebowa jej pomocy, ale moja matka bya zachwycona, e znalaza kogo, kto moe doda jej otuchy, ktrej tak bardzo potrzebowaa. - Heather osuna si do tyu i spojrzaa w sufit, przypominajc sobie, jak matka cigaa j do starego, zrujnowanego domu Fidelii. -Chodziymy do niej co tydzie, eby Fidelia moga oznajmi mamie, e przez nastpny tydzie tacie nic si nie stanie. - Odpatnie - uzupeni Jean-Luc. Heather si rozemiaa. - Tak. Za ycia matki nie zdawaam sobie sprawy, e byymy jej gwnym rdem dochodw. Kiedy mama umara, Fidelia bya spukana, a ja potrzebowaam opiekunki do dziecka, wic poczyymy siy. Jean-Luc pokiwa gow. - Widz, e troszczy si o ciebie i twoj creczk. - Tak, to prawda. Tylko musz j powstrzymywa, eby kogo nie zastrzelia, eby tego dowie. Umiechn si. - To dobrze wiadczy o twoim charakterze, e ludzie s wobec ciebie tak lojalni. Heather zaczerpna gboko powietrza. To by najfantastyczniejszy komplement, jaki kiedykolwiek usyszaa. Naprawd mogaby si uzaleni od Jeana-Luca. - Dzikuj. Wzruszy ramionami, jakby wcale nie byo cudem, e mczyzna mwi takie wspaniae rzeczy. - Opowiadaa o swoim ojcu. - A tak, racja. Kiedy miaam szesnacie lat, poszymy z mam do Fidelii. Siedziaam w kuchni i przygotowywaam si egzaminu. Wtem usyszaam krzyk z salonu. - Ktnia? - spyta Jean-Luc. - Za wrba. Fidelia prbowaa uspokoi matk, ale po dziesiciu latach stawiania tarota mama wiedziaa, co znacz wszystkie karty. Bya przeraona. Zanim dotarymy do domu, wpada w histeri. Zadzwonia do taty i upara si, eby natychmiast wraca. Wiedzia, e jest zdenerwowana, wic zatrzyma si, eby kupi jej kwiaty. Potara czoo, nagle niechtna, eby opowiada dalej. - Do sklepu wtargno dwch facetw w kominiarkach. Wymachiwali pistoletami. Tato prbowa ich powstrzyma i go... zastrzelili. - Tak mi przykro. Oczy Heather zaszy zami. - Gdyby matka nie zadzwonia do niego roztrzsiona, nie znalazby si w tym sklepie. Jej strach rs i rs, a w kocu sta si prawd.

Jean-Luc wsta i zacz przechadza si po pokoju. Sprawia wraenie zatopionego w mylach. Heather zaczerpna gboko powietrza, eby odzyska panowanie nad sob. Za duo przesza w yciu, eby teraz zamieni si w beks. - Czy twoja matka obwiniaa si o to? - spyta cicho Jean-Luc. - Nie, nigdy jej to nie przyszo do gowy. Waciwie czua si usprawiedliwiona, bo okazao si, e jej strach mia podstawy. Pokrci gow i przechadza si dalej. Heather bya ciekawa, co myli. - Obsesyjny lk mojej matki jeszcze si pogbi, zmieni si tylko jego przedmiot. Teraz byam nim ja. Zatrzyma si i spojrza na ni. Opucia wzrok na poduszk, ktr trzymaa na kolanach, i zacza bawi si frdzelkami. - Moje marzenie, eby wyjecha ze Schnitzelbergu i zosta projektantk mody, zostao uznane za zbyt ryzykowne. Musiaam zosta w domu i wybra bezpieczniejszy zawd. Chopak, z ktrym si spotykaam w liceum, te stanowi zbytnie zagroenie, bo chcia zosta strem prawa. Poczua przypyw gniewu i wbia palce w poduszk. - Pozwoliam mamie sob dyrygowa. Po mierci taty czua si taka przybita, a ja chciaam, eby bya szczliwa. Im wicej jej dawaam, tym wicej daa. Wybraa mi nawet ma. - Cody'ego? - Tak. By taki niezawodny. Taki przewidywalny. I jeszcze bardziej despotyczny ni moja matka. Czuam si sllamszona. Jakby kad moj twrcz czstk powoli zduszono na mier. Jean-Luc usiad obok na kanapie. - Przynajmniej masz przeliczne dziecko. Heather si umiechna. O Boe, ten facet zawsze wiedzia, co trzeba powiedzie. - Bethany sprawia, e wszystko obrcio si na dobre. To najdoskonalsze dzieo. - Co si stao z twoj matk? - Pewnego ranka zadzwonia do niej Fidelia. Miaa zy sen. ni jej si wypadek samochodowy. Tego dnia mama miaa do niej wpa na wrenie, ale Fidelia bagaa j, eby zostaa w domu. No c, mama postanowia wic nigdzie nie jecha. Dzwonia do mnie codziennie, ebym zrobia jej zakupy, cho miaam wasny dom na gowie i dwuletnie dziecko. Irytowao mnie to, ale robiam, co mogam. - Masz cierpliwo witego. - Raczej wycieraczki. Pewnego dnia mama wysza po poczt. Skrzynka stoi przy krawniku. Kot ssiadw wybieg na ulic, akurat kiedy przejeda samochd. Kierowca skrci gwatownie, eby go omin... - I potrci twoj matk? - Nie, udao mu si zahamowa na czas. - Heather odwrcia si do Jeana-Luca. - Moja matka tak si przestraszya, bya taka pewna, e czeka j mier, e dostaa ataku serca. To strach j zabi. - Okropne. - Masz racj. Byam zaamana. Ale rwnoczenie nagle mnie olnio. - Pochylia si w jego stron. - Pozwoliam, eby strach zapanowa nad moim yciem. To strach spowodowa mier moich rodzicw. Sprawi, e podejmowaam ze decyzje. Nie yam. Kuliam si ze strachu w wizieniu, ktre sama dla siebie stworzyam! Zmruy oczy. - Rozumiem. A za dobrze. - Wanie wtedy wypowiedziaam strachowi wojn. Nastpnego dnia wypeniam pozew rozwodowy. Wszyscy myleli, e moje dziwne zachowanie jest spowodowane aob, tymczasem ja potrzebowaam czego tak strasznego jak aoba, eby mi si otworzyy oczy i ebym moga odzyska wasne ycie. Jean-Luc pooy do na jej rkach. - Zdaa sobie spraw, co musisz zrobi. - Hm? - Trudno byo myle, gdy jego szczupe palce obejmoway jej donie. - Musisz poda za wasnym marzeniem. Przyjmij prac, ktr ci zaoferowaem. - Nie chc, eby czu si wobec mnie zobowizany z powodu Louiego. cisn jej rce swoj doni. - Zaproponowaem ci t prac, zanim pojawi si Lui. Masz talent, Heather. Wci nie jest za pno, eby twoje marzenia stay si rzeczywistoci. - Jak to jest, e zawsze wiesz, co trzeba powiedzie? Nie jestem przyzwyczajona do tego, eby mczyni byli tacy... mdrzy. Usta mu drgny. - Podejrzewam, e to komplement. Moja mdro bierze si std, e przez lata obserwowaem ludzi. yj i umieraj. ycie jest tak krtkie i cenne. Wiem, e twoje ycie jest za krtkie, eby je marnowa. Znowu zaciekawio j, ile ma lat. - Jeste... bardzo miy. - Uwolnia rce z jego ucisku. - Nie tak jak mj byy. Przysigam, e ten facet jest jak... wampir. Jean-Luc zesztywnia. - Non. To nieprawda. - Chodzi mi o to, e jest jak emocjonalny wampir. Cakowicie mnie wydrenowa. Marzenia, poczucie wasnej wartoci, przekonania, energi - wysysa wszystko, a zostaa ze mnie pozbawiona ycia wycieraczka. Spojrza na ni zaniepokojony. - Tak sobie wyobraasz wampira? - Emocjonalnego? Tak. Dziki Bogu adne takie odraajce monstra nie istniej naprawd. - Racja. - Poluzowa konierzyk. - Ale ty, ty jeste jego zupenym przeciwiestwem. Popatrzy na ni nieufnie. - Jak to? - Wysuchae mnie. Zaakceptowae moj histori i wnioski, jakie z niej wycignam. Uznae moje marzenia za cenne i ciekawe i jeste gotw pomc mi je zrealizowa. Nie pomniejszasz znaczenia innych ludzi, eby podbudowa siebie. - Dotkna jego rki. - Jeste przemiym czowiekiem, Jean-Luc. Dzikuj. Pooy do na jej doniach. - Sdzisz, e jestem dobrym czowiekiem?

- Tak. - Umiechna si. - I to wcale nie dlatego, e jeste moim nowym szefem. Rozemia si w odpowiedzi. - Wic przyjdziesz do pracy w poniedziaek? - Jasne. - Rozcigna usta w jeszcze szerszym umiechu. Jej pogo za marzeniami wanie si rozpoczynaa. - Ciesz si. - cisn jej rk. Serce miaa tak lekkie, e omal nie uleciao pod sufit. Przyjazny bysk w jego oczach by taki szczery. Dobry Boe, czyby nareszcie znalaza idealnego mczyzn? Mczyzn, ktry rozumia jej marzenia i chcia, eby udao jej si te marzenia zrealizowa. Wzrok Jeana-Luca zelizn si na usta Heather i sta si jeszcze gortszy. Zascho jej w gardle. Powietrze wok zgstniao i wydawao si przesycone elektrycznoci. Atmosfera staa si cika od podania. Z nagym wstrzsem poczua, e Jean-Luc zamierza j pocaowa. Przez jej ciao przetoczya si fala emocji, serce zaczo bi jak oszalae. Bardzo jej to schlebiao. Czua si podekscytowana. Gotowa da si skusi. Przeraona. Zerwaa si na rwne nogi. - Czas do ka. To znaczy... - Policzki jej zapony. -Czas, ebym powiedziaa dobranoc. - Ostronie wymina JeanaLuca i stolik. Wsta. - Jak sobie yczysz. - Dobranoc, Jean-Luc. - Jean. Pospiesznie wysza na korytarz. Duo bardziej podobaa jej si forma Jean-Luc. Jak imi kapitana statku kosmicznego Enterprise" z serialu Star Trek. Tylko modego. I z wosami. - Gdyby potrzebowa czego z kuchni, nie krpuj si. - Poradz sobie. - Poszed za ni. - Odjedziemy z Emm tu przed witem. Obawiam si, e w cigu dnia bdziesz zdana na siebie, dopki Angus nie przyle swojego czowieka. - Damy sobie rad. - Zacza wchodzi po schodach. - Wrc jutro zaraz po zachodzie soca. Serce jej podskoczyo. Sobotni wieczr ze wspaniaym mczyzn. - W porzdku. - Heather, jeszcze jedno. Zatrzymaa si z rk na porczy. - Tak? - Wspomniaa, e Fidelia znalaza zaginionego chopca. Bardzo by nam pomoga, gdyby zechciaa zlokalizowa Luiego. - Och, to dobry pomys. Byoby atwiej, gdyby moga wzi do rki co, co do niego naleao. Oczy Jeana-Luca si zawieciy. - Mamy jego bro i lask, ktrej uywa jako pochwy. Przynios je jutro wieczorem. - wietnie. - Zamilka, nie wiedzc, co powiedzie. -Dobranoc. - Pobiega na gr. - pij dobrze, Heather - wyszepta w lad za ni sowa, ktre dosigy jej niczym mikka pieszczota. Wlizna si do pokoju z bijcym wci sercem. Emma prosia, eby zostawia drzwi uchylone, ona jednak stanowczo je zamkna. Potrzebowaa bariery midzy sob a Jeanem-Lukiem. By zbyt atrakcyjny, zanadto pocigajcy i, do diaba, za bardzo tajemniczy. Nie wiedziaa o nim nic poza tym, e wydawa si za dobry, eby by prawdziwy. Tego wieczoru mnstwo si o niej dowiedzia. A mimo to wci chcia j pocaowa. Trzeba mu byo pozwoli, zrugaa sama siebie. Nie powinna bya tchrzy. Czy nie wypowiedziaa wojny strachowi? Ale musi by ostrona. Bo jeli chodzi o mczyzn, popenia ju kilka nieprzyjemnych bdw. Tylko czy przypadkiem nie bya to dla niej dobra lekcja? Jutro wieczorem zjawi si znowu. Bdzie miaa kolejn szans, eby go pozna. I moe, ale tylko moe, jutro pozwoli mu si pocaowa.

Rozdzia 7
Nastpnego wieczoru Jean-Luc pdzi w czarnym bmw w stron Schnitzelbergu z chodziark pen butelek syntetycznej krwi przypit pasem do siedzenia pasaera. Soce zdyo zaj przed dziesicioma minutami, a Echarpe pociga z butelki krew grupy AB Rh dodatnie - zimn, bo za bardzo si spieszy, eby j podgrza. Problem w tym, e skoro on si obudzi, to Lui take. A jeli zdy odkry, kim jest Heather i gdzie mieszka, mg ju tam by. Jean-Luc chcia si teleportowa do domu Heather zaraz po przebudzeniu, ale Emma przekonaa go, e powinien zjawi si jak zwyky miertelnik. Z Heather na pewno wszystko jest w porzdku, przekonywa sam siebie, zjedajc z autostrady do miasta. Emma teleportowaa si na tyy jej domu pi minut temu. Zaalarmowaaby go telepatycznie, gdyby co byo nie tak. Mimo to by poirytowany, e go tam nie ma. Zocio go, e Heather i jej crka zostay wcignite w jego zatarg z Luim. Jeli co im si stanie... jak zdoa zaguszy w sobie gos sumienia z powodu mierci kolejnych niewinnych osb. Historia, ktr opowiedziaa mu zeszej nocy Heather, sprawia, e surowo przyjrza si sobie. I dostrzeg, co kryo si za jego poczuciem winy i gniewem. Strach. Daleko zaszed, zwaywszy na to, e zaczyna jako osierocony chopiec stajenny. Zanim Roman dokona jego transformacji w 1513 roku, by ju rycerzem. A potem muszkieterem, wacicielem najbardziej renomowanej szkoy fechtunku w Paryu, podpukownikiem w wampirzej armii i wreszcie przywdc klanu Europy Zachodniej, a w dodatku projektantem mody i odnoszcym sukcesy biznesmenem. Ca energi skierowa na zewntrz, dokadajc wszelkich stara, by sta si panem wasnego losu. Ale pod tym wszystkim krya si ta sama udrka. Lk przed bezsilnoci. Jako ndzny chopiec stajenny Jean-Luc by bezsilny wobec kaprysw i politycznych machinacji swoich panw. Poprzysig sobie nigdy wicej nie by pionkiem. I udawao mu si to, dopki w 1757 roku w jego yciu nie pojawi si Lui. Powinien by wtedy pozwoli umrze Ludwikowi XV. Ale nie, Jean-Luc wypeni obowizek krlewskiego stranika i powstrzyma zamachowca Damiensa, czowieka miertelnego. Ten miertelnik by tylko pionkiem. Lui lubi wysugiwa si ludmi - kierowa ich umysami tak, e odwalali za niego brudn robot. Dwa razy wczeniej mu si udao: bdcy pod jego wpywem zamachowcy zabili Henryka III w 1589 roku i Henryka IV w roku 1610.

Jean-Luc udaremni Luiemu trzecie zabjstwo krla. Nastpnej nocy dosta wiadomo: Przez ciebie krl yje. Przeze mnie nie yje twoja krlowa". Pod licikiem nie byo podpisu, papier jednak zosta zoony i zalakowany woskiem, w ktrym odcinito liter L. Dwie noce pniej Jean-Luc znalaz okaleczone ciao Yvonne, swojej kochanki. Poza ranami od noa i ladami kw miaa na ciele wypalone L. Echarpe wypowiedzia zatem wojn wrogowi, ktrego nazwa Lui. Przez dwadziecia lat Lui umyka mu, po czym znikn. Jean-Luc mia nadziej, e dra nie yje. Ale w 1832 roku znalaz zamordowan Claudine z liter L wypalon na piersi. Doszed wwczas do wniosku, e jedynym honorowym wyjciem bdzie unikanie zwizkw. To jednak, co powiedziaa poprzedniego wieczoru Heather, uwiadomio mu prawd. Honor stanowi przykrywk dla lku - ba si, e jeli zaangauje si w kolejny zwizek, nie uda mu si ochroni ycia kobiety, e okae si bezradny. To nie byo ycie szlachetne. To byo ycie w lku. Odkrycie prawdy sprawio, e poczu wstyd. I gniew. Do diaba, jeli zapragnie zwiza si z Heather, zrobi to. Pooy kres okruciestwom Luiego i zabije drania. Wjecha na podjazd przed domem Heather. Gdy wysiada, z cienia pod ogromnym dbem wyonia si Emma. Popijaa zimn krew z butelki, a na ramieniu miaa torb pen drewnianych kokw. Utrzymywaa dotd swoj obecno w tajemnicy, tak eby wygldao, e przyjechali razem. - Wszystko w porzdku - poinformowaa go cicho. -Syszaam gosy w rodku. Spokojne i szczliwe. Wszdzie dokoa czysto. - To dobrze. Odetchn z ulg, odebra Emmie pust butelk i schowa do samochodu. Z tylnego siedzenia wzi floret i pochw Luiego oraz swoj szpad. Zamkn drzwi i ruszy na ganek. - Liczysz, e Fidelii uda si zlokalizowa Luiego? -spytaa Emma. - Tak. Zauway wrotki przy frontowych drzwiach i ksik w mikkiej oprawie na werandowej hutawce. Za dnia toczyo si tu ycie, ktre jego omino. - Ja te jestem medium - wyszeptaa Emma. - Lepszym ni zwyky nieumary. Nasuchiwaam w okolicy wampirzej telepatii, ale jak dotd cisza. Jean-Luc westchn, naciskajc dzwonek przy drzwiach. - Lui bardzo dobrze potrafi si ukrywa. Prbowaem go wytropi przez stulecia. - Bez skutku. Ponure myli znikny jednak, kiedy drzwi si otworzyy i stana w nich umiechnita Heather. Miaa na sobie turkusow sukienk na ramiczkach i pasujce do niej sandaki. Ogniki w jej oczach i byszczca skra rozpaliy w Jeanie-Lucu iskr podania. Wygldao na to, e naprawd cieszy si na jego widok. - Wchodcie. - Cofna si. - Zostao nam troch lasa-gne z kolacji, gdybycie mieli ochot. To bardzo mie z twojej strony, ale ju jedlimy. Mia nadziej, e w jego oddechu nie czu krwi. Zamkn drzwi i przekrci klucz w zamku. Maa Bethany przelizna si do swojej nowej przyjaciki. - Cze, Emma. - Obrzucia Jeana-Luca niemiaym spojrzeniem. - Cze. Skoni lekko gow. - Dobry wieczr, Bethany. - Cze, skarbie. - Emma uklka, eby ucisn ma. - Dobrze si dzi bawia? - Tak. - Dziewczynka pochylia si do niej i powiedziaa: - Mamusia chciaa adnie wyglda dla pana Sharpa. - Bethany! - Twarz Heather pokry rumieniec. - Dlaczego nie wemiesz Emmy na gr i nie pokaesz jej... czego? - Na przykad nowej ksieczki? - spytaa rezolutnie Bethany. - Wanie. Prosz. Spojrzaa gniewnie na Fidelie, ktra staa przy schodach, chichoczc. Jean-Luc te mia ochot si rozemia, udao mu si jednak powstrzyma. - Chodmy. - Emma obejrzaa si na niego z rozbawieniem w oczach, prowadzc ma w stron schodw. - Widz, e przyniose bro i pochw Louiego - szybko zmienia temat Heather. - Fidelia jest gotowa pomc nam go zlokalizowa. - Wskazaa gestem salon. Jean-Luc pody za ni. - Udao ci si znakomicie. - Co takiego? - Spojrzaa na niego. - Pozosta przy yciu? To by bardzo spokojny dzie. - To dobrze. Ale miaem na myli to, co mwia twoja crka. Bardzo adnie wygldasz. Heather lekcewaco pomachaa rk. - Bethany wszystko zamienia w romans. Poenia ze sob nawet swoje pluszaki. Dzi na przykad panna goryli-ca polubia pana chihuahua. Fidelia zachichotaa, sadowic si na kanapie z nieodczn torebk. - Wic bdzie miaa pieskie ycie. Jean-Luc opar szpad o fotel. - Mj przyjaciel Roman twierdzi, e jeli chodzi o mio, wszystko jest moliwe. - S f , na przykad podwjne zabjstwo. - Fidelia poklepaa swoj torb. Heather prychna. - Albo wojna o opiek nad dzieckiem. Jean-Luc spojrza na ni z ukosa. - Zupenie stracia wiar w mio? Ucieka wzrokiem, policzki jej si zarowiy. - Nie. Zawsze jest nadzieja. Moemy zaczyna? - Prosz bardzo. Pooy floret i pochw Luiego na stoliku przed Fidelia. Niania pooya pochw na kolanach. Zamkna oczy i zacza wodzi palcami po wypolerowanym drewnie. Heather siedziaa cicho obok. Jean-Luc usadowi si w fotelu i czeka. - To ciemne miejsce - wyszeptaa Fidelia. Mao zaskakujce. Wszystkie wampiry potrzebuj ciemnego schronienia na czas swojego dziennego, miertelnego snu. - Piwnica - cigna. - Kamienna. Nie ma okien. - Pokrcia gow. - Za ciemno. Nic nie widz. - Moesz powiedzie, jak daleko std si znajduje? -spyta Jean-Luc. - Niedaleko. Ale i nie blisko. Mam wraenie, e nie w miecie. - Gwatownie zaczerpna powietrza. - Wyczu mnie. Otworzya szeroko oczy i rzucia pochw na st. -To by bd. My-myl, e on moe by medium.

Lui mg mie pewne wampirze zdolnoci mediumicz-ne, ale o tym Jean-Luc wolaby nie wspomina. Fidelia spojrzaa na niego zmartwiona. - Wyczu mnie, a ja jego. By zimny, bardzo zimny. -Wzdrygna si. - Ju dobrze. - Heather roztarta plecy niani. - Ju po wszystkim. Fidelia pokrcia gow. - Prbowaam wyledzi miejsce, w ktrym si znajduje. Zdaje si, e on stara si zrobi to samo. Jean-Luc si skrzywi. Zut, trzeba byo zabra Fidelie gdzie indziej. Heather zblada. - On na nas poluje. - Heather, musz ci znowu poprosi, eby przeniosa si do mnie - powiedzia Jean-Luc. - To tylko kwestia czasu, zanim Lui odkryje, kim jeste i gdzie mieszkasz. - Po prostu musimy znale go, zanim on znajdzie nas. Mogoby pomc, gdybymy wiedzieli o nim wicej. - Oczy jej si zwziy. - Kim waciwie jest? Jean-Luc poprawi si w fotelu. - Sam chciabym wiedzie. Gdybym zna jego prawdziwe nazwisko, ju wiele lat temu wytropibym go i zabi. - Popeniby... morderstwo? - Zrobibym wszystko, eby chroni tych, ktrych kocham. Fidelia pokiwaa gow z aprobat. - Dobry z ciebie czowiek, Juan. Zerkn na Heather ciekawy, czy si z tym zgadza. Wygldaa na zaintrygowan. - Powiedziae wiele lat temu" - mrukna. - Ile masz lat? Mer de. Na to pytanie nie mia jak odpowiedzie. - Ja mam dwadziecia sze - oznajmia. - A ty? cisn mocniej porcze fotela. - Jestem od ciebie starszy - O ile? - Miaem dwadziecia osiem lat, kiedy... - Potar czoo. - Kiedy miaem trzy lata, zmara moja matka... - Przykro mi. Nie wiedziaam... - Spojrzaa na niego ciepo, ze wspczuciem. - Emocjonalne rany goj si najduej. - Tak. - Jean-Luc usysza samochd na podjedzie. Wsta i chwyci szpad. - Mamy towarzystwo. Heather zerwaa si na rwne nogi. - To nie moe by Louie, prawda? Nie tak szybko. - Jestem gotowa. - Fidelia pogrzebaa w torebce. - Nie sdz, eby to by Lui. Jean-Luc podejrzewa, e jego najzacieklejszy wrg nieczsto korzysta z samochodu. Mimo to ruszy do przedpokoju ze szpad. Usysza trzask drzwiczek na zewntrz i cikie kroki na schodkach prowadzcych na ganek. Heather pojawia si w chwili, kiedy dao si sysze pierwsze stukanie i w drzwiach zatrzsy si oowiane szybki. Jean-Luc stan tu obok niej. - Widz go! - wykrzykn mski gos. - Znowu ten twj chopak zjawi si na noc, tak? - O nie, to Cody - jkna Heather. - Pewnie Thelma widziaa, jak przyjechae, i zadzwonia do jego matki. Jean-Luc wyjrza przez szyb w drzwiach. Mczyzna na ganku by ogromny i czerwony od alkoholu buzujcego mu we krwi. - Widz ci, dupku! - wrzasn Cody. - Jak chcesz rn moj by, to prosz bardzo, ale jeli chocia palcem tkniesz moj crk, to... - Przesta! - sykna Heather i przekrcia wolno klucz w drzwiach. - Nie wpuszczaj go - szepn Jean-Luc. - Och, prosz, wpu, wpu - powiedziaa Fidelia, przecigajc po teksasku samogoski. Staa obok schodw, wymachujc glockiem. - Zrb mi t przyjemno. - Fidelio, od pistolet - rozkazaa Heather i otworzya drzwi. - Jak miesz... Cody wtargn do rodka i spojrza ze zoci na Jeana-Luca. - Kim ty, do diaba, jeste? Echarpe popatrzy na niego z gniewem. - Nie zamierzam odpowiada na to pytanie. - Jean... - zacza Heather, ale byy m jej przerwa. - John? Wic teraz przyprowadzasz swoich chopta-siw do domu? - Odwrci si do Jeana-Luca. - miao, zostawiaj samochd na podjedzie. Wszyscy w miasteczku bd wiedzieli, e rniesz moj on! - By on. - Jean-Luc zmruy oczy. - To ty jeste tym idiot, ktry pozwoli jej odej. - Do. - Heather wkroczya midzy nich. - Cody, nie tak gono, bo Bethany ci usyszy Jeste pijany, a poza tym nie masz prawa szpiegowa mnie ani wydawa wyrokw. Umiechn si do niej szyderczo. - A wanie e mam. Mieszka tutaj moja crka i teraz, kiedy ju wszyscy wiedz, e jeste zdzir, mog wystpi o opiek nad ni. - Nie jestem zdzir. I nigdy nie pozwol ci jej sobie odebra. Cody prychn. - Uwaaj. Dwiecie lat temu Jean-Luc po prostu nadziaby bastar-da na szpad i wrzuci ciao do rzeki, ale wspczesny wiat krzywo patrzy na takie rozwizania. Zaatakowa wic Cody'ego telepatycznie: Jeste karaluchem". W stanie upojenia alkoholowego Cody nie mg si opiera wamipirzej kontroli umysu. Opad na podog i zacz biega tam i z powrotem na nogach i rkach. Heather odskoczya z piskiem. - Cody, co si z tob dzieje? - Jestem karaluchem - wymamrota piskliwym gosem. - Rycho w czas to odkrye. - Fidelia cofna si, kiedy otar si o jej dug spdnic. Chcia wbiec po schodach na gr, ale przewrci si i wyldowa na plecach. Tarzajc si, przebiera w powietrzu rkami i nogami. - Przesta, Cody - zadaa Heather. - Zabieraj si std, zanim wystraszysz Bethany.

- Co si dzieje? - Na schodach pojawia si Emma i spojrzaa nieufnie na wijcego si Cody'ego. Fidelia zachichotaa. - Lepiej poszukajmy jakiego pynu na insekty. - Atak! - Cody skoczy na wszystkie cztery koczyny i popdzi na zewntrz. Powrcisz do normalnego stanu ze wschodem soca", nakaza mu Jean-Luc. - Tak, panie. - Cody zwali si z ganku. - Dobry Boe! On zupenie oszala. - Heather zamkna drzwi i przekrcia klucz. - Ciekawe. - Emma spojrzaa na Jeana-Luca znaczco. Pewnie syszaa rozkaz, ktry telepatycznie wysa Cody'emu. Przez chwil zastanawia si, czy przypadkiem Lui te go nie sysza, uzna jednak, e powiedzia zbyt mao, by tamten mg go wytropi. - Z Bethany wszystko w porzdku? - Heather popdzia na gr. - A niech mnie! Musz si napi. - Fidelia podreptaa do kuchni, wci dzierc glocka w doni. - Piwo to jest to, czego mi trzeba. Juan, Emma, chcecie piwa? - Nie, dzikuj. - Jean-Luc powdrowa do salonu i postawi szpad obok fotela. Rozbawiona Emma opara si o framug. - Karaluch? Umiechn si do niej w odpowiedzi. - Zasuy sobie. Skina gow. - Wracam na gr. - Zamilka i po chwili dodaa: - Zdaje si, e zrobie due wraenie na Bethany. Zabawkowa mama, ktra mieszka w domku dla lalek, ma nowego chopaka imieniem John. To G.I. Joe. Wyglda, jakby by w stanie wypru flaki Kenowi, ktry mieszka w szafie. - Naprawd? - Jeanowi-Lucowi cisno si serce. Czyby rzeczywicie by w tej rodzinie mile widzianym gociem? Zawsze chcia do jakiej nalee. Jego ojciec umar, kiedy Jean-Luc mia sze lat, trzy lata po mierci matki, ktra zmara przy porodzie. Mia tylko Romana i Angusa, ktrych traktowa jak prawdziwych braci. Rozgldajc si po salonie, zda sobie spraw z tego, jak samotny by przez stulecia. Heather podobaa mu si z wielu wzgldw, ale jej rodzina, Bethany i Fidelia, rwnie ujty go za serce. Jak inne mogoby by jego ycie, gdyby co wieczr mia towarzystwo i wok siebie kochajcych bliskich. Ta perspektywa sprawia, e minione stulecia wyday mu si puste i pozbawione znaczenia. Ale czy mieszkanki tego domu byyby w stanie zaakceptowa go takim, jaki by? Czy Heather mogaby go pokocha? - Tak mi przykro, e musiae by wiadkiem sceny z moim eks - powiedziaa Heather, wchodzc do salonu. Odwrci si do niej. Zut, tak gboko zaton w mylach, e nie zauway, jak Emma wysza, a Heather wrcia. Musi by bardziej czujny. - Nic si nie stao. Heather westchna. - Nie wiem, co w niego wstpio. - Z Bethany wszystko w porzdku? - Tak. Dziki Bogu. - Opada na kanap. - Ogldaa DVD i miaa podkrcony dwik, tak e nic nie syszaa. - To dobrze. - Jean-Luc usiad obok niej. Usysza, e jej serce natychmiast przyspieszyo. Dobry znak. - Gdzie Fidelia? - Posza do kuchni po piwo. - Wolaabym, eby nie pia, kiedy wymachuje swoimi pistoletami. Wycign rk na zagwku. - Maj dodatkowe zabezpieczenia. - Pewnie. To by jedyny warunek, jaki jej postawiam, zanim si do nas wprowadzia. - Spdzia w tej okolicy cae ycie, mam racj? - Tak. Zawsze chciaam podrowa, ale jako mi si nie udao. Zanotowa w pamici, eby zabra j we wszystkie te miejsca, ktre chciaa zobaczy. - Przychodzi ci do gowy co, co pasowaoby do opisu Fidelii? Jakie miejsce na obrzeach miasta? Najpewniej opuszczone? - Z kamienn piwnic? - Przekrzywia gow z namysem. - W parku stanowym jest stary budynek z kamienia z czasw wielkiego kryzysu. - Sprawdz go. - Zostawi Emm z kobietami, a sam wemie ze sob Robby'ego. Id z tob. Jean-Luc zamruga. Nie. Pod adnym pozorem. To zbyt niebezpieczne. Jestem przygotowana. Walczyam z Louiem i dobrze sobie radziam. No i wiem, gdzie jest park. Mog go znale w Internecie. Podniosa wyej brod. Id z tob. Nie bd tu siedzie z podkulonym ze strachu ogonem. Jestem na wojnie, pamitasz?

- Jest rnica midzy odwag a zym os... - Zamilk, kiedy jego superczuy such wychwyci jaki odgos na zewntrz. Kto jest na ganku. Bezszelestnie zerwa si z miejsca i chwyci szpad. Heather wstaa i wyszeptaa: - Powinnam wzi strzelb? - Nie. - Mia nadziej, e to Lui. Mgby wtedy rozprawi si z draniem i... A co jeli popeni bd i zginie? Lui bez przeszkd dostanie si wtedy do rodka i zaszlachtuje Heather. - Tak, we strzelb. Powiedz Emmie i zaczekajcie tutaj. Gdyby si zjawi, celuj w klatk piersiow. - Gdyby si zjawi, to by znaczyo, e ty... - cisna go za rk. - Bd ostrony. W jej oczach dostrzeg prawdziw trosk. Mon Dieu, naprawd jej na nim zaleao. Dotkn jej policzka. - Id. Na moment oczy Heather spowia mgieka rozmarzenia. Zamrugaa. - Racja! Popdzia w stron schodw. Dywan stumi odgos jej sandaw, gdy wbiegaa na gr.

- Co si dzieje? - Z kuchni wyonia si Fidelia z oprnion do poowy butelk piwa w doni. Zerkna w lad za znikajc Heather. - Znowu j sposzye? Unis palec do ust i wskaza na dwr. Brzowe oczy Fidelii si rozszerzyy. - Do diaba. Zostawiam swojego niemieckiego mu-chacho w kuchni. Zaraz wracam. - Nie chc, eby wychodzia. To moe by niebezpieczne - jkn Jean-Luc, gdy niania popdzia do kuchni. Lepiej dziaa szybko, zanim te kobiety pospiesz mu z pomoc. Umiechn si do siebie. Nic dziwnego, e tak bardzo mu si podobay. Po cichu przekrci klucz w drzwiach i gwatownie je otworzy.

Rozdzia 8
J ean-Luc wyskoczy na ganek ze szpad wycelowan w intruza. Moda kobieta, blondynka, krzykna i zatoczya si do tyu. Obcas szpilki zaklinowa si jej midzy deskami i jak duga wyrna na ganku. - Cholera! Wygldaa znajomo. - Kim pani jest? - zapyta natarczywie. Bya miertelniczk, ale to nie znaczyo, e nie stanowia zagroenia. Lui z rozkosz wykorzystywa wampirz zdolno do wpywania na umysy, by ludzie mordowali w jego imieniu. - Niech to licho. - Kobieta rozmasowaa chud kostk. - Lepiej, ebym moga wyj na wybieg. - Obrzucia go gniewnym spojrzeniem. - Cholerny wariat! miertelnie mnie przerazie tym swoim mieczem! Teraz j rozpozna. Sasha Saladine, modelka, ktr zatrudni Alberto. Najwyraniej nie miaa pojcia, kim jest. Wci siedzc na pododze, zdja buty i przyjrzaa si uwanie wysadzanym krysztaami grskimi obcasom. - Przysigam, e jeli moje buty s zniszczone, zawlok twoje dupsko do sdu. Kosztoway czterysta dolcw, wiesz? Kupuj tylko to, co najlepsze. Zatskni za Heather. Lubi, kiedy ona si z nim droczya. Bya dowcipna i zabawna. A ta kobieta bya po prostu irytujca. I kiedy tak go rugaa swoim ostrym, nieprzyjemuym gosem, rozejrza si po podwrku w poszukiwaniu siadu ruchu. - Zamierzasz tak sta ca noc jak gupek czy mi pomoesz? - Powioda wzrokiem dokoa. - To dom Heather, prawda? Tu mieszkaa, kiedy chodzia do liceum. Obejrzaa si na jego samochd. - Kurcz, mwia mi, e nie ma chopaka. - Popatrzya na niego spode ba. - Co ty tutaj robisz z tym idiotycznym mieczem? - Wolisz pistolet? - Fidelia przepchna si przed Jeana--Luca, trzymajc w jednej rce piwo, a w drugiej glocka. - O Boe! - Sasha skoczya na rwne nogi i uniosa rce do gry. - Nie strzelaj! Mylaam, e to dom Heather. - Fidelio, uwaaj! - Na ganek wybiega Heather ze strzelb w doniach. Sasha gwatownie wcigna powietrze. - A ja mylaam, e to Nowy Jork jest niebezpieczny. Jean-Luc jkn w duchu. - Heather, nie mwiem ci, eby zostaa w domu? Zignorowaa go i zwrcia si do jasnowosej modelki: - Sasha? Co si tutaj dzieje? - Chc mnie zastrzeli albo nadzia na szpikulec. Sama nie wiem, co lepsze. - No c, szybciej si decyduj. Nie bdziemy czeka ca noc. - Fidelia postawia piwo na ganku i wycigna zestaw kluczy z kieszeni spdnicy. Wybraa jeden i zacza nim majstrowa przy blokadzie na pistolecie. - Nie rb tego - ostrzega j Heather. - Za duo wypia. Niania prychna. - Nie jestem pijana. Mam wszystko pod kontrol. -Zerwaa blokad. Bum! Pistolet wypali, trafiajc w pobliski db. Kobiety krzykny, Jean-Luc si skrzywi.

Z drzewa spada wiewirka i wyldowaa na trawniku z guchym oskotem. Fidelia wzruszya ramionami. - I o to mi chodzio. Przeklty zwierzak obgryza dom. I krad orzechy z drzewa pekanowego. Heather podpara si pod boki. - Milion razy ci mwiam, eby nie odbezpieczaa broni. Niania zwiesia gow, przybierajc odpowiednio skruszon poz. - Bd bardziej uwaa. - Zabezpieczya bro i rzucia Jeanowi-Lucowi znaczce spojrzenie. - Umiem sobie poradzi z kanali, ktra kradnie orzechy. Usta Echarpe'a drgny. - Bd mia to w pamici. W tym momencie na ganek wybiega Emma z palikiem w doni. - Jest tutaj? - Nie - odpar Jean-Luc. - Faszywy alarm. Emma rozejrzaa si dokoa. - Ale syszaam wystrza. - Owszem. - Jean-Luc wskaza na trawnik przed domem. - Mamy ofiar. Oczy Emmy zrobiy si okrge jak spodki. - Zaatakowaa nas wiewirka? - Wanie - powiedziaa Fidelia. - I ja si ni, do dia-ska, zajam. - O Boe, Heather - wyszeptaa Sasha. - Czyby rozprowadzaa narkotyki? - Co takiego? - Heather odwrcia si do przyjaciki. - Nie! - Och! - Sasha sprawiaa wraenie rozczarowanej. -To o co chodzi z ca t broni? Heather westchna. Wyjani ci to. Pniej. Skoro wszystko w porzdku, wracam na swj posterunek. - Wycofujc si do rodka, Emma posaa Jeanowi-Lucowi rozbawione spojrzenie. - A mylae, e bdziesz si nudzi w Teksasie. Echarpe pokiwa gow. Ostatnio ycie stao si duo bardziej zajmujce. - Wystarczy mi podniet na jeden dzie - oznajmia Fidelia i podreptaa za Emm. - Zamierzam wzi dug gorc kpiel i i do ka. - Dobranoc. - Heather postawia strzelb na ganku. -wietnie. Teraz trzeba si upora z wiewirk. - Nie ma z czym - zapewni j Jean-Luc. - Wiewirka jest martwa. - Nie mog jej tak zostawi. Bethany j zobaczy i pomyli, e to Sandy, przyjacika SpongeBoba. Jean-Luc nie mia pojcia, o czym mwi. - Ja mog j pochowa. Mog nawet zmwi Wieczny odpoczynek. - Zna t modlitw na pami, bo Roman przeszo sto razy odmawia j nad ciaami polegych towarzyszy podczas wielkiej wampirzej wojny. Kciki licznych usteczek Heather drgny. - Nie wiedziaam, e nasza wiewirka bya katoliczk. Czyby si z niego namiewaa? - Jeli wolisz, ebym tego nie robi... - Nie, prosz. Chc, eby to zrobi. - Obdarzya go przepiknym umiechem. - Myl, e jeste bardzo miy. Serce mu uroso. Mon Dieu, czowiek moe si uzaleni od takiego uczucia. - Masz szpadel? - Tak, w garau. - Wskazaa gestem na lewo. Zbieg z ganku i skrci na podjedzie. Zabra ze sob szpad, na wypadek gdyby Lui kry si w ciemnociach. Albo w garau. Sasha Saladine przygldaa mu si, gdy j mija, po czym sykna do Heather: - Ty kamczucho! Mwia, e nie masz chopaka. To nie jest mj chopak - odszepna Heather. Zmierzajc w stron garau, Jean-Luc nasuchiwa rozmowy. - Skd, na Boga, go wytrzasna? - spytaa Sasha. - Poznaam go wczoraj wieczorem na otwarciu. - artujesz?! To ciacho tam byo? Do diaba, przeleciaam nie tego gocia, co trzeba. - Sasha! - Spaa ju z nim? - Oczywicie, e nie - sapna Heather. - Dopiero co go poznaam! Jej oburzenie przyprawio Jeana-Luca o umiech. Zatrzyma si przy bocznych drzwiach do garau, eby usysze wicej. - Jeli nie masz na niego ochoty, to ja go wezm - cigna Sasha. - Alberto okaza si raczej rozczarowujcy. Ale obieca mi, e bd si czciej pojawia na wybiegu. I co ty na to? - Eee, gratuluj? - Nie, mwi o tym przystojniaczku z mieczem. Mog do niego uderzy czy nie? Chcesz go?

Wyty such, eby usysze odpowied. - Jean? - zawoaa Heather. - Czy drzwi nie s przypadkiem zamknite na klucz? Pokrci gak i otworzyy si ze szczkiem. - Nie, wszystko w porzdku! Wlizn si do rodka, ale zostawi szpar, eby lepiej sysze. Rozejrza si wok. Gara by pusty. - John? - spytaa Sasha. - Jaki John? - Jean Echarpe - odpara Heather. - To syn Jeana-Luca Echarpe'a. Sasha gwatownie wcigna powietrze. - artujesz?! O matko! Naprawd przeleciaam nie tego gocia, co trzeba. Jean-Luc pokrci gow. Tak jakby w ogle mg pragn takiej prnej sekutnicy. Z Heather to zupenie inna sprawa. Chciaby zobaczy, jak te zielone oczy zachodz mgiek rozkoszy, gdy obejmuje jej piersi albo gadzi sodkie wntrze ud. Chciaby zobaczy rozpalone policzki i usta otwarte przy gardowym jku. Chciaby... Powinien przesta, zanim oczy zaczn mu wieci. Zapa szpadel i wyszed z garau. Kobiety nadal rozmawiay, ju jednak nie o nim. - Gdzie twj samochd? - spytaa Heather. - Jak si tu dostaa? Sasha rozsiada si na hutawce i bujaa si, odpychajc si bos stop. - Alberto mnie podrzuci. Zjedlimy razem kolacj i doszed do wniosku, e wypiam za duo, eby prowadzi. Przysigam, e to byy tylko dwie margarity. - A zjada do? - Pewnie. Tylko nie zatrzymaam dla siebie, jeli wiesz, co chc powiedzie. - Sasha palcem wskazujcym pokazaa na usta. Jean-Luc si skrzywi. Bya bulimiczk. Wanie dlatego najchtniej korzysta z usug Ingi i Simone. Obie byy wampirzycami, wic nie musiay rujnowa sobie zdrowia, eby utrzyma szczup sylwetk. Niestety, media zaczy si zastanawia, dlaczego one rwnie si nie starzej. - Nie powinna sobie artowa z bulimii - mrukna niechtnie Heather. - To choroba. - To akt rozpaczy. Mam dwadziecia sze lat i musz rywalizowa z dziemi. - Sasha zauwaya przechodzcego JeanaLuca i zerwaa si. - Och, panie Echarpe, to taka przyjemno pozna pana. Mam nadziej, e nie poczu si pan dotknity tym, co powiedziaam. - Jej wzrok powdrowa w stron szpady, ktr Jean-Luc wci trzyma w rce. - Heather mwia, e przyjecha pan tutaj, eby j chroni. Uwaam, e to bardzo szlachetne. Podlizywaa mu si. By do tego przyzwyczajony. To nie miao nic wsplnego z jego osob. Ju wiele lat temu zorientowa si, e niektre modelki byyby gotowe obskakiwa samego Ouasimodo, gdyby to miao pomc w ich karierze. - Jestem zaszczycony, mogc pani pozna. - Przenis wzrok na Heather. - Gdzie ma by grb? Rozejrzaa si po trawniku. - Moe pod dbem? To by jej dom, wic myl, e tam by jej si podobao. - Jak sobie yczysz. Niespiesznie ruszy w stron drzewa. Zauway pust przestrze midzy dwiema rabatkami i zacz kopa. Gdyby kobiety weszy do rodka, dziki wampirzej prdkoci mgby wykona to zadanie w cigu kilku sekund. Hutawka na ganku zatrzeszczaa, kiedy Sasha usiada na niej znowu. - Ludzie mwi, e mae miasteczka s takie przyjazne. To nieprawda. Stara pani Herman wyrzucia mnie ze swojego pensjonatu, wyobraasz to sobie? - Dziwne - odpara Heather. - Jest wdow. Mylaam, e przyda si jej kady grosz. - witoszkowata starucha. Zaprosiam na noc Alberta i kiedy zobaczya go dzi rano, nabzdyczya si i powiedziaa, e to nie burdel. Chcielimy wrci tam po kolacji, ale nas nie wpucia. Zimna stara rura! - Uczya nas w szkce niedzielnej - mrukna Heather. - Masz si gdzie zatrzyma? - No c, wolaabym nie nocowa u swojej psychicznej matki w tandetnej przyczepie kempingowej, wic pomylaam, e si wkrc tutaj - powiedziaa Sasha. - Co ty na to? - A gdzie twj baga? - Nie potrzebuj niczego. Sypiam nago. - wietnie - wymamrotaa Heather. - Zabior swoje rzeczy i samochd z wypoyczalni rano. Nie mog si doczeka, eby si zwin z tego miasta. Pojad do Spa d'Elegance w San Antonio. Chcesz si wybra ze mn? - Musz tu zosta. - Jak ty to wytrzymujesz? - Gos Sashy zabrzmia ostro. - Ja nie mog znie tego miejsca. adnych galerii handlowych ani nocnych klubw. Zamwiam do kolacji pomaraczowe frappaccino i popatrzyli na mnie, jakbym bya kosmitk. Heather westchna. - Mieszkaa tu przez osiemnacie lat. Wiesz, jak jest. - Wierz mi, e zrobiam wszystko, eby zapomnie o tej zapadej dziurze. Heather zniya gos i owiadczya z naciskiem: - Ja wci tutaj mieszkam.

Jean-Luc przerwa kopanie, eby spojrze na kobiety na ganku. Udao mu si dostrzec zarowione policzki Heather i zielone ogniki gniewu w jej oczach. Sasha wzruszya ramionami. - No c, twoja strata. Przez chwil zastanawia si, czy nie wykopa wikszego grobu. - Poniewa nie masz ani samochodu, ani dokd i -cigna Heather - puszcz mimo uszu twoje obraliwe uwagi i zaprowadz ci do pokoju gocinnego. Usta Jeana-Luca wygiy si w dyskretnym umiechu. Mimo niedawnego rozwodu Heather pozostaa wielkoduszna i wspczujca. Czy jednak okae si rwnie wyrozumiaa, kiedy pozna prawd o nim? Jego umiech zblad, gdy przypomnia sobie, co mwia na temat wampirw poprzedniego wieczoru. Odraajce monstra". Czy kiedykolwiek bdzie moga go zaakceptowa? - Jezu, Heather. - Sasha opucia chudziutkie ramiona. - Nie chciaam ci zrani. Jeste jedyn prawdziw przyjacik, jak mam. Wszyscy inni staraj si po prostu mnie wykorzysta. No dobra, ja te ich wykorzystuj. Ale ty jeste jedyn osob, z ktr mog naprawd porozmawia. Twarz Heather zagodniaa. Przytulia modelk. - W porzdku. - Otworzya frontowe drzwi. - Chod, zaprowadz ci do ka. Gdy drzwi si zatrzasny, Jean-Luc jeszcze raz przyjrza si domostwu. Byo czym wicej ni tylko domem -byo schronieniem dla potrzebujcych. Heather otworzya drzwi przed Fidelia, a teraz przed Sash. Z takim szlachetnym, czuym sercem zawsze bdzie miaa przyjaci i rodzin. Przez gow przemkn mu pewien obraz. Portret rodziny - Roman i Shanna Draganesti z maym Constantine 'era. Zacisn rce na drewnianym trzonku. Nigdy nie mia rodziny. Nigdy nie bdzie mia. Wbi szpadel w ziemi. Dziki wampirzej sile wszed a po stylisko, zgrabnie wyrbujc drog przez korzenie drzewa. Grb by ju dostatecznie duy dla wiewirki, ruszy wic po ciao zwierztka. Po dwch krokach si zatrzyma. Biay policyjny wz wtoczy si na podjazd i zatrzyma przed domem Heather. Na boku odblaskowe litery ukaday si w napis szeryf okrgowy". Merde. Podobnie jak wikszo wampirw, Jean-Luc mia si na bacznoci przed strami prawa. Wampir nie mg sobie pozwoli na prze^ suchanie w sali z lustrem weneckim, w ktrym jego posta by si nie odbijaa. Zerkn na szpad, ktr zostawi opart o drzewo. Cofn si i wsun bro w gste krzaki rosnce w pobliu dbu. Tymczasem z radiowozu wysiad funkcjonariusz i ruszy w stron domu. W starannie wyprasowanym mundurze khaki do kompletu z pasem i kabur na pistolet wyglda bardzo oficjalnie. Obserwujc Jeana-Luca spod przymruonych powiek, przesun wykaaczk z jednego kcika ust w drugi. - Prosz odej od drzewa i podnie rce, ebym je widzia - rozkaza. Jean-Luc zrobi krok w bok i otworzy rce wntrzem doni do gry. - Jaki problem, szeryfie? Mody policjant zatrzyma si, ujc wykaaczk. - Kim pan, u licha, jest? - Jean Echarpe. - Johnny Sharp, tak? A skd pan jest, panie Sharp? Jean-Luc doszed do wniosku, e lepiej nie wyjania nieporozumienia. - Z Parya. Szeryf pokiwa gow ze zrozumieniem. - Na pnoc od Dallas. Byem tam. Przez kilka sekund Jean-Luc sta zbity z tropu. - To w Teksasie jest Pary? - Tak. Ale pan mwi do dziwnie nawet jak na kogo z pnocy. Pewnie jest pan jednym z tych abojadw. Jean-Luc zacisn zby. - Przyjechaem z Francji. - To kiepsko. - Wzrok szeryfa spocz na wieo wykopanym grobie. Policjant wycign wykaaczk z ust i rzuci na ziemi. - Dostaem zgoszenie od jednego z ssiadw, e kto tu strzela. A teraz przyapaem pana na kopaniu grobu. Jean-Luc wskaza na jam. - Jak pan widzi, to bardzo may grb. - C, moe lubi pan swoje ofiary rba i zakopywa po kawaku. - Opar do na kaburze. Echarpe rzuci mu gniewne spojrzenie. -Nikogo nie zamordowaem. - Na razie. Wskaza na bok. - Tam ley ofiara. - Cholera. - Szeryf podszed do martwej wiewirki. -Niech pan posucha, panie Sharp. Nie podoba mi si, jak obcokrajowcy przyjedaj tu i strzelaj do naszych wiewirek. - Ja jej nie zastrzeliem. Szeryf prychn. - Jasne, to byo samobjstwo. - Podnis do, gdy Jean-Luc ruszy w jego stron. - Prosz zosta, gdzie pan stoi. To miejsce przestpstwa i niech pan nie myli, e uda si panu zatrze lady. Jean-Luc westchn. Najwyraniej w tym miecie nie dziao si zbyt wiele. - Zaproponowaem Heather, e pochowam t wiewirk. Oczy szeryfa si zwziy.

- Zna pan Heather? - Oczywicie. - Jean-Luc unis brod. - To jej dom, gdyby pan o tym nie wiedzia. - Wiem. - Szeryf rozstawi nogi i skrzyowa rce na piersi. - Chodziem z ni przez dwa lata w liceum. A pan jak dugo j zna? A wic to by ten facet, ktrego matka Heather uznaa za zbyt niebezpiecznego. Gdyby si nie wtrcia, czy Heather polubiaby tego wielkiego pacana? W odku Jeana-Luca zalgo si nieprzyjemne, wowe uczucie. Rozpozna je zaskoczony. Zazdro. Merde. Nie czu jej od ponad dwustu lat. - Billy! - krzykna Heather z ganku. - Co ty tutaj robisz? - Zatrzasna drzwi i zesza po schodkach. - Cze, Heather. - Szeryf podnis rk w gecie powitania. - Thelma zadzwonia z informacj o strzelaninie. -Obrzuci Jeana-Luca podejrzliwym spojrzeniem. - A ja znalazem tego abojada kopicego na trawniku. Pewnie szuka jakich wy na kolacj. - Zara z wasnego dowcipu. Heather spojrzaa na niego, marszczc brwi. - Jean jest moim gociem. I by na tyle miy, e zechcia mi pomc z t biedn martw wiewirk. Bronia go. Znowu. Bardzo mu si to podobao. Ale o ile mg si zorientowa, Billy'emu ju mniej. Nawet nie prbowa ukry, e go to wkurzyo. - Poprosia jakiego obcego, eby zakopa twoj wiewirk? To robota dla prawdziwego mczyzny. - Zapa martwe zwierztko i pomaszerowa w stron jamy. Jean-Luc zerkn na Heather, eby sprawdzi, czy podziaaa na ni strategia neandertalczyka. Dziki Bogu wcale nie uznaa szeryfa za bohatera. Wygldaa, jakby bya naprawd zirytowana. - To nie jest konieczne, Billy. Jean ma wszystko pod kontrol. Billy wrzuci wiewirk do dou. - Trzeba byo zadzwoni po mnie. Mwiem ci, eby dzwonia, jeli bdziesz czego potrzebowaa. Chwyci za szpadel, ale okazao si, e si mocno zaklinowa. Szarpn z caych si, lecz szpadel ani drgn. - Mog? - Jean-Luc ruszy w stron jamy. - Nich pan tam zostanie. - Billy rozstawi nogi i chwyci szpadel obiema rkami. Napry si. Z jego garda doby si niski pomruk. Na czoo wystpi pot. Szpadel ani drgn. Billy zerkn na Jeana-Luca. - Co pan zrobi z tym cholerstwem? - Sprawdz, jeli pan pozwoli. - Jedn rk uj styli-sko i wycign szpadel z ziemi. - Ach, mia pan racj. To robota dla prawdziwego mczyzny. Heather dyskretnie zakrya usta doni, eby ukry szeroki umiech.Billy popatrzy spode ba, niepewny, czy go nie obraono. Zanim jednak zdy si zastanowi, zatrzeszczaa krtkofalwka i da si sysze gos. Wcisn przycisk. - Tu szeryf, co si dzieje? - Kto zadzwoni z doniesieniem o zakcaniu spokoju na tyach Schmitty Bar - poinformowa kobiecy gos. - Cathy, podaj odpowiedni numer kodowy - warkn Billy. - Nie ma adnego numeru na gocia, ktry zachowuje si jak karaluch! - wrzasna kobieta. - Wdrapa si na kontener na mieci i tarza si w odpadkach. Karaluch? Jean-Luc zerkn na Heather. To musia by jej eksm. Zmarszczya brwi, ale nic nie powiedziaa. - Cholerny pijus - mrukn Billy do mikrofonu. - Zaraz tam bd. - Obrzuci Jeana-Luca gniewnym spojrzeniem. -Bd pana obserwowa, panie Sharp. - Pomaszerowa do radiowozu. Jean-Luc przysypa wiewirk ziemi. - Myl, e mj byy traci rozum - szepna Heather. - Straci rozum, kiedy pozwoli ci odej. - Pask czci konchy ubi stert ziemi. - To mie, e tak mwisz, ale boj si teraz zostawi z nim crk. - Trudno znale kogo, komu mona zaufa. - Podpisuj si pod tym obiema rkami. - Zmarszczya brwi, patrzc na odjedajcy radiowz. Jean-Luc wydoby szpad spod krzakw i kocem wyry krzy na grobie. - Nie ufasz szeryfowi? - spyta, a kiedy pokrcia gow, doda: - Myl, e nie. Nie powiedziaa mu o Luim. Obrzucia go zdziwionym spojrzeniem. - Ty te nie. Ruszy w stron garau, eby odnie szpadel. - Przywykem do tego, eby z wasnymi kopotami radzi sobie samemu. Heather posza za nim. - A ja jestem jednym z nich. Zatrzyma si. - Nie, wcale nie. Bardzo mio spdzam czas w twoim towarzystwie. auj tylko ogromnie, e ty i twoja crka znalazycie si w niebezpieczestwie. Spojrzaa na niego uwanie. - Czyli przyznajesz, e znalazam si w niebezpieczestwie z twojego powodu? Do czego zmierzaa? - Tak. - Ruszy dalej.

- Wic zgadzasz si, ebym pojechaa razem z tob szuka Louiego. - Nie zgadzam. - Ale zgadzasz. Przecie wiesz, e prowadz wojn ze strachem. - Tak, wiem, ale nie chc naraa ci bardziej ni... -Zatrzyma si, kiedy podesza i pooya mu rk na piersi. Spojrzaa na niego tak bagalnym wzrokiem, e z trudem powstrzyma si, eby nie rzuci szpadla i szpady i nie pochwyci jej w ramiona. - Pani Westfield, czyby prbowaa pani wpyn na mnie za pomoc tych waszych kobiecych sztuczek? Jak oparzona zabraa do z jego piersi. A potem umiechna si i pooya j znowu. - A mylisz, e byyby skuteczne? - By moe. Jak bardzo... umiesz by przekonujca? Uja klap jego czarnego paszcza. - Przez wikszo ycia zawsze kto mn dyrygowa. Czas wzi sprawy we wasne rce. - Wic planujesz mnie uwie? - Nie. Po prostu chc jecha z tob. Musz dziaa. -Co za rozczarowanie. Sapna. e chc by kowalem wasnego losu? - Nie, e nie zostan uwiedziony. Myl, e lubi by uwodzony przez silne, samodzielne kobiety. Rozemiaa si, po czym spojrzaa na niego zalotnie. - Noc jeszcze moda. Odpowiedzia umiechem. - Tak, to prawda. - No to umowa stoi - oznajmia. - Jad z tob. Merde. Umiech Jeana-Luca zgas. W ktrym momencie straci kontrol nad ich znajomoci? Heather Westfield owijaa go sobie wok maego palca. I, Boe dopom, cakiem mu si to podobao.

Rozdzia 9
Wjazd jest kilka kilometrw dalej - powiedziaa Heather, zerkajc na Jeana-Luca, ktry prowadzi. - W porzdku. - Rce Echarpe'a spoczyway lekko na kierownicy bmw, jak gdyby by przyzwyczajony do jazdy z prdkoci ponad stu pidziesiciu kilometrw na godzin. Noc bya pogodna, niebo pene gwiazd, a ksiyc w pierwszej kwadrze. Torebka Heather spoczywaa na pododze z glockiem Fidelii w rodku, tak e czua na nodze jego uspokajajcy ciar. Robby MacKay siedzia z tyu ze swoim claymore'em i lekk szpad Jeana-Luca. Echarpe nalega, eby zabrali Szkota po drodze. Robby by przeciwny, eby Heather z nimi jechaa, ale Jean-Luc broni jej decyzji. To dobry znak. Moe mimo wszystko nie okae si a takim despot. By gotw uszanowa jej decyzj, cho si z ni nie zgadza. Wci stanowi dla niej wielk niewiadom, jak dotd jednak naprawd podobao jej si wszystko, czego si o nim dowiedziaa. Mia szczup twarz z piknie zarysowan siln szczk i wysokimi komi policzkowymi. Poprzedniego wieczoru by wieo ogolony i w swoim eleganckim smokingu wyglda czysto i schludnie jak jaki seksowny James Bond. Dzi wyglda jeszcze bardziej pocigajco. Czarny zarost ocienia szczk, a ciemne loki niedbale okalay twarz, jak gdyby za bardzo si spieszy, eby si ogoli i uczesa. Czarne spodnie i koszulka sprawiay wraenie nieco znoszonych i wygodnych, a dugi czarny paszcz przydawa mu niebezpiecznej aury. Nic dziwnego, e Billy potraktowa go podejrzliwie. Jean-Luc wyglda tajemniczo. I dziko. By na tyle silny, e wycign szpadel z ziemi jedn rk. Mia do twrczej wyobrani, eby projektowa stroje dla kobiet, a w dodatku tropi zabjcw takich jak Louie. Heather nigdy nie spotkaa rwnie intrygujcego i skomplikowanego mczyzny. Z ca pewnoci skrywa jakie tajemnice. I, dobry Boe, jaki by przy tym seksowny! Naprawd mia nadziej, e go uwiedzie? Sdzc po tym, w jaki sposb mwi i jak na ni patrzy, to on by stron aktywn. Przemkny jej przez myl wszystkie moliwe scenariusze. Gdyby mu wskoczya do ka, pewnie by jej nie wyrzuci. Zwaywszy na to, jak na ni spoglda. Patrzy na jej twarz z takim nateniem, e a podwijay jej si palce u stp, a potem przesuwa wzrokiem w d ciaa, zatrzymujc si to tu, to tam. Samo mylenie o tym przyprawiao j o dreszcze. Wci miaa wiadomo jego obecnoci. Powietrze midzy nimi zdawao si a skwiercze od magnetyzmu. - Wszystko w porzdku? - Zerkn na ni. - Tak. - Odwrcia wzrok. Musia wyczu jej spojrzenie. On te by wiadom jej obecnoci. - Jest wjazd. -Wskazaa sabo owietlony znak po prawej. Jean-Luc zwolni i skrci w wsk drk. - Wyjtkowo odosobnione miejsce - zauway Robby. -Dobra kryjwka. - Tam dalej jest miejsce dla biwakowiczw. - Dla biwakowiczw? - Jean-Luc zerkn zmartwiony na Robby'ego. - Niech to jasny gwint - mrukn Robby. Zimny dreszcz przeszed Heather po nagich ramionach.

- Mylicie, e mog by w niebezpieczestwie? - Jeli Lui tu jest, to tak. - Jean-Luc jecha ostronie, rozgldajc si na prawo i lewo. - Mg potrzebowa pienidzy i... jedzenia. To tutaj? - Wskaza przed siebie. Heather zmruya oczy. Z ledwoci moga dostrzec kamienn budowl przed nimi. - Tak. Moesz zaparkowa tam, przy placu zabaw. W blasku lamp zjedalnie wyglday na opuszczone i poszarzae. W krgach wiata, ktre rzucay latarnie, roio si od owadw. Hutawki wisiay nieruchomo w ciepym, wilgotnym powietrzu. Heather wysiada z samochodu, wycigna z torebki latark i wczya j. W cigu zaledwie kilku sekund po obu jej stronach pojawili si Jean-Luc i Robby. Mieli ze sob bro. Zarzucia torebk na rami. - Gotowi? Jean-Luc opuszkami palcw dotkn jej okcia. - Trzymaj si blisko mnie. Robby pierwszy ruszy do wejcia. Heather wesza po schodkach z Jeanem-Lukiem u boku. Ogromne okna biegnce wzdu wszystkich czterech cian budynku byy otwarte, eby zapewni przewiew w gorce letnie dni. Na zimnej cementowej pododze leay rozrzucone licie, a wysoko pod krokwiami nioso si echo trzepoczcych ptasich skrzyde. Pomieszczenie przecina rzd drewnianych piknikowych stow. Robby zrobi obchd. Najwyraniej potrafi sobie poradzi bez latarki. - Nigdzie nie ma drzwi do piwnicy. - S na zewntrz. - Heather owietlia drog w d schodw. - Po prawej. Robby ruszy we wskazanym kierunku, podczas gdy Jean-Luc trzyma si jak przyklejony jej boku. Ciepe powietrze wydawao si gste i wilgotne. Koo ucha zabrzcza jej komar. Odgonia go. - Cholerny krwiopijca. - Gdzie? - Jean-Luc unis szpad i obrci si, rozgldajc wok. Heather si rozemiaa. - Chcesz goni komara ze szpad? Powodzenia. Spojrza na ni zmieszany. - Mylaem, e masz na myli co wikszego. - Co na przykad? Nietoperza? Nie sdz, ebymy mieli w Teksasie jakie nietoperze wampiry. - Nigdy nie wiadomo - mrukn Jan-Luc i wskaza gestem na Robby'ego. - Znalaz piwnic. Do uszu Heather dobieg szczk acuchw. Wycelowaa latark w stron, skd dobiega haas, i owietlia Robby'ego pochylajcego si nad drzwiami do piwnicy. - Tylko nie mw, e s zamknite. Piwnica powinna stanowi schronienie dla biwakowiczw na wypadek tornada. Robby pocign za acuchy okrcone wok uchwytw przy drzwiczkach. - Kdka jest wyamana. Wymienili z Jeanem-Lukiem spojrzenia. Ciekawe, czy Szkot mwi prawd. Pewnie tak. Nie by na tyle silny, eby wyama kdk. - Pomog ci. - Jean-Luc pocign za jedn poow drzwi, a Robby za drug. Heather wycelowaa latark w ziejc ciemnoci dziur. Jezu, co j optao, eby tutaj przyjecha. - No to kto chce pierwszy zej w czarn otcha przeznaczenia? - Ja. - Robby ruszy schodami w d, trzymajc clay-more'a w gotowoci. - Nie potrzebujesz wiata? - spytaa Heather. - Wszystko widz - mrukn Robby. Przytrzymaa latark skierowan w dziur. - Miae racj - szepna do Jeana-Luca. - Nie powinnam bya z wami i. - A co z decydowaniem o wasnym losie? - Wci wierz, e to moliwe, i wierz, e uda mi si ochroni sam siebie. Ale boj si, e bdziesz si bardziej troszczy o moje bezpieczestwo ni o to, eby zapa Louiego. - Masz racj. Dlatego wziem Robby'ego. - Nie chc ci wstrzymywa. Ani naraa na niebezpieczestwo. - Nic mi nie bdzie. - Stan po jej prawej stronie ze szpad w prawej doni. - Trzymaj si blisko mnie. - Ruszy schodami w d. Zrobia gboki wdech. Prowadz wojn ze strachem". Ruszya za nim, oparszy do na jego ramieniu. Gdy dotarli na d, uj jej rk i zaprowadzi na rodek pomieszczenia. Obrcia si, kierujc promie latarki na ciemn piwnic. Miejsce pasowao do opisu Fidelii. Ciemno. adnych okien. Kamienne ciany. Gruba warstwa kurzu na pododze sprawia, e zaswdziao j w nosie. Pod cianami znajdoway si kupki zmiecionego brudu i gruzu. - Sprawd sufit - powiedzia cicho Jean-Luc. Sufit? Powiecia latark do gry. Naprawd spodziewali si, e Louie bdzie si krci po suficie? Dziwne. - Czysto - oznajmi Echarpe. Westchna z ulg. - wietnie. adnych morderczych maniakw. - Nay. To miejsce jest raczej bezpieczne. Robby okry! piwnic. Gdy zbliy si do ciemnego naronika, da si sysze tupot uciekajcych malekich nek. - Szczur! - Heather zapaa Jeana-Luca za rk i przycisna do siebie. Strumie wiata zachybota. Wzi od niej latark i odnalaz stworzonko.

- Nie martw si, to tylko mysz. - artujesz? To co jest ogromne. - To nieszkodliwa maa polna myszka. - Nie syszae? W Teksasie wszystko jest wielkie. - Nasze francuskie szczury wymiayby twoj myszk. - Obj j. - Nie bdziesz moga powiedzie, e ya, dopki nie zobaczysz szczurw w Paryu. - Jakie to romantyczne. - Aaa! A tam co za monstrum z gigantycznymi pazurami i ostrymi zbiskami. - Rozemia si, gdy zarzucia mu rce na szyj. - Co takiego? - Zorientowaa si, e jej twarz znalaza si tu przy twarzy Jeana-Luca. - artowaem. - Otoczy j ramionami. - Ale nie bd przeprasza. Bardzo mi si podobaj efekty. - Ty draniu! Wystraszye mnie. Powinna go trzepn. Albo przynajmniej mu si wyrwa. Ale tak dobrze byo poczu jego silne rce wok jej ramion i ciepo klatki piersiowej na wasnej piersi. Potar podbrdkiem o jej czoo. Mikki dotyk jego zarostu by rwnoczenie mski i pocieszajcy. - Nie sdz, eby Lui kiedykolwiek tu by - stwierdzi Robby. - Na takiej zakurzonej pododze zostayby lady stp. - Zgadzam si. - Jean-Luc wci obejmowa Heather. Robby zamrucza pod nosem: - Mam was zostawi samych? Jean-Luc zachichota. - Ju idziemy. - Uwolni Heather i wrczy jej latark. -Na dzi wystarczy. Wystarczy poszukiwa czy wystarczy uciskw? Chtnie by jeszcze kilka minut si poprzytulaa. Albo nawet godzink lub dwie. Ruszya za nimi po schodach i przyja rk Jeana-Luca, ktry pomg jej si wdrapa na gr. Nocne powietrze w porwnaniu z zatch i zawilgocon piwnic pachniao wieoci. - Jutro sprbujemy znowu - oznajmi Jean-Luc, gdy razem z Robbym zamykali drzwi do podziemi. Jutro? Jutro jest niedziela. - Mam wprawdzie inne plany, ale pniej moemy si gdzie wybra. - Jakie plany? - spyta Jean-Luc, odprowadzajc j do samochodu. - Nie zostawi ci bez opieki. - Zgosiam si na ochotnika do pomocy przy kiermaszu. Koci chce zebra pienidze na wyposaenie placu zabaw. Musz by tam wczenie, eby ustawi krzesa i inne rzeczy. Fidelia i Bethany bd ze mn. Jean-Luc zmarszczy brwi. - Miejsce publiczne moe by niebezpieczne. Robby i ja te bdziemy musieli przyj. Robby jkn. Heather rozcigna usta w umiechu. - wietnie. Kiermasz zaczyna si o sidmej. W parku Riverside. - Doskonale. - Jean-Luc zwolni blokad i otworzy drzwi Heather. - A pniej zajmiemy si poszukiwaniem Luiego. Jeli moesz, postaraj si wymyli jakie inne miejsca, ktre by pasoway do opisu Fidelii. - Dobrze. - Wsiada do samochodu i zatrzasna drzwi. Syszaa, jak Jean-Luc i Robby po cichu dyskutuj. Pewnie zastanawiali si, jaka strategia bdzie najlepsza, eby utrzyma przy yciu j i Bethany. Wsuna latark do torebki tu obok glocka. Odkd pojawi si Jean-Luc Echarpe, ycie Heather stao si duo bardziej ekscytujce. Nie zamierzaa pozwoli Louiemu, eby jej to odebra. Ale tymczasem moga straci gow dla Jeana-Luca. Nastpnego wieczoru Heather ustawiaa w rzdach krzesa w parku Riverside. To by kolejny spokojny dzie bez znaku od Louiego. Rano poszy we trzy do kocioa, a przez reszt dnia leniuchoway. Jean-Luc obieca, e zjawi si zaraz po zachodzie soca. Zorientowaa si, e niecierpliwie czeka, a dzie dobiegnie koca, eby moga go znowu zobaczy. - Potrzebna pomoc? A wzdrygna si na dwik tubalnego gosu i pomodlia w duchu, eby pytanie nie byo skierowane do niej. Zerkna w gr. A niech to, Coach Gunter maszerowa w jej stron. Trener bejsbolu w liceum Guadalupe prbowa poderwa j ju od przeszo szeciu miesicy. Fakt, e Heather nie pozwolia mu zdoby nawet pierwszej bazy, jako go nie zniechca. - Nie, dzikuj. Odwrcia si do niego tyem, rozkadajc metalowe krzeso. Musiaa jeszcze ustawi ostatni rzd przed altank, w ktrej miay piewa dzieci. Coach Gunter okry j i stan z przodu, tak e nie moga unikn widoku pozy Supermana, ktr zazwyczaj przybiera rozstawione stopy, donie na biodrach i klatka piersiowa wypchnita do przodu. Mia te na sobie swj zwyky strj - koszulk bez rkaww eksponujc potne bicepsy i szorty odsaniajce muskularne ydki. Heather uwaaa go za karowatego jaskiniowca - niewielkiej postury i nieduego mzgu. W miecie byy wolne kobiety, ktre kolekcjonoway miniatury. Naprawd mgby sprbowa szczcia z nimi. Niektre poeray wzrokiem jego mskie ksztaty i Coach dobrze o tym wiedzia. Heather podejrzewaa, e czeka, a przestanie pracowa i zacznie go podziwia, tymczasem ona dalej rozstawiaa krzesa. Bethany jej pomagaa, siadajc na kadym, eby sprawdzi, czy zostao dobrze rozoone.

- Jak ci si podobaj moje kpielwki? - Coach zakrci si bez wtpienia po to, eby zaprezentowa poladki ze stali. - S w porzdku. - Wycigna kolejne krzeso ze sterty. - Bd przy beczce z wod - cign Coach. - Powinna pniej przyj i zobaczy mnie, jak ju bd cay mokry. -Mrugn okiem. Heather wydaa z siebie apatyczne chrzknicie, rozoya z trzaskiem kolejne krzeso i ustawia je w rzdzie. Umiechna si do creczki. - A to jak si sprawuje? Bethany zakoysaa si na siedzeniu. - Bardzo dobrze, mamusiu. - Zerkna na trenera. -Bd dzisiaj piewaa. - Tak, akurat. - Coach spojrza na ni z powtpiewaniem, lecz po chwili jego twarz si rozjania. - Ej, a moe chciaaby pniej pj ze mn i z mam na lody? Bethany a podskoczya na krzele z radoci. - Uwielbiam lody! - Popatrzya na mam wyczekujco. Oho, to byo nieczyste zagranie. Heather wzia kolejne krzeso i pomylaa, e moe powinna zdzieli nim trenera w eb. Tylko czy w ogle by to poczu? Biorc pod uwag jej szczcie, uznaby, e to odmiana neandertalskiej gry wstpnej. Energicznym ruchem otworzya krzeso i popatrzya na creczk ze wspczuciem. - Przykro mi, kochanie, ale Coach powinien by najpierw zapyta mnie. - Wyprostowaa si, piorunujc trene-i u wzrokiem. - Mamy ju plany na dzisiejszy wieczr. Wysun brod. - To znaczy, e pogoski s prawdziwe? Masz nowego chopaka? Czasami miasteczko okazywao si odrobin za mae. Heather zerkna na soce muskajce czubki drzew. Za nieca godzin zjawi si Jean-Luc. - Wpadnie kilkoro przyjaci. - Tak, jasne - mrukn Coach. - Nie wiesz, co tracisz. -Odmaszerowa sztywnym krokiem. Heather z westchnieniem ulgi zapaa kolejne krzeso, jeszcze tylko trzy. Kiermasz zaczyna si za pi minut. Przy budce z biletami ju zdya ustawi si kolejka. - Mamusiu, nie lubisz go? - spytaa cicho Bethany. - Coacha? - Postawia krzeso obok creczki. - Nie pomg mi z krzesami, prawda? - Ja ci pomagam - powiedziaa dziewczynka i wdrapaa si na siedzenie, ktre Heather wanie rozstawia. - Tak, prowadzisz kontrol jakoci. wietnie ci idzie. -Wzia nastpne krzeso ze sterty. Bethany zmarszczya nosek, jakby si nad czym zastanawiaa. - Uwaa, e jest adny. Trener? Rozkadajc krzeso, Heather zacza si mia. - Masz racj. Mdra z ciebie dziewczynka. Bethany wzruszya ramionami, jakby to byo oczywiste. - Lubi Emm. - Ja te. - Heather wzia ostatnie krzeso. - Przyjdzie zobaczy, jak piewam? - Myl, e tak. - Otworzya je i usiada obok creczki. - Lubi te tego pana, ktry tak miesznie mwi. Serce Heather leciutko podskoczyo. -Pana Echarpea? Bardzo staraa si nie myle o nim przez cay dzie, a mimo to udao mu si wkra do jej gowy z tuzin razy. Na godzin. Bethany zaoya nog na nog, udajc doros, skrzyowaa rce i opara brod na doni. Postukaa palcem w podbrdek. Przybieraa t poz, kiedy chciaa by powana. Heather uwaaa, e to urocze - zawsze w takiej chwili miaa ochot chwyci creczk w ramiona i mocno j uciska. Powstrzymaa si jednak, wiedzc, e powinna zachca ma, eby mylaa samodzielnie. Znowu zerkna na soce, prbujc oceni, ile czasu zostao do zachodu. I ile czasu dzielio j od spotkania z Jeanem-Lukiem. - Pan Sharp nie wie, e jest adny - oznajmia spokojnie Bethany. - Ale jest. Heather opada szczka. Dobry Boe, bya matk geniusza. - Myl, e jeste bardzo mdra. - Jestem godna. Mog dosta wat cukrow? Row? - Moesz. Po kolacji. - Heather zerkna na altank. -Zobacz, panna Cindy ci potrzebuje. Bethany zsuna si z krzesa i pobiega do altany, gdzie zbieray si wszystkie przedszkolaki. Jedna z wychowawczy, panna Cindy, ustawiaa je wanie w dwa rzdy, wysze dzieci z tyu. Heather pomasowaa kark. Praca fizyczna, teksaski upa i brak snu day jej si w kocu we znaki. Kiedy soce zajdzie, przynajmniej temperatura spadnie o kilka stopni. Jean-Luc mdrze zrobi, czekajc na wieczr. I znowu o nim mylaa. Ostatniej nocy wiercia si i przewracaa w ku przez godzin, nim w kocu zasna. Kusio j, eby zej na d i przez ca noc dotrzymywa mu towarzystwa. Bg jeden wie, ile wci musiaa si o nim dowiedzie. Sama opowiedziaa mu histori ycia, on jednak udzieli jej bardzo niewielu informacji na swj lemat. Co robi w Schnitzelbergu w stanie Teksas, skoro centrum wiata mody byo w Paryu? O co naprawd chodzio z Louiem? Czy rzeczywicie grozio jej a takie niebezpieczestwo, jak twierdzi Echarpe? Mimo wszystkich tych wtpliwoci bardzo j

do niego cigno. Serce Heather walio jak oszalae za kadym razem, gdy patrzya w jego niebieskie jak samo niebo oczy. I znw chciaa znale si w jego ramionach. Tylko e znaa go zaledwie od dwch nocy. To bardzo niebezpieczne tak szybko zakocha si w mczynie. Powinna czu niepokj, tymczasem bya tylko cudownie podekscytowana. Kolejny powd, eby mie si na bacznoci. Za duo w yciu przesza, eby teraz wszystko schrzani. Najwaniejsze powinno by dla niej zapewnienie spokoju i mioci crce. Fidelia klapna na krzeso obok i pooya sobie torebk na podoku. eby uczci witeczn okazj, woya jasnoczerwon spdnic ze zotymi cekinami. - Gupie stare kwoki. Zaproponowaam im, e rozstawi stolik z wrbami, ale pokrciy tylko tymi swoimi przemdrzaymi nosami i stwierdziy, e to zbyt pogaskie na kocielny festyn. Heather si skrzywia. - Tak mi przykro. Bez wtpienia jedn z tych kwok bya matka Cody'ego. Pani Westfield nie omieszkaa poinformowa Heather, e zachowuje si nie w porzdku wobec Bethany, poniewa pozwala mieszka u siebie Cygance. Jeli chodzi o bezpieczestwo crki, Heather duo bardziej niepokoiy pistolety Fidelii ni jej wrby. Zerkna na osawion torebk. - Masz bro? - Tylko glocka. Musz troch przystopowa. - Fidelia zwiesia gow. - Kiepsko si czuj z powodu tej wiewirki. Heather poklepaa j po rce. - To bya prawdziwa ulga mie ci z broni ostatniej nocy. Fidelia zacisna donie na torebce. Gdyby ten Louie si pokaza, odstrzeliabym mu eb. Nie dbam o to, e trafiabym do wizienia. Bya taka kochana, e przyja mnie pod swj dach, cho zawiodam twoj mam. - Oczy niani zalniy zami. Heather odwrcia si do starej przyjaciki. - Nie zawioda mojej matki. Zrobia, co moga, eby j ostrzec. - Gdybym trzymaa buzi na kdk, oboje twoi rodzice wci mogliby y. Moe te stare kwoki maj racj. Moe nie jestem dobrym czowiekiem. - Nie pozwol ci tak mwi! Moja matka pacia za twoje przepowiednie i do koca wiata zadrczaaby ci probami o porad. Dobrze o tym wiesz. Nie sposb byo jej si sprzeciwi. Fidelia pocigna nosem i otara oczy. - Zrobi wszystko, eby chroni ciebie i twoj ma. Tyle ci zawdziczam. - Nic mi nie zawdziczasz. Zawsze bya dla mnie wsparciem. Jak druga matka. - Heather rozemiaa si, eby powstrzyma zy. - Tylko duo zabawniejsza ni prawdziwa. Niania pokiwaa gow. - To bya stanowcza kobieta. - Uparta i pena lku - poprawia j Heather. - Ja nie zamierzam y w strachu. I nie chc, eby ty si baa. Fidelia poklepaa torebk. - Swoj odwag mam tutaj. - Swoj odwag masz w sobie. Jeste dobrym czowiekiem. Gdybym nie bya tego pewna na sto procent, nie pozwoliabym ci si opiekowa moj crk. 128 Fidelia zamrugaa, eby przegna z oczu zy, a jej twarz przybraa nieustpliwy wyraz. - Sprawdziam ludzi i okolic, tak jak prosia. adnych nieznajomych z siwymi wosami i lask. - Dobrze, dzikuj. - Heather zerkna na soce. Do spotkania z Jeanem-Lukiem zostao jeszcze jakie trzydzieci minut. nio ci si co ostatniej nocy? - Miaam jeden dziwny sen. Zdaje si, e widziaam |uana, ale trudno powiedzie. Wyglda jak go z tego filmu, ktry tak czsto ogldasz. Duma i co tam. - Duma i uprzedzenie? Wyglda jak facet z czasw regencji? Fidelia zmruya oczy, prbujc sobie przypomnie. - Tak mi si zdaje. Ale tylko przez chwil. Potem wyglda jak... Jerzy Waszyngton, tylko bardziej szykownie. - Dziwne. - Si. A potem wyglda jak... Sama nie wiem. Mia rajtuzy i takie mieszne krtkie spodenki. Bufiaste jak balony. - Takie jak nosili w renesansie? Fidelia wzruszya ramionami. - Nie wiem, co to znaczy. Heather zrobia gboki wdech. Odrzucia teori z niemiertelnoci jako zbyt dziwaczn, teraz jednak znw zacza si nad tym zastanawia. Fidelia spojrzaa na ni uwanie. - Masz jaki pomys? - Zbyt dziwny. - Pamitaj, z kim rozmawiasz, kotku. Nic nie jest zbyt dziwne. - Myl, e Jean moe by... w pewnym sensie inny. Fidelia wybuchna miechem.

- Do diaba, zupenie nie przypomina adnego mczyzny w tym miecie. Ale moe dla ciebie bdzie dobry. - Chodzi mi o to, e naprawd jest dziwny. znaczy w nadprzyrodzony sposb? - Niania przechylia gow, rozwaajc t myl. - Moe tak by. - Byaby skonna w to uwierzy? - Mwiam ci ju milion razy. Tyu rzeczy nie wiemy. Co nie znaczy, e nie s prawd. Niemiertelny? Gdyby Jean-Luc by niemiertelny, to znaczyoby, e Louie take. I e ugrzli w walce cigncej si przez stulecia. Mimo upau Heather zadraa. - Mamusiu! Ciociu Fee! - Nadbiega Bethany. - Widziaycie mnie na scenie? - Oczywicie. - Heather posadzia sobie ma na kolanach. - Wygldaa bajecznie. - Usidziesz w pierwszym rzdzie, eby patrze, jak piewam? - No pewnie. Poprawia ozdobion rypsow wstk spink we wosach maej. Niebieska kokardka pasowaa do letniej niebieskiej sukienki. - Jestem godna. Heather si umiechna. - Ty zawsze jeste godna. - Przeszam si po stoiskach - powiedziaa Fidelia. -Mamy do wyboru nasze niemieckie kiebaski na patyku al-1 bo hot dogi. Super. Heather si skrzywia. Wieprzowina albo wieprzowina. - Ja chc hot doga! - Bethany podskoczya jej na kolanach. - Z mnstwem ketczupu. Kiedy szy w stron stoiska z hot dogami, przez gow Heather przemkn obraz Bethany na scenie w niebieskiej sukience z olbrzymi plam keczupu z przodu. - Z tym keczupem to moe przystopujmy. - Powinna sprbowa kiebaski king size - powiedziaa Fidelia.

- Nie jestem a tak godna. - Skarbie, kto mwi o jedzeniu? - Niania mrugna. Heather prychna i pokrcia gow. - No to sprbuj kiebaski we francuskiej bueczce. Heather si rozemiaa. - Tak, za dugo ju jestem na diecie niskowglowoda-uowej. - Patrzcie! Troskliwy Mi! - Bethany wskazaa wielkiego tego misia na wystawie przy stoisku z grami. - Mog no dosta? - Sprbuj. Heather wycigna zwitek dolarw z kieszeni dinsw. Kupia pi kul za pi dolarw. Cztery razy udao jej si trafi w butelki z mlekiem, ale si nie przewrciy. - To oszustwo - mrukna Fidelia. - Zdaj sobie z tego spraw. - Heather westchna. -Ale przynajmniej w zbonym celu. Kolejnych pi dolarw pniej butelki z mlekiem wci stay. Mczyzna wrczy jej malekiego zielonego niedwiadka. - Obawiam si, e to wszystko, co mamy. - Heather oddaa misia creczce. - Bardzo dobrze. To misiowe dziecko. - Bethany koysaa misia w ramionach. Kiedy odchodziy, obejrzaa si tsknie na wielk t niedwiedzi mam. Zamwiy hot dogi i usiady na awce pod ogromnym tlbem. Fidelia droczya si z Heather na temat tego, ile lo jest pitnacie centymetrw, Heather za w tym czasie przygldaa si zebranym. Byo wrd nich kilku siwowosych mczyzn z laseczk, ale znaa ich z kocioa. Soce schowao si za horyzontem. Zapaliy si uliczne latarnie otaczajce park z trzech stron. Kade stoisko byo owietlone, altanka za skrzya si od migoczcych biaych lampek. Jedynie nad rzek byo ciemno. Miejsce byo wyludnione, jeli nie liczy kilkorga nastolatkw kradncych sobie pocaunki. Wikszo mieszkacw toczya si wok stoisk, miejc si i wydajc pienidze. Uczniowie liceum zgromadzili si wok beczki, prbujc bez powodzenia zmoczy Coacha Guntera. Trener ich prowokowa, jego gromki gos nis si po parku. Fidelia wci nie uporaa si ze swoim hot dogiem w rozmiarze XXL, Heather zostawia wic z ni Bethany, eby kupi creczce wat cukrow. Na nieszczcie stoisko z wat znajdowao si na wprost beczki. - No dalej, miczaki! - woa Coach do dzieciakw. -Kto chce mnie zmoczy? - Jestemy ju bez kasy, Coach - odpar jeden z nich. - Wy leniwce, obiboki! Znajdcie sobie jak prac! -wrzasn trener. - Dzie dobry, pani Westfield! - zawoao kilku uczniw. - Hej, pani W! - krzykn Coach. - Chod si zabawi! Uczniowie zareli. Heather jkna w duchu i odwrcia si tyem do beczki, stajc w kolejce po wat. Czasami miasteczko wydawao si naprawd za mae.

- Mam ci. - Gboki gos z mikkim akcentem sprawi, e serce jej podskoczyo. Odwrcia si i zobaczya, e Jean-Luc stoi tu za ni.

Rozdzia 10
Och , udao ci si. - Heather zrugaa si w duchu za to, e w jej gosie sycha byo zbytnie podniecenie. - Ja... Jeste godny? - Ju jadem. - Odwrci si do Robby'ego, ktry zdecydowa si dzi na czarne dinsy zamiast kiltu. - Damy sobie rad. - W takim razie sprawdz okolic. Dobranoc, pani Westfield. - Skoni gow i odmaszerowa. Heather zauwaya, jak mocno koszulka Robby'ego bya opita na szerokiej piersi. Z ca pewnoci nie mia ukrytej adnej broni. - Bez mieczy? - szepna. - Ma sztylet przypity do ydki - odszepn Jean-Luc. -A ja mam to. - Postuka w ziemi mahoniow lask. -W rodku jest szpada. Heather zauwaya ozdobn mosin rczk. - Wyglda na zabytek. - Czy waciciel by nim rwnie? Jean-Luc przyjrza si otaczajcym ich ludziom. - Zbyt elegancko si ubraem. Heather si umiechna. Jego szare spodnie byy bardzo szykowne, a niebieska frakowa koszula pasowaa do oczu. - Jeli o mnie chodzi, wygldasz bardzo dobrze. - Prosz pani - przerwa im sprzedawca. - Pani kolej. - Och! - Bya zbyt zaabsorbowana, eby zauway, e kolejka si przesuna. - Poprosz jedn row wat na patyku. Zerkna na Jeana-Luca, szukajc w kieszeni pienidzy. - Chyba e ty te chcesz. - Nie, dzikuj. Pozwl, prosz. - Wycign piciodo-larowy banknot z portfela i wrczy sprzedawcy. - Dzikuj. - Heather zmarszczya brwi, biorc wat. Nie bya pewna, czy chce, eby za ni paci. Jean-Luc machn rk na reszt, ktr prbowa mu wrczy sprzedawca, i umiechn si do niej. - To na wyposaenie placu zabaw, non? -Tak - Umiechna si w odpowiedzi. By hojny dla przedszkolakw. Nie powinna doszukiwa si w tym niczego wicej. - Czyby to by twj przyjaciel?! - rykn Coach. Heather si skrzywia. - Nie zwracaj na niego uwagi. Jean-Luc zerkn na trenera. - Kim jest ten czowiek? Co to za urzdzenie? - To beczka z wod do podtapiania. - Ach, rozumiem. - Jean-Luc pokiwa gow. - Jeli nie utonie, jest wiedm. - Nie, po prostu pod kreatur. To taka gra. - Wiedm? Zapachniao redniowieczem. Kolejny dowd na suszno teorii niemiertelnoci. Heather wskazaa gestem awk, gdzie siedziay Fidelia z Bethany. - Czekaj na nas. - Dzie dobry, pani W. - pozdrowi j jeden z chopcw grajcych w szkolnej druynie. - Cze, Tyler. - Zapaa Jeana-Luca za rk, ale ten si nie poruszy. - O rany! - Dziewczyna Tylera spojrzaa na Jeana-Luca i pokazaa Heather uniesiony kciuk. - Nieza sztuka, pani Westfield. - Dziki - mrukna Heather, cignc Jeana-Luca za rk. To miasteczko naprawd byo za mae. Jean-Luc pochyli si do niej. - Znasz tych wszystkich ludzi? - To uczniowie. Ucz ich historii. A poza tym Schni-tzelberg jest na tyle may, e wszyscy si tu znaj. - Heather! - zarycza Coach. - Skd wytrzasna tego miastowego lalusia? Jean-Luc zesztywnia. - To o mnie? - Nie zwracaj na niego uwagi - poprosia Heather. - Ja tak robi. Nieustannie. Echarpe przyjrza si uwanie trenerowi, po czym odwrci si do Heather i popatrzy na ni nieufnie. - Wszyscy mczyni w tym miecie ci pragn. Rozemiaa si. - Tak, jasne. Za kadym razem, kiedy przechodz obok domu starcw, wrd pensjonariuszy dochodzi do przypadkw zatrzymania akcji serca. Otaksowa j wzrokiem. - W to akurat nie wtpi. Oszala? Miaa na sobie znoszone niebieskie dinsowe szorty, a popoudniowe soce spieko jej skr tak, e teraz bya niemale w kolorze rowego topu, ktry woya do kompletu. Niesforne kosmyki wydostay si z kucyka i wiy wok czoa i

karku. Wygldaa nieporzdnie, tymczasem Jean-Luc patrzy na ni tak, jakby bya rwnie sodka jak wata, ktr trzymaa w doni. - Hej, ty tam! Miastowy lalusiu! - zawoa Coach. -Zao si, e nie uda ci si mnie zmoczy. Jean-Luc odwrci si do beczki, mruc oczy. - No co, nie pokaesz, na co ci sta?! - krzykn Coach. Dzieciaki zaray. - O chopie, ale ci wkrca - mrukn Tyler. Jean-Luc poruszy szczk. Heather szarpna go za rk. - Chodmy. - On mnie obraa - oznajmi Jean-Luc. - Powinienem wyzwa go na pojedynek. - Co takiego? - Ciekawe, czy mwi serio. Wci maj pojedynki we Francji? - Masz na myli strzelanie do siebie z pistoletw o wicie? - Zawsze wolaem bia bro. - Ruszy w stron beczki. - Poczekaj! - Heather pobiega za nim. - Nie mwisz powanie. Zatrzyma si. Kciki jego ust si wygiy. Nie martw si, chrie. ju si nie pojedynkuj. -Och, to dobrze. - Ju? -Ale ten mczyzna wyranie rzuci mi wyzwanie, a ja musz broni swojego honoru. -To bardzo proste. - Heather wskazaa na kupk kul na kontuarze. - Po prostu kup kilka kul i go zmocz. Jean-Luc zerkn na lad. - To duo prostsze ni zabicie go. - Owszem. - Nie moga uwierzy, e prowadzi t rozmow. Jean-Luc umiechn si powoli, oczy mu zabysy. Dobry Boe, czyby si z ni droczy? Na policzki wypez jej rumieniec. - Zaraz go zmocz. - Rzuci na kontuar dziesiciodola-rowy banknot i dosta dwie kule. - Oho! W kocu si zdecydowae, tak? - prowokowa go Coach. cign koszulk i odrzuci j na bok. - Spjrz, Heather, wci jestem suchy. - Napry muskuy, pokazujc potne bicepsy. Trach! Pierwsza kula rzucona przez Jeana-Luca trafia w cel, przesuwajc go o trzydzieci centymetrw. erd, na ktrej siedzia Coach, ustpia i trener wpad do beczki z wod. Uczniowie byli zachwyceni. Coach chlapa i prycha. Woda w beczce miaa tylko ptora metra, ale zwaywszy na wzrost trenera, byo to jak otcha bez dna. - Sprawiedliwoci stao si zado. - Tyler klepn Jeana-Luca w plecy. - Racja - zgodzi si inny chopak z druyny. - Stary, to jest jak... karma, wiesz? - powiedzia Tyler. -Trener zawsze kae mi biega, pki si nie porzygam. Coach wdrapa si na drabink. Krciutko przycite wosy przylegay mu do kwadratowej czaszki, a z kpielwek kapao. - Wielkie rzeczy, palancie! Trafio si lepej kurze ziarno. - Popchn siedzisko, eby si upewni, e zapadka znalaza si na miejscu, i usiad na nim z powrotem. -Nigdy nie uda ci si tego po... Trzask! Trener znowu wyldowa w wodzie. Oszalali uczniowie zaczli skaka. Dwie czirliderki urzdziy may pokaz. - Chopie, jeste niesamowity! - Tyler podnis do, eby przybi pitk. Jean-Luc rwnie podnis do, a kiedy go w ni uderzono, wyglda na nieco zdziwionego. - Prbowalimy zmoczy Coacha od wiekw. - Dziewczyna Tylera staraa si przekrzycze haas. - Ale to strasznie drogie i nie mielimy ju kasy. - Rozumiem. - Jean-Luc wrczy Tylerowi zwitek dwu-dziestodolarwek. - Powinnicie prbowa dalej. - Chopie, jeste w porzo go! - Tyler odwrci si do pozostaych, wymachujc banknotami. - Kule dla wszystkich. Dziki nowemu chopakowi pani W. Heather si skrzywia. Teraz cae miasteczko bdzie mylao, e to prawda. Zachwyceni uczniowie uznali Jeana-Luca za najrw-niejszego gocia w okolicy. Wszyscy ustawili si w kolejce po kule. Coach obrzuci zadowolonego Echarpe'a wciekym spojrzeniem i z powrotem usiad na swojej erdzi. - Ty draniu! Jean-Luc si umiechn. - Zdaje si, e nie mam tu ju nic wicej do roboty. -Uj Heather za rk. Poprowadzia go w stron awki, na ktrej siedziay Bethany i Fidelia. - Wiesz, e jeste teraz bohaterem? Pokiwa gow, nie przestajc si umiecha. Czy to jest maik? Podya za jego wzrokiem. - Nie, to zwyky maszt. - A, no tak. W kocu to sierpie. Czy w Teksasie zawsze jest tak gorco? - Latem? Tak. A lato trwa tutaj jakie osiem miesicy. Jkna w duchu, gdy zobaczya, e Billy zmierza w ich kierunku. Mia na sobie mundur, a w ustach jak zwykle wykaaczk.

Zatrzyma si na wprost Heather i obrzuci Jeana-Luca obojtnym spojrzeniem. - Chciabym z tob porozmawia na osobnoci. - Dlaczego? Nic zego nie zrobiam. Billy zmarszczy brwi. - Chcesz, ebym rozmawia o twoim byym mu przy tym obcym? Heather skrzywia si, przypominajc sobie dziwne zachowanie Cody'ego poprzedniego wieczoru. - Co takiego zrobi? - Musiaem go wczoraj przymkn. Bekota jak idiota i twierdzi, e jest karaluchem. Dzi rano wydawa si w porzdku, wic go puciem. Mwi, e nic nie pamita. Heather pokiwaa gow, zmartwiona. Jak mogaby zostawi z nim teraz Bethany? - Dzikuj, e mi o tym powiedziae. Billy wyplu wykaaczk na ziemi. - Zdaje si, e to maestwo z tob doprowadzio go do szalestwa. Au. Heather ledwo zdya zarejestrowa zranienie, gdy zorientowaa si, e za chwil moe si pojawi powaniejszy problem. Jean-Luc stan przed ni z rkami zacinitymi na lasce. - Prosz nie obraa honoru tej pani - powiedzia gosem agodnym, ale miertelnie powanym. Billy zaoy kciuki za pasek obok kabury z pistoletem. - Grozi pan przedstawicielowi prawa? - Wystarczy. - Heather wymina Jeana-Luca i obrzucia Billy'ego gniewnym wzrokiem. - Wiesz, e Sasha jest w miecie? Bya u mnie wczoraj w nocy. Wielka szkoda, e si minlicie. Twarz Billy'ego poblada. - Jest tutaj? Wrcia? Heather miaa ochot przyoy mu w szczk. - Po poudniu pojechaa do San Antonio. Ale wrci. Bdzie braa udzia w pokazie na cele dobroczynne w sklepie Jeana za dwa tygodnie. Billy pokiwa gow. - Super. Przyjd. - A teraz wybacz nam. - Chwycia Jeana-Luca za rami, eby si jak najszybciej oddali, i pocigna go w stron awki, na ktrej czekay Fidelia z Bethany. Doczya do nich Emma i Bethany nie przestawaa do niej mwi. - Jeste zmartwiona z powodu szeryfa i wcale nie chodzi o t zniewag - szepn Jean-Luc. - To duga historia - burkna Heather. Jean-Luc si zatrzyma. - Lubi twoje historie. Spojrzaa w jego niebieskie niczym niebo oczy i jej gniew gdzie znikn. - To stara rana. Nie powinnam si ni przejmowa. - Sama mwia, e emocjonalne rany goj si najduej. Pamita, co mwia. Niesamowite! - Matka chciaa, ebym zerwaa z Billym, bo mia wstpi do policji. Kiedy to zrobiam, powiedzia, e chodzi ze mn tylko po to, eby by bliej Sashy. - A to dra. - Jean-Luc odwrci si, eby obrzuci gniewnym spojrzeniem oddalajc si posta szeryfa. Mimo to podejrzewam, e zaley mu na tobie bardziej, ni ci si wydaje. Jestem pewien, e si wkurzy, kiedy ci zobaczy w moim towarzystwie. - Moe. Ale ja jestem zawsze druga w kolejnoci. Jeli tylko uzna, e Sasha jest do wzicia, zaraz o mnie zapomni. Poprowadzia Jeana-Luca do crki. Bethany bya wanie w rodku opowieci o tym, w jaki sposb staa si wacicielk misia. - To jest niedwiedzitko, ale tak naprawd chciaam duego tego misia. Ciocia Fee powiedziaa, e specjalnie tak to urzdzili, eby nikt nie mg go dosta. - To prawda, skarbie. - Fidelia pogaskaa j po gowie. - Twoja mama robia, co moga. Heather wrczya creczce wat cukrow z westchnieniem. - Prosz bardzo, kochanie. - Pychota! - Bethany rozcigna usta w umiechu, wpychajc sobie rowe kaki do ust. Heather uznaa, e wpadka z tym misiem zostaa jej wybaczona. - Dzikuj, e przysza, Emmo. - Jestem szczliwa, e mog pomc. - Zerkna na Jeana-Luca. - Jaki problem z szeryfem? Echarpe przestpi z nogi na nog. - Eee... problem z owadem. Emma uniosa brew. - Z karaluchem? - Tak si martwi. - Heather kiwna gow w stron Bethany. - Nie wiem, czy to bezpieczne, eby pozwoli mu si ni zajmowa. - Jestem pewna, e wszystko bdzie dobrze. - Emma spojrzaa znaczco na Jeana-Luca. - Moe ty mgby doda Heather troch otuchy?

Czyby co wiedzia na ten temat? Heather popatrzya na Emm, a potem na Jeana-Luca. Midzy tymi dwojgiem wisiao co niewypowiedzianego. Jean-Luc potar czoo. - Heather, czy moglibymy porozmawia na osobnoci... - Doskonay pomys! - Fidelia wskazaa na rzek. -Dlaczego nie wybierzecie si na spacer? wietnie damy sobie rad same. - Mrugna do Heather. Heather spojrzaa na ni spode ba. Fidelia nie moga by mniej subtelna. - Za dziesi minut musz zaprowadzi Bethany do altanki na wystp. - My si tym zajmiemy - owiadczya Emma. - Wy dwoje moecie i. To by spisek. Jean-Luc uj j pod okie i poprowadzi w ciemny koniec parku. W tym pozbawionym ludzi i latarni zaktku powietrze wydawao si chodniejsze. Zamiast gwaru zgromadzonych na kiermaszu sycha byo gosy wierszczy. Heather zaoya niesforne kosmyki za ucho. - Na kocu tej cieki jest awka z widokiem na rzek. - Tak, widz. Zajta. - Naprawd? - Zmruya oczy, ale wci nie moga nic dostrzec. Moe powinna pj do lekarza? - Masz naprawd dobry wzrok. - Tak. - Zeszli ze cieki midzy dwa rzdy drzew pe-kanowych. - Rozumiem, e martwisz si o bezpieczestwo crki. Boisz si zostawi j z ojcem? - Boj. To do Cody'ego niepodobne. Zawsze by taki... normalny. To znaczy cakowicie przewidywalny, w pewnym sensie nudny. Mia wszystko starannie zaplanowane, zawsze w dziesiciu krokach, i nigdy nie zbacza z ustalonej drogi.

- W dziesiciu krokach? - Jean-Luc sprawia wraenie rozbawionego. - A co gdyby jaka rzecz wymagaa tylko dziewiciu krokw. - To byby koniec wiata. - Heather wybuchna miechem. - Naprawd. Dziesi krokw, eby wypastowa buty. Dziesi krokw, eby wypatroszy ryb. Dziesi krokw, eby skosi trawnik. Jedyny wyjtek stanowi seks. - Ups. Skrzywia si. To nie powinno byo jej si wypsn. Zbyt atwo jej si gadao z Jeanem-Lukiem. - No jasne. Tu potrzeba znacznie wicej krokw. Znw si skrzywia. Lepiej trzyma buzi na kdk. - Ilu krokw potrzebowa w tym wypadku? Rozejrzaa si dokoa, mimo e niewiele byo wida. - Wyglda na to, e w tym roku drzewa pekanowe wyjtkowo obrodziy. Jean-Luc zatrzyma si i mocniej cisn j za okie, tak e Heather te musiaa przystan. - Ilu krokw potrzebowa, eby uprawia mio? Wypucia powietrze. - Trzy. I wolaabym nie rozmawia na ten temat. - Trzy? Jak to moliwe? Zacisna zby. - Rozwiodam si z nim, gdyby nie wiedzia. - To nie mio. - Zagniewany Jean-Luc zniy gos. -To... obrzydlistwo. Cofna si o krok. - Byo mino. Nie przejmuj si tak. - Ale to znaczy, e najwyraniej wcale nie zaleao mu na tym, eby da ci rozkosz, a to przecie gwny cel uprawiania mioci. Mczyzna nie moe czu si usatysfakcjonowany, jeli jego partnerka nie zostaa zaspokojona. Heather zgarna wosy z karku. Temperatura musiaa wzrosn o jakie dziesi stopni.

- Mio wymaga setek krokw - oznajmi Jean-Luc. -Nawet do pocaunku prowadzi co najmniej dziesi. Heather prychna. - Nie wydaje mi si. Usta si spotykaj, usta si rozczaj. To tylko dwa kroki. - Bez jzyczka? - Och, racja. Przecie jeste Francuzem. W porzdku. Usta si spotykaj, jzyczek, usta si rozczaj. Trzy kroki. Jean-Luc westchn. - Nigdy ci odpowiednio nie caowano. - Sucham? Cauj si ju od dwunastu lat. - Ja znacznie duej. Zaoya rce. - Tego akurat si domyliam. Przysun si bliej. - eby si odpowiednio pocaowa, potrzeba dziesiciu krokw. - A nieodpowiednio? - Jkna w duchu. Panna m-draliska. Sama si prosia o kopoty. Jego zby zawieciy na biao, kiedy si umiechn.

- Jest tylko jeden sposb, eby si przekona. - Upuci lask na ziemi i przysun si jeszcze bliej. - Powinnimy zrobi test.

Rozdzia 11
Jean-Luc by zachwycony obrotem, jaki przyja rozmowa. Od chwili, gdy zobaczy Heather, chcia jej dotkn. Dugie goe nogi sprawiay, e cierpia katusze. Widok rowej skry zaczerwienionej od przepywajcej krwi przyprawia jego wampirze komrki nerwowe o wrzenie. Mon Dieu, w dodatku wygldao na to, e wszyscy mczyni w miasteczku jej pragnli. Jakeby zreszt mogo by inaczej. Szorty opinay najsodsze poladki. Koszulka przylegaa do penych piersi i opadaa na gibk kibi. Mia ochot zbami zerwa z niej ubranie. Jak dotd jednak udao mu si tylko wynegocjowa pocaunek. Emma zrugaa go telepatycznie za to, e przysporzy Heather zmartwie, i nalegaa, eby wytumaczy zachowanie Cody'ego. Zamierza to zrobi, nie mia jednak pomysu, jak wyjani fakt, e wprowadzi byego ma Heather w hipnotyczny trans, nie prowokujc przy tym zbyt wielu niepotrzebnych pyta. Ale pocaunek - tak dodawa otuchy to on mg! A dziesi krokw to atwizna. Dotkn jej lokw i uj jedwabne pasmo w dwa palce. - Krok pierwszy to narodziny idei. Wzruszya ramionami. - To oczywiste. - Ale ma zasadnicze znaczenie. Uwaam, e ten pierwszy krok jest bardzo podniecajcy. Musn jej kark, opierajc palce na arterii szyjnej. Krew pulsowaa mocno i szybko. W przeciwiestwie do wczeniejszej nonszalanckiej pozy Heather bya teraz podniecona tak jak on. - Nasze usta nie powinny si spotka tylko przypadkowo. - Uwanie przyjrza si jej wargom. - Wolabym najpierw wyobrazi sobie, jakie bd w dotyku, jak bd smakoway. A moje pragnienie powinno rosn, dopki cakowicie mn nie zawadnie. Kada moja myl, kady oddech powinien koncentrowa si na tym, e musz ci pocaowa. Jej usta rozchyliy si nieznacznie, oddech przyspieszy. - To... dobry pocztek. Umiechn si. - Krok drugi to wiadomo. Jeste ju teraz wiadoma mojego podania. - W porzdku. - Oblizaa wargi. - Ach, zrobia krok numer trzy. Otworzya szerzej oczy. - Naprawd? - Tak. Krok trzeci to twoja odpowied. wiadoma mojego podania odpowiedziaa zaproszeniem. Przechylia gow, marszczc brwi. - Nie wydaje mi si. - Powiedziaa tak", kiedy oblizaa usta. - Nieprawda. To zbyt daleko idce przypuszczenie. -Znw oblizaa usta, po czym si skrzywia. - Nie zwracaj na to uwagi. To mimowolny odruch. - Nie sdz. Twoje ciao na mnie reaguje. - Przysun si bliej. - Krzyczy: tak, we mnie. - W twoich snach. - Cofna si, krzyujc rce na piersi. - Cakowicie si kontroluj. - Do czasu. Spojrzaa na niego wojowniczo. - Przy ktrym kroku jestemy? - Przy trzecim. Twoje ciao wysao zaproszenie. Krok czwarty: moje ciao odpowiada. - I w tym punkcie jestemy istotami cakowicie bezm-zgimi, tak? Jean-Luc si rozemia. - Normalnie to byaby kwestia sekund i nie dabym ci czasu, eby si sprzeciwiaa wszystkiemu, co powiem. Ale z jakich dziwnych powodw twj sprzeciw bardzo mi si podoba. - Och. - Usta Heather drgny. - To bardzo mie z twojej strony. - Bardzo prosz. Krok czwarty, odpowiadam na twoje zaproszenie. Zbliam si, eby ci pocaowa. - Przysun si jeszcze i obj rk jej kark. - Wci nie powiedziaam tak". - Dlatego czekam. Krok pity to twoja zgoda. Nawet tak bystry mzg jak twj musi si z tym zgodzi. Jeli mczyzna pominie ten krok, ryzykuje, e obrazi swoj dam i straci j na zawsze. - Mogabym odej - wyszeptaa Heather.

- Tak, mogaby. - Pochyli si jeszcze bliej, tak e znajdowa si teraz zaledwie kilka centymetrw od jej warg. - Ale wiem, e tego chcesz. A ty nie chciaaby mi zama serca. - Nie moesz wywoywa we mnie poczucia winy, to nie fair. Pogadzi j po szyi. - Potrafi by bezwzgldny, jeli czego chc. - A ja potrafi by niedostpna. - Mimo to przechylia gow, eby uatwi mu pieszczot. - Prosz bardzo, cherie. Rzucaj mi kody pod nogi. -Umiechn si, bo jedn kod ju mia. Midzy nogami. Obrysowa palcami kontur jej szczki. - Im wicej przeszkd, tym sodsze zwycistwo. Bo si poddasz. Chcesz tego pocaunku. Zadraa. - A co z tob? Te go chcesz czy po prostu zaley ci na tym, eby dowie, e miae racj co do dziesiciu krokw. Delikatnie uj j za ramiona. - Nie obchodzi mnie, ilu krokw potrzeba. Liczy si tylko twoje szczcie. Westchna. - Jak to moliwe, e zawsze mwisz wanie to, co trzeba? - Bo mam wraenie, jakbym ci zna. Jakbym zna twoje serce. Jest takie... bardzo przypomina moje. - Jean-Luc - szepna. Dotkn wosw na jej skroni. Przysun si jeszcze bliej i opar czoo na jej czole. - Krok szsty to akceptacja. Wiemy, e dojdzie do pocaunku. - Mw za siebie. - Kobieto - warkn. - Wci mi si sprzeciwiasz. Rozemiaa si. - Wiem. To takie zabawne. Czuj si taka... twarda. Cakowite przeciwiestwo starej wycieraczki. To nowa ja. Umiechajc si, dotkn jej policzka. - Podobasz mi si w tym nowym wydaniu. Jeste pikna, silna i... podniecajca. Uniosa rce i zarzucia mu je na szyj. - Masz kopoty, kolego. Jeli si pocaujemy, to bdzie tylko siedem krokw. - Ale z samym pocaunkiem wie si wiele krokw i bd nalega, ebymy przeszli przez wszystkie. Smakowanie, dotykanie, skubanie, ssanie, jzyczek, uderzanie zbami o zby... - W porzdku! - Mocniej cisna go za kark. - To do dziea. Serce mu zamaro. Poddawaa si. Krew napyna mu do krocza. Jego oczy pewnie wieciy teraz na czerwono. Przymkn powieki, majc nadziej, e Heather tego nie zauway. - Krok sidmy, pocaunek testowy. - Delikatnie przycisn wargi do jej warg. Jej zamknite oczy drgny. - Zdalimy? - O tak. Musn wargami jej policzek i w drodze powrotnej do ust obsypa go pocaunkami. Rozchylia mikkie, wilgotne wargi. Jej ciao wychylio si ku niemu. Tym razem pocaowa j namitnie, sprawi, e usta Heather zaczy si porusza razem z jego ustami. Bya mikka, ulega, smakowita. Otoczy jej kibi jedn rk i przycign mocno do siebie. Gwatownie wcigna powietrze, jej oddech wymiesza si z jego oddechem. Bez wtpienia poczua jego erekcj, napr czonka na jej brzuch. Zintensyfikowa pocaunek, badajc jzykiem wntrze jej ust. Smakowaa musztard i piklami, nowoczenie, po amerykasku, dla niego jednak by to smak obcy i egzotyczny. Pocigna koniuszkiem jzyka po jego jzyku, wydajc przy tym szorstki, gboki, gardowy pomruk. Palcami zagbia si w jego loki, przycigajc go bliej. - A to ktry krok? - wydyszaa mu w usta. Opar si czoem o jej czoo. - Nie pamitam. Powinien si wycofa. Jego erekcja powoli stawaa si tortur nie do zniesienia. Niedugo eksploduje. Zaczerpn gboko powietrza. Zapach jej krwi go zniewoli, usidli. omot serca Heather przenikn mu do koci. Boe dopom, nie potrafi si zatrzyma. Z pomrukiem kapitulacji chwyci j za maowin i zacz ssa. Jk, jaki z siebie wydaa, rozszed si po caym jego ciele. Mia wraenie, e rwnie jkn w odpowiedzi, ale nie by pewien. Nie potrafi ju odrni omotu jej serca od swego, jej odgosw rozkoszy od wasnych. Stopili si w jedno. Chcia by w niej. Chcia by jej czci. Chwyci j domi za poladki i mocno do siebie przycign. Wypucia gwatownie powietrze i zacisna rce na jego ramionach. Potar nosem jej arteri szyjn, pozwalajc, eby zapach krwi Heather wypeni mu gow. Poczu mrowienie w dzisach. Chwyci jej pup i przycisn do nabrzmiaego czonka. - Mon Dieu, pragn ci.

Przechyli gow do tyu, prbujc odzyska nad sob kontrol. Nie mg pozwoli, eby wyszy mu ky. Ani eby czonek mu eksplodowa. Sprbowa przebi si przez mg podania. Nie mg jej tutaj posi. Gdyby si teleportowa, w cigu kilku sekund miaby j w swojej sypialni, ale raczej trudno zaoy, e nie zauwayaby zmiany scenerii. Gwiazdy nad gow mrugay kpico, miejc si, e tyle czasu obywa si bez kobiety. Tylko e nie chodzio po prostu o kobiet. To bya Heather. Stana na palcach, eby zoy pocaunek na jego szyi. Bya sodka i szlachetna. cisn j za pup. Moe zaprosi go do domu, do swojej sypialni. Tak, to dobry plan. Kiedy Bethany zanie, wlizgnie si do sypialni Heather i bd si kochali ca noc. Gdzie w oddali usysza anielskie pienia, sodkie i niewinne. Serce poszybowao mu w gr. Moe tym razem si uda. Moe tym razem znajdzie prawdziw, nieprzemijajc mio. Mgby zabi Luiego i zdoby serce Heather. Po raz pierwszy w yciu miaby rodzin. Nagle zorientowa si w swojej pomyce. Anielskie pienia byy prawdziwe. Heather, pozbawiona jego zdolnoci, prawdopodobnie ich nie syszaa. Zapa j za ramiona. - Heather, dzieci zaczy piewa. W oszoomionych oczach pojawi si jasny bysk. - O mj Boe! - Odepchna go. - To straszne! Heather wystrzelia w kierunku altany tak szybko, jak tylko moga. Dobry Boe, spni si. Trzylatki wanie opuszczay scen i w szeregu ustawiay si czterolatki. Zauwaya dwa puste krzesa w pierwszym rzdzie obok Fidelii i Emmy. Dziki Bogu, e zajy miejsca dla niej i dla Jeana-Luca. Zaraz wszystko bdzie dobrze. Zwolnia, eby odzyska oddech. Jean-Luc zatrzyma si te ani troch niezdyszany. I wanie wtedy matka Cody'ego z jak inn kobiet opady na dwa wolne miejsca, ignorujc protesty Fidelii. - O nie! - Heather apaa tlen, przepatrujc szeregi krzese, ktre sama rozstawia. Wszystkie miejsca w pierwszym rzdzie byy zajte. - To okropne! Powiedziaam jej, e usid z przodu. Bdzie szukaa, a mnie tam nie bdzie. - W jej gosie dao si sysze wzrastajc panik. - ! - Starsza pani w ostatnim rzdzie odwrcia si, eby ich uciszy. Heather z trudem odzyskiwaa oddech. Boe, wpada w popoch. Jak moga do czego takiego dopuci? Jak moga si a tak zapomnie, caujc z facetem, ktrego znaa zaledwie kilka dni? Co z niej za matka? - Znajd jakie wolne krzeso i ustawi w pierwszym rzdzie - zaproponowa Jean-Luc. - Za pno. Serce Heather zamaro. Bethany staa na scenie, przygldajc si ludziom siedzcym w pierwszym rzdzie. Rozcigna usta w umiechu i zamachaa do Fidelii i Emmy. A potem na jej twarzy pojawi si wyraz dezorientacji i niepokoju. Heather wycigna wysoko rk, eby pomacha creczce, ale Bethany jej nie zauwaya. Spogldaa na pierwszy rzd i malujce si na jej twarzy rozczarowanie sprawio, e Heather zakuo w sercu. Panna Cindy daa zna i dzieci zaczy piewa pierwsz piosenk, ale Bethany do nich nie doczya. Szukajc mamy, w ogle nie zwracaa uwagi na pann Cindy. Heather zacza skaka, wymachujc w powietrzu obiema rkami. Bethany dostrzega j i jej twarz natychmiast si rozjania. Heather przesaa creczce pocaunek, dziewczynka za umiechna si i doczya do chru. Heather zrobia gboki wdech i zamrugaa, eby powstrzyma zy ulgi. - W porzdku. - Odwrcia si do Jeana-Luca. Echarpe'a nigdzie nie byo. Do diaba! Jak mg tak znikn? Czyby poczu si zawstydzony tym, e przez niego spnia si na wystp Bethany? Zalaa j naga fala poczucia winy. Nie tylko on ponosi za to odpowiedzialno. Ona sama ochoczo wzia w tym udzia i daa si cakowicie pochon pocaunkowi. Dobry Boe, co to by za pocaunek. Policzki Heather zapony. Ten dra... Wspomnia, e moe j pozbawi kontroli nad sob, i tak si wanie stao. Nie chciaa nawet myle, jak daleko mogaby si posun, gdyby jej nie powstrzyma. I gdzie jest teraz? Czyby mia w zwyczaju uwodzi kobiety, a potem je zostawia? I czy nie mia jej ochrania? Pierwsza piosenka dobiega koca i Heather zacza klaska, rozgldajc si dokoa. Robby sta spory kawaek dalej, czciowo ukryty wrd sosen. Skin jej gow, gdy przelizna si po nim wzrokiem. Podniosa rk w gecie pozdrowienia, po czym odwrcia si z powrotem, eby oglda wystp creczki. Dzieci zaczy piewa Boe, bogosaw Ameryk", co zwykle spotykao si z aplauzem zgromadzonych. - Moe to pomoe - szepn Jean-Luc. Podskoczya. Dobry Boe, ten facet porusza si naprawd bezszelestnie. Rzucia mu gniewne spojrzenie, czujc nagy przypyw niechci do tego mczyzny, ktry wtargn w jej ycie i zakci delikatn, wypracowan z tak wielkim trudem rwnowag. Wzrok Heather zelizn si na to, co Jean-Luc trzyma w ramionach, i caa jej niech stopniaa. Pojawio si zagroenie powodzi, bo jej serce te zaczo si topi. Bez sw Jean-Luc wrczy jej ogromnego tego Troskliwego Misia. Obja mikkie futerko, przyciskajc maskotk do piersi. Nie wiedziaa, czy wygra j, czy kupi, ale wiedziaa, e to najmilszy mczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkaa. Wypatrzya miejc si i podskakujc Bethany na scenie. Oczy zaszy jej zami. Jean-Luc rozumia, ile znaczya dla niej creczka. Rozumia mio. Taki czowiek zdarza si raz na milion. Naprawd coraz bardziej j pociga. Ale ze wzgldu na swoje nieudane zwizki musiaa by ostrona.Musiaabyrealistk.ZnajomozJeanem-Lukiem ' bya bez przyszoci. Ten cudowny mczyzna mia tajemnice, ktrymi nie chcia si z ni podzieli. Dla dobra wasnego serca nie moga

pozwoli, eby to, co pojawio si po midzy nimi, rozwijao si dalej. Zachowa swoje uczucia dla siebie, zapiecztowane jak torebka z nasionami, eby nie mogy zapuci korzeni i wyrosn. Mimo to dobrze byo wiedzie, e wci na wiecie s j dobrzy mczyni. I dobrze byo wiedzie, e jej stosunki , z creczk pozostay rwnie czue, jak zawsze. Po wszystkich tych wstrzsach, na jakie bya naraona w cigu ostatnich kilku lat, nauczya si, e najpewniejszym sposobem, eby zachowa si, jest policzy wszystkie bogosawiestwa, ktre j spotkay. Tak te zrobia. ycie byo dobre. Zamkna oczy, opierajc brod na wielkiej gowie misia, i wsuchaa si w sodkie dziecice gosiki. Miaa wraenie, e wszystko na wiecie znalazo si na swoim miejscu. Moga cieszy si t chwil, pki trwaa. Piosenka dobiega koca i publiczno zacza wiwatowa. Heather otworzya oczy. - Dzikuj. Odwrcia si do Jeana-Luca, ale znowu znikn. No c. Westchna. Wiedziaa, e to nie przetrwa. Ten facet by inny. Moe niemiertelny. Albo co gorszego. Wypatrzya go obok Robby'ego. Sta pogrony w rozmowie ze swoim stranikiem i tym drugim Szkotem, Angusem MacKayem, ktry najwyraniej powrci z Nowego Jorku. Byo tam jeszcze trzech innych facetw w cieniu sosen. Nastolatek w tartanowym kilcie i dwch wysokich modych mczyzn w spodniach khaki i granatowych koszulkach polo. Jeden by biay, drugi czarny. Wszyscy wygldali na zmartwionych. Heather zmarszczya brwi. Ci faceci bez dwch zda mieli swoje sekrety. Trzymali si w cieniu, a mimo to gowy zgromadzonej publicznoci zaczy si odwraca w ich stron. W miasteczku zawsze zauwaano obcych. Gdy przedstawienie si skoczyo, Bethany zbiega po schodkach do Fidelii i Emmy. Heather zacza si przeciska do przodu. Poniewa wikszo osb wychodzia, poruszaa si pod prd. Nagle na rynku, w budynku ochotniczej stray poarnej, wczy si alarm. Kilku mczyzn wybiego z parku. Ludzie zaczli zbiera si w mae grupki, snujc najrozmaitsze przypuszczenia. Heather lawirowaa midzy nimi, prbujc przedosta si do crki. Nie mina minuta, gdy rozleg si ryk jedynego w miasteczku wozu straackiego. Poniewa wszyscy mieszkacy na nich patrzyli, straacy uwinli si w rekordowym tempie. Heather dotara w kocu do creczki i j uciskaa. Bethany z piskiem chwycia misia. - Mamo, udao ci si! Masz misia! - Przytulia go z caych si. - Widziaa, jak piewaam? - No pewnie. Bya cudowna. - Heather umiechna si do Fidelii i Emmy. - Dzikuj, e si ni zajycie. Ruszyy za tumem. Emma podesza do Heather. - Gdzie jest Jean-Luc? Powinien ci ochrania. - Tam. - Heather wskazaa sosnowy zagajnik, w ktrym zgromadzili si mczyni. - Rozmawia z jakimi facetami. Twj m te tam jest. -Angus wrci? Chodmy. - Pomaszerowaa w stron mczyzn, a tymczasem Jean-Luc podszed do Heather, Bethany i Fidelii. Emma obja ma, on za zacz co niecierpliwie do niej szepta. Heather zauwaya, e Jean-Luc wyglda na zmartwionego. - Stao si co zego? -Kopoty. - Przejecha rk po swoich czarnych lokach. - Pamitasz mojego przyjaciela Romana Draganesti z Nowego Jorku? Heather przekna z trudem, przypominajc sobie przystojnego mczyzn, jego on Shann i ich zachwycajce dziecko. - Co si stao? - Co niedziela chodz na msz w Romatechu. Roman zbudowa tam kaplic i msza zaczyna si zawsze o jedenastej. Mylimy, e bomba musiaa wybuchn za wczenie. Dziki Bogu. - Bomba? - Oui. Na szczcie nikt nie zosta powanie ranny. Ale gdyby do wybuchu doszo, kiedy kaplica bya pena... -Jean-Luc skrzywi si i gos mu si zaama. - Stracilibymy ich wszystkich. Heather wzdrygna si na myl o tym, e ta urocza rodzina moga zosta zabita. - Kto mg co takiego zrobi? - Nage podejrzenie przyprawio j o wstrzs. - Czyby Louie? Wzi na celownik wszystkich twoich przyjaci? - Wiemy, kto to zrobi, i nie by to Lui - wyjania Emma, doczajc do nich. - Co za okropna noc. - Aye. - Podszed Angus. - Jednego wieczoru cztery bomby. Pierwsza w domu Zoltana Czakvara w Budapeszcie. Straci dwch cz... przyjaci. - Straszne! - Heather bya ciekawa, kto to taki ten Zoltan. W Budapeszcie? Czyby wszyscy naleeli do tajnego zgromadzenia niemiertelnych? - Zamek Jeana-Luca we Francji te sta si celem ataku - cign Angus. - Nikt nie zosta ranny, ale syszaem, e zniszczenia s znaczne. - Masz zamek? - spytaa Heather Jeana-Luca. Wzruszy ramionami. - Teraz ju tylko poow. Zagniewany Angus obj ramieniem Emm.

- W naszym zamku w Szkocji te podoono bomb. - Przynajmniej nikt nie zgin. - Emma staraa si doda mu otuchy. - Moemy go odbudowa. - Aye. - Angus wci mia gniewn min. - Zdaje si, e Casimir wzi na cel wszystkich, ktrzy pomogli Emmie i mnie na Ukrainie. - Kim jest Casimir? - spytaa Heather. Nie bya pewna, ale wydawao jej si, e Louie wymieni to imi tego wieczoru, gdy zaatakowa Jeana-Luca. - To on opaci Lui, eby mnie zabi. - Echarpe potwierdzi jej przypuszczenia. - Cho id o zakad, e Lui nie miaby nic przeciwko, eby zrobi to za darmo. Heather pokrcia gow. - Nie rozumiem. Wydajecie si wszyscy cakiem miymi ludmi. Dlaczego ci pomylecy chc was zabi? Jean-Luc, Angus i Emma wymienili midzy sob spojrzenia. - Jeste pewien, e Romanowi i jego rodzinie nic si nie stao? - zmieni temat Jean-Luc. - S cali i zdrowi - odpar Angus. - Connor chce, eby pozostali w ukryciu. Roman pocztkowo si opiera, twierdzc, e to tchrzostwo, ale w kocu posucha gosu rozsdku. Nie moemy pozwoli, eby co si stao Shannie albo Constantine'owi. Jean-Luc pokiwa gow. - Dokd pjd? - Connor nie chce tego nikomu zdradzi. Ma racj. Emma i ja wybieramy si do Europy Wschodniej, eby wytropi Casimira. Gdyby nas zapali... No c, nie chcemy wiedzie wicej ni to konieczne. Heather si skrzywia. To brzmiao jak wojna. Na twarzy Emmy pojawio si zdecydowanie. - Musimy si rozprawi z Casimirem raz na zawsze. - Jad z wami. - Jean-Luc chwyci lask w obie rce. - Nay. Twoje miejsce jest tutaj. - Angus zerkn na Heather. Zesztywniaa. - Same moemy si o siebie zatroszczy. Wzrok Jeana-Luca powdrowa od Heather do Bethany i Fidelii. - Non. Angus ma racj. Ja musz zosta tutaj. - Casimir i Lui wiedz, e jeste w Teksasie - ostrzeg go Angus. - Jeste wic naraony na atak. Ale poniewa Connor zabiera dzi w nocy Romana, mam kilku dodatkowych wolnych ludzi. - Wskaza rk na grupk stojc obok Robby'ego. - To an, Phineas i Phil. Przybyli ci pomc. - Merci. - Jean-Luc dotkn ramienia Heather. - Mamy teraz mnstwo stranikw. Ty i twoja rodzina bdziecie bezpieczne. - Dzikuj. - Zadraa, zastanawiajc si, co jeszcze moe si wydarzy. - Heather! - Jej uwag przyku okrzyk dobiegajcy z oddali. Billy zmierza w ich kierunku energicznym krokiem. Min mia ponur. W jego krtkofalwce zatrzeszczao co niezrozumiale, przyciszy wic dwik. - Heather, mam ze wieci. Kto podoy ogie pod twj dom.

Rozdzia 12
Niech pieko pochonie tego Luiego! Jean-Luc nie mia wtpliwoci, e to ten dra wznieci poar. Przeraona twarz Heather staa mu cay czas przed oczami, gdy jecha do jej poncego domu. Chcia j tam zawie, ale szeryf nalega, eby zabraa si z nim. Usadowi si wic na fotelu pasaera w swoim bmw, a Robby prowadzi. I cho Echarpe by w domu Heather tylko dwa razy, mia poczucie straty. To, co czua Heather, musiao by tysic razy gorsze. Jej cierpienie bolao go bardziej ni utrata poowy zamku we Francji. Kupi go trzydzieci lat temu, eby mc udawa, e pochodzi ze starej szlacheckiej rodziny. Ale prawda bya taka, e nigdy nie mia rodziny, a sterta zimnych kamieni nie bya w stanie zapewni mu ciepa, o ktre zabiega. Gdy przejedali przez niewielk dzielnic przemysow Schnitzelbergu, zauway kilka zamknitych na gucho starych budynkw. - Tutaj mog by kamienne piwnice. - Aye - odpar Robby. - Powinnimy je pniej sprawdzi. - Mylicie, e Lui mg si tu ukry? - spyta an z tylnego siedzenia. - Angus troch nam o nim opowiedzia. - Tak. Paskudny typ - doda Phineas MacKinney. -Zdaje si, e przez niego poegnay si z yciem wszystkie twoje poprzednie panie, co? Jean-Luc przesun si, eby zerkn do tyu. Zna lana od wiekw. Wampir moe i wyglda na pitnastolatka, ale by duo starszy. Angus przemieni go po bitwie pod Solway Mos w 1542 roku. Obok lana siedzia wysoki czarny mczyzna o zupenie niepasujcym do niego nazwisku MacKinney.

- Milo mi pozna. Jestem Jean-Luc Echarpe. - Ja si nazywam Phineas, ale moesz mi mwi Doktor Phang. - Dzikuj, e zechciae nam pomc. - Odwrci si do trzeciego mczyzny na tylnym siedzeniu. - A ty jeste jednym z dziennych stranikw Romana. Phil pokiwa gow. - Skoro Roman i Connor si zabrali, nie zostao mi wiele do roboty. - Umiechn si. - A kto si musia zaj wami. - Spoko gociu z ciebie - stwierdzi Phineas. Jean-Luc si z nim zgodzi. Trudno byo znale godnego zaufania miertelnika. Dla Malkontentw ludzie miertelni byli niczym bydo - ywili si nimi albo ich zabijali. Zanim Roman wynalaz syntetyczn krew, wampiry te ywiy si ludmi, ale nigdy nie byy mordercami. W rzeczywistoci prboway chroni miertelnikw przed Malkontentami. W czasie wielkiej wampirzej wojny w 1710 roku zabiy setki tych ostatnich. Teraz jednak Casimir, przywdca Malkontentw, zamienia w wampiry zodziei i mordercw, eby powikszy szeregi swojej plugawej armii. Ich celem byo starcie dobrych wampirw z powierzchni Ziemi i sterroryzowanie ludzi miertelnych. W 1710 roku Angus by wampirzym generaem, a Jean--Luc drugim w kolejnoci dowodzcym. Angus zawsze szuka rekrutw do szeregw dobrych wampirw. Jeszcze trudniej byo znale godnych zaufania miertelnikw. Tylko garstka ludzi bya gotowa ryzykowa ycie, eby chroni nieumarych. Phil by jednym z niewielu. - Dzikuj, e zechciae tu przyby - powiedzia Jean--Luc. - Nie ma sprawy. Ale wracam samolotem. - Spojrza na lana nieufnie. - Nie znosz si z tob teleportowa na doczepk. Jestem pewien, e ktrego dnia zmaterializuj si z gow tyem naprzd, an zachichota. - Angus zawsze zaglda pod kilt, eby si upewni, e nie zgubi niczego wanego. Robby chrzkn, wjedajc na ulic Heather. - Mylisz, e to Lui podoy ogie? - Tak. - Jean-Luc chwyci mosin rczk laski. - Kiedy zaatakowa dwa dni temu, zawoaem Heather po imieniu i on to usysza. Bya stosunkowo bezpieczna, pki nie odkry, jak ma na nazwisko i gdzie mieszka. Ten ogie to jego sposb, eby oznajmi, e wie ju wszystko. - Dlaczego nie zaatakowa jej na kiermaszu? - spyta Phil. - Lubi si bawi w kotka i myszk. Przeciga polowanie, eby zada mi bl. - Jean-Luc poczu nagy przypyw poczucia winy, gdy zobaczy wz straacki przed domem Heather. Na ulicy zebra si spory tumek. Radiowz szeryfa, zaparkowany po drugiej stronie, owietla ca sceneri migajcymi wiatami. Nowiny tak pochony Heather, e nie protestowaa, kiedy Billy zacign j do swojego wozu. Angus poprosi o kluczyki do jej samochodu, eby przywie Bethany i Fidelie. Oszoomiona wrczya mu je, o nic nie pytajc. Szkot dokadnie sprawdzi, czy w jej wozie nie ma adnych materiaw wybuchowych, zanim pozwoli Emmie, Bethany i niani wsi do rodka. Robby zwolni, gdy zbliyli si do tumu gapiw. - Pani Westfield nie moe zosta w domu. - Wiem. - Jean-Luc skin gow. - Musz j przekona, eby si przeniosa do mnie. W tej chwili to jedyne miejsce, gdzie moe by bezpieczna. Robby zaparkowa za wozem szeryfa. Wysiadajc, Jean--Luc zlustrowa wzrokiem sceneri. Powietrze byo gste od zapachu zwglonego drewna, ale nigdzie nie byo wida pomieni. Straacy zdyli ju ugasi poar. Postukujc lask, przyglda si uwanie gapiom. Lui wci mg si gdzie tu czai. - Od frontu dom wyglda w porzdku - zauway Robby. - To musia by niewielki poar. Jean-Luc pokiwa gow. - Nie chodzio o zniszczenie. To miaa by tylko wiadomo. Angus zaparkowa maego pikapa Heather za bmw. Wysypay si z niego stoczone w rodku Emma, Fidelia i Bethany. Przestrach malujcy si na twarzy czterolatki by dla Jeana-Luca niczym cios w brzuch. Szkot pomaszerowa do swoich pracownikw - Rob-by'ego, lana, Phineasa i Phila. - Sprawdcie teren. Gdyby Lui wcign was w potyczk, woajcie o wsparcie. Stranicy rozeszli si w ciszy. Angus podszed do Jeana-Luca i wrczy mu kluczyki od wozu Heather. - Emma i ja si zbieramy. Za pno ju, eby si teleportowa do Budapesztu, ale przeniesiemy si do Nowego Jorku i stamtd jutro wyruszymy na wschd. - Rozumiem. - Jean-Luc schowa kluczyki do kieszeni. Wiedzia, jakie ryzyko wie si z podr na wschd. Gdyby wampiry teleportoway si w wiato soca, mogyby si usmay. - Mam nadziej, e znajdziecie Casimira. - Musimy go zabi, zanim wybuchnie kolejna wojna. Serce Jeana-Luca cisn niepokj. Zna Angusa, odkd w 1513 roku Roman przemieni ich obu. Angus z Romanem stali si dla niego brami, ktrych nigdy nie mia. Gdyby ich straci, byby naprawd samotny. - Uwaaj na siebie, mon ami. - Ty te. - Szkot opar do na ramieniu przyjaciela. -Zawsze podziwiaem ci w bitwie. Rzucasz si w bj silny i nieustraszony. - Zerkn na dom Heather. - Tak samo powiniene y. Zasugujesz na szczcie. Jean-Luc zrozumia to, co nie zostao powiedziane, i pokiwa gow. Angus akceptowa Heather. Pytanie tylko, czy Heather zaakceptuje Jeana-Luca.

- Niech ci Bg prowadzi. - I ciebie te. Wielki Szkot odwrci si szybko. Nie chcia, eby kto zobaczy zy w jego oczach. Chwyci Emm za rk i ruszyli przed siebie. Jean-Luc wiedzia, e teleportuj si, gdy tylko znajd jakie ustronne miejsce. Maleka do owina si wok jego palcw. Kiedy popatrzy w d, zobaczy, e to Bethany zapaa go za rk. W drugiej trzymaa tego misia, ktrego wygra. Gdy jedn po drugiej rozwali trzy piramidy butelek mleka, sprzedawca ochoczo wrczy mu niedwiadka, eby uchroni reszt zapasw przed zniszczeniem. - Strasznie duo tu ludzi. Nic nie widz - szepna dziewczynka. - Czy mj dom wci tam jest? - Tak i od frontu wyglda cakiem dobrze. Ogie ju ugaszono. Dolna warga dziecka zadraa. - Chc do mamusi. Ja te chc, pomyla. - Poszukamy jej. - Poprowadzi Bethany przez tum. - Jak pan myli, kto podoy ogie? - spytaa idca obok Fidelia. - Czy to ten pody facet, Louie? - Tak podejrzewam. - Powinnam bya zosta w domu. Gdybym go przyapaa, naszpikowaabym go oowiem. - Poklepaa swoj torebk. Uelliany przystana i szarpna Jeana-Luca za rk. - Nie chc, eby moim lalkom staa si krzywda. cisno mu si gardo, kiedy zobaczy zy pynce po jej policzkach. Przykucn przed ma. - Jeli ktr stracia, to znajdziemy co na jej miejsce. Jej oczy miay taki sam odcie zieleni jak oczy jej matki. Tylko e o ile oczy Heather pony gniewem, byszczay wesooci albo twardniay od podejrze, oczy Bethany po prostu rozszerzay si z niepokoju i patrzyy na niego wyczekujco. Gdzie gboko Jean-Luc poczu, e jego serce odpowiada. Czy tak wanie czuje si ojciec? Mon Dieu, nigdy nie przypuszcza, e przytrafi mu si co takiego. To byo... przedziwne. Zawsze myla, e rodzicielstwo sprowadza si do ochrony i wypeniania obowizku. Nie spodziewa si rwnie silnej fali... czuoci. Nie by pewien, czy mu si to podoba. Czu si przez to tak cholernie bezbronny. Gdyby co zego spotkao t ma, jak mgby dalej y? - Wszystko bdzie dobrze. - Otar kciukiem jej zy, majc nadziej, e zabrzmiao to przekonujco. Wyprostowa si i poprowadzi j przez tum. - Mama! - Bethany wyrwaa si i pobiega w lewo. Zielony niedwiadek wypad jej z kieszeni na ulic. Heather staa kilkanacie metrw dalej, rozmawiajc z szeryfem. Odwrcia si, syszc gos creczki, pochylia i otworzya ramiona. - Mamo, czy moim zabawkom nic si nie stao? -Bethany skoczya w jej objcia. Heather wyprostowaa si, trzymajc crk w ramionach. - S cae i zdrowe, kochanie. Ogie nie dotar do twojego pokoju. Spotkaa spojrzenie Jeana-Luca i ucieka wzrokiem. Skrzywi si, widzc bl w jej oczach. Podnis maego misia i podszed do nich. - Tak mi przykro. - Dlaczego? - Billy obrzuci go podejrzliwym spojrzeniem. - Czyby mia pan z tym co wsplnego? - Oczywicie, e nie - wpada mu w sowo Heather. -By z nami na kiermaszu. - Mg komu zapaci - mrukn Billy. - Ma jakie ukryte zamiary, mwi ci. - Ja swoje ukryte zamiary mam tutaj - warkna Fidelia, przyciskajc torebk do piersi. - Jak bardzo ucierpia dom? - Jean-Luc wrczy niani zielonego misia. - Miaymy szczcie. - Heather postawia creczk na jezdni. - Straciymy tylko kuchni. Tato powikszy j, kiedy byam maa, wic z tyu wystawaa przybudwka. W wikszoci spona, ale gwna cz domu jest nienaruszona. - Dobrze, e masz takich wcibskich ssiadw. - Billy wskaza dom po prawej. - Thelma zauwaya obcego czajcego si na tyach posesji Heather. Akurat dzwonia pod 911, kiedy pojawi si ogie. Jean-Luc nie mia wtpliwoci, e obcym by Lui. - Opisaa tego mczyzn? - Dlaczego to pana tak interesuje, panie Sharp? - Billy popatrzy na niego spode ba. - Czyby to by kto, kogo pan zna? Jean-Luc zacisn zby. - Nigdy nie pozwolibym, eby Heather albo jej rodzinie staa si krzywda. - No c, kto jednak chcia j skrzywdzi - warkn Billy. - Masz wrogw, Heather? Jacy inni przyjaciele? - Nie. - Wkurzeni uczniowie? - Nie.

Billy zakoysa si na obcasach. - Podejrzewam, e to mg by twj byy. Cody ostatnio naprawd dziwnie si zachowuje. Heather przycigna do siebie creczk i rzucia Bil-ly'emu gniewne spojrzenie. - To nie pora, eby roztrzsa ten temat. - Na razie dom zostanie zamknity. Nikt nie wejdzie do rodka. Na twarzy Heather odmalowao si zaskoczenie. - Ale nasze ubrania... - Nikt nie wejdzie do rodka - powtrzy Billy. - Nie mog pozwoli, ebycie majdrowali na miejscu przestpstwa. - To mieszne - sprzeciwia si. - Do przestpstwa doszo w kuchni. Moemy wej przez frontowe drzwi i pj prosto na gr, do naszych sypialni. - Chc moje zabawki. - Bethany rozpakaa si, tulc ogromnego tego misia. Billy wycelowa w Heather palec. - Nie wejdziesz do rodka. Koniec dyskusji. Policzki Heather poczerwieniay ze zoci. - Nie martw si - pocieszy j Jean-Luc. - Postaram si, eby miaa wszystko, czego bdziesz potrzebowaa. Spojrzaa na niego poirytowana. - Nie mog ci naraa na podobne wydatki. - Przeniosa wzrok na Billy'ego. - Jak szybko bdziemy mogy wrci? Wzruszy ramionami. - To moe potrwa kilka tygodni. Albo miesicy. Postawi na ulicy funkcjonariusza. Bdzie pilnowa, eby nikt nie wszed do rodka i nie zabra twoich rzeczy. Masz gdzie si zatrzyma? Westchna. - Co wymyl. - Zatrzymaj si u mnie - oznajmi Jean-Luc. - Mam pokj gociny, z ktrego mog korzysta. Oczy Billy'ego si zwziy. - Czy przypadkiem nie pan jest wacicielem tego nowego sklepu na obrzeach? - Tak. Le Chiue Echarpe. - Jak zwa, tak zwa - mrukn Billy. - Wic ten sklep jest rwnie paskim mieszkaniem, prawda? - W tej chwili tak. - Prosz nam na moment wybaczy. - Billy mocno zapa Heather za rk i odcign j na bok. Jean-Luc opar do na ramieniu Bethany, eby dziewczynka nie pobiega za mam. Odwrci si w stron domu, do jego uszu dotar jednak szept szeryfa. - Nie wiem dlaczego, ale ten facet si za tob ugania, Heather. Mg podoy ogie, chcc zmusi ci, eby z nim zamieszkaa. - Nie zrobiby tego - zaprotestowaa Heather. - Skd wiesz? Jak dugo go znasz? Westchna. - Od pitku. - I zamierzasz z nim zamieszka? Nie sdziem, e jeste taka gupia. Jean-Luc cisn mosin gwk laski. Mia do. Ruszy w ich stron. - Naprawd mu ufasz? - spyta Billy. Echarpe zastyg w bezruchu, czekajc na odpowied Heather. - Tak - szepna. - Ufam mu. To wanie spodziewa si usysze, a mimo to jej sowa byy dla niego niczym fala uderzeniowa. Odwrcia si i napotkaa jego wzrok. Niepewny umiech bka si w kcikach jej ust, ale w oczach wci czaia si rezerwa. Moga powiedzie, e mu ufa, Jean-Luc jednak wyranie widzia, e nie jest to dla niej atwe. Musi postpowa ostronie. Jeli I leather za szybko odkryje o nim prawd, moe j straci. Byo w niej co niezwykego. Nie mia pewnoci, co to dokadnie jest, moe chodzio o kombinacj rnych cech. Miaa pikn twarz i wosy, ale w pracy czsto spotyka urodziwe kobiety. Na widok jej ciaa cieka mu linka. Mia ochot zaj si nim centymetr po centymetrze. Ale jego uczucia sigay dalej ni zwyke podanie. Podoba mu si sposb, w jaki mwia, drogi, ktrymi poday jej myli, podobao mu si jej poczucie humoru i wspczujce serce. Najzwyczajniej w wiecie j lubi. To byo takie proste, a mimo to tak gbokie. - Pojedziesz do mnie? - spyta. Zajrzaa mu gboko w oczy i twarz jej zagodniaa. - Tak. Daj mi tylko chwil. Billy zapa Heather za rk i zrobi niezadowolon min, kiedy mu si wyrwaa. - Wpadn jutro, eby si upewni, czy wszystko u ciebie w porzdku. - Posa Jeanowi-Lucowi ostrzegawcze spojrzenie. - Bdzie ze mn bezpieczna. - Echarpe dotkn jej ramienia. Na szczcie si nie odsuna. Billy odwrci si i pomaszerowa przez trawnik przed domem Heather. Krzykn do funkcjonariusza, eby przynis tam.

- Nie mog uwierzy, e to si stao - wyszeptaa Heather, gdy zaczli odgradza wejcie na ganek. - Nie mamy adnych ubra. - Masz szczcie. Ja je szyj. Spojrzaa na niego z powtpiewaniem. - Masz jakie designerskie fataaszki, ktre pasowayby na mnie albo na Bethany? Albo na Fidelie? Zerkn na starsz pani. Bya niemal tak szeroka jak wysoka. - Mam jakie designerskie przecierada. Heather przewrcia oczami. - Model toga" straci na atrakcyjnoci w kilka dni. Najlepiej bdzie, jak wskocz po drodze do sklepu dyskontowego i kupi troch rzeczy. Na szczcie jest caodobowy. Skrzywi si. - Wolabym, eby miaa co adnego. - W tej chwili sta mnie tylko na dyskont. - Nie pozwol ci paci. - Wskaza rk na dom. - Ja jestem za to odpowiedzialny. - Nie ty podoye ogie. - Wiem, kto to zrobi. Otworzya szeroko oczy. - Jeste pewien, e to on? - Tak. W ten chory sposb Lui oznajmi, e zna twoj tosamo. Nim zdya odzyska nad sob kontrol, przez jej twarz przemkn wyraz paniki. - Tego si obawiaam. - A wic zdajesz sobie spraw z niebezpieczestwa. Nastpnym razem Lui sprbuje czego gorszego. - Dlatego jestem na tyle zdesperowana, eby si do ciebie wprowadzi. - Mylaem, e mi ufasz. Spojrzaa na niego z irytacj. - A mam jaki wybr? Zabolao. - Heather, moesz mi zaufa. Obiecuj, e ty i twoja crka bdziecie bezpieczne. Spojrzaa mu gboko w oczy. - Chc ci ufa. Myl, e ci ufam, ale wszystko dzieje si tak szybko. Ten mi, ktrego wygrae dla mojej creczki... to naprawd bardzo mie. Moe nawet najmilsza rzecz, jaka mnie spotkaa ze strony mczyzny. Dzikuj. - Przysun si bliej. - Pocaunek te by nie najgorszy. Na policzkach wykwity jej rumiece. Ucieka wzrokiem. - Zwykle nie... Nie wiem, co... Unis jej podbrdek. Podniosa wzrok na wysoko jego brody i tam si zatrzymaa. - Musisz mi co obieca. Spojrzaa mu w oczy. - Co takiego? - e nigdy nie wyjdziesz ze sklepu bez ochrony. To dotyczy te Fidelii i Bethany. Cay czas kto musi z wami by. - W porzdku. - I bez wahania musicie wypenia moje polecenia. Cofna si. - Nikomu nie pozwol sob dyrygowa. - Nie zamierzam tob dyrygowa. Chc, eby pozostaa przy yciu. Uniosa donie w obronnym gecie. - W porzdku, nie bd si spiera. - Dobrze. Kiedy Lui zaatakuje, nie bdzie czasu na sprzeczki. Bdziesz musiaa zrobi, co powiem. Zagryza usta. - Zamierzasz go zabi, prawda? - Nie mam wyboru. Albo on, albo my. Zadraa. - Przynajmniej raz ciesz si, e Fidelia ma wszystkie te pistolety. - Zabior ci teraz na zakupy. Mj samochd stoi tam. - Wskaza na bmw. Zmarszczya brwi. - Potrzebujemy tylko kilku rzeczy. Jakie ubrania i par ksieczek do kolorowania, eby Bethany miaa zajcie. Bez swoich zabawek moe zacz szale. - Naprawd? - Widziae kiedy czterolatk, ktra nie ma nic do roboty. To nie jest przyjemny widok. - Och. - Zerkn na dom teraz ju cakowicie otoczony t tam. Na schodku przed frontowymi drzwiami sta na stray funkcjonariusz. - Nie martw si, zajm si tym. - Jak? - Zaufaj mi. - Wskaza na bmw. - Zaczekajcie w samochodzie. Nie jest zamknity. Zaraz wracam. - A co z moim autem. W rodku zostaa torebka.

- Mam kluczyki. Robby odstawi twj wz do magazynu. - W porzdku. Podesza do Bethany i j przytulia. Kiedy rozmawiaa z Fidelia, Jean-Luc wysa telepatyczn wiadomo do Robby'ego, lana, Phineasa i Phila: Spotkajmy si przy samochodzie Heather. Jeli zobaczycie Phila, zabierzcie go ze sob". Nie wiedzia, jak biegy by miertelny stranik w odbieraniu tego typu przekazw. Pierwszy pojawi si Robby. Jean-Luc wrczy mu kluczyki do wozu Heather i poinstruowa, eby odprowadzi samochd pod studio. Po chwili doczyli do nich an, Phineas i Phil. - adnego ladu Luiego? - spyta Jean-Luc. - Nay - odpar an. - Pomogoby, gdybymy wiedzieli, jak wyglda. - Nigdy nie widziaem, eby dwa razy wyglda tak samo. Cho potrafi rozpozna jego gos. I oczy. Czarne z osobliwym byskiem. Wida w nich nienawi, ale jest tam te co jeszcze, jakie... szalestwo. - Czyli gociu jest psychiczny - stwierdzi Phineas. - I bardzo niebezpieczny - doda Robby. Wskaza na tum. - Ci tutaj to miertelnicy. Mona wyczu rnic. Phil zachichota. - Uwaasz, e cuchniemy? Robby wyszczerzy zby. - Niektrzy mogliby tak twierdzi, ale nie ja. Moim zdaniem miertelnicy pachn... sodko. Phil pokrci gow. Jako nie wydaje mi si, eby to by komplement. Phineas pocign nosem i spojrza na Phila zaciekawiony. - Ty, brachu, pachniesz jako inaczej. Umiech Phila przygas i mczyzna zerkn z niepokojem na Robby'ego. Jean-Luc zmarszczy brwi, wyczuwajc co niedopowiedzianego, ale nie byo czasu, eby o tym dyskutowa. Poprosi Phila, eby doczy do nich podczas wyprawy do sklepu, reszcie za wyjawi szczegy tajnej misji. - Moecie to zrobi? - Aye, buka z masem - odpar Robby. - Zobaczymy si pniej. Jean-Luc z ulg stwierdzi, e Heather i jej rodzina siedz z tyu bmw. Usadowi si za kierownic. Phil zaj miejsce z przodu obok niego i odwrci si do kobiet. - Dzie dobry, jestem Phil Jones. Bd was pilnowa w cigu dnia. - Mio mi pana pozna - mrukna Heather. - Hola, Felipe! - dziarsko zakrzykna Fidelia. Phil szybko odwrci si z powrotem. W sklepie poproszono go, eby towarzyszy Fidelii, podczas gdy Jean-Luc asystowa Heather i Bethany. W dziale dziecicym Heather wybraa kilka koszulek i krtkie spodenki z kosza z pidziesicioprocentowa przecen. Im bardziej staraa si by oszczdna, tym wiksz irytacj czu Jean-Luc. Wypatrzy najadniejsz sukienk w sklepie i wrzuci j do wzka. - Ma adne sukienki w domu - zaprotestowaa Heather. - Powiedziaa, e nie bdziesz si spiera. Prychna. - Tylko w sytuacji kracowego niebezpieczestwa. - Czyli teraz te. Kiedy my tak tu sobie rozmawiamy, Lui moe si ukrywa w dziale zabawek. - Przekonajmy si. - Popchna wzek w tamt stron. Jedno kko okropnie piszczao. Jean-Luc szed za ni z czujnym jak zwykle wzrokiem, postukujc lask przy kadym kroku. Sklep sprawia wraenie wyludnionego. Bethany podskakiwaa obok mamy, ciskajc tego misia. Nagle stana i oczy jej si rozszerzyy. - Popatrz, mamo. Barbie z krokodylem. Heather odwrcia si w drug stron, eby wybra kilka ksieczek do kolorowania. - Masz cae mnstwo Barbie. - Ale nie tak, ktra poluje na krokodyle. - Jean-Luc wrzuci lalk do wzka. - Tak! - Bethany zacza skaka do gry. Heather odwrcia si gwatownie i zagniewana spojrzaa na Echarpe'a. - Ta decyzja naleaa do mnie. Miaa racj, ale Jeana-Luca zaskoczyo, jak wielk przyjemno sprawia mu taczca z radoci Bethany. Zmarszczy brwi, przestpujc z nogi na nog. - Sprbuj si powstrzyma. Usta Heather drgny. - To a takie trudne? Sowo daj, gdyby mia dzieci, byyby niemoliwie zepsute. Serce Jeana-Luca na moment zamaro, a potem gwatownie opado a do odka. Nie mg mie dzieci. W chwili midzy mierci a przemian wampirze plemniki umieraj. Kadego dnia o zachodzie soca jego serce budzi si do ycia, krew zaczyna kry w yach, a mzg odzyskuje wiadomo. Ale plemniki pozostaj martwe.

Koman jako byskotliwy naukowiec znalaz sposb, eby obej te trudno. Usun DNA ze spermy ywego dawcy i wprowadzi wasne. Shanna zdya ju zaj w ci, kiedy odkry problem. DNA wampirw rni si nieco od DNA miertelnikw. y wic w lku o to, co zrobi Shannie, ona jednak po dziewiciu miesicach urodzia zdrowego synka -bez kw i z apetytem na matczyne mleko. Tak wic wstrznity Jean-Luc uwiadomi sobie, e mgby mie dzieci. Dziki metodzie Romana mgby zosta ojcem. Wbi wzrok w Heather, wyobraajc j sobie w ciy z jego potomkiem. - Co nie tak? - spytaa. - Nie, wszystko w porzdku. Ale to nie bya prawda. Teraz, kiedy w jego umyle zostao zasiane ziarno, nie potrafi go zignorowa. Zazdroci Romanowi kochajcej ony i cudownego synka. Nigdy nie sdzi, e sam mgby mie rodzin. Zawsze na przeszkodzie sta Lui - czajca si w cieniu groba. Ale fakt, e ostatnio nieprzyjaciel si ujawni, mg si jeszcze obrci na dobre. Jean-Luc mia nareszcie szans si go pozby. A to otwierao przed nim nowe moliwoci. - Masz dziwny wyraz twarzy. - Heather wrzucia do wzka pudeko kredek. - Wydaje mi si, e jeste zy. - Jestem zy na Luiego i zdecydowany, eby si go pozby. Heather popchna wzek w stron dziau z ubraniami dla kobiet. - Bd szczliwa, kiedy wszystko wrci do normalnoci. Do normalnoci? Tego wanie chciaa? Jego wizja przyszoci zacza blednc. Jak miaby przekona Heather, eby polubia wampira i urodzia dziecko ze zmutowanym DNA? Zdaje si, e niezupenie tak wyglda amerykaski sen. Zreszt czy naprawd tego chcia? Heather bardzo go pocigaa, ale czy to byo prawdziwe uczucie, czy te tylko reakcja na niebezpieczestwo, w jakim si znaleli? Czy faktycznie mgby j pokocha mioci, ktra przetrwaaby lata? Czy daby rad zosta jej mem? Czy daby rad zosta mem jakiejkolwiek miertelniczki? I czy mia prawo prosi Heather, by zwizaa si z mczyzn, ktry w cigu dnia by martwy? Z pewnoci zapewniby im finansowe bezpieczestwo, ale nie mgby uczestniczy w yciu codziennym rodziny. A mimo to Roman i Shanna wydawali si bardzo szczliwi. Jean-Luc te tego chcia. Czy Heather bya t jedyn? Zmarszczy brwi, patrzc, jak wybiera najtasze rzeczy. No c, z pewnoci nie musiaby si obawia, e puci go z torbami. Tylko e zasugiwaa na wicej. Kiedy wrc do magazynu, sam jej wybierze stroje. - Bd potrzebowaa czego specjalnego do pracy? -spytaa. - Nie. Przez cay dzie bdziesz sama. Wyjwszy Alberta i strae. Spojrzaa na niego zaciekawiona. - A ty kiedy pracujesz? - Noc. Wci si nie przyzwyczaiem do zmiany czasu. - A wzdrygn si od tych kamstw. - Nocami jestem bardziej twrczy. - To ju prdzej byo prawd. W cigu dnia nie by w stanie wypracowa nawet uderzenia serca. Zmarszczya brwi, najwyraniej skonsternowana takim grafikiem. Albo raczej jego brakiem. - A ile godzin tygodniowo mam pracowa? Wzruszy ramionami. - Nie kopocz si tym. Zrozumiabym, gdyby w ogle nie miaa ochoty teraz pracowa. Jeli chcesz, moesz sobie wzi tydzie wolnego, eby odpocz. Ib bardzo mile z twojej strony, ale wolaabym raczej znale sobie jakie zajcie. Pokiwa gow. - Naszym priorytetem jest twoje bezpieczestwo. Drug w kolejnoci spraw jest powstrzymanie Luiego. Wierz mi, wiat mody przeyje, jeli przez jaki czas bdziemy nieobecni. - Rozumiem. Kiedy Heather odwrcia si, eby przejrze kosz z dinsami, Jean-Luc chwyci tani stanik, ktry wrzucia do wzka, i szybko sprawdzi rozmiar. Miseczka C. Na jego twarzy pojawi si umiech. Chichot Bethany go zdradzi - Heather odwrcia si i zobaczya, e trzyma jej stanik. Uniosa do gry brwi. - Jaki problem? Upuci biustonosz do koszyka. - Non. Rozkoszny rozmiar. Na jej policzki wypez rumieniec. - Musz straci kilka kilogramw. Hm, waciwie prawie dziesi. - Heather... - Nie mogam zgubi ostatnich piciu po porodzie... - Heather, uwaam... - A potem przybyo mi jeszcze kilka, bo w czasie rozwodu stosowaam terapi czekolad. Heather, uwaam, e tak jak jest, jest doskonale. Teraz ju caa twarz jej poczerwieniaa. Takie tam gadanie. Naprawd tak uwaam. Ale projektujesz ubrania dla szczupych modelek. Wzruszy ramionami.

- Bo takich ludzie si spodziewaj na wybiegu. To nie znaczy, e sam preferuj podobne ksztaty. Podobasz mi si, Heather. Wydawao mi si, e jasno daem ci to dzi do zrozumienia. Wrzucia dinsy do wzka i odwrcia si w drug stron. Jean-Luc uwiadomi sobie, e przyjmowanie komplementw sprawia jej trudno. - le wymawiasz moje imi. I Bethany. Umiechn si. Czyby to byo wyzwanie? - Ty te le wymawiasz moje imi. - Tak, to prawda. - Dorzucia prost zielon koszulk. -Ale Jean-Luc bardziej mi si podoba ni Jean. Jean jest takie zwyke. A Jean-Luc silne, seksowne i takie... kapitaskie. Podobaa mu si wzmianka o sile i seksownoci. - Jak to kapitaskie? - Jak imi kapitana statku kosmicznego. Jeste kapitan Jean-Luc. - Umiechna si z lekk kpin. - Nawyky do wydawania rozkazw. - Wymawiasz je tak, jakby to byo John-Luke. - Ej, Sherlocku, przecie to wanie twoje imi. - Nie po francusku. Powinna je wymawia tak jak Francuzi. - Naprawd? - Podpara si pod boki, przenoszc ciar ciaa na jedn nog. - No to mnie owie. - Jak sobie yczysz. - Przysun si bliej. - Po pierwsze, w Jean nie wymawiamy n". - Co za lenistwo. Unis brew. - Litera n" oznacza nosowe a". Jean. Sprbuj. Zmarszczya nos i wydaa z siebie najbardziej nosowe a", jakie kiedykolwiek sysza. - Byo wystarczajco francusko? - Umiechna si uroczo. Stumi chichot. - Jeszcze nie. Pozostaa kwestia Luca. - Luke. - Non. Luc, z francuskim u". - To bya samogoska czy wanie wydae odgos, jakby ssa cytryn? Rozemia si. - Teraz sprbuj ty. - Nie mam pojcia, jak wydoby z siebie taki dziwny dwik. Podszed bliej. - To proste, cherie. - Unis jej podbrdek. - cignij wargi. Zaczerwienia si. - Nie bd ciga warg na rodku sklepu. Przed crk. - Czego si boisz? - Potar kciukiem jej usta. - Mylaem, e mi ufasz. Bethany zachichotaa. - Sprbuj, mamusiu! Heather sapna i zrobia krok do tyu. - To spisek. Jean-Luc mrugn do maej. - Bethany to bardzo bystra dziewczynka. - Wanie! - Bethany zacza podskakiwa wok nich, szeroko si umiechajc. Heather spojrzaa gniewnie na Jeana-Luca. - Ty naszych imion te nie wymawiasz poprawnie. Wiedzia, e nie wychodzi mu th". To by problem typowy, bo tego dwiku nie ma we francuskim. Ale poniewa nie mg si oprze i chcia si podroczy z Heather, powtrzy jej sowa: - No to mnie owie. - To naprawd zupenie proste. Patrz, jak ja to robi. Dotykam jzykiem czubka zbw, widzisz? - Zademonstrowaa. Przysun si bliej i pochyli, eby przyjrze si jej ustom. - Widz. Teraz ty sprbuj. Jzyk dotyka czubka zbw. Wysun jzyk, szybkim ruchem przycign j do siebie i dotkn koniuszkiem jej zbw. - Aaa! - Odepchna go. - Twoich zbw, nie moich! Bethany dostaa ataku miechu. Jean-Luc cofn si z min niewinitka. - Zdaje si, e le zrozumiaem. - Tak, wanie. - Popatrzya na niego spode ba, ale usta jej drgny. Ucieka wzrokiem, umiechajc si. -Jeste niemoliwy. Rozpromieni si. - Ale wci mnie lubisz? Spojrzaa na niego z irytacj. - Tak. Musz by niespena rozumu. Bethany przytulia tego misia. - Ja te ci lubi.

Kojce ciepo rozlao si w piersi Jeana-Luca. Tu, w tym dyskontowym sklepie, w zapomnianym przez Boga miejscu tysice kilometrw od wytwornego wiata wielkiej mody przydarzya mu si jedna z najpikniejszych chwil w caym jego dugim yciu.

Rozdzia 13
Stojc przed swoim nowym tymczasowym lokum, Heather pomylaa, e to miejsce przypomina raczej muzeum ni sklep. Kamienne greckie kolumny sigay dwuspadowego dachu. Tu przy ganku znajdowa si znak, na ktrym liczn kursyw wymalowano napis Le Chiue Echarpe". - Jaki duy - szepna Bethany. - I drogi - dodaa Fidelia. - Juan musi by bardzo bogaty. - Nie Juan, tylko Jean... - Heather skrzywia si, przypominajc sobie sposb, w jaki Jean-Luc wiczy swoj wymow. Sta przed wejciem z lask w prawej rce i rozmawia z Philem i jeszcze innym mczyzn ubranym tak jak Phil. Najwyraniej spodnie khaki i granatowe koszulki polo stanowiy umundurowanie stranikw. Obaj zniknli w budynku, niosc torby z zakupami zrobionymi w dyskoncie. Jean-Luc zszed po schodkach i zbliy si do Heather, ktra czekaa na kolistym podjedzie. - Phil i Pierre zabrali rzeczy do twojego pokoju. -Rozejrza si dokoa. - Bdziecie bezpieczniejsze w rodku, z wczonym systemem alarmowym. - Poka ci nasze bezpieczestwo. - Fidelia walna torebk na mask bmw i wycigna glocka. - Jeli Louie si poka, bd gotowa. Tylko gdzie si podzia kluczyk do tej cholernej blokady. - Zacza przekopywa torebk. - Pierre to drugi stranik? - Heather nigdy nie bya dobra w zapamitywaniu imion, a w cigu ostatnich dwch dni poznaa mnstwo nowych osb. - Oui. Dzienny. - Jean-Luc niecierpliwie zastuka lask w bruk. - Powinnimy ju i. - Widz, e mamy towarzystwo - dobieg ich od frontowych drzwi mski gos. Heather odwrcia si i rozpoznaa mwicego. To by mczyzna, z ktrym w pitek wieczorem Sasha posza porozmawia". Alberto Alberghini. Sta wcinity midzy dwie pikne modelki, o ktrych plotkowaa Sasha. Heather nie moga sobie przypomnie ich imion, ale zapamitaa pogoski, jakie kryy o nich i o Jeanie-Lucu. Dobrze, e przynajmniej obie wisiay na Albercie, nie na Echarpie. Mimo to, kiedy Woch sprowadzi je po schodkach na d, yczya im, eby si potkny o te swoje dugie wieczorowe suknie. Zazdronica, zbesztaa si w duchu. Co za brzydkie uczucie. Byoby jej atwiej, gdyby obie kobiety nie wydaway si takie cholernie nieskazitelne. Idealnie biaa cera, perfekcyjny makija, ciaa o doskonaych proporcjach. Razem inoe jeszcze bardziej zwracay uwag, bo stanowiy swoje przeciwiestwa. Jedna miaa dugie czarne wosy i ciemne oczy w ksztacie migdaw. Bya ubrana w czarn eleganck satynow sukni, ktra lnia w wietle ksiyca. Jasne wosy drugiej modelki opaday na plecy kaskad lokw. Oczy miaa niemal przezroczyste, lodowato niebieskie, a skr rwnie blad jak jej biaa, poyskujca suknia. Czy to ksiniczka? - wyszeptaa Bethany. Obie modelki zerkny na dziewczynk, ale ich idealne twarze pozostay bez wyrazu. Przelizny si wzrokiem po Heather i Fidelii i zatrzymay na Jeanie-Lucu. Heather wiedziaa, e zostaa zlekcewaona. Jean-Luc wskaza na kobiet w czerni. - To jest Simone. - Przesun do w stron modelki w bieli. - A to Inga. - Mio mi. Jestem Heather Westfield, a to moja crka Bethany. - Aha! - Fidelia wycigna kluczyk z torebki. Spojrzaa na Ing i przetara oczy. - Santa Maria, dziewczyno, zjedz troch tacos. I wyjd na soce. Wygldasz jak szkielet. Blondynka popatrzya na ni obojtnie, po czym odwrcia wzrok. Simone obrzucia gniewnym spojrzeniem Jeana-Luca, w jej ciemnych oczach lnia wcieko. - S ciebie niegodne.

Jean-Luc nic nie odrzek, tylko w odpowiedzi popatrzy na ni w skupieniu.Heather bya ciekawa, ile czasu bdzie trwa ten pojedynek. Bethany ziewna. Fidelia zakla po hiszpasku, mocujc si z blokad przy pistolecie. Wreszcie Simone spucia wzrok. Skonia si lekko, jakby przyznawaa si do poraki. Gdy si wyprostowaa, spojrzaa na Heather z tak nienawici, e ta a si wzdrygna. Zimne oczy Ingi przelizny si po Heather niczym chodny podmuch wiatru i spoczy na Jeanie-Lucu. - Taki kiepski gust? To do ciebie niepodobne. Odwrcia si na picie i razem z Simone weszy po schodach, Alberto za podrepta za nimi. Heather zgarbia si, wciskajc rce w kieszenie dinsw z ucitymi nogawkami. - Cholernie mie powitanie. Jean-Luc zacisn usta. - One nie s przyzwyczajone do...

- Zwykych miertelnikw? - przerwaa mu Heather. - Zrobione! - Fidelia usuna zabezpieczenie z glocka i odwrcia si w stron frontowych drzwi. - O do diaba, za pno. Miaam ochot zapolowa na ksiniczk. Chciaam sobie zawiesi trofeum nad kominkiem. - Nie pozwl, eby ci wytrciy z rwnowagi - powiedzia Jean-Luc. - S tutaj ze wzgldu na pokaz i zostan tylko dwa tygodnie. Potem znikn. Alberto te. Wszyscy wrc do Parya. Wyglda na zasmuconego z tego powodu i Heather zacza si zastanawia, dlaczego w ogle tutaj przyjecha. - Czemu wyjechae z Parya? - To duga historia. No pewnie. Ciekawe, jak blisko byt zwizany z tymi modelkami z pieka rodem. - Od dawna znasz Simone i Ing? - Od dawna. - Ruszy po schodach, ponaglajc je gestem. - Chodcie. W rodku jest bezpieczniej. Zatrzyma si przy drzwiach, obserwujc okolic spod przymknitych powiek. - Mylisz, e Louie tu przyjdzie? - spytaa Heather, prowadzc crk po schodach. - Trudno przewidzie, jaki bdzie jego nastpny ruch. Przytrzyma otwarte drzwi. Fidelia i Bethany weszy do rodka, ale Heather zostaa razem z nim na ganku. - Czy Simone i Inga s... tylko modelkami? - Tak. - Usta wykrzywi mu dziwny grymas. - Czyby si niepokoia, cherie? - Nie, wszystko w porzdku. - Bya po prostu zazdrosn kamczucha, nic wicej. Wesza do eleganckiego holu, ktry otwiera si na wntrze magazynu. - Fidelio, za z powrotem blokad na pistolet. Zdaje si, e bdziesz dzielia pokj razem z Bethany i ze mn. - Spojrzaa na Jeana-Luca pytajco. - Tak. Niestety, mam na grze tylko jeden pokj gocinny. Zamkn za nimi drzwi, przekrci lducz w zamku, po czym wystuka kod na klawiaturze znajdujcej si na cianie. Tylko jeden pokj gocinny. - To znaczy, e Simone i Inga tutaj nie mieszkaj? Zmarszczy brwi. - Mieszkaj. Podobnie jak Alberto i wszyscy stranicy. -Wskaza rk na prawo. - Chciaaby zwiedzi budynek? - Jasne. - Heather podejrzewaa, e prbuje zmieni temat. - Popatrz, jakie wielkie schody! - Bethany zagapia si na ogromne schody, ktre zaczynay si po prawej stronie i zgrabnie zakrcay w kierunku pomostu na pitrze wychodzcego na gwn sal. - Czy nasz pokj jest tam na grze? - Tak. Ale najpierw chciabym ci pokaza, gdzie bdzie pracowaa twoja mama. - Jean-Luc ruszy w stron korytarza, ktry zaczyna si pod wielkimi schodami. Ilenlhci wzia Bethany za rk i posza za nim. Mnstwo ludzi tu mieszkao. Gdzie oni wszyscy spali? - Pewnie sypialnia pana tego przybytku znajduje si na parterze? - Na tym poziomie nie ma sypialni. Pomaszerowa korytarzem oddzielajcym praw cz budynku. ciany ozdabiay tu czarno-biae zdjcia modelek w strojach Echarpe'a. Gdy przechodzili, wskaza na drzwi po prawej. - Toaleta dla pa. Toaleta dla panw. Sala konferencyjna. - Po lewej stronie byy tylko jedne drzwi. - A to pracownia. Zatrzyma si przed wielkimi podwjnymi drzwiami i wybra kombinacj cyfr na klawiaturze. Heather nie moga dojrze kodu. - Skoro mam tu pracowa, to czy nie powinnam zna szyfru? Zawaha si. - Alberto go zna. - Otworzy drzwi. Nie ufa jej na tyle, eby zdradzi kod do drzwi? Wesza do rodka ze zmarszczonym czoem. - Czy Alberto te bdzie tu pracowa? - Oui. - Zapali wiato. Bethany wcigna gwatownie powietrze. - Jaka wielka! Fidelia pokiwaa gow. - Gigante. - Tak, to prawda. - Heather zlustrowaa wzrokiem pomieszczenie. adnych ladw pitkowej bijatyki. Porbany manekin zosta usunity. Jean-Luc wskaza spiralne schody w lewym naroniku. - Prowadz na podest nad gwn sal. To moe by skrt do waszej sypialni. - Rozumiem. Moemy ju tam i? Bethany jest naprawd zmczona. Zawaha si, po czym unis gow, marszczc brwi. - Sypialnia niebawem bdzie gotowa. Chodcie, po-winnycie wiedzie, gdzie jest kuchnia. Heather wysza za nim na korytarz i zauwaya drzwi na dalekim kocu. - To wyjcie? Rzuci okiem w tamt stron. - To droga do piwnicy. Nic tam po was. - Szybko ruszy w przeciwnym kierunku. - Zamkniemy sklep dla kupujcych. Tak bdzie bezpieczniej.

Poszy za nim do gwnej sali. Fidelia zatrzymaa si, eby rzuci okiem na szklan pk pen torebek z tkaniny we wzr z fleur-de-lis, logo Jeana-Luca. - Przydaaby mi si wiksza torebka na te wszystkie moje pistolety. - Moe sobie pani wybra, ktr pani chce - zaoferowa Echarpe, zmierzajc w stron korytarza po lewej. Heather zmarszczya brwi z dezaprobat, ale niania tylko si umiechna. - Czy ja te mog dosta jedn? - spytaa Bethany. - Nie! - Heather a skrzywia si na myl o czterolatce z torebk za osiemset dolarw. Gdy wyszy na korytarz oddzielajcy lewe skrzydo budynku, Jean-Luc wskaza pierwsze drzwi. - To pomieszczenie ochrony. Jeli bdziecie potrzeboway pomocy, idcie tutaj. - Dobrze. - Heather zauwaya klawiatur obok drzwi. - Magazyny. - Jean-Luc machn rk na lewo. - Biuro Alberta. - Zatrzyma si przy drzwiach po prawej. - A to kuchnia. Moecie z niej korzysta do woli. - Otworzy drzwi i przesun si, eby je wpuci. To byo co wicej ni kuchnia. Bya tu i niewielka cz jadalna, i cz salonowa do kompletu z wygodn knunp, fotelami i telewizorem. Cao otwieraa si na pomieszczenie z pralk i suszark. Heather wdrowaa po kuchni, podziwiajc nieskazitelnie czyste, byszczce nowoci urzdzenia. Witryny wypeniay przepikne wyroby ze szka i kamionki. - Uwielbiam naczynia w stylu toskaskim - powiedziaa. - Mylaam nawet, eby kupi co w sklepie dyskontowym. Skd s twoje? Zrobi dziwn min. - Z Toskanii. - Och, no tak. - Policzki Heather zapony. Bogaci yli w innym wiecie. W lodwce ze stali nierdzewnej znajdowao si tylko kilka ciasteczek krabowych i troch chrupek serowych oraz trzy butelki szampana - najwyraniej pozostao pitkowego przyjcia. Spiarka bya zupenie pusta. Zamkna drzwiczki. - Co wy tutaj jecie? Jean-Luc si skrzywi. - Zupenie o tym zapomniaem. Powiem stranikom, eby si tym zajli. Jak mg zapomnie o jedzeniu? Heather zauwaya, e jej creczka osuna si na kanap i ju prawie zasna na tym misiu. - Naprawd musimy ju i do sypialni. Pochyli gow, jakby czego nasuchiwa. - Jest ju przygotowana. W porzdku. - Spojrzaa pytajco na Fidelie. Medium leciutko pokrcio gow. Albo nic nie zauwaya, albo nie chciaa o tym teraz rozmawia. Heather pomoga creczce stan. Chod, kochanie. Ju prawie jestemy na miejscu. Kiedy wyszli z kuchni, dostrzega Alberta przelizgujcego si przez drzwi na kocu korytarza. Szed, potykaji|c si. Jedn rk kurczowo trzyma si za szyj, w drugiej nis dwie wieczorowe suknie. Obejrza si na uchylone drzwi. - Poprawi je tak, jak chcecie. - Zobaczymy - zdya wysycze Simone, nim drzwi si zatrzasny. Alberto pospiesznie ruszy korytarzem. Zwolni, gdy ich zobaczy. Jean-Luc cisn lask tak mocno, e a pobielay mu kykcie. - Jaki problem? Heather spojrzaa na niego, zaskoczona nut wciekoci w jego gosie. Alberto si zaczerwieni. - Trudno je zadowoli. - W istocie. - Jean-Luc obrzuci go gniewnym spojrzeniem. - Mdry mczyzna nie powinien nawet prbowa. Alberto opuci wzrok. - Wiem, e masz racj. Ale one s po prostu takie... pikne. - Pomasowa szyj. Oczy Heather si zwziy. Czyby na jego palcach dostrzega lady krwi? - Przepraszam. - Woch pospieszy do drzwi prowadzcych do jego biura i wszed do rodka. - Tdy. - Wskaza im drog Jean-Luc. Heather wymienia kolejne spojrzenie z Fidelia. Echarpe si zatrzyma. - To tylne schody. I rzeczywicie bya tam wska klatka schodowa prowadzca na pitro. Heather zerkna na koniec korytarza i na drzwi, z ktrych wyoni si Alberto. Kolejna klawiatura. - Czy to sypialnia tych modelek? Jean-Luc rzuci okiem na drzwi i zmarszczy czoo. - To wejcie do piwnicy. Nic tam po was. - Ruszy na gr. Heather rzucia ostatnie spojrzenie na zakazane drzwi, po czym podya za Jeanem-Lukiem. Wspinali si powoli, bo Bethany moga bra tylko jeden stopie naraz i w dodatku upieraa si, e sama bdzie niosa swojego wielkiego tego misia. Myli Heather powdroway wic z powrotem do drzwi wiodcych do piwnicy. Dlaczego byy zamknite? I co z drugimi drzwiami, tymi na kocu korytarza po prawej? Czy one te byy niedostpne?

Co takiego strasznego byo na dole? Potwory? Simone i Inga z pewnoci podpaday pod t kategori. Prychna i zajaa si za takie szalone pomysy. Ju prdzej miao to co wsplnego z interesami, moe chodzio o wyzysk nielegalnych imigrantw. Dotara do szczytu schodw. - To mj gabinet. - Jean-Luc wskaza drzwi z kolejnym zamkiem szyfrowym. - Poka ci go pniej. - Dobrze. - Zauwaya kamer bezpieczestwa. I wanie wtedy drzwi na korytarz si otworzyy i pojawio si dwch mczyzn. Albo te raczej mczyzna i chopiec, pomylaa Heather, przyjrzawszy si im bliej. Przypomniaa sobie, e widziaa ich ju z Angusem MacKayem. Nastolatek w kilcie umiechn si do niej. - Pokj jest ju gotowy, pani Westfield. - Dzikuj. Prosz, mw mi Heather. - Nie ma sprawy. Ja jestem an, a to Phineas. - Siemanko. - Czarnoskry mczyzna mia na sobie spodnie khaki i granatow koszulk polo. - Bdziemy lecieli. - an machn na Phineasa. - Do zobaczenia jutro wieczorem. - Dobranoc. Gdy przechodzi obok, zauwaya miecz przytroczony do jego plecw. Zeszli na d. Przedziwne, e chopak, ktry wyglda na pitnacie lat, zachowywa si, jakby by starszy od swojego towarzysza. - Nie jest za mody, eby by stranikiem? - Wyglda na modszego, ni jest w rzeczywistoci. -Jean-Luc otworzy drzwi, przez ktre an i Phineas wanie wyszli. Oto wasz pokj. Bethany wbiega do rodka i zapiszczaa. - Co takiego? - Heather pospieszya za ni i zatrzymaa si oszoomiona. Fidelia ruszya biegiem i wpada na Heather. - Ay, caramba - szepna, rozgldajc si po pokoju. - Moje zabawki! - Bethany upucia tego misia na podog i uklka przed domkiem dla lalek. Heather zamrugaa, nie mogc wydoby z siebie gosu. Tu obok domku sta wzek Bethany. Na toaletce zauwaya swoje przybory do makijau. - Jak ci si to udao? Przed drzwiami sta funkcjonariusz. Mam znakomitych stranikw - odpar Jean-Luc. Musieli by naprawd dobrzy, skoro udao im si wykra to wszystko z jej domu. Fidelia zostawia swoj torebk na jednym z ogromnych ek i usiada. - Jak oni to zrobili? - Ju po wszystkim. - Echarpe sprawia wraenie zaniepokojonego. - Mylaem, e bdziecie si cieszyy. - Ja si ciesz! - oznajmia Bethany. A dla mnie to wyglda podejrzanie, pomylaa Heather i rozejrzaa si powoli po pokoju. ciany miay delikatny zielony odcie. Na obu kach leay adamaszkowe kodry. Na stoliku midzy nimi staa przepikna witraowa lampa. Nad toaletk nie byo lustra, tylko cudny obraz Moneta. Pod cian stay torby z zakupami, ktre zrobili po drodze. - Heather? - Jean-Luc podszed do niej. - Moe by? - Tak. - Unikaa jego wzroku. - Dzikuj. - Wida byo, e stara si j uszczliwi, tymczasem stao si inaczej. Nie wiedziaa, co ma myle. - Mniej wicej przez najblisz godzin bd w swoim biurze, gdyby mnie potrzebowaa. Zaraz powinien pojawi si Robby z twoim samochodem. - Jasne. - Dziwne. To nie potrzebowali jej wozu, eby przewie tu zabawki Bethany? - Widziaem w miecie kilka opuszczonych budynkw - cign dalej. - Tak, sklep dyskontowy wykosi konkurencj. - Robby i ja wybierzemy si pniej je sprawdzi. - Masz na myli...? - Czyby przypuszczali, e Louie ukry si w jednym z nich? - Chcesz, ebym pojechaa z wami? - Nie - odpowiedzia pospiesznie. - Do ju dzi przesza. Ty i twoja creczka. Mia racj. Nie sdzia, eby bya w stanie znie dzi co jeszcze. - Zobaczymy si jutro, tak? - Jutro wieczorem. Phil i Pierre bd ci strzegli za dnia. A ty gdzie wtedy bdziesz? Napotkaa jego wzrok. Za duo byo wok tajemnic. - Dobranoc, cherie. - Uj jej do i unis do warg. Usta mia mikkie, zmysowe. Twarz Heather pokrya si psem, gdy owadny ni czue wspomnienia. Jego pocaunek by nie do opisania. W jego ramionach czua si tak bezpiecznie i cudownie. Chciaa, eby uczucie wrcio. Ale ono mino. W zamian drczyo j wraenie, e co jest nie tak. - Spij dobrze. - Wyszed, zamykajc za sob drzwi. - Juan jest bardzo romantyczny - zauwaya Fidelia. -Muy macho. - Muy jaki tam - mrukna Heather. - Lepiej pomy Bethany do ka. - A potem bdziemy mogy porozmawia. -Te sowa zamajaczyy na kocu zdania niewypowiedziane. P godziny pniej Bethany smacznie spaa w ku, ktre miaa dzieli z mam, a Fidelia i Heather rwnie mogy szykowa si do snu.

Heather wysza z azienki i zamachaa rk w stron domku dla lalek. - Co o tym wszystkim mylisz, jak im si to udao? - Nie mam pojcia. - Fidelia ubia poduszk u wezgowia ka, po czym wlizna si pod kodr. - Musieli si przekra obok policjanta. Heather opara do na biodrze. - Nie sdz, eby Billy albo jego zastpca byli a tak nieudolni. Fidelia zachichotaa. - Nigdy nie wiadomo. Przynajmniej mamy tych spryciarzy po swojej stronie. - Spryciarzy czy moe... cwaniakw? Tutaj dzieje si co bardzo dziwnego. Fidelia skina gow. - Juan sprawia wraenie, jakby czego nasuchiwa. Moe jest medium? - Te odniosam takie wraenie. - Heather przysiada na krawdzi ka Fidelii. - A ty co syszaa? - Nie, ale wyczuwam dziwn... energi. Moe dzi w nocy przyni mi si co, co nam pomoe. Heather si zawahaa. Nie bya jeszcze gotowa, eby wypowiedzie na gos swoje wczeniejsze podejrzenie, e Jean-Luc moe by niemiertelny. Wci wydawao jej si to zbyt dziwaczne. - Na grze jest tylko jedna sypialnia - cigna Fidelia. - A Juan powiedzia, e na parterze nie ma nikogo. - Mnie te wydao si to dziwne - przyznaa Heather. - Gdzie ci wszyscy ludzie pi? - spytaa Fidelia. Heather skrzywia si, przypominajc sobie zamknite drzwi do piwnicy. - Podejrzewam, e w piwnicy. - Dziwne - mrukna Fidelia. -1 co si stao z Albertem. Zdaje si, e te suki go zadrapay. Albo zraniy. Mia krew na palcach. - Widziaam. A Jean-Luc wci nam powtarza, ebymy si trzymay z dala od piwnicy. Oczywicie to mogo by ostrzeenie przed tymi psycholkami, ktre tam mieszkaj. Fidelia zacmokaa. - Dlaczego spnia si na wystp Bethany? To nie w twoim stylu. Na policzki Heather wypez rumieniec. - Byam... zajta. - Przez Juana? Przystawia si do ciebie? Rumieniec jeszcze si pogbi. - Byam chtna. A za bardzo. Wydawao mi si, e... e si w nim zakochuj. - A teraz? - Sama nie wiem. Podoba mi si. Jest przystojny, seksowny... - I bogaty. Heather spojrzaa na ni rozdraniona. - To nie jest dla mnie wane. Cody mia mnstwo pienidzy i z pewnoci nie uczynio mnie to szczliw. - No to co ci si podoba w Juanie? - Uwaam, e jest czowiekiem honoru, inteligentnym i yczliwym. Bardzo mie byo to, e zdoby misia dla Bethany. No i podobam mu si taka, jaka jestem. Traktuje mnie z szacunkiem, naprawd sucha. Poza tym licz si dla niego moje uczucia. Fidelia pokiwaa gow. - To dobry czowiek. Jestem tego prawie pewna. - Prawie? Niania wzruszya ramionami. - Pozory mog myli. Wyczuwam co... zego. Heather prychna. - Nie trzeba by medium, eby to wiedzie. To miejsce kryje w sobie tajemnice. Tajemnice, ktrych Jean-Luc nie chce ujawni. - Zgadza si. - Wic jak mam mu zaufa? Fidelia rozpara si na poduszkach, marszczc brwi. - Musisz by ostrona. Heather zapieky oczy od niechcianych ez. Tak bardzo chciaa mu zaufa. Wydawa si idealny. Ale nie miaa wyboru. Musiaa utrzyma midzy nimi dystans. Nie moga sobie pozwoli, eby si zakocha w Jeanie-Lucu Echarpie.

Rozdzia 14
Jean-Luc przemierza swoje biuro tam i z powrotem. Popeni gupi bd. Myla, e widok zabawek ucieszy Heather. Na pewno ucieszy Bethnay. Ale Heather? Udao mu si sprawi tylko tyle, e nabraa podejrze. Bya bystra. Nie moe jej wicej nie doceni. Bya te bardzo niezalena - prezenty i wielkopaskie gesty nie robiy na niej takiego wraenia jak na kobietach,

ktre zna w przeszoci. Zachowywaa si tak, jakby w ogle nie pragna prezentw. Pragna uczciwoci - jedynej rzeczy, ktrej nie omieliby si jej da. Gdy zobaczy j obok Simone i Ingi, tylko si utwierdzi w swoich uczuciach. Modelki byy martwymi doskonao-ciami, zimnymi piknociami, przypominay posgi bstw. I lentlicr bya ywa - niedoskonaa i nieprzewidywalna. Jednego wieczoru miknie w jego ramionach i namitnie si z nim cauje, a potem przyglda mu si nieufnie, podejrzliwie. Bya zmienna, pena emocji. Podniecajca. Bya te urocza, lojalna i czua. Lubi si jej przyglda, kiedy bya z creczk albo z Fidelia. Tworzyy tak zwarty, silny rodzinny front, e coraz bardziej chcia sta si jego czci. Myl, e mgby straci Heather, sprawiaa, e nogi zaczynay mu ciy. Podszed do okna wychodzcego na gwn sal magazynu i zatrzyma si. Jego towary wci byy tam wystawione, cho sam sklep by zamknity. I po co to wszystko? Trzydzieci lat temu cieszyo go budowanie odzieowego imperium i upaja si finansowym sukcesem. Ale po drodze potrzeba, eby co sobie udowodni, znikna. Teraz bya to tylko praca dla zabicia czasu. Chcia wicej, o wiele wicej. Chcia, eby Heather bya z niego dumna. Przypomnia sobie jej strach, gdy si obawiaa, e omin j wystp crki - chcia, eby rwnie silnych emocji dowiadczaa, gdy chodzio o jego pokazy. Nie mia ochoty ju duej tworzy w samotnoci. Marzy, eby ona projektowaa z nim. Pragn towarzystwa. Wytwarzanie towarw przestao mu wystarcza. Chcia wicej. Jaki poytek z finansowego imperium, skoro nie mia dziecka, ktremu mgby je przekaza? Chcia dzieci z wosami i oczami Heather, z jej szlachetnym sercem i bystrym umysem. Jedyne, co musia zrobi, to ochroni j przed Luim i zdoby jej serce. Westchn. Czy chcia za wiele? Zauway, e do sklepu wszed Robby. Pewnie zostawi samochd Heather na podjedzie. an i Phineas wyszli, eby si z nim spotka. Jean-Luc pomyla, e do nich doczy, i po chwili zmaterializowa si u podna schodw. Rka Robby'ego zatrzymaa si w p drogi po miecz. - Och, to ty. Czy twoim gociom spodobaa si niespodzianka? - Dziewczynka bya zachwycona, ale Heather staa si tylko bardziej podejrzliwa. Robby si skrzywi. - Tego si obawiaem. Wspczesne damy s zbyt bystre. an prychn. - Wolisz gupie? Robby wzruszy ramionami. - Staram si w ogle unika miertelniczek. - Odwrci si do Jeana-Luca. - Mwiem pozostaym, e potrzebujemy wicej kamer. Kiedy si tu instalowalimy, mylaem, e tylko ciebie bdziemy chroni. Jean-Luc pokiwa gow. Teraz kamery byy tylko w jego biurze, przed nim i w jego sypialni. - Rzeczywicie, potrzebujemy kamer we wszystkich pomieszczeniach. - I na zewntrz - doda Robby. - Wiem, e Connor ma w biurze w Romatechu ukryty zapas. Teleportuj si i je wezm. - Musimy te do rana kupi jak ywno - zauway Jean-Luc. - Pusta spiarka wyglda podejrzanie. Robby zmarszczy brwi. - Och, nie pomylaem o tym. Pierre zamawia jedzenie przez telefon. W cigu dnia by tu sam i nie mg zostawi nas bez ochrony. - Ja pjd do sklepu - zaoferowa si an. - Co mam kupi? Owsiank i udziec jagnicy? - Stary, jeste kompletnie niedzisiejszy - zakpi! wesoo Phineas. - Potrzebne bd chipsy, cornflakesy, chiskie zupki... - To jest jedzenie? - spyta an. - Pewnie. Wiesz co? Wam, weteranom, brak orientacji. Lepiej, jak ja zrobi zakupy. - Jeste wampirem od niedawna? - spyta Jean-Luc. - Wanie. Troch wicej ni rok. Moja rodzina wci yje, wic wiem, co jedz ludzie. Jean-Luc unis brwi. - A twoja rodzina jest zdrowa? - No c, moja ciotka ma cukrzyc, a modsza siostra jest moe troch pulchna... - Zdrowe jedzenie. - Jean-Luc wrczy mu kluczyki do bmw i kilka studolarowych banknotw. - Przywie jakie zdrowe jedzenie. - W porzdku, owoce, warzywa i takie tam bzdety. Da si zrobi. - Phineas ruszy pdem w stron drzwi. - Doktor Phang za kkiem bmw! Sam w to nie wierz. - Drzwi zamkny si za nim z trzaskiem. - A ja w tym czasie teleportuj si do Romatechu i przynios wicej kamer. - Robby zamilk, syszc pisk opon na podjedzie. Jean-Luc si skrzywi. - Nowy w firmie? - Doktor Phang? - an wyszczerzy zby w umiechu. - Angus i Emma znaleli go w zeszym roku. Zosta przemieniony przez Rosjan, ale nie chcia ksa ludzi. Wic Angus go zatrudni. - A co z Philem? - spyta Jean-Luc. - Cakowicie godny zaufania - odpar Robby. - Ochrania w dzie Romana ju ponad sze lat. an pokiwa gow.

- Zdyem go przez ten czas pozna. Jest dobry. Jean-Luc przypomnia sobie skrpowanie, jakie si pojawio, kiedy Phineas stwierdzi, e Phil pachnie inaczej ni miertelnicy. On te wyczuwa co dziwnego. - Powinienem o czym wiedzie? Twarz Robby'ego staa si nieprzenikniona, an nagle zainteresowa si torebkami na wystawie. - Powierzam mu ycie Heather. I wasne - doda Jean--Luc. - Musz wiedzie. - To sprawa firmy - mrukn Robby. - Mog ci tylko powiedzie, e Phil nie zdradza naszych tajemnic, a my nie zdradzamy jego. Zabieram si do Romatechu. - Wracaj szybko - powiedzia Jean-Luc, wiadom, e Robby prbuje zmieni temat. - Gdy tylko wrci Phineas, chciabym, ebymy sprawdzili te opuszczone budynki w miecie. - Pojad z wami - zaoferowa si an. - Chc, ebycie z Phineasem pilnowali naszych goci - odpar Echarpe. - Nie moemy zostawi kobiet bez opieki. an pokiwa gow. - Sprawdz okolic. Popdzi na zewntrz, a Robby teleportowa si, zostawiajc Jeana-Luca sam na sam z mylami o Philu. Najwyraniej miertelnik mia swoje tajemnice, a wampiry to szanoway. Kusio go, eby zadzwoni do Angusa, ale cholerny Szkot bdzie pewnie trzyma buzi na kdk tak samo jak jego praprawnuk Robby. Przynajmniej obaj z anem zgadzali si co do tego, e Phil by cakowicie godny zaufania. Phil i Pierre powinni by teraz w piwnicy, w sypialni dla stranikw przypominajcej pokj w internacie. Od miertelnikw oczekiwano, e bd spa w nocy, eby w dzie mc peni sub. Za dnia, podczas przypominajcego mier snu, wampiry byy zupenie bezbronne, dlatego na dziennych stranikach spoczywaa ogromna odpowiedzialno. Mimo to rzadko si zdarzao, eby dziennym straom zagraao niebezpieczestwo. Wrogowie wampirw za dnia te byli martwi, jeli za chodzi o miertelnikw, to wikszo nie miaa pojcia o istnieniu wampirw. Alberto by miertelnikiem, ktry o nich wiedzia. Jean--Luc zaufa modemu protegowanemu po piciu latach lojalnej pracy. To byo dobre porozumienie. W zamian za utrzymanie tajemnicy Alberto zyska moliwoci, jakie w wiecie mody trafiaj si rzadko. Organizowa pokazy i obraca si w towarzystwie potnych, wpywowych osb. Mg przedstawia wasne projekty, korzystajc z sieci dystrybucji i marketingu Echarpe'a. Zosta przedstawicielem Jeana-Luca za dnia. By ciko pracujcym perfekcjonist z jedn tylko skaz. Mia obsesj na punkcie Simone i Ingi. Gdy dowiedzia si, e obie panie s wampirzycami, jego podanie jeszcze wzroso. Simone i Inga lubiy si nim bawi, dzisiejszej nocy jednak posuny si za daleko. Jean-Luc nie martwi si, e Alberto wyjawi tajemnice wampirw mediom. Gdyby zasza taka potrzeba, on i Robby mogliby wyczyci mu pami. Ale zastpi Alberta byoby bardzo trudno. Simone i Inga, prne stworzenia, nie zdaway sobie z tego sprawy, ale je zastpi byo bardzo atwo. Wspomnienie zakrwawionych palcw Alberta sprawio, e Jeana-Luca zalaa fala zoci. Ostrzega projektanta, eby trzyma si z dala od wampirzych modelek, najwyraniej jednak nie potrafi si oprze urokowi zakazanego owocu. Uderzya go ironia tej sytuacji. On te nie potrafi si oprze zakazanemu owocowi. O ile dogodniej byoby, gdyby si zakocha w wampirzycy. Ale nie, on pragn! Heather. Teleportowa si z powrotem do swojego biura i sprbowa zaj prac. Pierre zostawi na biurku faktur. Dotar zamwiony klawesyn. To dobrze. Jean-Luc nie uwaa si za wybitnego muzyka, ale po czterystu latach praktyki jego umiejtnoci z pewnoci byy zadowalajce. Pierre zostawi te wiadomo, e poinstruowa robotnikw, by ustawili klawesyn obok fortepianu salonowego w pokoju muzycznym. Jean-Luc skrzywi si na myl 0 miertelnikach, ktrzy byli w piwnicy za dnia, ale Pierre na pewno zadba o to, eby zobaczyli tylko gwny korytarz 1 pokj muzyczny. aden miertelnik nie podejrzewaby, e pomieszczenia obok kryj wampiry pogrone w miertelnym nie. Mimo to Echarpe czu si nieswojo z tym, e jacy ludzie wiedzieli o istnieniu piwnicy. Bd musieli z Robbym odwiedzi robotnikw i wyczyci im wspomnienia. A co z Heather? Teraz ona te wiedziaa o istnieniu piwnicy. Jak dugo uda mu si utrzyma przed ni tajemnic? Jak w ogle moe zaleca si do uczciwej kobiety, kamic. Nie chcia, eby wybraa si na poszukiwania razem z nimi i Robbym, bo zorientowa si, e opuszczone budynki byy pozamykane. Oni dwaj atwo mogliby si teleportowa do rodka, ale nie w sytuacji, gdyby towarzyszya im Heather. Kiedy znajd Luiego i go zabij, Heather bdzie moga y wasnym yciem. Czy pozwalajc Heather odej, jej take bdzie musia wymaza wspomnienia? Myl, e miaby spdzi wieczno bez niej, bya trudna do zniesienia. Merde, bolesna bya ju myl, e miaby spdzi bez niej tydzie. Podszed do kredensu i nala sobie blissky. Mieszanka whisky i syntetycznej krwi palia w gardle, ale nie stpia blu. Traci dla Heather gow i nie wiedzia, jak temu zaradzi. Heather skrzywia si, kiedy Bethany znowu j kopna. W ogle trudno jej byo zmruy oko - obok miaa ywe tornado, a ponadto zamartwiaa si o dom i Jeana-Luca. Fidelia zajczaa nagle, zupenie wybijajc j ze snu. Heather zerkna na stolik obok ka, gdzie wieciy na czerwono cyfry elektronicznego budzika. Pita trzydzieci. Niedugo wzejdzie stonce.

Niuniu jkna znowu, wierzgajc rkami i nogami. Heather zastanawiaa si, czy jej nie obudzi, ale potrzebowaa informacji, ktre moga wyni. Nagle starsza pani usiada tak gwatownie, e Heather wydaa stumiony okrzyk. - Fidelio - wyszeptaa po chwili. - Wszystko w porzdku? - Oczy, wiecce w ciemnoci na czerwono. Niebezpieczestwo. To byo przeraajce, ale te niewiele mwio. - Co jeszcze? Z westchnieniem Fidelia opara si o zagwek. - Nie udao mi si za duo dostrzec. Byo ciemno. Noc. Syszaam warczenie. Bysk dugich obnaonych zbw. Heather zadraa. W pokoju zrobio si cicho, wyjwszy powolny i rwny oddech Bethany. Wstaa i przecigna si. Nie moga pozwoli, eby zy sen rujnowa jej ycie. A skoro nie moga spa, rwnie dobrze moga si zabra do roboty. Pierwsza rzecz, jak powinna bya zrobi, to kupi troch warzyw. - Chcesz czego z kuchni? - Parskna. - Troch szampana? Fidelia zachichotaa. - Nic mi nie trzeba. Id spa. Wstan, jak maa si obudzi. - W porzdku. pij dobrze. Po omacku Heather ruszya do azienki. Wzia szybki prysznic i ubraa si w now bielizn, dinsy oraz zielon koszulk, ktr kupia w nocy. Na nogi woya stare teniswki i cicho wysza na korytarz. Przez okno na kocu wpadao nieco niewyranego wiata. Ksiyc by w pierwszej kwadrze, a na bezchmurnym niebie lniy gwiazdy. Zatrzymaa si przed biurem Jeana-Luca. Moe jest w rodku? Nie omwili szczegw jej pracy. Migajce czerwone wiateko nad gow przykuo jej uwag. Kamera monitorujca bya wczona. Czy kto j obserwowa? Tylnymi schodami zesza na d i wyjrzaa na gwny korytarz. Pusto. Sycha byo tylko sabe dwiki. Muzyka. Zerkna na drzwi do piwnicy. Szybko rozejrzaa si dokoa i podesza do nich na palcach. Dwiki muzyki stay si goniejsze. Co klasycznego. Fortepian i co pobrzkujcego. Klawesyn? Uja gak i przekrcia. Gaka obrcia si lekko i szybko zatrzymaa. Zamknite. - Mog w czym pomc? - odezwa si za ni gboki gos. Odwrcia si na picie i zobaczya Robby'ego MacKaya stojcego w korytarzu. - Ja... Dzie dobry. Szukaam kuchni. - Kuchnia jest tam. - Odwrci si, wskazujc drzwi po drugiej stronie schodw. - Ach, no tak. Wci prbuj si poapa w rozkadzie. - Ruszya we wskazanym kierunku. - Pomylaam, e zrobi list rzeczy, ktrych bdziemy potrzeboway z ziele-niaka. Wie pan, spiarka jest pusta. - Ju nie. Kupilimy ywno. - Och. - Zatrzymaa si przed drzwiami do kuchni. -No c, dzikuj. Jestecie bardzo sprawni. Skrzyowa rce na piersi, patrzc na ni uwanie. - Znalazem pani torebk w samochodzie. Jest teraz w pomieszczeniu ochrony. Przynios j. - wietnie. Moe bd si musiaa wybra po sprawunki. Zmarszczy brwi. - Jeli czego pani potrzebuje, prosz powiedzie stranikom. Dla wasnego bezpieczestwa musi pani zosta tutaj. - Och! - Czyby bya winiem? - Rozumiem. Wesza do kuchni i opara si o drzwi, gboko oddychajc. Wcale nie jest winiem, upomniaa si. Po prostu prbuj zapewni jej, Fidelii i Behtany bezpieczestwo. I zachowa dla siebie swoje sekrety. Ciekawo zabia kota, przypomniaa sobie stare przysowie. Tylko e ona wcale nie bya kotem. Bya kobiet. Odkryje wszystkie ich tajemnice. Jedn po drugiej.

Rozdzia 15
Jean-Luc uwielbia gra duety. Muzyka fortepianu i klawesynu wznosia si i opadaa. Czasami to on przejmowa prowadzenie i wtedy melodia przepywaa pod opuszkami jego palcw. Kiedy indziej wycofywa si, bbnic w klawisze, eby utrzyma rytm dla partnera. To jest jak walka na szpady, pomyla. Jeli partner jest dobry, mona posuwa si do przodu i cofa - wypad, odwrt, pchnicie, odparowanie ciosu. Albo jak dobry seks. Przejmowanie inicjatywy na zmian z oddawaniem pola. Utrzymywanie rytmu i uderzanie, wci i wci, czasem delikatnie, czasem mocno. Wykorzystanie palcw, eby Heather zacza piewa. Umiechn si do siebie. Mgby j zdoby i to byoby cudowne. I gdy wybrzmieway finalne dwiki utworu, on wci trzyma palce na klawiszach, eby rozkoszowa si ostatnimi ladami wibracji. Mon Dieu, jak bardzo pragn Heather. Mia cich nadziej, e muzyka pomoe mu oderwa od niej myli, a tymczasem tylko zwikszya tsknot. - Zagramy jeszcze jeden, Jean-Luc? - spytaa Inga ze swojego miejsca przy fortepianie.

- O tak, prosz. - Simone taczya menueta. - Zawoajmy Robby'ego, eby ze mn zataczy. Bdzie zabawa jak za starych dobrych czasw. Jean-Luc zamkn nuty. - Prawd powiedziawszy, musz z wami powanie porozmawia. Inga osuna si na stoek przy fortepianie. - Ostatnio wci jeste powany. - Mam po temu powody - odparowa. - Lui wrci i zagrozi, e zabije kadego, na kim mi zaley. Simone wydaa stumiony okrzyk. - To znaczy nas. Jean-Luc powstrzyma si przed zwrceniem jej uwagi, e w cigu dwustu lat, odkd zna j i Ing, Lui nigdy im nie grozi. Wygldao na to, e interesuje go tylko zabijanie miertelnikw. - Rozmawiaycie z nim w pitek wieczorem. Przebra si za starszego siwowosego pana z laseczk. - To by Lui? - Inga przycisna rk do piersi. Wygldaa na przeraon. - Wydawa si taki czarujcy i nieszkodliwy. - I bogaty. - Simone odrzucia dugie czarne wosy na plecy. - Zaoferowa mi dwadziecia tysicy dolarw za towarzystwo. Inga prychna. - Myla, e jeste dziwk? - Prawd mwic, rozwaaam jego propozycj. - Jej twarz przybraa zraniony wyraz. - Jean-Luc straszliwie nas zaniedbuje. Sysza te narzekania ju od przeszo pidziesiciu lat. - Czy ktra z was zauwaya, e to nie by miertelnik? Inga wzruszya ramionami. - Wszdzie byo peno smrodu miertelnikw. -A teraz jeszcze zaprosie kilka miertelniczek, eby zamieszkay pod naszym dachem. - Simone si wzdrygna. - Oulle horreur. Jean-Luc odsun stoek i wsta. - S pod moj ochron. Bdziecie je traktoway z szacunkiem. I mam jeszcze jedn prob. Zostawcie w spokoju Alberta. Simone machna lekcewaco rk. - On jest nikim. - Jest wanym pracownikiem. Dzi w nocy posunycie si za daleko. Simone zaartowaa. - To tylko mae zadrapanie. - Tu obowizuj zasady. adnego ksania. Jeli nie bdziecie ich przestrzegay, bdziecie musiay odej. Oczy Simone rozbysy. - Wyrzuciby nas? Inga zerwaa si ze stoka. - Daj spokj. Za dugo si przyjanimy, eby si sprzecza. - To prawda. - Simone spojrzaa gniewnie na Jeana--Luca. - Nie chciaby, ebym zostaa twoim wrogiem. Jean-Luc przyglda si jej w milczeniu. - Moesz odej, kiedy zechcesz, Simone. - Przepraszam, e przeszkadzam - odezwa si Robby, stajc w drzwiach. - Robby, musisz ze mn zataczy - zadaa Simone. - Innym razem, moja pani. Teraz musz zamieni swko z Jeanem-Lukiem. Echarpe skoni si lekko. - Dobranoc, drogie panie. Powloky si w stron drzwi z nadsanymi minami. - Czas na sen dla urody. - Robby przesun si, eby je przepuci. - W kocu nie jestecie coraz modsze. Simone spojrzaa na niego krzywo, on jednak tylko si rozemia. Jean-Luc podszed bliej. - Prawdziwy z ciebie czaru. - Aye. - Robby pokiwa gow. - I jestem z tego dumny. - Jego umiech zblad. - Zastaem pani Westfield, jak nasuchiwaa muzyki przy drzwiach do piwnicy. - Och. - Serce Jeana-Luca zabio szybciej na sam myl o niej. Ruszy korytarzem. - Wczenie wstaa. - Aye. I w dodatku jest podejrzliwa, tak jak si tego obawialimy. Posza do kuchni. Oddaem jej torebk. - Rozumiem. - Zostao im mao czasu, zanim soce sprawi, e zapadn w miertelny sen. - Sprbuj rozwia jej wtpliwoci. - Dobrze. - Robby ruszy po schodach razem z nim. -Udao si nam dzi w nocy osign pewien postp. Na zewntrz jest teraz sze kamer. - Znakomicie. Niestety, nie udao si osign postpu w sprawie Luiego. Przeszukanie opuszczonych budynkw nie przynioso adnych rezultatw. Jean-Luc otworzy drzwi na korytarz na parterze.

- Zrobimy jeszcze jeden obchd przed kocem zmiany. - Robby skierowa si do pomieszczenia ochrony. - Do zobaczenia jutro. - Dobranoc. - Jean-Luc wszed do kuchni i zatrzyma si w czci salonowej. - Heather? Wyjrzaa z pomieszczenia gospodarczego. - Jean-Luc! Ja... nie spodziewaam si ciebie. - Pospieszya do kuchni. - Wanie robiam pranie. Unikajc jego wzroku, odgarna wilgotne krcone wosy za uszy. Zapaa za owek i notatnik lece na blacie obok torebki. Sprawiaa wraenie zdenerwowanej. Irytowao go, e przestaa czu si swobodnie w jego towarzystwie. - Listu? - spyta. - lak. - Machna rk w stron spiarki. - Dzi rano okazao si, e jest pena. Bardzo to doceniam, naprawd, ale wci kilku rzeczy brakuje. Jest na przykad spaghetti, ale nie ma sosu pomidorowego. Nie mia pojcia, czym jest spaghetti, ale wierzy! jej na sowo. - Pierre albo Phil dostarcz wszystko, czego bdziesz potrzebowaa. - Tak przypuszczam. - Postukaa owkiem w blat. -Rozumiem, e jestem tu uwiziona, dopki nie zostanie rozwizany problem Louiego. - Tak bdzie najlepiej. Nie chc ryzykowa twojego bezpieczestwa. Zmarszczya brwi. - Bd potrzebowaa odtuszczonego mleka. - Dopisaa t pozycj do listy. - Musz pilnowa kalorii. - Heather. - Pooy rk na jej doni, eby powstrzyma nerwowe ruchy. - Uwaam, e jeste pikna taka, jaka jeste. Zamkna na moment oczy, w ktrych wida byo bl. - Musz wiedzie - popatrzya na niego bagalnie - jak udao wam si zabra zabawki Bethany. Jean-Luc zorientowa si, e to co wicej ni proba o informacj. Heather prosia o szczero. Chciaa znowu mc mu zaufa. I, do cholery, nie mg jej powiedzie caej prawdy. Bo prawda tylko by j przeposzya. - Zajli si tym do spki Robby, an i Phineas - zacz. - W twoim domu by tylko jeden policjant, wic Phineas bez trudu zwabi go na tyy, a pozostali tymczasem wliznli si od frontu. - Nie wspomnia, e wlizgiwanie oznaczao teleportacj. Zagryza warg. - To ma sens. A jak przytachali rzeczy tutaj? - Mieli mnstwo czasu, kiedy bylimy w sklepie. Powoli pokiwaa gow. - Pewnie wzili moj ciarwk. Nie tak to wygldao, ale nie oponowa. Jego do wci spoczywaa na jej rce. Nie zabraa jej. Wycign owek z jej uchwytu. - Jeste spita. Poznaj po zgarbionych ramionach. - Jasne, e jestem spita. Niebezpieczny maniak podkada ogie pod mj dom i chce mnie zabi. - Odpr si. - Okry j. - Co robisz? - Zerkna za siebie. - Prbuj zagodzi napicie. - Pooy rce na jej ramionach i zacz ugniata palcami minie wok karku. -Chc, eby wiedziaa, e bezpieczestwo twoje i twojej creczki jest dla mnie waniejsze ni wszystko inne. - Dzikuj. - Z westchnieniem pochylia gow do przodu. - Rozumiem, e ty i Robby nie znalelicie Louiego dzi w nocy? - Nie. - Rozmasowa jej ramiona. - Powiedziabym ci o tym, ale mylaem, e pisz. - Nie mogam. Biedna Bethany. Boj si, e to si na niej odbije. Strasznie si rzucaa przez sen. - Bardzo mi przykro. - Poprowadzi Heather na kanap. - Chod. Wygldasz na zmczon. - Jestem wyczerpana, a tyle musz zrobi. Trzeba zadzwoni do ubezpieczyciela. No i przedszkole Bethany... - Jeszcze nieczynne. Przysun wielki podnek do kanapy i posadzi na nim Heather. Sam usiad za ni okrakiem. - Ty te musisz by zmczony. - Zerkna na niego. -Wci jeste we wczorajszym ubraniu. - Za chwil troch odpoczn. - Soce byo ju blisko horyzontu. Niedugo poczuje zew miertelnego snu. Ale na razie mg si cieszy towarzystwem Heather. Wbi palce w jej ramiona. Wydala z siebie dugi jk i raptem urwaa. - Przepraszam, nie chciaam zrobi tego tak gono. Umiechn si. - Lubi sysze, jak jczysz. - Okrnymi ruchami zjecha w d plecw. - A co wicej, lubi by przyczyn twojego jku. - To takie mie. - Westchna. - Nie wiem, co o tobie myle. Rozmasowa jej krzy. - A musisz w ogle myle? - Tak. W przeszoci popeniam kilka nieprzyjemnych bdw. I teraz musz by bardzo ostrona. Bo nie tylko wasne ycie mog schrzani, ale te ycie Bethany. Musn jej wosy, rozkoszujc si ich jedwabistym dotykiem. - Jeste dla mnie ideaem matki. Odwrcia si, eby na niego popatrze. - To jedna z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek usyszaam.

- Heather. - Uj j pod nogi i posadzi sobie na kolanach. - To ty wydobywasz ze mnie ca t yczliwo. To ty sprawiasz, e chc by ciebie wart. Dotkna jego twarzy. - A dlaczego miaby nie by? - Nie jestem doskonay. - Nikt nie jest. - Obrysowaa palcami jego szczk. -Masz swoje tajemnice. Takie, ktre dotycz ciebie i Louiego. Chciaa wiedzie wicej. Ostronie dobierajc sowa, powiedzia: - Lui zamordowa kilka wanych osobistoci ze wiata polityki we Francji. Powstrzymaem jeden z jego zamachw i od tego czasu na mnie poluje. - Jakim cudem projektant mody mg powstrzyma zabjc? - Ja... nie byem wtedy projektantem. Pracowaem dla rzdu. Oczy jej si zawieciy. - Jak James Bond? - Co w tym stylu. - Wiedziaam! - Rozcigna usta w umiechu. - Jeste seksowny jak James Bond i unosi si wok ciebie aura niebezpieczestwa. Unis brwi. - Uwaasz, e jestem seksowny? Zaczerwienia si. - Powiedziaam to? - Tak. - Odsun jej wosy z czoa. - Chyba bd musia sprosta swojej reputacji. - Chyba tak. - Wzrok Heather zsun si na jego usta. To byo zaproszenie. Musn wargami jej wargi. Zarzucia mu rce na szyj, przycigajc bliej. Poczu dreszcz. Heather go pragna. Pocaowa j mocniej, wkadajc w ruch warg i taniec jzyka cae swoje podanie. Pogadzia jego jzyk wasnym i jkna. Przesun rkami po jej ebrach, eby obj biust. - Tak - wydyszaa mu w policzek. Rozoy palce, eby przykry piersi, i leciutko cisn. - Jeste taka urocza. - Musn nosem ucho Heather. Obok pulsowaa jej arteria szyjna, wydzielajc zapach krwi grupy AB. Przechylia gow, eby atwiej mu byo pocaowa j w kark, nie zdajc sobie sprawy, jaki adunek erotyzmu ten ruch nis dla wampira. Krocze zaczo mu pulsowa w rytmie jej krwi. - Heather. - Obsypa pocaunkami jej policzki. Zut, co za koszmarna pora. Chcia uprawia z ni mio, jak naley, a tymczasem za dziesi minut bdzie martwy. Dosownie. Przesuna rkami po jego wosach. - Pocauj mnie. Jak mg si oprze? Jeszcze raz przywar wargami do jej warg i wsun jzyk w jej usta. Potar kciukiem czubek piersi i poczu, jak sutek sztywnieje. Jego erekcja szybko stawaa si tortur. - Chciabym z tob zosta. Chciabym uprawia z tob mio, ale musz i. - Dlaczego? - Pocaowaa go czule w policzek. - Dokd idziesz? - Mam... spotkanie w interesach w San Antonio -skama. - Ale wrc wieczorem. W tym czasie moesz troch odpocz. - Bd tsknia. Pogaska j po gowie. - Ja te bd tskni. Wdar si na moment do jej umysu i poczu, e zadraa, wyczuwajc jego zimn obecno. pij, moja mioci". Oddech jej si uspokoi, oczy zaczy si zamyka. - Jestem pica - wyszeptaa. - Wiem. - Delikatnie uoy Heather na kanapie. Pod gow woy jej poduszk, a z fotela obok wzi narzut i okry j. Pocaowa Heather w czoo. - Sodkich snw, chrie. Wygia usta w umiechu, a po chwili jej twarz przybraa nieobecny wyraz. Jean-Luc zgasi wiato i zszed do swojego pustego ka w piwnicy. Poniedziaek min spokojnie i Heather bardzo to cieszyo. Spaa do pna, dopki Fidelia i Bethany nie zeszy na d i nie znalazy jej na kanapie. Szybko zjada niadanie i zacza dzwoni w sprawie domu. Poinformowaa te przedszkole, e Bethany bdzie nieobecna przez tydzie. Miaa nadziej, e ten baagan z Louiem nie potrwa duej. Cho z drugiej strony nie miaaby nic przeciwko, gdyby jej znajomo z Jeanem-Lukiem cigna si tygodniami albo i miesicami. Moe nawet latami. Stanowi takie wspaniae poczenie sodyczy i seksownoci. Nie moga si doczeka wieczoru, eby znw go zobaczy. Zniosa troch zabawek na d i kiedy Bethany radonie si bawia, poprosia Pierre'a, eby wpuci j do pracowni. Spytaa o szyfr, tumaczc, e co chwila bdzie wchodzi i wychodzi. Pierre tylko si umiechn i ustawi blokad tak, eby drzwi wci byy otwarte. Praca pochona j do tego stopnia, e szybko zapomniaa o tajemniczej kombinacji cyfr. Postanowia przerobi bia sukni, ktr widziaa w gwnej sali. Przytachaa do studia manekin z kreacj, a obok niego ustawia manekin krawiecki, ktry mona byo przystosowa do wikszego rozmiaru. Przed i po. Rozmiar zero i rozmiar dwanacie.

Przeczesaa pki w poszukiwaniu odpowiedniego materiau. Leao na nich tyle wyjtkowych tkanin, e niebawem na stole pojawio si a dziesi bel. Pod spiralnymi schodami znalaza regay pene materiaw biurowych. Wybraa duy szkicownik i kilka owkw prismacolor. Rysowaa kilka godzin, po czym wrcia do kuchni na lunch. Phil i Pierre przyczyli si do nich, gdy jady hot dogi. Pierre rozbawi je, nalegajc, eby na jego lunch mwiy le hot-dog. Wreszcie pojawi si Alberto. Pewnie siedzia do pna i musia odespa. Krzywo popatrzy na ich posiek. Heather zauwaya, e woy golf, ktry kry lady na szyi. Wymienia spojrzenia z Fidelia. Niania umiechna si szeroko. - Ugotujesz si w tym swetrze, muchacho. Dzi bdzie ponad trzydzieci pi stopni. - Moe chce pan co zje? - spytaa Heather. Wzdrygn si. - Zjem na miecie. Przy Main Street jest w miar dobra niemiecka piekarnia. - O tak. - Heather wiedziaa, o ktre miejsce chodzi, bo na Main Street bya tylko jedna niemiecka piekarnia. -Finkel robi najlepszy strudel jabkowy w Teksasie. - Vraiment? - Pierre wrczy Albertowi kluczyki do samochodu i dwudziestodolarowy banknot. - W takim razie musisz przywie strudel dla wszystkich, d'accord? - Nie jestem chopcem na posyki - burkn Alberto. -Ale niech bdzie. Ciao. Zapa kluczyki i pienidze i wyszed. - Dzikuj. - Heather umiechna si do Pierre'a. Wzruszy ramionami. - Troch tskni za domem. W Paryu mamy wszdzie patisserie. Najpyszniejsze pieczywo i ciasta. Brakuje mi tego. - Brzmi wspaniale. - Heather westchna. - Zawsze chciaam zobaczy Pary. Syszaam, e s tam wyjtkowe szczury. Pierre a si zakrztusi. - Pary to najpikniejsze miasto wiata. Powiem Jeanowi-Lucowi, eby ci tam zabra. Moja matka zrobi najlepszego coq au vin, jakiego w yciu jada. - Jestem za. Wrcia do pracy podniesiona na duchu. Po kilku godzinach rysowania usyszaa, e do pracowni wszed Alberto. - Strudel jest w kuchni. - Obrzuci wzrokiem materiay na blacie. - Lubi pani kolory. - Tak. Okry st, oceniajc jej prac. - Ja wol czer i neutralne odcienie. S bardziej wyszukane. - Ach. - To musiao znaczy, e jej gust by mniej wyszukany. Zmarszczy nos na widok manekina, ktrego przystosowaa do rozmiaru dwunastego. - To o wiele za due na haute couture. - Nie zaley mi na a tak... skomplikowanych projektach. Chc robi co, co wygldaoby dobrze na kim takim jak ja. Otworzy szeroko oczy. - Dlaczego? - A dlaczego nie? Ja te nosz ubrania. - No tak. - Ze zbolaym wyrazem twarzy przelizn si wzrokiem po jej koszulce i dinsach. - Ale na pewno pani rozumie, e midzy zwykymi strojami a wiatem mody istnieje ogromna rnica. - Wiem o tym. Chc, eby kobiety takie jak ja te byy modne. Chc, eby lubiy swoje stroje i mogy by dumne z tego, jak wygldaj. Sprawia wraenie, jakby mwia do niego w niezrozumiaym jzyku. - By dumnym z tego, e si nosi rozmiar dwunasty? Jean-Luc wie, co pani robi? - Tak. Prosi mnie, ebym si tym zaja. Brwi Alberta poszyboway jeszcze wyej. - Pani artuje. Zacisna zby. - Nie. Mwi zupenie powanie. Moda powinna by dostpna dla wszystkich. Prychn. - To musi by jakie dziwne amerykaskie wyobraenie rwnoci. - Uznam to za komplement. - To utopia. wiat mody naley do ludzi piknych. -Alberto otaksowa j wzrokiem. - Jean-Luc po prostu speni pani pragnienie. To jasne, czego chce. Krew uderzya jej do twarzy.

Obraa pan nie tylko mnie, ale te Jeana-Luca, ktry mia do oleju w gowie, eby si zorientowa, e przegapi ogromny rynek zbytu. Mnstwo kobiet nigdy nie woy adnej z tych dziwacznych rzeczy, ktre pojawiaj si dzi na wybiegach. Jean-Luc ma do odwagi i wyobrani, eby da kobietom ubrania, ktre naprawd bd mogy nosi. Na twarzy Alberta pojawi si triumfalny umiech. - Widz, e to pani bohater. Ciekawe, ile czasu to potrwa. Zwaszcza kiedy dowie si pani o nim wicej. - Powoli podszed do drzwi. - Mam co robi u siebie. Musz si zaj prawdziw mod. Prbowaa wrci do pracy, ale trudno jej si byo skoncentrowa. Czyby Jean-Luc spenia jej zachcianki, bo go pocigaa? Przyjrzaa si swoim szkicom. Wydaway si dobre, ale dobry rysunek niekoniecznie oznacza dobr sukni. I o co chodzio z tym szyderstwem z Jeana-Luca? Czy kiedy go pozna lepiej, bdzie go lubia mniej? Wzia gboki wdech i powoli wypucia powietrze. Nie zrobi tego. Nie pozwoli, eby lk i niewiara we wasne siy wziy gr. Wypowiedziaa strachowi wojn. Bg jeden wie, e miaa si czego obawia. Nowa praca, znajomo z Jeanem-Lukiem, szalony morderca, ktry chcia jej mierci. Poraka nie wchodzia w gr. Moga zrobi karier. Bdzie trudno, ale nic co warte zachodu nie przychodzi nigdy atwo. A znajomo z Jeanem--Lukiem rozwijaa si wspaniale. Dzi rano by taki uroczy. I seksowny. Serce Heather przyspieszao za kadym razem, kiedy mylaa o jego pocaunkach, o tym, jak masowa jej plecy i gadzi piersi. A dostaa gsiej skrki, gotowa znw poczu jego dotyk. Powiedzia, e jej pragnie, a ona wiedziaa, e to prawda. Poczua na poladkach wybrzuszenie w jego spodnich i, Boe dopom, chciaa go dotkn. Chciaa kocha si z mczyzn, ktrego poznaa zaledwie kilka dni temu. Dziki Bogu w dobrym momencie zasna. Co si z ni dziao? To mio, odpowiedzia cichutki glos w jej wntrzu. Nie, niemoliwe. Tylko dlaczego Jean-Luc wci by obecny w jej mylach? Dlaczego wci chciaa, eby czas mija szybciej, kiedy go nie widziaa? Mio. Nie moga si skoncentrowa, zostawia wic rysunki na stole i wrcia do kuchni. Fidelia ogldaa telewizj, a Bethany si bawia. Zabawkowy krokodyl goni Barbie wok kuchennego stou, podczas gdy lalka bronia pudeka ze strudlem przed atakiem gada. Heather poczstowaa si kawakiem ciasta i zacza bawi z creczk. Wkrtce usyszay chrapanie Fidelii dobiegajce z fotela -ten dwik nieodmiennie sprawia, e Bethany zaczynaa chichota. Heather robia kolacj, kiedy Fidelia gwatownie si obudzia caa zapakana. - Co si stao? Podesza do niani, eby Bethany nie moga ich usysze. - Znowu miaam ten przeraajcy sen - wyszeptaa Fidelia. - Czerwone oczy wiecce w ciemnociach. Niebezpieczestwo. Heather si skrzywia. - Wci nie znaleli Louiego. Fidelia potara czoo. - Zobaczyam co jeszcze. Olejny obraz. Zdaje si, e ju go gdzie wczeniej widziaam. Po kolacji Heather zabraa Bethany na gr, eby j wykpa. Zeszy z powrotem do kuchni koo smej, eby maa przegryza co przed snem. Heather zastanawiaa si, czy Jean-Luc wrci ju ze swojej podry w interesach. Fidelia wkadaa naczynia do zmywarki. - Przypomniao mi si, gdzie widziaam ten obraz. Zadzwoniam, eby porozmawia z kustoszk, pani Bolton. - Wrczya Heather skrawek papieru. Heather otworzya szeroko oczy, czytajc wiadomo - Syszaam o tym miejscu. Teraz jest tam muzeum? - Si. Pani Bolton powiedziaa, e poczekaj na ciebie z zamkniciem do dziewitej. - wietnie. Heather zoya karteczk i wsuna j do kieszeni dinsw. Dziwnie bdzie si czua, zabierajc tam Jeana--Luca. Znw zainteresowaa si, czy ju wrci. Zerkna w gr, na nowo zainstalowan kamer bezpieczestwa z mrugajc czerwon lampk. - Wiem - mrukna Fidelia. - Nie lubi by obserwowana. Ciekawe, kto na nie patrzy. Kimkolwiek by, miaa nadziej, e podobaa mu si historia zmaga Barbie z krokodylem. Wtem drzwi do kuchni si otworzyy i do rodka wmaszerowa Robby w kilcie w zielono-niebiesk krat. Umiechn si. - Dobry wieczr. Jean-Luc jest w pracowni i chciaby si z pani zobaczy. Serce Heather zabio szybciej. Przytulia creczk. - Musz i. Obowizki wzywaj. Obowizki i nieprzeparty pocig.

Rozdzia 16
Jean-Luc, musimy porozmawia. Zerkn znad jednego ze szkicw Heather na wchodzcego do pracowni Alberta. - Jaki problem w Paryu? - Nie, tutaj. - Alberto machn w stron rysunkw Heather. - To... to katastrofa.

Jean-Luc odoy projekty. - To moja decyzja, Alberto. Nie musz jej broni. Alberto spuci wzrok. - Nie chciabym pokrzyowa twoich planw, Jean--Luc, ale sam mnie nauczye, e twoje projekty s tylko dla garstki uprzywilejowanych. Gniew Jeana-Luca przygas na widok desperacji malujcej si na twarzy asystenta. Najwyraniej Alberto szczerze wierzy, e projekty Heather to pomyka. - Wiem, e to niekonwencjonalny pomys, ale chc sprbowa. - Zrobisz z siebie pomiewisko. adna z hollywoodzkich gwiazd nie woy twoich strojw, jeli bd je nosili proci ludzie. - Ty i ja pochodzimy z ludu. - Tak, ale te wznielimy si ponad lud. - Wskaza na manekin. - Ona robi ubrania dla grubasw! Szpara w drzwiach oznajmia przybycie Heather. Jean--Luc jkn w duchu, wiadom, e syszaa niegrzeczn uwag Alberta. Przysun si do swojego protegowanego i zmruy oczy. - Jeste w bdzie i przeprosisz za to. Twarz Alberta poczerwieniaa. Obejrza si przez rami na Heather. - Przepraszam, signora. - To prawda? - Heather bya zmartwiona. - Moje projekty zrujnuj twoj reputacj? Musiaa sysze wicej ni tylko obraliw uwag Alberta. Jean-Luc wzruszy ramionami. - Media s nieprzewidywalne. Nigdy nie wiem, jak zareaguj. Mog wymia ten pomys, ale te mog nazwa nas bohaterami i wizjonerami. Przechylia gow, rozwaajc to, co usyszaa. - A czy to ma znaczenie, co myl? To znaczy, jak mona nazwa co porak, jeli przynosi duy zysk? Alberto sapn ze zoci. - Tu nie chodzi o pienidze. Moda to sztuka. - A ja mylaam, e chodzi o to, eby ludzie czuli si dobrze - powiedziaa Heather. - A skoro wydaj na co pienidze, to znaczy, e to ich uszczliwia. Jean-Luc si umiechn. Pewno siebie Heather rosa. - Zrobimy to, Alberto. Dziki Heather moda bdzie dostpna dla kobiet wszystkich ksztatw i rozmiarw. Alberto si zakrztusi, a Heather umiechna szeroko. Jean-Luc mia ochot chwyci j w ramiona, gdy wtem wpad mu do gowy pewien pomys. - Moemy wykorzysta pokaz na cele dobroczynne, by zobaczy, jak zareaguj ludzie - zasugerowa. - Heather, uda ci si przygotowa kilka projektw przed kocem tego tygodnia? - Myl, e tak. - Pokiwaa gow. - Pewnie. Jean-Luc nie chcia sprowadza wicej profesjonalnych modelek, bo zaleao mu na tym, eby o pokazie i jego obecnoci w Teksasie nie dowiedziay si media. - Znasz jakie miejscowe kobiety, ktre mogyby wystpi w twoich strojach? Alberto prychn. W tym miasteczku peno jest grubych kobiet. Heather spojrzaa gniewnie na Alberta, po czym odwrcia si do JeanaLuca. - Mam kilka przyjaciek, ktre z rozkosz wystpi jako modelki. I wcale nie s grube. - Obrzucia Wocha wciekym wzrokiem. - Ty te moesz pokaza jakie swoje projekty - powiedzia Jean-Luc Albertowi. - Simone, Inga i Sasha mog wystpi w twoich strojach. - Moe zrobimy konkurs? - spyta Alberto z byszczcymi oczami. -1 zaprosimy do jury jakie sawy? - Nie. - Jean-Luc popatrzy na niego ostrzegawczo. -adnych saw, adnych mediw. Wiesz dlaczego. Alberto westchn. Heather si zaciekawia. - Dlaczego? - To bdzie maa uroczysto tylko dla miejscowych -przerwa jej Jean-Luc. - Bo dochd z niej zostanie przeznaczony na cele lokalnej spoecznoci. - Mia nadziej, e to dostatecznie przekonujce wyjanienie i e powstrzyma j przed zadawaniem dalszych pyta. Heather si umiechna. - To fantastyczne, e zbierasz pienidze na rzecz lokalnego szkolnictwa. Dzikuj. Jean-Luc wzruszy ramionami. - Alberto si tym zajmuje. Czu si zaenowany, e Heather uwaa go za hojnego darczyc, podczas gdy bya to apwka dla budowlacw i burmistrza za to, eby trzymali buzi na kdk w sprawie jego magazynu. Ten pokaz wzbudza w Jeanie-Lucu coraz wikszy niepokj, bo po nim miao si zacz jego oficjalne zesanie. Sklep zostanie zamknity na dobre. Alberto i modelki wrc do Parya. Ludzie uznaj, e Echarpe take wyjecha, on tymczasem bdzie si ukrywa w opuszczonym budynku z dwoma stranikami przed dwadziecia pi dugich lat. Jak uda mu si y obok Heather i nie ulec pokusie zobaczenia jej? - Chcesz, eby na pokazie pojawiy si te jakie twoje projekty? - spyta Alberto. Jean-Luc wzruszy ramionami. - To bez znaczenia.

Wszystko wydawao si bez znaczenia w perspektywie dwudziestopicioletniego wyroku bez nadziei na ujrzenie Heather. Ale czy mg prosi, eby wraz z rodzin zechciaa dzieli z nim wizienie? W przeciwiestwie do niego Heather nie czekay kolejne stulecia. Jej ycie byo tu i teraz. Jej jedyne ycie. Musiaa je przey. Bez niego. - wietnie - cign Alberto - a zatem Heather i ja pokaemy swoje projekty miejscowemu... posplstwu, a potem zobaczymy, co plebs wybierze. - Rzuci jej wyzywajce spojrzenie i wyszed z pracowni. Heather podesza do Jeana-Luca. - Wszystko w porzdku? - Tak. Popatrzya na niego uwanie, marszczc brwi. - Wygldasz, jakby straci najlepszego przyjaciela. Pomyla, e na to wanie si zanosi. Znalaz si w sytuacji bez wyjcia. W najgorszym wypadku straci Heather w wyniku krwawej zemsty Luiego. Nie moe pozwoli, eby do tego doszo. Pierwszy go zabije. Niestety, tak czy owak straci Heather, bo to byo jedyne honorowe rozwizanie. Nie mgby jej prosi, eby powicia dwadziecia pi lat swojego krtkiego ycia na to, by dzieli jego zesanie. Bdzie musia odesa Heather daleko. Zatrudni j, eby projektowaa dla niego w Nowym Jorku albo Paryu. Bdzie miaa swoje wymarzone ycie. I zrobi tak, eby ani jej, ani jej creczce nigdy niczego nie zabrako. Poczu silny przypyw emocji i zorientowa si, e planowa to wszystko wcale nie z poczucia obowizku ani nie dlatego, e tak nakazywa honor. Robi to z mioci. W jaki sposb w cigu ostatnich kilku dni Jean-Luc si zakocha. - Nic mi nie jest - zapewni j. - Martwi si po prostu, e wci nie znalelimy Luiego. - Chciaam z tob o tym pomwi. - Wycigna z kieszeni skrawek papieru i podaa mu. - Fidelii przyni si olejny obraz, ktry znajduje si w muzeum na obrzeach miasta. Kustoszka czeka tam na nas z zamkniciem. - No to powinnimy jecha. - Prowadzc j do drzwi, zerkn na kartk. - Kurze Ranczo? - Tak. Najsynniejsze w Teksasie, dlatego przerobili je na muzeum. Zeszli na d. - Muzeum powicone kurczakom? Rozemiaa si. - To by dom publiczny. - Ach. Powinienem by si domyli. - Tak. - Heather si skrzywia. - Ciekawe tylko, skd Fidelia tyle wie na jego temat. Gdy wchodzili do gwnej sali sklepowej, Jean-Luc zauway Robby'ego instalujcego kamer pod wysokim na dwa pitra sufitem. Tak si pechowo zoyo, e nie korzysta w tym celu z drabiny. Echarpe zapa Heather za rk i odwrci tyem do le-witujcego stranika. - Jak... jak ci min dzie? - Dobrze. - Rozcigna powoli usta w umiechu. -Zacz si od cudownego masau. Umiechn si w odpowiedzi i zerkn na Szkota. Robby usysza ich i zacz si opuszcza na podog. - Podobay mi si twoje szkice. Heather umiechna si jeszcze szerzej. - Dzikuj. Robby wyldowa. - We kluczyki, Robby. I przynie nasz bro. Wybieramy si na polowanie. - Ja te jad. - Heather pospieszya do kuchni, woajc: - Poycz pistolet od Fidelii. Nie ruszajcie beze mnie! Szkot zmarszczy brwi i pokrci gow. - To nie jest dobry pomys. - Jedzie z nami - oznajmi Jean-Luc i wyszed na zewntrz, zanim Robby zdy zaprotestowa. Po obu stronach frontowych drzwi znajdoway si lampy, ktre rzucay na ganek blade wiato. Jean-Luc uwanie zlustrowa teren oddzielajcy jego kryjwk od autostrady. Nigdzie ani ladu ruchu. Cedry i kpy palm porastajcych okolic okalay dugi podjazd. Jego bmw i pciarwka Heather stay zaparkowane nieopodal. Wzdu podjazdu ogrodnik zasadzi wprawdzie dby, ale na razie byy jeszcze malekie. Gdy czas jego zesania minie, wyrosn potne i imponujce. - Tu jeste! - Heather wybiega na ganek. - Baam si, e pojechalicie beze mnie. - Powinnimy, ale wanie odkryem, e mam z tob problem. - Jaki? - Zarzucia torebk na rami. - Nie jestem ci w stanie odmwi. Rozemiaa si. - To nie problem. - Problem, jeli naraa ci na niebezpieczestwo. - Potrafi si o siebie zatroszczy. Prowadz wojn ze strachem, nie pamitasz? - Podziwiam twoj gotowo do konfrontacji z tym draniem. - Obj j w talii i poprowadzi w ciemny koniec ganku. - A jak ci idzie konfrontacja z pocigiem, jaki do siebie czujemy? Otworzya szeroko oczy. - Ja... Chyba musz si zgodzi, e rzeczywicie co takiego midzy nami jest. - I staje si coraz silniejsze. Przynajmniej jeli chodzi o mnie. Opara si o kolumn i popatrzya na autostrad. - To si dzieje tak szybko. - Mylisz, e to nie jest prawdziwe? - Nie. Jest prawdziwe. Na tyle prawdziwe, e moe mnie zrani.

- Nigdy bym ci nie skrzywdzi. Nie celowo. - Wiem. - Pooya mu do na piersi. - Bardzo mnie... pocigasz, Jean-Luc, ale staram si nie popeni bdu, ktrego mogabym pniej aowa. - Rozumiem. - Opar donie po obu stronach kolumny, unieruchamiajc Heather w swoich objciach. - Wiem, e powinnam ci si opiera. Ale za kadym razem, kiedy jeste blisko, mog myle tylko o tym, jak bardzo ci pragn. Pocaowa j w czoo. - Wci pamitam, jak dobrze mie ci w ramionach i jak sodko smakujesz. - Pocaowa j w policzek. -Przypominasz sobie nasz pierwszy pocaunek, chrie? Ten w parku? Kciki jej ust drgny. - Jaki pocaunek? Czybymy si caowali? - Rozpywaa si w moich ramionach. Jczaa i smakowaa mnie jzykiem. - Och, ten pocaunek. - Dzi rano znowu to zrobia. - No c, pewne rzeczy trzeba powtarza, pki si nie zrobi ich dobrze. Umiechn si. - Cherie, robisz to wietnie. - Przejecha palcami po jej szyi. - Mog myle tylko o tym, eby ci caowa. Nie jestem w stanie pracowa. Mj mzg sta si cakowicie bezuyteczny. - Biedaczek. - Przechylia gow, kiedy potar nosem jej szyj. - Nie moemy pozwoli, eby by bezuyteczny. - Jestem pewien, e co si znajdzie. - Dotkn jzykiem pulsujcej arterii szyjnej. Zapach jej krwi go rozpali. - Na przykad sprbujesz mnie uwie? - wydyszaa. Obsypa pocaunkami drog do jej ucha. - To nie jest prba. Ja ci uwodz. Chwyci j ustami za maowin i jkn, gdy zareagowaa dreniem. Zamkn j w objciach, ssc patek ucha. Otoczya jego szyj ramionami. - Tak - wyszeptaa. Musn ustami jej policzek. - Tak bardzo ci pragn. - Wiem - wydyszaa w jego usta. - Dlaczego jest nam tak dobrze? - Bo... pasujemy do siebie. Przycisn wargi do ust Heather i przycign j do siebie mocniej. Naprawd do siebie pasowali. Jego usta idealnie ukaday si na jej wargach. Jej pier poruszaa si w rytm jego oddechu. Przesun domi w d jej plecw. Talia Heather wyginaa si idealnie w stron jego podbrzusza, jej biodra przytulay si do jego krocza, a brzuch amortyzowa jego erekcj. Heather bya doskonaa w kady moliwy sposb. Jak mg pozwoli jej odej? Moe nauczy si akceptowa fakt, e jest wampirem. Moe i on bdzie tak kochany jak Roman i Angus. Moe nawet bdzie mg mie rodzin. Uderzyy w nich wiata samochodu wjedajcego na podjazd. Jean-Luc natychmiast pchn Heather w cie za kolumn. - Mylisz, e to Louie? - spytaa. - Nie. Nie przyjedaby tu tak jawnie. - Patrzy, jak samochd mija furgonetk Heather i jego bmw. Z piskiem opon zatrzyma si dopiero tu przed frontowymi drzwiami. - To pewnie jeden z twoich wielbicieli z miasteczka. - Nie mam adnych wielbicieli - mrukna. - To kim by ten haaliwy czowieczek, ktrego musiaem wrzuci do wody? - Coach Gunter. Raczej utrapienie ni wielbiciel. Odwrcia si, eby wyjrze zza kolumny, ale Jean-Luc wepchn j z powrotem w cie. - Ostronie. - Zmruy oczy, gdy mczyzna wysiada z samochodu. - Tak. Ten z pewnoci jest w tobie zakochany. - Co takiego? - Heather! - krzykn mczyzna z podjazdu. - Wiem, e tu jeste! - Cody? - wyszeptaa, krzywic si. - Mj byy wcale mnie nie kocha. On mnie nienawidzi. - Nienawidzi tego, e go odrzucia - powiedzia szeptem Jean-Luc. - Ale ciebie wci kocha. Uwierz mi. Znam objawy. - Znasz? - Spojrzaa na niego podejrzliwie. - Heather, wyjd! - krzykn Cody. - Widziaem, jak si caowaa na ganku z tym facetem. - Zazdronik - szepn Jean-Luc. - Cae miasto ju wie! - rycza Cody. - Wszyscy wiedz, e tu mieszkasz. Wiedz, e yjesz z tym bogatym cudzoziemcem. - Mam go potraktowa mieczem? - spyta cicho Robby, zamykajc drzwi. - Nie. - Jean-Luc wyszed z cienia. - Wtargn pan na teren prywatny. Sugeruj, eby go pan opuci. - Mam prawo tu by! Ma pan tu moj crk. Co pan jej zrobi? - Bethany miewa si wietnie. - Heather przesuna si w stron wiata. - Zgodnie z umow moesz j zabra w pitek. A teraz id do domu, Cody. - Dlaczego? eby moga si rn ze swoim nowym choptasiem? Nie wiedziaem, Heather, e jeste tak cholern dziwk. - Do tego! - Jean-Luc skierowa ca swoj psychiczn moc w stron czoa Cody'ego. Dra zatoczy si do

tyu. Za kadym razem, kiedy rzucisz pod adresem Heather obelg, staniesz si karaluchem". Cody opad na brukowany chodnik. Heather zrobia krok do przodu. - Co... - Zostaw go. - Jean-Luc dotkn jej ramienia. Cody przeczoga si na podjazd, po czym kucn. - Jestem karaluchem - zapiszcza. Heather zrobia gwatowny wdech. - Znowu? Cody doczoga si do bmw, wskoczy na mask i prze-pez na drug stron. Jean-Luc skrzywi si, widzc, jak niegodnie zosta potraktowany jego samochd. Nie moesz zabra swojej crki w tym tygodniu". Cody zatoczy si w stron swojego wozu. - Nie mog zabra swojej crki w tym tygodniu. Zanurkowa do rodka przez otwarte okno. - Czy on jest pijany? - Heather skrzywia si, gdy zawarcza silnik. - W takim stanie nie powinien prowadzi. Samochd wystrzeli do przodu i przeskoczy nad krawnikiem w miejscu, gdzie droga dojazdowa zakrcaa w stron autostrady. Bdziesz prowadzi dobrze", nakaza mu telepatycznie Jean-Luc, cho nie by pewien, czy w tym stanie Cody w ogle mg prowadzi. Samochd przesta jecha zygzakiem i ju prosto popdzi autostrad. Heather wypucia powietrze. - On traci rozum. Dziki Bogu, e nie chce wzi Bethany na weekend. - To byo niezwyke - odezwa si Robby za ich plecami. Jean-Luc obejrza si i zobaczy, e Szkot spoglda na niego z rozbawieniem. - Gotowy? - Aye. - Robby ruszy po schodach, niosc miecz i szpad. - Ale najpierw sprawdz wz. - To tutaj. W wietle reflektorw parkujcego samochodu Heather przygldaa si budynkowi w stylu krlowej Anny. Midzy wystrzpionymi krzakami azalii na froncie dostrzega kamienn piwnic. Pitrowy drewniany budynek sta w samym rodku guszy, ale pidziesit lat temu cigali tu klienci z caego stanu. Ogromny znak przy schodach gosi: Kurze Ranczo, 1863". Heather zauwaya starego chevroleta impal na parkingu, zapewne wasno pani Bolton. Zabraa torebk z glockiem Fidelii i latark w rodku i doczya do Jeana-Luca na chodniku. Robby wrczy Echarpe'owi jego szpad, a ten wsun j do pochwy ukrytej pod dugim czarnym paszczem. Szkot nie kopota si chowaniem claymore'a przywizanego na plecach. Gdy wchodzili na ganek, Heather pokrcia gow. - Pani Bolton nie pozwoli wam wej z t broni. - To najmniejsze z moich zmartwie. - Jean-Luc zapuka do drzwi. Czekali, a Heather podziwiaa zdobienia wok ganku i wiklinowe meble. - Dobrze utrzymane miejsce. Jean-Luc zapuka znowu. Heather zmarszczya brwi. - Mwia, e bdzie otwarte. Jean-Luc przekrci gak i drzwi powoli ustpiy. - I jest. Wszed do sabo owietlonego holu, Robby za pomaszerowa za nim. - Halo?! - zawoaa Heather, wchodzc do rodka. adnej odpowiedzi. Rozejrzaa si dokoa. Tapeta z wypukym wzorem na cianach, na drewnianej pododze wschodni dywan. - Moe jest w azience. Robby'ego najwyraniej nie przekonao takie wygodne tumaczenie, bo wycign miecz. Wszed do ciemnego salonu po prawej, ciskajc claymore'a w doni. Zatrzyma si gwatownie. - Boe wszechmocny - wyszepta. - Co takiego? - Jean-Luc wbieg do rodka i te si zatrzyma. Heather nie widziaa, na co patrz, wymacaa wic wcznik i zapalia wiato. - Dobry Boe. wiato byo wycelowane w odleg cian, na ktrej wisia ogromny, szeroki na ptora metra obraz. Heather przekna lin. Nic dziwnego, e Fidelia go rozpoznaa. Kto mgby zapomnie co takiego. Cakiem naga krga blondynka spoczywaa na obitym aksamitem szezlon-gu i sprawiaa sobie rozkosz z jedn rk na bujnej piersi, a drug midzy rozrzuconymi nogami. Sdzc po wyrazie twarzy, jej rce potrafiy zdziaa cuda. - Rany. Nie zostawia zbyt wiele pola dla wyobrani. Odwrcia si, eby przyjrze si reszcie pomieszczenia. Pod cianami stay szezlongi tak jak ten na obrazie obite czerwonym aksamitem. Ciekawe, czy prostytutki odtwarzay t scen dla klientw. Robby przechyli gow, przygldajc si obrazowi. - Podejrzewam, e chodzio o to, eby rozbudzi mczyzn.

Jean-Luc stan obok ze wzrokiem przyklejonym do ptna. - Z biznesowego punktu widzenia to ma sens. Kiedy mczyni s rozbudzeni, mona ich szybciej obsuy. - I zarobi wicej pienidzy - podsumowa Robby. - Halo? - Heather pomachaa im rk przed oczami. -Szukamy niebezpiecznego maniaka, pamitacie? Robby podskoczy, jakby go wyrwano z transu. - Rozejrz si. Wyszed na korytarz i ruszy po schodach w gr. Heather zerkna na obraz, a potem, marszczc brwi, popatrzya na JeanaLuca. - Skoczye? Usta mu drgny. - Troch mi jej szkoda. Tylu mczyzn tu przychodzio, a ona musiaa sprawi sobie rozkosz sama. Heather wzruszya ramionami. - Jeli chcesz, eby co byo zrobione dobrze, musisz to zrobi sam. Unis brew. - To twj przypadek? Prychna szyderczo. - Nie mwiam o sobie. - Na pewno? Czy to nie twj byy potrzebowa tylko trzech krokw? Heather poczua, jak krew napywa jej do twarzy. - Ciekawe, co si stao z pani Bolton. - Ruszya w kierunku zamknitych drzwi i zapukaa, zanim sprbowaa je otworzy. - Pani Bolton? - Pozwl. - Jean-Luc szybko wycign szpad i pierwszy wszed do pokoju. Heather pomacaa cian i znalaza wcznik. Z sufitu zwisa may krysztaowy yrandol otoczony przez zwierciado w ozdobnej zotej ramie. Zwierciado odbijao wiato, Heather jednak podejrzewaa, e miao rwnie inny cel, zwaywszy na to, e umieszczono je nad ogromnym kiem. ko i okna byy przesonite czerwon satyn i koronkami. ciany pokrywaa czerwona tapeta ozdobiona czarnymi amorkami. W rogu ustawiono wielkie biurko z przegrdkami. Pokj burdelmamy, jak sdz. - Jean-Luc zajrza do szafy. - Wyglda na to, e lubia si zabawi. Tak. - Heather wskazaa na par kajdanek przyczepionych do wezgowia ka z kutego elaza. - Zdaje si, e lubia, eby jej zawsze byo na wierzchu. Jean-Luc zmarszczy brwi. - Nigdy bym na to nie pozwoli. Nie lubi czu si bezsilny. Heather prychna. - Musiaby zaufa, e nie zrobi ci krzywdy. -Wzdrygna si. - To znaczy ktokolwiek musiaby zaufa. Poczua, e twarz jej ponie. Podszed do niej, umiechajc si powoli. - Czyby zapraszaa mnie do swojego oa, chrie? - Nie. To tylko takie teoretyczne rozwaania. - Skrzyowaa rce na piersi. - Cho przypuszczam, e nie potrzebowaabym acucha, eby przyku ci do ka. - Nie, nie potrzebowaaby. - Oczy mu byszczay. - A czy ja bym potrzebowa? Teoretycznie rzecz biorc? Odsuna wosy z wilgotnego czoa. Musz mie poczucie, e kontroluj sytuacj. -Ach, rzucasz mi wyzwanie. - Przysun si bliej. -Chcesz, ebym sprawi, e stracisz kontrol. Przekna z trudem lin. - Zdaje si, e zboczylimy z tematu. Musimy znale pani Bolton. - Podesza do kolejnych drzwi.Jean-Luc przeszed przez nie pierwszy, Heather za nim. To pomieszczenie miao mniej oficjalny charakter, wygldao na miejsce, gdzie panie odpoczyway po pracy. Otwierao si na hol i kuchni. Tam znaleli drzwi prowadzce do piwnicy. Doczy do nich Robby, ktry nalega, e zejdzie pierwszy. Przekrci wcznik, nic si jednak nie stao. - Moe jakie spicie - powiedzia Jean-Luc. Heather wyja z torebki latark i powiecia na schody. Robby ruszy pierwszy, a za nim Jean-Luc i Heather. Na dole powioda latark dokoa, owietlajc niewielki magazyn z pkami. Piwnic najwyraniej podzielono na kilka pomieszcze. - Czujesz? - spyta cicho Robby. - Tak. - Jean-Luc chwyci Heather za rk. - Zabieram ci do samochodu. - Jak to? Dlaczego? Zobaczya, e Robby idzie szybko do pomieszczenia obok. Wcigna nosem powietrze, ale nie wyczua niczego poza kurzem. - Nie ma go tu! - zawoa po chwili Robby. - Ale bd potrzebowa latarki. - Merde. - Jean-Luc obj Heather ramieniem. - Trzymaj si blisko mnie. Zadraa i strumie wiata zachwia si, gdy weszli do pomieszczenia obok. - ciana po lewej - dobieg z ciemnoci gos Rob-by'ego. - Tam to wyczuem.

Wycelowaa latark w cian i wydaa stumiony okrzyk, kiedy pojawiy si czerwone litery. To bya wiadomo, ale nie po angielsku. - To francuski. - Jean-Luc wzi od niej latark i przejecha wzdu napisu. - Spotkamy si w czasie, ktry ja wybior". Podpisano: ,,L'. Louie - wyszeptaa Heather i cofna si. - By tutaj. Robby podszed do ciany, eby lepiej przyjrze si literom. - S wiee. Heather wypucia powietrze. Zrozumiaa, e to nie farba. Tylko krew. wiea krew. Zrobia krok do tyu. Poczua, e dostaje gsiej skrki. - Zostawi nam wiadomo. Wiedzia, e si tu wybieramy. - Tak. - Jean-Luc wci studiowa napis. W gardle Heather urosa gula. Skd si wzia ta krew? Cofna si jeszcze o krok i o co zawadzia. - Aaa! - Poleciaa do tyu i wyldowaa na czym duym. Znw krzykna. Jean-Luc odwrci si szybko i skierowa na ni snop wiata. Na ni i na ciao. - O mj Boe! - Zerwaa si jak oparzona. Na pododze leao ciao kobiety z podernitym gardem. Jean-Luc i Robby skoczyli do przodu. Heather uderzya si rk w usta. Jean-Luc j zapa. Na moment wszystko zrobio si czarne, a kiedy mrugna, poczua, e jest jej niedobrze i krci jej si w gowie. Wiatr owiewa jej twarz i zorientowaa si, e jest na parkingu obok bmw Jeana-Luca. Musiaa zemdle, bo nie pamitaa, jak si tu znalaza. - Wracajmy do domu. - Jean-Luc wsadzi j do samochodu. Trzscymi si domi upucia na podog torebk. Biedna pani Bolton. Pierwsza ofiara Louiego w Teksasie. Wzdrygna si, uwiadomiwszy sobie, e wanie pomylaa sowo pierwsza". Nie mog pozwoli, eby Louie zabi znowu. Zwaszcza e na jego licie byy ona i jej creczka.

Rozdzia 17
W domu Jean-Luc tam i z powrotem przemierza korytarz obok kuchni. Nigdy wicej. Niewane, jak bagalne byoby spojrzenie licznych zielonych oczu Heather, nastpnym razem jej nie zabierze. Nie wtedy, kiedy Lui zostawia za sob trupy. Merde. Na tej cianie byo tyle krwi. Jej wo bya tak silna, e nie wyczu zwok na pododze. Heather zesza tylnymi schodami. Wci bya blada i miaa rozbiegany wzrok. - Z nimi wszystko w porzdku? - Tak. Bethany pi, a Fidelia czyta. Zorientowaa si, e co jest nie tak, ale nie chciaam z ni o tym rozmawia. Wesza do kuchni, a Jean-Luc pody za ni. - Nie chc nawet o tym myle. - Umya rce w zlewie i wytara do sucha rcznikiem. - To byo okropne. - Nie powinienem by ci pozwoli jecha. - Nala jej wody. - Prosz. Chyba e chcesz czego mocniejszego. - Nie, woda jest w porzdku. - Wypia apczywie p szklanki. - Fidelia miaa racj. Louie ukrywa si w tej piwnicy. - Oui. Ale teraz si przenis, a my nie wiemy dokd. - Biedna pani Bolton. - Heather zadraa. - Nie rozumiem. Jak moga pozwoli, eby ten psychopatyczny morderca zamieszka w piwnicy? Grozi jej czy moe j jako oszuka? Jean-Luc zmarszczy brwi. Musia wyjawi Heather pewne informacje. - Lui prawdopodobnie j kontrolowa. Jest mistrzem w manipulowaniu umysami. Heather otworzya szeroko oczy. - I znw Fidelia miaa racj. Ma zdolnoci parapsychiczne. - Tak. Wykorzystuje ludzi, a potem si ich pozbywa. Jean-Luc przekn lin. Nadszed czas, eby powiedzie jej wicej. Jeli chce, eby ten zwizek si rozwija i trwa - a tego wanie chcia - musi by z Heather uczciwy. Serce zaczo mu bi szybciej. A co, jeli go odrzuci? Potrzebna jest wielka ostrono. Nie moe pozwoli, eby ucieka i sama stawia czoo Luiemu. Heather westchna. - Wiem, e Robby zadzwoni ju po Billy'ego, ale boj si z nim rozmawia. Nie chc jeszcze raz przeywa tej strasznej sceny. - Odkrcia kran i znw opukaa rce. - Heather. - Jean-Luc zakrci wod. - Nie uda ci si tego zmy. Gdy wycieraa drce donie, w jej oczach zalniy zy. - Staram si by dzielna, ale wci widz jej ciao. Po prostu chc, eby to wszystko znikno. Szczkny drzwi i do rodka zajrza Robby. - Przyjecha szeryf. Heather czekaa na schodach przed wejciem, bbnic palcami o uda. Billy siedzia w radiowozie i nigdzie si nie spieszy. Przejrza notatnik. A potem wyj now wykaaczk z opakowania.

Jkna i na chwil przymkna oczy. - Wszystko w porzdku - szepn Jean-Luc, stajc cicho obok. - Kac nam czeka, szeryf pokazuje, e to on jest panem sytuacji. Zacisna donie w pici, eby przesta nimi porusza. Teraz ju nie miaa wtpliwoci, e Louie jest morderc. ycie ludzkie nic dla niego nie znaczyo. Robby stan po drugiej stronie Heather. - Nie dopucimy, eby staa si pani krzywda. Waciwie miaa mnstwo szczcia. Dwch prawdziwych mczyzn byo gotowych walczy na mier i ycie, eby zapewni jej bezpieczestwo. Nie wspominajc o pozostaych stranikach i Fidelii. Nie bya samotna jak biedna pani Bolton. Wspomnienie jej martwego ciaa przyprawio Heather o kolejn fal dreszczy.

W kocu Billy woy czapk i wyszed - Dobry wieczr. - Zatrzasn drzwiczki, po czym okry radiowz i stan na rodku podjazdu. A teraz, kto z was dzwoni z informacj o zwokach? - Ja, Robby MacKay. Billy otaksowa go wzrokiem. - Pan te jest obcokrajowcem? - Aye, Szkotem. Widzia pan ju ciao? - To ja tutaj zadaj pytania. - Billy wycign z kieszeni notatnik i owek. - A teraz gdzie dokadnie znajduj si zwoki? Zerkn na Jeana-Luca. - To nie kolejna wiewirka, prawda? - To pani Bolton. - Heather spojrzaa gniewnie na Bil-ly'ego. - Jest kustoszk w muzeum Kurze Ranczo. Znajdziesz j... w piwnicy. - zy napyny jej do oczu, gdy przypomniaa sobie makabryczny widok. - Heather, co robia na Kurzym Ranczu? - spyta Billy. Zrobia gboki wdech, eby powstrzyma zy i odegna straszliwy obraz. - Fidelia nas tam skierowaa. Miaa wizj. - Szukamy czowieka, ktry podoy ogie pod dom Heather - wyjani Jean-Luc. - Fidelia uwaaa, e si ukrywa na Kurzym Ranczu, wic... - Pojechalicie tam? - przerwa mu Billy, nozdrza mu si rozszerzyy. - Trzeba byo zadzwoni po mnie! - Nie byo innego sposobu, eby si przekona, czy wizja Fidelii jest prawdziwa. - To niewane. - Szeryf zrobi krok w jej kierunku, wymachujc palcem. - Nie prowadzicie wasnego ledztwa. Wzywacie mnie. - Spojrza gniewnie na mczyzn po obu stronach. - Gdyby cokolwiek stao si Heather, wy dwaj bylibycie za to odpowiedzialni. - My j chronimy - powiedzia Jean-Luc przez zacinite zby. - To nie wasze zadanie. - Billy wyplu wykaaczk na ziemi. - Wic mwicie, e facet, ktry podpali dom Heather, wanie zabi pani Bolton? - Aye - odpar Robby. Billy zanotowa co w notesie. - Wiecie, kto to jest? - Nie znam jego nazwiska, ale ten czowiek zabija ju wczeniej - powiedzia Jean-Luc. - We Francji. - Cholera. Nastpny cudzoziemiec. - Billy spojrza na niego nachmurzony. - Jak to moliwe, e francuska policja pozwolia mu uciec? Jean-Luc westchn. - Nikt nie wie, kim jest. Grozi Heather i my przysiglimy j chro... - Chwileczk! - Billy podnis do. - Heather, jeli jeste na jego licie, musz ci zabra w jakie bezpieczne miejsce. - Dokd? Gdzie umiecisz mnie i Bethany? - spytaa Heather. - Co wymyl - odpar Billy. - Zawsze jest areszt. - Nie! - Heather si skrzywia. - Nie zabior Bethany do wizienia. Tu jestemy bezpieczne. Billy zmruy oczy. - Jeste pewna? Zdaje si, e twoje kopoty zaczy si, kiedy spotkaa pana Sharpa. - Mam tutaj piciu stranikw, wczajc w to Rob-by'ego, i znakomity system alarmowy - zadeklarowa Jean--Luc. Mog zapewni bezpieczestwo Heather i caej jej rodzinie. Billy spojrza na niego spode ba i odwrci si do Heather. - Tego wanie chcesz? Powierzy swoje ycie cudzoziemcowi? - Tak. Heather zdziwio, e odpowied przysza jej z tak lu-twoci. Bo cho tylu rzeczy nie wiedziaa o Jeanie-Lucu, naprawd mu ufaa. Zerkna na niego i zobaczya ulg malujc si na jego twarzy. - Musz porozmawia z tob na osobnoci. - Billy ruszy do samochodu i zaczeka, a Heather do niego doczy. Zbiega z ganku i przesza przez podjazd. - O co chodzi?

Obejrza si na Robby'ego i Jeana-Luca i zniy gos. - Znasz ich dopiero kilka dni. Jeste pewna, e moesz im zaufa? - Tak. Popatrzy na ni z powtpiewaniem. - Nie jestem pewien, czy mylisz trzewo. Jeste tu z wasnej nieprzymuszonej woli? Nikt ci w aden sposb do niczego nie zmusza? - Nie. Naprawd uwaam, e dla Bethany i dla mnie to najbezpieczniejsze miejsce. Billy zmarszczy brwi. - No c, ten abojad pilnuje ci jak jastrzb. Heather obejrzaa si. Jean-Luc bacznie si im przyglda. - Troszczy si o mnie. - Jest w nim co, co sprawia, e mu nie ufam. - Billy, ty nie ufasz adnym cudzoziemcom. Waciwie nie lubisz nikogo, kto si nie urodzi w Teksasie. - No c, to prawda. - Przewrci kartk w notatniku. - Dam ci numer swojego prywatnego telefonu komrkowego. Moesz dzwoni o kadej porze dnia i nocy, a ja pojawi si natychmiast. - Dobrze. - Wzia karteczk. - Mwi powanie, Heather. Zawiodem ci kiedy i wicej tego nie zrobi. Znw napyny jej zy do oczu. - Dzikuj. - Musz sprawdzi to ciao, ale wrc pniej, eby zada wicej pyta. Pokiwaa gow. - Rozumiem. Pooy jej do na ramieniu. - Bdzie dobrze. - Dziki. Odwrcia si i ruszya w stron domu, Billy za okry samochd. Zanim zdya dotrze na ganek, odjecha. - Dobrze si czujesz? - Jean-Luc dotkn jej ramienia, wprowadzajc Heather do rodka. - Jestem zmczona. - Potara oczy. - Ale te za bardzo zdenerwowana, eby i spa, a Billy moe wrci, eby zada wicej pyta. - Moe chcesz zobaczy mj gabinet? Bdziemy tam mogli porozmawia. Porozmawia? Znw skoczyoby si na caowaniu. I cho brzmiao to cudownie, Heather nie chciaa si narzuca JeanowiLucowi, eby wyrzuci z gowy wspomnienie martwego ciaa. - Nie, nie dzi. Ja... wolaabym poby sama. Zdaje si, e mam troch pracy. - Ruszya w stron studia. - Wpuszcz ci. - Poszed za ni. - Heather, nie chc, eby miaa wraenie, e... jeste tu uwiziona. Wiem, e to najbezpieczniejsze miejsce, ale jeli chciaaby odej... Dotkna jego ramienia. - Zostan. - Dobrze. Ciekawe, czy sysza jej rozmow z Billym. Jeli tak, to znaczyoby, e ma znakomity such. Jean-Luc wystuka kod na klawiaturze i otworzy Heather drzwi. - Gdyby mnie potrzebowaa, bd w swoim gabinecie. A Robby w pomieszczeniu ochrony. - Dam sobie rad, dzikuj. Ze smutkiem na twarzy dotkn jej policzka i wyszed. Heather powloka si do stou i spojrzaa na szkice. Kilka razy odetchna gboko, starajc si odegna okropne wspomnienia. Musi uciec, choby na chwil. Musi stworzy co piknego. Wybraa projekt, ktry chciaa zrealizowa najpierw, i tkanin - jedwabny szyfon w kolorze krlewskiego bkitu. A potem zacza przygotowywa wykrj. Po kilku godzinach udao jej si uzyska taki, z ktrego bya zadowolona. Wycia materia. - Pani Westfield? - Do rodka zajrza Robby. - Pani crka wanie zesza. Jean-Luc zabra j do kuchni. Pomylaem, e chciaaby pani o tym wiedzie. - Tak, dzikuj. - Wysza na korytarz i razem z Robbym przeszli przez gwn sal sklepow. - Zobaczyem, jak przechodzi, dziki kamerze przed biurem Jeana-Luca - wyjani Robby. - Zadzwoniem do niego, a on pomg jej zej do kuchni. Mam nadziej, e nie ma pani nic przeciwko temu. - Ale skd. Ciesz si, e znalaz si kto przytomny, kto jej pomg. - Gdyby mnie pani potrzebowaa, bd tutaj - powiedzia Robby, wchodzc do pomieszczenia ochrony. - Dobranoc. Heather posza do kuchni i bezszelestnie otworzya drzwi. Usyszaa gosik Bethany. - Ja bd Barbie, a ty moesz by krokodylem. - Dobrze - odpar cicho Jean-Luc. - Co on robi? - spytaa Bethany. - Kania si. Dzie dobry, milady. Bethany zachichotaa.

- Krokodyle si nie kaniaj. - Powinny, kiedy spotykaj ksiniczk. Bethany zamiaa si jeszcze goniej. - Ty si tak kaniasz, kiedy mnie widzisz. - Bo jeste ksiniczk. W tym domu nie byo adnej, dopki si nie pojawia. Serce Heather uroso. Jaki miy komplement. - Ju wiem! - wykrzykna podekscytowana Bethany. -Udawajmy, e ja jestem ksiniczk, a krokodyl ab. - Kum, kum - zakumka Jean-Luc. Bethany znowu zachichotaa. Heather umiechna si do siebie. - A potem ksiniczka cauje ab. - Bethany wydaa gony mlaskajcy odgos. - A ona zamienia si w ksicia. I teraz ju zawsze bd si kocha. Zapado milczenie. Heather czekaa, co powie Jean-Luc. - A czy pikna panienka - odezwa si niskim, penym napicia gosem - pokochaaby go, gdyby by... wstrtn kreatur? Heather omal nie krzykna: tak! Ale przecie Jean-Luc nie mg mie na myli siebie. Nie by adn kreatur. By miy i cudowny. Najdoskonalszy mczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkaa. Nie byo sensu duej temu zaprzecza. Heather si w nim zakochaa. - Myl, e tak - odpara powanie Bethany. - Ksiniczka Fiona zakochaa si w Shreku, a to przecie zielony ogr. Co za inteligentne dziecko! Heather a pkaa z dumy. - Nie syszaem o adnym Shreku - powiedzia Jean--Luc. - Nie znasz Shreka? - W gosie Bethany sycha byo zdumienie. - Mam go w domu. Moesz ze mn obejrze. - Bardzo chtnie - zgodzi si Jean-Luc. Heather zamkna gono drzwi. - Halo? - Mina cz salonow i zobaczya ich przy stole w kuchni. - Mama! - Bethany skoczya w jej stron. - Obudziam si i nie byo ci obok. - Przepraszam. - Heather ukucna, eby przytuli creczk. - Pracowaam do pna. Jean-Luc wsta. - Daem jej troch ciastek i mleko. Mam nadziej, e nie masz nic przeciwko temu. - Nie. - Umiechna si do niego. - Jeste kochany. Kciki ust Echarpe'a drgny, a oczy zalniy uczuciem. Wydawao si, e nie wie, co powiedzie. Serce Heather przepeniy mio i tsknota. Za jej plecami otworzyy si drzwi i Robby powiedzia: - Szeryf wrci. Chce nas wszystkich przesucha. Pojedynczo. - Pjd pierwszy. - Jean-Luc ruszy w stron wyjcia. - Chod, kochanie. - Heather poprowadzia creczk do drzwi. - Wracamy do ka. Zaprowadzia Bethany do sypialni i czytaa jej ksik, dopki maa nie zasna. Kiedy zerkna na zegarek, okazao si, e jest ju po trzeciej. Dobry Boe, to bya noc bez koca. Ziewajc, Heather zesza na d, gdzie znalaza czekajcego na ni Bily'ego. Wypytywa j przez p godziny, a gdy skoczy, Robby odprowadzi go do wyjcia. Z westchnieniem Heather wesza na schody. Nareszcie moga i spa. Usyszaa dwiki i zatrzymaa si, nasuchujc. Muzyka klasyczna. Ostronie podesza do drzwi prowadzcych do piwnicy i przyoya ucho. Fortepian i klawesyn. - Mog w czym pomc? - Robby zbliy si do niej powoli. - Wanie szam spa. Dobranoc. - Pospieszya na gr. Dlaczego, skoro tyle osb jest na dole, jej rodziny tam si nie wpuszcza? Co takiego ukrywa Jean-Luc? Chwyci j nagy gniew. Przecie zaufaa mu i powierzya wasne ycie, u Inke ycie Bel Many i Fidelii. Dlaczego on nie mg zaufa jej? Wiedziaa, e si w nim zakochaa. Ale jeli maj zbudowa udany zwizek, nie moe by midzy nimi sekretw. A skoro on nie zamierza wyjawi swoich tajemnic, ona bdzie musiaa odkry je sama. I nic jej nie powstrzyma. A ju na pewno nie strach.

Rozdzia 18
Czerwone wiecce oczy, niebezpieczestwo, bysk biaych obnaonych zbw. Ciao pani Bolton na pododze. Heather obudzia si gwatownie. - Mamo, nic ci nie jest? - Bethany staa obok ka zmartwiona, z szeroko otwartymi oczami. Heather wzia gboki wdech. To by tylko zy sen. Ostrzeenie Fidelii przed czerwonymi wieccymi oczami przedostao si do jej snw i wspomnie. - Wszystko w porzdku? - Fidelia siedziaa na ku, wic sznurowada. Ona i Bethany byy ju ubrane. - Nic mi nie jest. - Heather zerkna na stojcy obok ka budzik. Dziesi po dziesitej. - Zaspaam. - Nic dziwnego, skoro wiksz cz nocy bya na nogach. -nio ci si co jeszcze? - spytaa cicho Fidelie. Niania zmarszczya brwi i bezgonie wypowiedziaa sowo ogie".

Ogie? Heather uniosa brew. Chciaa si dowiedzie wicej, ale wolaa nie rozmawia na ten temat przy Bethany. Maa podbiega do drzwi. - Jestem godna. - Chodmy wic na niadanie. - Fidelia poprowadzia dziewczynk do wyjcia. - Czy to le? - rzucia Heather, gdy niania zamykaa drzwi. - Ten ogie? - wyszeptaa. Fidelia si skrzywia. - Infierno. - Zatrzasna drzwi. Pieko? Heather zadraa. Czyby Louie mia taki wanie plan? Podpali budynek i wszystkich pozabija? Wzia prysznic, ubraa si i zesza do kuchni na niadanie. Pniej poprosia Pierre'a, eby j wpuci do pracowni. - Gdybym znaa szyfr, mogabym wej sama. Pierre zablokowa drzwi i zostawi je otwarte. - Spytam Robby'ego. Nikomu nie wolno zdradzi kodu, jeli on nie wyrazi zgody. - Rozumiem. Nienawidzia zamknitych na klucz drzwi tak samo jak kamer bezpieczestwa, ale nic nie moga na to poradzi. Wesza do pracowni i zatrzymaa si przy stole. Przez moment nie moga uwierzy wasnym oczom. Zamrugaa. Nie, to bya prawda. Jej szkice przedarto na p. Wykrj z jedwabnego szyfonu, ktry poprzedniej nocy z tak starannoci przygotowaa, zosta pocity na kawaki. Krzykna. - Madame? - Do pracowni wbieg Pierre. - Wszystko w porzdku? Wskazaa na zniszczenia. - Moja praca! - Co si stao? - Nadbieg Phil. - Kto zniszczy moj prac - jkna zmartwiona Heather. - W tym domu jest tylu stranikw i tyle cholernych kamer. Dlaczego nikt nic nie zauway? - Tutaj nie ma kamer - wyjani Phil. - Mielimy je zamontowa dzisiaj. - Kto mg zrobi co tak podego? - Pierre podnis dwie powki szkicu. Phil zmarszczy brwi. - Kto, kto najwicej na tym zyska. Heather zrobia gboki wdech. Alberto. To on nie chcia, eby projektowaa dla Jeana-Luca. - Musz porozmawia z Albertem. - Myli pani, e to on? - spyta Pierre. - Znam go od lat. Nie sdz, eby by do tego zdolny. Ale prosz si nie martwi. Dokadnie zbadamy t spraw. - To si ju nie powtrzy - zapewni j Phil. Heather pokiwaa gow. Phil i Pierre wyszli, a ona staa, spogldajc na zniszczenia. Czy Alberto naprawd mg zrobi co tak podego? Na szczcie w beli byo jeszcze do szyfonu. Musi jednak przygotowa nowy wykrj. Jeli zacznie od razu, w poudnie bdzie moga szy. Rozoya bkitn tkanin na drugim stole i przyoya kawaki szablonu. - Buon giorno. - Do pracowni wszed Alberto. - Pierre powiedzia, e chciaa si pani ze mn widzie. Heather zrobia wdech, eby zachowa spokj. - Wie pan co na ten temat? - Wskazaa na st za plecami. - O mj Boe! Co si stao? - Pospiesznie podszed, eby si lepiej przyjrze. - Miaam nadziej, e pan mi powie. Podnis kawaek rozcitej tkaniny. - To straszne! Zerkna na niego. - Z pewnoci. Nagle otworzy szeroko oczy i materia wysun mu si z palcw. - Pani myli, e ja...? - prychn z oburzeniem. - Nie mam powodu, eby ucieka si do takich metod. Pani kolekcja zrobi klap, bo jest kiepska. Heather si zawahaa. Alberto sprawia wraenie autentycznie dotknitego. Ale jeli nie on, to kto to zrobi? - Och, oczywicie. To modelki. Simone i... Helga. - Inga. - Alberto potar czerwon apaszk na szyi. -Nie potrafi panowa nad gniewem. - O tak, racja. Co jest nie tak z tymi kobietami? Alberto si skrzywi. - Prosz, niech pani nie mwi o tym Jeanowi-Lucowi. Ju i tak jest na nie zy. Zwolni je, to pewne. - Zasuyy sobie na to. - Nie! Prosz. To je zniszczy. Heather prychna. - To top modelki. Mog pracowa u kogokolwiek. - Nie, nie mog. Jean-Luc to jedyna osoba, ktra moe je zatrudni. On... on rozumie ich... problem. One s, eee, upoledzone. - Pewnie. Od razu si zorientowaam. Otworzy szeroko oczy. - Naprawd?

- Jasne. Takie osoby nazywa si psychopatycznymi sukami. - Nie! One... one w ogle nie mog wychodzi na soce. Wikszo projektantw nigdy by tego nie zaakceptowaa. - Chodzi panu o to, e s uczulone na soce? Alberto wzruszy ramionami. - Moe to pani tak nazwa. Prosz sobie wyobrazi: adnych zdj na play. Nikt inny ich nie zatrudni. Jeli Jean-Luc je zwolni, bd skoczone. Heather nie potrafia wykrzesa z siebie ani krztyny wspczucia. - Powinny byty o tym pomyle, zanim wpadty w sza. - Poczuy si zagroone. Jean-Luc nigdy adnej kobiecie nie okazywa tyle zainteresowania co pani. - Naprawd? - Poczua lekki przypyw wielkodusznoci. - Mwi pan, e nie cignie si za nim dugi sznur przyjaciek? - Ale skd. Od lat trzyma si z dala od kobiet. To si zmienio, kiedy pozna pani. - A co z tymi kobietami, ktre zamordowa Louie? Alberto si skrzywi. - To byo dawno temu. Moga si zaoy. Znw wypyna jej teoria niemiertelnoci. Woch zoy rce. - Prosz, niech pani nie mwi o tym Jeanowi-Lucowi. Porozmawiam z nimi. Zapewniam, e ju nigdy nie sprawi pani kopotu. - Potrafi je pan przywoa do porzdku? - Popatrzya z powtpiewaniem na apaszk na jego szyi. - Jeli chc wystpi na pokazie w moich sukniach, zrobi to, o co je poprosz. A ja pani pomog. - Wskaza na st, na ktrym leaa ju prawie wycita pierwsza sukienka. - Poka pani, jak wyci spdnic po skosie. Bdzie si lepiej ukadaa na modelce. - Super. Dzikuj. - A te szkice... - Podnis dwie czci. - Nigdy ju nie bd wyglday tak dobrze, ale moe pani je podklei tam i zrobi kopi. Waciwie zawsze powinna pani kopiowa wszystkie swoje prace. W gabinecie Jeana-Luca jest znakomita kopiarka. Powinna z niej pani skorzysta. - Nie chciaabym mu przeszkadza. Alberto wybuchn miechem. - W cigu dnia go tam nie ma. - To gdzie jest? Wida byo, jak Woch przeyka lin. - Eee, wychodzi. - Machn rk w nieokrelonym kierunku. - W interesach. - Dokd? - Podam pani kod, eby moga pani wej do biura -powiedzia szybko Alberto. - Tysic czterysta osiemdziesit pi. Prosz nie pyta o znaczenie. Taki sam kod jest do tych drzwi. - Tak? - Czy to dlatego nie chcieli go jej zdradzi? Ile drzwi otwiera ta sama kombinacja? - Umowa stoi? - spyta Alberto. - Nie powie pani Jeanowi-Lucowi, co zrobiy Simone i Inga? - Nie. Puszcz to w niepami. - I prosz, niech pani nie mwi nikomu, e to ja podaem pani szyfr. - Bd milczaa jak grb. Znalaza nowego, nieoczekiwanego sprzymierzeca. Przez nastpne dwie godziny Alberto pomaga jej przy sukni i Heather zdawaa sobie spraw, e ten wykrj bdzie lepszy ni poprzedni. - Dzikuj. - Zebraa cinki, eby je wyrzuci. - Miaby pan ochot zje z nami lunch? - Dzikuj, ale nie mog. Jestem umwiony z Sash. - Nie wiedziaam, e wrcia do miasta. Alberto zmarszczy brwi. - A ja nie wiedziaem, e wyjechaa. - Pojechaa w niedziel. Do jakiego modnego spa w San Antonio. - Umwilimy si w sobot. - Ruszy do drzwi. - Mam nadziej, e nie zapomniaa. - Nie boi si pan, e Simone i Inga si wciekn? Skrzywia si. Nie powinna bya pyta. To nie jej sprawa, z iloma kobietami zadaje si Alberto. Cho w sytuacji, gdy jedna z nich bya jej star licealn przyjacik, a dwie pozostae psychopatycznymi sukami, mg si z tego zrobi niezy bigos. - Nie dowiedz si. - Alberto zatrzyma si na chwil przy drzwiach. - Tak naprawd nie mam u nich szans. Powinienem sobie odpuci. Tylko e w pewnym sensie one mnie omotay. Heather uniosa brwi. - Jak to omotay? Rzuciy zaklcie czy co? - Czyby te psychopatyczne suki byy w rzeczywistoci wiedmami? Alberto westchn. - One s... inne. Z tej mojej fascynacji nie bdzie nic dobrego. - Pewnie ma pan racj. Spojrza na ni zatroskany. - Pani te powinna by ostrona. Wiele zawdziczam Jeanowi-Lucowi. To dobry i utalentowany czowiek, ale... powinna si pani trzyma od niego z dala. Jeli jest pani w stanie. - Wyszed, zanim zdya otrzsn si z szoku.

Popoudnie upyno Heather na szyciu, podczas gdy Pierre i Phil instalowali w pracowni dwie kamery. Dziwne ostrzeenie Alberta wci odbijao si echem w jej umyle. Skoro podziwia Jeana-Luca, dlaczego radzi jej, eby trzymaa si od niego z daleka? I jakie znaczenie mia kod? Rok urodzenia? Zadraa. Na pewno nie. Jej twrczy umys wyrabia ju nadgodziny. Phil i Pierre doczyli do pa, gdy jady kolacj. Zapasy ywnoci powoli si koczyy, wic Pierre zaproponowa, e pojedzie do sklepu. Poniewa Alberto zabra bmw na wytsknion randk z Sash, Heather wraz z list zakupw wrczya Pierre'owi kluczyki do swojej pciarwki. Fidelia sprztaa ze stou, gdy nagle si zatrzymaa. Talerz wypad jej z rki i rozbi si na pododze. - Co si stao? - Heather zerwaa si na rwne nogi. Przeraona niania spojrzaa na Phila. - Zatrzymaj go! Natychmiast! Phil zbieg do holu i popdzi na zewntrz. Heather ruszya za nim i akurat dotara do drzwi, kiedy wybuch odrzuci j do tyu. Serce podeszo jej do garda. W uszach jej dzwonio, jednak gdy tylko odzyskaa rwnowag, chwiejnym krokiem wysza na dwr. I gwatownie si zatrzymaa. Jej ciarwka staa w ogniu. Pomienie strzelay w gr. Pierre! Fala nudnoci zgia j wp. Phil zatrzyma si na podjedzie z zacinitymi piciami. Opad na kolana, pochyli gow i zarycza. Brzczenie w uszach sprawio, e jego gos wyda si Heather dziwny. Ciepo bijce z poncego samochodu zmusio j do cofnicia si. Zrobia krok w ty i potkna si o prg. - Mama? Zatrzasna drzwi i opara si o nie. Czarne plamki zawiroway jej przed oczami i nie wiedziaa, co odpowiedzie. Bethany w podskokach zbliya si do drzwi. - Gdzie wszyscy jad? Ja te mog? Heather przekna wzbierajc i pokrcia gow. Do sali sklepowej wesza Fidelia, przyciskajc do piersi swoj torebk. W jej oczach byszczay zy. - Za pno? Obraz przed oczami Heather te zamazay zy. - Byo tak jak w twoim nie. Infierno.

Rozdzia 19
Jean-Luc sta za biurkiem w swoim gabinecie, patrzc w przestrze. Co jaki czas w jego polu widzenia pojawia si Robby, on jednak ledwo go zauwaa. Gosy w pokoju irytoway jak brzczcy rj pszcz. Musia by w szoku. Nigdy nie czu si tak w czasie bitwy. Otpienie przychodzio zawsze dopiero pniej. Robby postawi mu na biurku butelk blissky i zasugerowa, eby napi si kropelk. Jean-Luc przyglda si jej w milczeniu. Mieszanina syntetycznej krwi i szkockiej whisky w niczym nie moga pomc. Nie przywrci ycia Pierre'owi. Nie zmniejszy smutku ani poczucia winy. Wszyscy mczyni w gabinecie byli poruszeni, mwili gono i wymachiwali rkami. Jean-Luc zamruga, kiedy Robby waln pici w st. Butelka blissky podskoczya. - Jak mg zapomnie, eby sprawdzi ciarwk?! -rykn. - Mylaem, e lepiej go wyszkoliem. - Jestem pewien, e wyszkolie go dobrze. - an pocign yk ze swojej szklaneczki. - Nie moesz si obwinia. - To ja powinienem by to sprawdzi. - Phil opad na krzeso i przycisn donie do skroni. - Potrafi wyczu materiay wybuchowe. Powinienem by sprawdzi t cholern ciarwk. Jego sowa przebiy si przez mg w gowie Jeana-Luca. Phil mg wyczu bomb? - Powinien wiedzie - mrukn Robby, przemierzajc pokj. - Szlag by to trafi! - Znowu waln pici w st. Blissky zachwiaa si tu przy krawdzi. an zapa butelk i ponownie napeni swoj szklaneczk. - A gdzie byo bmw? - Alberto je wzi - wyjani Phil. - Wrci koo sidmej. Mia randk z t modelk, Sash, ale go wystawia. Zdenerwowa si, wic pojecha na zakupy do San Antonio. Jean-Luc opar si na krzele i zamkn oczy. Nie chcia tego sucha. Chcia by z Heather. Jak ona sobie radzi? Czy zdawaa sobie spraw, e ta bomba bya przeznaczona dla niej? Czy walczya ze swoim strachem w samotnoci? Gdy tylko usysza nowiny, prbowa si z ni zobaczy. Musia wiedzie, czy wszystko w porzdku. Musia wiedzie, czy Bethany nic si nie stao. Musia znw zapewni Heather, e bd j chroni i e Lui poniesie mier za swoje zbrodnie. Zrobi dwa kroki w kuchni i przywitaa go lufa glocka wycelowana w jego twarz. Fidelia grzecznie poprosia go, eby wyszed. Nie przyjmoway goci. Zdy tylko zauway, e Heather siedziaa na kanapie razem z creczk. Nawet na niego nie spojrzaa. Na pewno go o wszystko obwiniaa. To z jego powodu ona i jej rodzina znalazy si w straszliwym niebezpieczestwie. I pewnie bya za, e pojawi si trzy godziny po wybuchu. W czasie, kiedy go potrzebowaa, on by dla wiata umary. Znw zakrado si do jego wntrza przeraajce uczucie bezradnoci. To byo najgorsze w byciu wampirem - cakowita bezsilno w cigu dnia. Gdyby Heather wanie wtedy go potrzebowaa, zawidby j.

Otworzy oczy. - Jak sobie radzi Heather? - Wci pyta, dlaczego nie byo adnego z was - odpar Phil. - Powiedziaem, e wszyscy wyjechalicie w interesach, ale sprawiaa wraenie podejrzliwej. Nalegaa, eby zadzwoni po stra i szeryfa. Kiedy ugaszono ogie, szeryf namawia j, eby zabraa si z nim, ale odmwia. Dziki Bogu. Jean-Luc odetchn gboko. Przy odrobinie szczcia mogo to oznacza, e wci mu ufa. Albo moe, e ufa pistoletom Fidelii. Wsta i podszed do okna wychodzcego na sal sklepow. - Mam do tego, e ludzie przeze mnie umieraj. - To Lui zabija, nie ty - burkn Robby. - Zadzwoni do matki Pierre'a i... - Nie - powiedzia Jean-Luc. - Ja to zrobi. - Postara si, by rodzinie Pierre'a nigdy niczego nie zabrako. -Dlaczego tu jestemy? Powinnimy chroni Heather. - Nic jej nie jest - odpar Robby. - Pilnuje jej Phineas. I wiesz, e gdyby Lui teleportowa si do budynku, wczyby alarm. Wtedy moglibymy z nim skoczy. Jean-Luc zacz si przechadza po gabinecie. - Potrzebujemy planu. Potrzebujemy wicej stray. - Poprosiem o dodatkowych stranikw - zapewni go Robby. - Niestety, wszystkich wolnych ludzi Angus zaangaowa w poszukiwania Casimira. - Teraz w cigu dnia bd sam. - Phil pochyli si do przodu i opar okcie na kolanach. - Jeli nie liczy Fidelii i jej pistoletw. - Mog temu zaradzi. - Ze swojego sporranu an wycign fiolk. - Roman da mi troch tego. Dziki tej miksturze wampiry mog by przytomne w cigu dnia. Robby podszed bliej, eby przyjrze si zielonej cieczy. - Mylaem, e Roman zarzuci stosowanie tego specyfiku. - Ja te tak mylaem - powiedzia Jean-Luc. - Bo kiedy go uywa, z kadym nieprzespanym dniem starza si o rok. - Aye, zarzuci. - an unis brod. - Ale ja zgosiem si na ochotnika, eby go przetestowa. Jean-Luc zmarszczy brwi. - Rozumiem, e chcesz wyglda na starszego, ale nie zgadzam si, eby by krlikiem dowiadczalnym. - Nie potrzebuj niaki, Jean-Luc. - Ian schowa fiolk z powrotem do sporranu. - Mam czterysta osiemdziesit lat. Mog chyba, do cholery, sam podejmowa decyzje. Jean-Luc westchn. Nie mg zabroni anowi stosowania specyfiku, ale wcale mu si to nie podobao. - S jakie efekty uboczne? - Romanowi posiwiay wosy na skroniach, to wszystko - mrukn an. - Zayj go. Nie uda ci si mnie powstrzyma. - W porzdku. - Jean-Luc przysiad na rogu biurka. -Musimy cakowicie zamkn to miejsce. - Te tak uwaam. - Robby znw zacz si przechadza. - A one powinny by cay czas razem. atwiej bdzie je chroni. Jean-Luc skin gow. - Odwoamy pokaz. - Wiedzia, e to zmartwi Alberta i Heather, ale lepiej dmucha na zimne. - Lui na pewno uderzyby wanie wtedy. Robby przystan. - Moe powinnimy mu na to pozwoli? Jean-Luc pokrci gow. - Nie chc, eby Heather bya przynt. - Bdzie miaa obstaw - nalega Robby. - Naprawd wolisz alternatywne rozwizanie? ebymy siedzieli tu zamknici jak stado wystraszonych owiec? - Nie przestaniemy go szuka - odpar Jean-Luc. -Fidelia ju raz odkrya, e schroni si na Kurzym Ranczu, wic moe uda jej si znowu go wytropi. - Ju prbowaa - powiedzia Phil. - Zanim si obudzilicie. Bya tak wstrznita tym, co spotkao Pierre'a, e chciaa sama znale Luiego i napakowa go kulami. Daem jej jego floret i pochw. - I co zobaczya? - spyta Jean-Luc. - Nic. - Phil wzruszy ramionami. - Powiedziaa, e znikn. Jest za daleko, eby go moga dosign. Jean-Luc zacz si przechadza po gabinecie, trawic informacj. Czyby Lui faktycznie znikn? Czyby zabicie kustoszki i Pierre'a zaspokoio jego potrzeb zemsty? Ale przecie swoje groby kierowa pod adresem jego i Heather. I powiedzia, e Casimir obieca mu ma fortun, jeli go zabije. - Nie mg znikn. Jeszcze nie skoczy.

- Zgadzam si. - Robby usiad, marszczc brwi. - Mg si gdzie przyczai na kilka dni, ale tylko po to, eby upi nasz czujno. Jean-Luc przytakn. - Wrci. Tak jak byo w tej wiadomoci, ktr napisa krwi. Spotkamy si w czasie, ktry on wybierze. - Powinnimy tu zosta - zasugerowa Phil. - Bdzie musia przyj tutaj. - A my bdziemy gotowi. - Oczy lana si zwziy. -Zao si, e przybdzie w noc pokazu. - Nawet nie wiemy, jak wyglda - przypomnia im Jean--Luc. - A zabjc moe by kady, bo Lui jest w stanie przej kontrol nad umysem dowolnej osoby obecnej na pokazie. - W takim razie ograniczmy liczb goci - zaproponowa an. Jean-Luc przemierzy pokj. Jedynym sposobem, eby pozby si Luiego, byo doprowadzi do konfrontacji. Mgby w ten sposb zapewni Heather bezpieczestwo. Nie odstpi jej ani na krok. - W porzdku. Trzeba zaplanowa, jak go zabi w noc pokazu. Heather leaa w ku, patrzc w sufit. Oczy pieky j ze zmczenia, ale nie chciaa ich zamkn. Za kadym razem, gdy opuszczaa powieki, stawaa jej przed oczami ponca ciarwka z Pierre'em w rodku. Chciaa mc wyrzuci ten straszliwy obraz z pamici. Albo cofn czas, eby Pierre wci by ywy. Albo cofn go jeszcze bardziej, eby pani Bolton te pozostaa przy yciu. Zupenie inaczej wszystko by wygldao, gdyby w poprzedni pitek zrobia tak, jak jej kaza Jean-Luc, i ucieka. Tymczasem prbowaa by dzielna i chciaa ocali Echarpe'a. A teraz nie miaa wyboru - teraz musiaa by dzielna. T bomb przeznaczono dla niej. Musi zrobi wszystko, eby nikt wicej nie zgin. Musi by dzielna, ostrona i mdra. Dlaczego miaaby polega tylko na Jeanie-Lucu i jego stranikach? Najwyraniej nie byli niezawodni. Fidelia miaa swoje pistolety i bya gotowa ich uy. Heather musiaa by rwnie twarda. Jej broni bdzie wiedza. To wanie robi zawodowcy, kiedy wyruszaj na wojn. Zbieraj informacje. Usiada na ku. Najwyszy czas, eby to miejsce przestao mie przed ni tajemnice. W kocu to jej ycie wisiao na wosku. Nie mieli prawa trzyma jej w niewiadomoci. Tysic czterysta osiemdziesit pi. Czy ten kod pozwoli jej zej do piwnicy? Sprawdzia godzin. Trzecia dwadziecia trzy. Wylizna si z ka, zastanawiajc, czy powinna si przebra. Nie, zajoby jej to za duo czasu. Zostanie w swojej niebiesko-tej piamie z Tweetym, ktr kupia w sklepie dyskontowym. Wyjrzaa na korytarz. Pusto. Wczeniej syszaa Phi-neasa stojcego przed jej drzwiami, a potem ludzi wchodzcych do gabinetu Jeana-Luca i wychodzcych stamtd. Teraz wszdzie panowaa cisza. Zauwaya kamer nad drzwiami biura. Jeli przejdzie tamtdy w drodze na tylne schody, zobacz j stranicy. I zatrzymaj, zanim bdzie miaa szans dotrze do piwnicy. Przecisna si przez drzwi i na paluszkach ruszya w przeciwnym kierunku. Bose stopy bezszelestnie poruszay si po grubym dywanie. Korytarz ostro zakrca w prawo, otwierajc si na pomost, ktry wychodzi na ty gwnej sali sklepowej. wiato ksiyca wpadao przez wysokie okna z tyu, rzucajc dugie cienie na marmurow posadzk magazynu. Nagie ramiona upozowanych manekinw wieciy biaym, surowym wiatem. Wysoko na cianach umieszczono dwie kamery, ale byty wycelowane w d. Pomost z obu stron okala murek do pasa. Heather przykucna, eby nie byo jej wida, i ruszya pomostem, na ktrego kocu znajdowao si wejcie do pracowni. Wystukaa szyfr na klawiaturze i poczua niewielki podmuch, kiedy drzwi si otworzyy. Wlizna si do rodka. W pracowni byo ciemno, jeli nie liczy plam ksiycowego wiata wpadajcych przez francuskie drzwi. Ostronie zesza spiralnymi schodami. Metalowe stopnie byy zimne jak ld. Przekrada si przez studio, trzymajc si w cieniu przy cianie. Miaa nadziej, e kamery jej nie zauwa. Uchylia drzwi i wyjrzaa na korytarz. Wejcie do piwnicy znajdowao si na kocu. A na drugim kocu, tu obok gwnej sali magazynu, bya umieszczona kolejna kamera. Cholera. Nie sposb jej byo omin. Ale za daleko zasza, eby si teraz podda. Jeli pobiegnie, dotrze do drzwi do piwnicy w cigu szeciu sekund. Nabraa powietrza i daa susa. Drcymi palcami wystukaa kod. Drzwi si otworzyy. Serce Heather podskoczyo. Wesza do rodka, zamkna drzwi i oparta si o nie. Niewielka lampka nad jej gow owietlaa prost klatk schodow. Nagie ciany, betonowy podest, metalowa barierka. Niewyrane odgosy muzyki odbijay si niesamowitym echem. Zrobia gboki wdech, eby uspokoi walce serce. Jak dotd wszystko szo gadko. adnego maszkarona wymachujcego teksask pi mechaniczn. Podesza do barierki i zobaczya schody prowadzce w d. Kady stopie by owietlony czerwonym wiatem. Zesza na podest, a potem skrcia i zesza jeszcze niej. Pod bosymi stopami czua zimny, twardy beton. W kocu dotara do prostych drewnianych drzwi. Otworzya je bez trudu i muzyka staa si goniejsza. Znw sycha byo fortepian i klawesyn. Grano powoln, pikn i okropnie smutn melodi. To by lament. Lament po Pierze. Nagle Heather poczua, e jest intruzem. To jasne, e opakiwali Pierre'a. Znali go od lat. Ona znaa go zaledwie kilka dni. Pomylaa, e moe powinna zawrci, ale zauwaya kawaek korytarza i przystana. Otworzya szerzej drzwi i szczka jej opada. Sdzc po niewyszukanej klatce schodowej, spodziewaa si spartaskiego wystroju, tymczasem zobaczya... przepych. Korytarz by tak szeroki, e mogo nim i obok siebie pi osb. Podog

przykrywa pikny, rcznie tkany dywan. Jej stopy wyczuy, e jest gruby i weniany. Rubinowoczerwony ze zotymi fleur-delis na tle kraciastego wzoru. Szerokie obrzea dywanu znaczy inny wzr - zote i brudnobiae re. Korytarz owietlay zote kinkiety, kady ociekajcy krysztaowymi zami. Nawet sufit by pikny - w kolorze koci soniowej, z finezyjnym, ozdobionym zot farb gzymsem. Drzwi rwnie miay kolor koci soniowej i zocone rzebienia. Pomidzy nimi stay pkate komody i ozdobne zbroje. Zabytkowe, uznaa Heather, i niewiarygodnie drogie. Cichutko przemkna przez korytarz, mijajc obrazy, ktre wyglday, jakby stanowiy cz wystroju zamku. Muzyka przybraa na sile. Dochodzia z pokoju, do ktrego prowadziy uchylone podwjne drzwi. Stana ostronie za nimi i zajrzaa do rodka. Zobaczya fortepian - wiekowy salonowy instrument ozdobiony zotym limakiem. Graa na nim kobieta, dugie blond wosy spyway jej na plecy. Inga. Przez pokj przesza inna kobieta, zasaniajc Heather widok. To bya Simone taczca jaki taniec. Menuet? Przesuna si i Heather dostrzega klawesyn. Jean-Luc? Wstrzymaa oddech i odskoczya, przyciskajc plecy do ciany. To Jean-Luc gra na klawesynie! Staa tam, nasuchujc melancholijnej muzyki. Cakiem dobrze mu szo. Ale dlaczego wspczesny mczyzna gra na dawnym instrumencie? Im wicej o nim wiedziaa, tym bardziej sensowna wydawaa si teoria niemiertelnoci. Zrozumiaa, e Jean-Luc cierpi, i smutne dwiki szarpny j za serce. Powinna bya z nim porozmawia. Powinna bya go pocieszy. Znaa go na tyle dobrze, eby wiedzie, e bdzie si obwinia o to, co si stao. By czowiekiem honoru z rozwinitym poczuciem odpowiedzialnoci. Staromodnym. By moe zreszt istniay ku temu dobre podstawy. Tymczasem ona nie chciaa si z nim widzie. Osigna stan, w ktrym jeszcze jeden emocjonalny bodziec mg sprawi, e znajdzie si poza krawdzi. Musiaa si wycofa i przez chwil poby sama. Muzyka sprawia, e w oczach zakrciy si jej zy. Jean-Luc by wyjtkowym mczyzn. Jak moga si w nim nie zakocha? Mistrz szermierki, projektant mody, muzyk. W dodatku piekielnie dobrze caowa. Rzecz jasna, jeli by niemiertelny, mia stulecia, eby rozwin swoje talenty. Na palcach ruszya dalej, zastanawiajc si, co powinna teraz zrobi. Doprowadzi do konfrontacji z nim? Moe. Ale nie wtedy, kiedy obok krciy si Simone i Inga. Muzyka umilka. Odwrcia si, nagle przestraszona, e kto j zauway. Ale nie, korytarz wci by pusty. Usyszaa szczknicie w drugim kocu. Otworzyy si drzwi. Rzucia si w stron wysokiej zbroi i przykleia do ciany. Odgos zbliajcych si krokw tumi gruby dywan. - Robby! - wykrzykny panie. - Musisz zosta i z nami zataczy. Heather dosza do wniosku, e stranik wszed do pokoju muzycznego. Czy uda jej si dotrze do drugich drzwi, zanim wyjdzie? Mwi tak cicho, e nie bya w stanie rozrni sw. Jej uwag przyku obraz olejny wiszcy naprzeciwko. Z ca pewnoci antyk. Mczyzna mia na sobie czarne skrzane muszkieterki, czerwone pumpy, kamizelk i bia koszul z ogromnym koronkowym konierzem. Krtk aksamitn peleryn nonszalancko przewiesi przez rami. Przy boku mia szpad, ktrej czubek spoczywa na pododze, a rk opiera lekko na ozdobnej rczce. Heather si umiechna. Wyglda jak jeden z trzech muszkieterw. Albo jak pirat, pominwszy fakt, e by zbyt czysty i za dobrze ubrany. Dugie czarne loki sigay mu do ramion, a kapelusz z szerokim rondem pyszni si dwoma odcieniami - biaym i rdzawoczerwonym. wietnie ubrany. liczne niebieskie oczy. Serce Heather stano. Na jej rkach pojawia si gsia skrka. Dobry Boe, znaa te oczy. Caowaa te usta. To bya prawda. Rzeczywicie by niemiertelny. - Dzikuj za ostrzeenie - dobieg j gos Jeana--Luca. - Zajm si ni. Heather wstrzymaa oddech. Czyby mwi o niej? 0 Boe, wychodzili z pokoju muzycznego! Nie bya na to przygotowana. Potrzebowaa czasu, eby przyj do wiadomoci nowiny. Niemiertelni. Otworzya drzwi obok 1 wlizna si do rodka. W pokoju panowaa ciemno, pominwszy przymion srebrn powiat po lewej. Gdy oczy jej si przyzwyczaiy, wyowia kilka sprztw - zbroj, fotel oraz otoman obok stou i lampy. Nie miaa te wtpliwoci co do najwikszego mebla w pokoju. ko byo ogromne i ciemne. Zagwek siga do poowy ciany. wietnie, wanie tego potrzebowaa. eby znaleziono j w czyjej sypialni. Srebrne wiato przykuo jej uwag. Ruszya w kierunku jego rda, czujc pod stopami

chodn drewnian podog. Gdy zbliya si do ka, natrafia na gruby dywan. Tkany rcznie, w stylu Aubusson. wiato padao zza podwjnych drzwi, ktre zostawiono uchylone. Pchna je i gwatownie wcigna powietrze. To bya najpikniejsza azienka, jak kiedykolwiek widziaa. Marmurowa podoga i blat o delikatnym rowobe-owym poysku. Zocone krany pochylay si nad dwoma zbkowanymi umywalkami. W ogromnej kabinie znajdoway si trzy prysznice. Ale najwiksze wraenie robia gigantyczna wanna z hydromasaem porodku. Prostoktna, z marmurowymi kolumnami w rogach. Kolumny wieczya kopua, do wanny za prowadziy marmurowe stopnie. Heather wspia si na nie i zajrzaa pod kopu. Wymalowano na niej letnie niebo ze socem i biaymi puszystymi chmurami. Gdy tak na nie spogldaa, niebo stao si janiejsze. Nie, cae pomieszczenie stao si janiejsze. Odwrcia si powoli. W drzwiach sta Jean-Luc z rk na wczniku wiata. Przekna z trudem. Przynajmniej nie wyglda na rozgniewanego. - Cze. Wiem, e nie powinno mnie tu by, ale... - Podoba ci si? - Machn rk w kierunku olbrzymiej wanny. - Ja... Tak. Bardzo... adna. To znaczy fantastyczna, naprawd. Pokiwa gow i obejrza si przez rami. - To moja sypialnia. - Och. - Ze wszystkich sypialni na wiecie musiaa wej wanie do tej... - Nic ci nie jest? - spyta. - Martwiem si o ciebie. - Wszystko w porzdku. - Nie wydawa si szczeglnie zaniepokojony jej wtargniciem. Ale wyglda blado i smutno. Naprawd bardzo mi przykro z powodu Pierre'a. Spuci wzrok na podog. - Mnie te. Temu biedakowi sprawiono bl. Powoli zesza po stopniach na marmurow posadzk. - Pno ju. Powinnam i. - Nie. - Podnis na ni wzrok. - Musimy porozmawia. Przekna lin. Czyby zamierza jej si przyzna do tego, e jest niemiertelny? - Skd wzia szyfr? - spyta. - Alberto mi poda. Chcia pomc. Nie podejrzewa, e si tu... zakradn. Kciki ust Jeana-Luca drgny, cho jego umiech wci wyglda smutno. - Nie doceni ci. - Widziaam portret w korytarzu. Tego muszkietera. -Chciaa powiedzie ciebie", ale to sowo uwizo jej w gardle. - Heather. - Zrobi krok w jej stron, a ona si cofna. Zatrzyma si i na jego twarzy pojawi si cie blu. -Nigdy bym ci nie skrzywdzi. - Wiem. Ale to wszystko jest do... dziwne. - Zaley mi jedynie na tym, eby ochroni ciebie i Bethany. Ze mn jeste bezpieczna. - Wskaza na swoj sypialni. Chod, usid. Musimy porozmawia. Ostronie wesza za nim do pokoju. Nie byo tam teraz tak ciemno i moga dostrzec rdzawoczerwon aksamitn kodr na ku. Fotel i otomana miay ten sam odcie. Przysiada na sofie. Jean-Luc przymkn drzwi do azienki, przez co w sypialni zrobio si ciemniej. Podszed do ka i usiad na krawdzi. - Jest co, co chciabym ci powiedzie. Pewnie trudno ci bdzie w to uwierzy. Heather zaczerpna gboko powietrza, jak gdyby przygotowywaa si do skoku na gbok wod. Jeste na wojnie ze strachem, przypomniaa sobie. Wszystko w porzdku. Myl, e poznaam twj sekret.

Rozdzia 20
Wiedziaa? Jean-Luc odchrzkn. - Moe powinienem zacz od pocztku. - Tysic czterysta osiemdziesit pi - wyszeptaa. -My... myl, e to moe by rok twoich urodzin. Wstrzyma oddech i chwil mu zajo, zanim zmusi si do odpowiedzi. - Tak, to prawda. Twarz Heather poblada. - O Boe. - Nerwowo poprawia si na otomanie. -Czyli miaam racj. Jeste niemiertelny. - Niezupenie. Mona mnie zabi. Pokiwaa gow. - To std te miecze. Widziaam w telewizji. Podejrzewam, e Hollywood o was wie, tak? Wzruszy ramionami.

- Opowiada si o nas rne historie, nie zawsze prawdziwe. - Ale ten zy facet bdzie prbowa ci ci gow. W ten sposb mona ci zabi. Jean-Luc si skrzywi. - Dekapitacja moe si okaza skuteczna, ale istnieje wiele innych sposobw, eby mnie zabi. - Umiechn si cierpko. Zrobi list, jeli tak bardzo chcesz je pozna. Mogaby si przyda, gdybym kiedykolwiek zapomnia o twoich urodzinach. Umiechna si, a po chwili skrzywia. - Czyli Louie te jest niemiertelny. Std te wszystkie wymare przed wiekami nazwiska, ktre wymienie. Sprawdziam w Internecie. - Ach. - Od pocztku bya podejrzliwa. - Jeste bardzo sprytna, skoro udao ci si tyle odkry. Mam nadziej, e zdajesz sobie te spraw z tego, e moesz mi zaufa. Robi wszystko, co w mojej mocy, eby chroni ciebie i twoj crk. Zmarszczya brwi. - Robisz wszystko, tylko nie mwisz mi prawdy. - Nie chciaem ci wystraszy. Sama byaby zbyt bezbronna, stanowiaby dla Luiego atwy cel. Nie mgbym pozwoli, eby musiaa stawi mu czoo w pojedynk. - Wic ukrywae przede mn rne rzeczy, eby mnie chroni. - Tak. I eby chroni siebie. Nie znisbym, gdyby co ci si stao. Cie blu przemkn przez jej twarz. - Kiedy umary tamte kobiety? - Yvonne zostaa zamordowana w 1757, a Claudine w 1832 roku. Od tamtej pory nie byo nikogo. - To szmat czasu. Wzruszy ramionami. Zdarzao mu si mnstwo krtkich romansw i jednorazowych przygd, zwaszcza zanim pojawia si syntetyczna krew. Kadej nocy potrzebowa kilku kwart, a zaspokojone kobiety potrafiy by hojne. Ale to nie byo co, dziki czemu zyskaby w oczach Heather. - Gdy Lui zamordowa Yvonne, unikaem powaniejszych zwizkw. Nie chciaem, eby kolejna kobieta zgina z mojego powodu. - Ale... zakochae si znowu. W Claudine. - Tak. Mylaem, e bdzie bezpieczna. Polowaem na Luiego przez lata, on jednak znikn. I wanie kiedy sdziem, e nic nam nie grozi, pojawi si znowu. - Dlaczego tak bardzo ci nienawidzi? - Prbowa zamordowa Ludwika XV, a ja go powstrzymaem. Naleaem wwczas do przybocznej stray krla. Heather z blem zmruya oczy. - Znae Ludwika XV? - Znaem wielu krlw. Spucia wzrok na zacinite kurczowo donie. Palce sprawiay wraenie napitych, kykcie jej pobielay. - Widziae wielu ludzi. Jak przychodz i odchodz. - Tak. Na moment zamkna oczy. Kiedy je otworzya, byszczay w nich zy. - Usyszaam ju do. Musz i. Zerwaa si i ruszya do drzwi. - Poczekaj. - Wsta i zablokowa jej drog. - Jest jeszcze co. - Nie. - Pokrcia gow, w oczach zakrciy si jej zy. - Nie moe by nic wicej. Nie midzy nami. Jaki by to miao sens? To bez znaczenia, e uwaam ci za niewiarygodnie miego i wspaniaego, i inteligentnego... - Dla mnie ma znaczenie. - Nie, nie ma. Bo bd dla ciebie jak mgnienie oka. Jestem jedn z tych malekich mrwek, ktre przychodz i odchodz. Dziwi si, e w ogle troszczysz si o moje ycie. - Jak moesz tak mwi? - Zapa j za rami. -Mylisz, e jestem kompletnie bez serca? - Nie. Ale jakie znaczenie ma dla ciebie to, czy doyj trzydziestki, czy siedemdziesitki? Czym jest czterdzieci lat dla kogo, kto ma ich ponad piset? Moje ycie to tylko rozbysk na ekranie twojego radaru. Mon Dieu, mia ochot ni potrzsn. - Jeste dla mnie wszystkim! Jeste kobiet, ktr kocham. Wypucia powietrze. - To prawda. - Podszed bliej. - Kocham ci, Heather. Pokrcia gow. - Zestarzej si i posiwiej. - A ja wci bd ci kocha. Dlaczego miaby mie dla mnie znaczenie fakt, e z czasem twoje rysy dojrzej? Przecie to ty jeste kobiet, ktra krluje w moim sercu. To na ciebie czekaem piset lat. Z trudem apaa powietrze. - Zawsze mwisz najpikniejsze rzeczy. - Po jej policzku spyna za. - I jeste najpikniejszym mczyzn, ale boj si, e nasz zwizek nie ma sensu. Otar z z jej twarzy. - Prowadzisz wojn ze strachem, pamitasz? - Pogadzi j po plecach i przycign do siebie. - Zaufaj mi, che.

- Chciaabym. - Pooya donie na jego piersi. - Ale to takie trudne... - Mamy dla siebie t chwil. - Ucaowa jej brew. - T cudown chwil. - Ucaowa czubek jej nosa. - Pozwl, ebym ci kocha. - Zatrzyma si przy jej ustach. - Jean-Luc. - Obja go za szyj. Pocaowa j delikatnie, wiadom, e w kadej chwili moe uciec. Zrobi powolny, leniwy krok, uwodzc j mikkoci. Jej ciao odpowiedziao, przywierajc do niego. Poczu, e twardnieje. Zlekceway wasn naglc potrzeb i wsun rce pod koszulk Heather. Powoli pogadzi j po plecach. Zadraa i jej piersi leciutko zatrzsy si tu przy jego torsie. Z jkiem chwyci jej doln warg w usta i zacz ssa. Jej palce zagbiy si w jego wosy. - Heather. - Musn nosem jej kark. Arteria szyjna pulsowaa tu przy jego policzku. Stwardnia jeszcze bardziej. - Pozwl, ebym ci kocha. - Nie potrafi ci si oprze - wyszeptaa. To byo co, ale chcia wicej. Chcia deklaracji mioci. Czu, e Heather go kocha. Moe jeszcze nie zdawaa sobie z tego sprawy. Albo moe baa si do tego przyzna. Cokolwiek to byo, chcia, eby stao si dla niej jasne. Chcia, eby krzyczaa z rozkoszy wci i wci, dopki nie uwiadomi sobie prawdy. Chwyci jej koszulk i pocign w gr. - Poczekaj! - Skrzyowaa ramiona, przykrywajc tego ptaszka na T-shircie. Serce mu zamaro. Puci j i cofn si o krok. - Wybacz mi. - Nie chodzi o ciebie. - Wskazaa na kamer w rogu pokoju. -Tylko o nich. - Merde. - Zupenie o tym zapomnia. A cholerne czerwone wiateko wci migao. Nie wiedzieli, e to sprawa osobista? Przejecha rk po szyi. wiateko zgaso. - To krpujce - mrukna Heather. - A co jeli wcz j za pi minut, mylc, e skoczylimy? Jean-Luc unis brew. - Za pi minut? Sapna. - No dobra, nie braam dotd udziau w adnych maratonach. - Zerkna na kamer. - Ani w adnych peep-show. Umiechajc si, podszed do stolika obok ka i pogrzeba w szufladzie. Wycign pilota, wycelowa w kamer i przycisn wycznik. - Prosz bardzo. Nie bd nam ju przeszkadza. - No dobrze. - Popatrzya na niego nieufnie. - Wci nie jestem pewna, e to zadziaa. - Wiem, ale mog by bardzo przekonujcy. - Uj j za ramiona. - Ca noc. Zadraa, gdy musn nosem jej szyj. - Odrobin mog si da przekona. - Tak mylaem. - Skubn j w ucho. - Na czym stanlimy? - Byam o krok od roli w Seks, kamstwa i kasety wideo. Nie mia pojcia, co to takiego, ale brzmiao ciekawie. - Miaaby ochot na seks, chrie? - Chwyci rbek jej koszulki. Gwatownie wcigna powietrze. - A do diaba! yje si tylko raz. To akurat bya kwestia dyskusyjna, ale nie czas byo jej roztrzsa. cign jej koszulk przez gow i upuci. May ty ptaszek sfrun na podog. Mia ochot podziwia przez chwil jej piersi, ale wiedzia, e jego oczy zrobi si przy tym czerwone, a nie chcia jej przestraszy. Mimo to nie mg si oprze i zerkn. Due, rowe brodawki zaczy przypomina ska. Twardniejce sutki bagay, eby je possa. Opuci wzrok niej, chwyci j w pasie i rzuci na rodek ka. - Hola! - Podskoczya na pupie. Wyldowa obok i pchn j na plecy. - Zamknij oczy. - Co takiego? Rozwizujc troczki przy jej spodniach od piamy, trzyma twarz odwrcon. - Zamknij oczy i odpr si. Po prostu to poczuj. -Pochyli si i dotkn jzykiem jej ppka. Zadraa. - Oczy zamknite? - Tak. Zerkn na jej twarz. Powieki miaa opuszczone i to zaufanie sprawio, e jego serce wezbrao dum. - Jeste taka pikna. Kciki jej ust si uniosy. - Patrzysz na moje piersi? Umiechn si.

Prawdo mwic, patrzyem na twoj twarz. - Pocaowa j w policzek. - Ale twoje piersi te s pikne. -Dzikuj. Pooy rk na jej talii. -Si belle. - Powid palcami wzdu eber i rowka midzy piersiami. Uniosy si w gbokim oddechu. Opuszkami palcw obrysowa jedn pier, potem drug. -Brodawki ci ciemniej. Twardniej. A ja ich nawet jeszcze nie dotknem. - Przycisn usta do zewntrznej krzywizny lewej piersi. Westchna. Nakry doni praw pier i delikatnie po-masowa. Jkna. -Wolisz, ebym by delikatny... czy brutalny? - Uj twardniejcy sutek w dwa palce i pocign. Zrobia gwatowny wdech. - A moe jedno i drugie? - Obj brodawk ustami i zakrci jzykiem wok sutka. Rozczapierzonymi palcami zapaa go za wosy. - Jean-Luc. - Hm? - Pocaowa drug pier, skubic i tarmoszc brodawk. Wsun rce w poluzowan piam, sigajc niej i niej, dopki nie napotka jej lokw. Powoli zacz gadzi wzgrek onowy. Oddech Heather przyspieszy i sta si urywany. Musn nosem jej szyj. - Chc ci posmakowa. - O Boe - szepna. - Chc poczu, jak drysz pod moimi ustami. - Poliza jej wargi i pocaowa. Wsun jzyk do jej ust i zabra go z powrotem. - Bdzie tak samo, tylko lepiej. Jeste gotowa? - O tak - wydyszaa, zaciskajc powieki. Zapa za pas od piamy, pocign spodnie w d i odrzuci na bok. Na moment zakrya twarz rkami, a potem rozrzucia je szeroko. Jej nogi poruszay si leciutko, zgite w kolanach. Zapa j za kostki i stanowczym ruchem je rozczy. Ciao Heather przeszed prd, posyajc wzdu ng wyczuwalne drenie. Poczu nacisk nabrzmiaego czonka na spodnie i pomodli si o wytrzymao. Najpierw musi sprawi, eby ona zacza krzycze z rozkoszy. A zanim w ni wejdzie, musi usysze z jej ust sowa mioci. cisn j za kolana i rozdzieli nogi. Wypucia powietrze. Spojrza na ni. Mon Dieu, bya pikna. Ciemnokaszta-nowe loki. Rowe wargi sromowe. Ciemnorubinowe wntrze. Byszczaa od wilgoci. Wzywa go jej zapach - mieszanka sodkiego podania i pulsujcej krwi. Przytuli policzek do mikkiego wntrza uda. - Jeste cudowna nie do opisania. Sodka i wilgotna. Przejecha palcami i jej nogi zadray. Wydaa z siebie pomruk, w ktrym sycha byo przynaglenie i potrzeb. Chwycia si narzuty i zarzucia mu stopy na plecy. Przysun si bliej i dotkn jej jzykiem. Wystarczyo tylko posmakowa, a by zgubiony. Chwyci j za biodra i zacz obraca jzykiem w jej wntrzu, poznajc kady zakamarek, podczas gdy ona wia si pod nim. I cho wsun jzyk do rodka, chcia wej gbiej. Woy wic palec, potem dwa i zacz nimi porusza, a jzykiem gadzi echtaczk. Dyszaa, unoszc biodra. Delikatnie j ugryz, a potem trci jzykiem, przyspieszajc do wampirze] prdkoci. Krzykna. cisna go udami. Minie w jej wntrzu unieruchomiy jego palce. Orgazm przetacza si przez ni fala za fal, a kiedy wygldao na to, e sabnie, trci jzykiem echtaczk i poruszy palcami. Krzykna znowu i kolejna fala spazmw przepyna przez jej ciao. Umiechn si. Tak dobrze reagowaa, tak dobrze smakowaa. Niebawem wyzna mu mio. Rozpi suwak w spodniach. - To byo niewiarygodne. - Przycisna do do piersi. - Jeste niesamowity. - Tak? - W kadej chwili moga mu wyzna dozgonn mio. Wtedy wszedby w ni i sprawi, e staaby si jego. - Jeste wspaniay i... aaa! - Na jej twarzy pojawio si przeraenie. - Masz czerwone oczy! Zut. - To nic takiego. Mog to wyjani. - One wiec! - Odskoczya od niego. - To... to nie jest normalne! - Heather, uspokj si. - Fidelia mnie ostrzegaa. - Wyskoczya z ka. -Czerwone wiecce oczy. Niebezpieczestwo. - Nie skrzywdz ci. - Fidelia miaa racj co do ognia. Wynia go. - Heather zapaa spodnie od piamy i wpakowaa nogi do rodka. -niy si jej te czerwone wiecce oczy i obnaone biae zby. - Do diaba, Heather. Cakowicie nad sob panuj. -Stan obok ka. - Nie ugryz ci. Zamara. Otworzya szeroko oczy. - Nie ugryziesz? Merde. Nie wiedziaa. Wskaza na ko. - Prosz, usid. Wszystko ci wyjani. Cofna si o krok. - Nie sdz. - Zauwaya swoj koszulk na pododze i zapaa j. - Mylaam, e moja teoria jest prawdziwa. Sam przyznae, e si urodzie w 1485 roku. - Bo tak byo.

Wcigna koszulk przez gow. - To czego mi nie powiedziae? - e umarem w 1513. Potara doni czoo. - W porzdku. Tak wanie niemiertelni odkrywaj, kim s. Umieraj, a potem wracaj. - Zostaem ranny podczas drugiej bitwy o ostrogi3. -Usiad na krawdzi ka. - Moi towarzysze uciekli, ale ja nie chciaem si wycofa. Otoczyli mnie Anglicy. Pchnito mnie wiele razy i zostawiono, ebym umar. Heather przycisna do do ust i lekko pozieleniaa. - To straszne. - Do zachodu soca byem ju ledwo ywy. Wtedy znalaz mnie Roman i powiedzia, e mog y i walczy znowu. Zgodziem si, a on mnie przemieni. - W niemiertelnego? - Nie, chrie. - Zrobi gboki wdech, eby przygotowa si na jej reakcj. - W wampira. Poblada. Mg dosownie wyczu, jak krew odpywa z jej twarzy i rk. Sysza omoczce w piersi serce. - To... to nie moe by prawda. Wampiry nie istniej. - Heather. - Wsta i ruszy w jej stron, ale zatrzyma si, gdy odskoczya. - Nie ma powodu, eby si mnie baa. - Zdaje si, e jest. Czy ty... czy wampiry ywi si ludmi? - Ju nie. Pijemy syntetyczn krew z butelek. - No tak, jasne. I nie kusz ci wiee posiki? - Podniosa do, eby go powstrzyma, i wycelowaa w niego palcem. Alberto. Zosta ugryziony. - A ja zagroziem Simone i Indze, e je zwolni. Wiedz, e w moim domu nie wolno gry. - Jak mio z twojej strony. - Spojrzaa na niego podejrzliwie. - Ile wampirw poznaam? - Robby, an i Phineas. Simone i Inga. Angus MacKay i Emma. - Emma? - Heather bya przeraona. - Pozwoliam wampirowi pilnowa mojego dziecka? - Jestemy najlepiej przygotowani do walki z Luim, bo on te jest wampirem. - A Phil i Pierre? - miertelnicy. Jestemy uzalenieni od ludzi, ktrzy I chroni nas za dnia, bo wtedy jestemy... niedostpni. Uniosa brew. - Niedostpni? Pojawie si trzy godziny po mierci Pierre'a. To byo po prostu nieprzyzwoite! - Nie znosz by od ciebie oddzielony za dnia. Nienawidz tej sytuacji, bo nie mog ci chroni ani pocieszy. ' Ale nic na to nie poradz. Jestem wtedy... martwy. Zamrugaa. - To znaczy naprawd... martwy? Z westchnieniem usiad na ku. - Cakowicie martwy. To bardzo... irytujce, ale tak si dzieje tylko w cigu dnia. - No tak. - Zmruya oczy. - Rozumiem, e masz ky. Dotkn ostro zakoczonego zba. - Nie wyduyy si teraz. Cakowicie nad sob panuj. Jeste zupenie bezpieczna. - Bezpieczna? - zadrwia. - Przecie one s jak bro. 0 matko! Wodzie swoimi... ustami po caym moim ciele. - Wiedziaem, co robi. A tobie si to podobao. Podesza do niego i wymierzya mu policzek. Skrzywi si. - Skd ta zo, cherie? Przecie powiedziaem prawd. - Teraz mi to mwisz? - Zacza przechadza si tam 1 z powrotem. - Pewne rzeczy mwi si przed seksem. Na przykad: A tak przy okazji, kochanie, to mam opryszczk". Albo - o, to bdzie dobre - Wiesz co? O may wos nie przeleciaa martwego faceta!" Jean-Luc wsta. - Nie jestem martwy! - Tak? To poczekajmy kilka godzin. - Czy martwy mczyzna wyglda tak? Spuci spodnie, odsaniajc wypchane baweniane slipy. Wprawdzie to ju nie bya pena erekcja, ale z pewnoci jego czonek by do nabrzmiay, eby to nie uszo jej uwagi. I nie uszo. Otworzya szerzej oczy, po czym ucieka wzrokiem. - Martwy facet, ktry jest sztywny - mrukna. -1 bd tu mdry. - Nie jestem martwy. - Podszed do niej. - Czy moje usta sprawiay wraenie martwych, kiedy caowaem twoje piersi i ci ssaem? Wzdrygna si. - Nie... - Ju zapomniaa, jak si wia i krzyczaa w moich ramionach? Jestem cay w twojej wilgoci. - Poliza usta. -Wci czuj twj smak. Na moment zakrya twarz.

3Ang. Battle of the Spurs - bitwa pod Guinegate stoczona 16 sierpnia 1513 roku przez sprzymierzone wojska cesarza Maksymiliana I i krla Henryka VIII z Francuzami (przyp. tum.).

- Nie zapomniaam. Wanie dlatego to takie cholernie trudne. My... mylaam, e jeste idealny. Mylaam, e si w tobie zakochaam. - I tak jest. Wiem, e mnie kochasz. - Nie! Nie potrafi... sobie teraz tego poukada. Za duo wszystkiego. - Pobiega do drzwi i mocno szarpna za klamk. - Heather. - Zasun suwak i wypad na korytarz. Bya ju w poowie drogi do drzwi. - Heather, nie opuszczaj budynku. Na zewntrz jest zbyt niebezpiecznie. Zatrzymaa si i popatrzya na niego z niedowierzaniem. - To tutaj jest niebezpiecznie. Mieszkam pod jednym dachem z ca band pokrconych wampirw! - My jestemy dobrymi wampirami. - Podszed do niej. - Nigdy bymy ci nie skrzywdzili. Przysiglimy ci chroni. Prosz, obiecaj mi, e nie odejdziesz. Popatrzya na niego krzywo. - Obiecuj. Uwierz mi, e bardzo si staram nie zrobi nic gupiego. - Odwrcia si i ruszya do drzwi. Jean-Luc westchn z ulg. Rozumiaa, e gupot byoby opuci ten dom. Niestety, daa mu te do zrozumienia, e zwizek z nim uwaaa za podobn gupot. Musi po prostu zmieni jej nastawienie. Jakim cudem musi j odzyska. Pokae jej, e moe mu zaufa. Udowodni, e ich mio nie jest gupot.

Rozdzia 21
Heather pomkna po schodach na poziom parteru. Wampiry? Jak to moliwe? Ale dlaczego Jean-Luc miaby wymyli co tak okropnego? Wiem, e mnie kochasz". Jego sowa rozbrzmieway w jej gowie. Nie! Nie mogaby kocha wampira. Wampiry to potwory, ktre poluj na niewinnych, eby przey. Zatrzasna za sob drzwi do piwnicy i ruszya korytarzem. Wampiry. W Teksasie. Moe powinna wezwa suby imigracyjne. Wesza do pracowni. Dobry Boe, jej szef to wampir. I w dodatku fantastyczny w ku. Skrzywia si, prbujc wymaza t ostatni myl. Wiem, e mnie kochasz". Cholera, nie zakocha si w adnym demonicznym krwiopijcy. W jej gowie pojawia si kwestia ze starego filmu tylko po to, eby j drczy. Wymagaa kilku pocigni nosem i silnego poudniowego akcentu. Zawsze zakochuj si w nieodpowiednich facetach". Tak, caa ona. Od obsesyjnie kontrolujcego j ma ucieka do kochanka wampira. Wampir przynajmniej nie mg jej kontrolowa za dnia. Bo by martwy. Z jej ust wydoby si chichot. Boe, tracia zmysy! Gdy zatrzymaa si porodku sklepu, otworzyy si drzwi do pomieszczenia ochrony. Wyszed stamtd Robby i popatrzy na ni zatroskany. - Wszystko w porzdku, droga pani? Wampir. Cofna si. Zmarszczy brwi. - Nie ma powodu do obaw. Pewnie. By po prostu ogromnym wampirem z mieczem przy boku, noem w skarpetce i kami w ustach. Odwrcia si i pobiega na gr gwnymi schodami. Kiedy sza po pomocie, zobaczya, e wci stoi w gwnej sali i j obserwuje. Do diaba, nie bdzie si baa. Przecie wypowiedziaa wojn strachowi. Wlizna si do sypialni. - Mam tu pistolet wycelowany w twj tyek - wyszeptaa w ciemnociach Fidelia. - To ja. - Heather zamkna drzwi na klucz. - Musimy porozmawia. Trzymaj bro w pogotowiu. - Nie mam pistoletw w ku. Blefowaam. - To je we. - Heather po omacku przesza przez pokj do azienki. -1 chod tutaj. Nie chc obudzi Bethany. Chwil pniej Fidelia przydreptaa do azienki z torebk przycinit do piersi. Heather zamkna drzwi i zapalia wiato. - Jestemy w strasznym niebezpieczestwie. - Tak mylaam. - Fidelia upucia cik torebk na marmurow toaletk. Wosy sterczay jej we wszystkie strony, a na pokanych rozmiarw jaskraworowej koszuli nocnej widnia napis Gorcy towar". - Karty mnie ostrzegy. Heather przysiada na krawdzi wanny. Przez gow przemkno jej nieszczsne wspomnienie. Wanna Jeana--Luca bya niesamowita. I znalazoby si w niej miejsce dla dwojga. Pokrcia gow, eby pozby si tej myli. - Zakradam si do piwnicy, eby dowiedzie si, co przed nami ukrywaj. - Uhm. - Fidelia opucia klap i usiada na sedesie. -A seks by dobry? Heather opada szczka. - Sucham? - Przecie mam zdolnoci paranormalne. - Fidelia wycelowaa w ni palcem. - A ty koszulk na lew stron. Heather zerkna w d i zrobia si czerwona jak burak. Szybko zmienia temat: - Odkryam co wanego. Miaam racj, e Jean-Luc ma kilkaset lat. Urodzi si w 1485 roku. Fidelia powoli pokiwaa gow. - To by wiele wyjaniao. Ogromne dowiadczenie. Musi by dobry w ku.

Heather prychna. - To zupenie nie ma zwizku ze spraw. - Czyli by dobry. - Fidelio, jego oczy zrobiy si czerwone. wieciy. Twarz niani poblada. - Santa Maria. - Szybko si przeegnaa. - Widziaa obnaone biae zby? - Nie, ale ma takie. Jest wampirem. Oni wszyscy s wampirami. Poza Philem. I biednym Pierre'em. Louie te jest wampirem. Brzowe oczy Fidelii otworzyy si szerzej. - Jeste pewna? Jean-Luc si przyzna? - Tak. Zoya rce przy ustach, wyszeptaa po hiszpasku modlitw i znowu si przeegnaa. - Wyczuwaam, e s... inni, ale nigdy... - Zesztywniaa. - Ugryz ci? - Nie. Nie widziaam, eby mu wychodziy ky. -Skrzywia si na myl o odraajcych zwierzcych zbi-skach w piknych ustach Jeana-Luca. Fidelia nachylia si, eby obejrze jej szyj. - Nie masz adnych ladw. - Nie ugryz mnie - powtrzya z naciskiem Heather. -Mwi, e cakowicie nad sob panuje. - Panuje, tak. - Fidelia cofna si, marszczc brwi. -Syszaam, e s bardzo dobre w kontrolowaniu umysw. Mg ci ugry, a potem wymaza to z twojej pamici. - Nie sdz. Powiedzia, e w jego domu ksanie jest zakazane. Oni wszyscy pij krew z butelek. - Naprawd? - Fidelia uniosa ciemne brwi. - Czyli aden z tych wampirw ci nie zaatakowa? - aden. - Jean-Luc nie wykorzysta umiejtnoci kontrolowania umysu, eby ci zmusi do czego wbrew twojej woli? Pokrcia gow, czujc, e policzki znowu zaczynaj jej pon. Zmusi j, eby krzyczaa, ale na pewno nie stao si to wbrew jej woli. - Nie sdz, eby mnie kontrolowa. Cho w pewnym sensie straciam nad sob panowanie. Nakrzyczaam na niego i go spoliczkowaam. - On te na ciebie nakrzycza? - Nie. - Heather poprawia si na krawdzi wanny. -Prosi, ebym nie opuszczaa domu. Martwi si o nasze bezpieczestwo. Fidelia zrobia gboki wdech. - Niech no to sobie poukadam. Nie zaatakowa ci ani nie ugryz i w ogle nie prbowa kontrolowa twojego umysu? - Nie. - To dlaczego na niego nakrzyczaa i go spoliczko-waa? - Bo to s wampiry. To niewystarczajcy powd? Fidelia wzruszya ramionami. - Z tego, co wiem, robi wszystko, eby nam tu byo wygodnie, i bardzo powanie podchodz do sprawy naszego bezpieczestwa. Stracili dzi jednego ze swoich. - Pierre by miertelnikiem. - By ich towarzyszem i jego mier bardzo ich przybia. To si mogo przytrafi kademu z nich. Z nas. Wszyscy jestemy w niebezpieczestwie. Heather westchna. - Wic uwaasz, e powinnymy tu zosta? Zjednoczy siy z tymi... wampirami przeciwko wsplnemu wrogowi? - Louie jest wampirem, tak? Powiedziaabym, e najlepsz ochron przed nim bd inne wampiry. Z ca pewnoci powinnymy tu zosta. Heather skina gow. - Zgoda. Ale odejdziemy, gdy tylko zabij Louiego. - A co z Jeanem-Lukiem? Lubisz go, prawda? - Nie mog si umawia z facetem, ktremu udao si przetrwa stulecia, bo ksa kobiety i wysysa z nich krew. - Zao si, e robi nieze malinki. - Fidelio! Ten czowiek jest potworem. Niania signa po torebk. - Chcesz, ebym go zastrzelia? Mog go zabi jeszcze dzi w nocy. - Nie! - Heather zerwaa si na rwne nogi. Fidelia popatrzya na ni znaczco. - Oblaa test, chica. Heather zacisna zby. - To nie to, co mylisz. - e jest dobry w ku? Heather sapna i usiada. - To nie ma nic wsplnego z seksem. Po prostu kada przemoc budzi we mnie odraz.

- Spoliczkowata go. - Byam zdenerwowana. Kiepsko si z tym teraz czuj. Fidelia pochylia si, opierajc podbrdek na okciach. - Kiedy si przyzna? Przed seksem czy po? - Po. - Heather potara czoo. Zacza j bole gowa. - Ach, czyli dlatego go uderzya. To dra. Zanim powiedzia ci prawd, wykorzysta ci, eby sprawi sobie rozkosz i zaspokoi wasne potrzeby. W skroniach Heather zacz pulsowa tpy bl. - Prawd mwic, on wcale nie zasp... To znaczy cay czas to mnie sprawia rozkosz. - Och! - Oczy Fidelii rozbysy. - Jean-Luc. Muy macho. Heather westchna. Przeya najwikszy orgazm w yciu. Nie eby jeszcze kiedykolwiek zamierzaa wraca do tego pamici. - A wic nie prbowa ci ugry ani nie szuka wasnej przyjemnoci. - Fidelia przechylia gow, zastanawiajc si nad czym. - To dlaczego zacign ci do ka? Heather przekna z trudem. - Powiedzia, e mnie kocha. - Ach. Amor. Heather si pochylia. - Powiedzia, e czeka na mnie piset lat. - Mmm. Romantico. - Ale jest wampirem. Fidelia wzruszya ramionami. - Nikt nie jest doskonay. Mj drugi m mia sze palcw u jednej stopy. - Tylko e to troch powaniejsze. Jean-Luc jest dosownie martwy przez p dnia. Niania pokiwaa gow. - W wypadku wikszoci mczyzn to akurat byby postp. - Mwi serio! Musz si trzyma od niego z daleka. Chc, ebymy razem z Bethany miay normalne ycie. Wprawdzie mieszkamy teraz tutaj, ale za wszelk cen bd go unikaa. - W porzdku - zgodzia si Fidelia. - Nie wolno ci z nim rozmawia, mimo e jest muy romantico. I musisz postara si nie myle o tym, jaki to by dobry seks. Bo faktycznie by dobry, prawda? - Wcale nie pomagasz. Po czyjej jeste stronie? Fidelia klepna si w kolano. - Jestem po stronie twojego serca, chica. Twoje serce powie ci, co masz robi, jeli tylko go posuchasz. Heather jkna, gdy poczua kolejne ukucie blu w skroniach. Nie tak rad chciaa usysze. Bo jeli chodzi o jej serce, to obawiaa si, e ju je komu oddaa. Tyle czasu Heather wiercia si i rzucaa na ku, bo zbyt wiele erotycznych wspomnie wci nawiedzao jej obola gow, e w kocu si poddaa. Wzia dugi gorcy prysznic, ubraa si i przed pit zesza do pracowni. Kiedy przechodzia obok pomieszczenia ochrony, drzwi si otworzyy. - Dzie dobry - przywita j Robby. Wymamrotaa dzie dobry" w odpowiedzi i szybko go wymina. Jeli uda jej si zatopi w pracy, ktr uwielbiaa, moe zapomni o tych wszystkich wampirach czyhajcych dokoa. - Ej! Poczekaj, krlowo! Obejrzaa si za siebie. wietnie. Ten, ktrego nazywali Phineasem, szed jej ladem. Nie zatrzymaa si. - O co chodzi? - Dogoni j. - O nic. - Stana przed drzwiami do pracowni i wystukaa kod na klawiaturze. - Po prostu chc popracowa. - To super. Nie przeszkadzaj sobie. Tak si tutaj krc. - Jak szczur? - mrukna, wchodzc do studia. - Raczej jak osobisty ochroniarz jej wysokoci. -Zamkn za ni drzwi. - Nie chcemy, eby co ci si stao. - Jakim trafem czuj si bezpieczniej bez wampira, ktry za mn azi. Phineas zatrzyma si. Wyglda na dotknitego. - Nie zamierzam ci skrzywdzi, krlowo. Czyby zrania jego uczucia? - Nigdy nikogo nie ugryze? Skrzywi si. - Nie jestem ideaem, ale staram si kontrolowa. Wiem, e za ycia by ze mnie niezy mt. Do licha, prawdziwy lump. Ale Angus we mnie uwierzy, a ja nie zamierzam go zawie. Podesza do stou, eby uporzdkowa materiay. - I mwisz, e teraz, kiedy jeste martwy, twoje ycie jest lepsze? - Nie jestem martwy. A przynajmniej nie w tej chwili. I tak, moje ycie jest lepsze. To moja pierwsza prawdziwa praca i naprawd dobrze sobie radz. Wysyam pienidze do domu. I ucz si szermierki i sztuk walki. Chcesz zobaczy? Zanim zdya powiedzie nie", Phineas okrci si i stan przed grupk manekinw porodku pracowni. - Hai! - Przyj pozycj bojow. - Zaatwi ci, frajerze! Chwyci manekin za rk, obrci i zgi w pasie. Heather czekaa, a kuka przeleci Phineasowi przez rami i uderzy w podog, tak si jednak nieszczliwie zoyo, e rka oddzielia si od korpusu. Phineas sprawiai wraenie zaskoczonego tylko przez sekund, po czym odrzuci rk na podog.

- Ale ci spuciem baty, co? - Odskoczy do tyu, podnoszc pici. - Nie bdziesz ju ze mn zadziera, frajerze! Bo skoczye jako jednorki bandyta! Usta Heather drgny w umiechu, wic si odwrcia. Ostatni rzecz, jakiej teraz potrzebowaa byo pamita, jak bardzo w gruncie rzeczy polubia tych facetw. Podesza do manekina, na ktrym udrapowaa gotowe elementy pierwszej sukni. Kto przypi do niego licik. Zerkna na czarne pochye pismo, eby sprawdzi, czyj podpis widnieje na dole. Jean-Luc". Serce jej drgno. Wzia licik. Pierwsza suknia i wspaniay pocztek. Pokaz odbdzie si zgodnie z planem za tydzie, liczc od tej soboty. Liczba goci ograniczona. ycz powodzenia z projektami, ale najwaniejsze jest dla mnie twoje bezpieczestwo". I tyle. Grzecznie i oficjalnie. Poczua si prawie rozczarowana. Mg napisa co w stylu: Przepraszam, e jestem wampirem" albo Raczej umr powtrnie, ni kiedykolwiek ci ugryz". Ale nie, nawet nie wspomnia o tym, e jest krwioercz besti. Nie napisa te niczego romantycznego. Zmia licik i wrzucia go do kosza. Tak byo lepiej. Jest jej szefem, nikim wicej. Gdy tylko Louie umrze, ona si std zabierze. Usiada przy maszynie do szycia, eby skoczy spdnic. Phineas przysiad na stole. - Robby uwaa, e si go boisz. Dlatego przysa mnie. - Nie boj si. - Tylko jestem kompletnie przeraona, pomylaa. Nacisna peda, eby uruchomi maszyn. - Troch czasu trzeba, eby do nas przywykn. Krlowo, ja byem kompletnie przeraony, kiedy odkryem, e jestem wampirem. Heather przestaa szy. Czyby czyta w jej mylach? Cho bardziej prawdopodobne byo to, e totalne przeraenie" stanowio powszechn reakcj na wampiryzm. - Od jak dawna jeste... taki? - Dopiero ponad rok. - I Phineas opowiedzia, jak zosta przemieniony przez kilku naprawd wrednych wampi-rzych kolesi i jak ocali go Angus. - Ci li wci si ywi ludmi? - spytaa Heather. - Tak. Oni nawet ich zabijaj. My ich nienawidzimy. -Phineas wypry pier. - My jestemy ci dobrzy. - To znaczy, e s dobre i ze wampiry? - Tak. Jak to mwi Connor? mier nie zmienia serca czowieka". Dlatego li gocie pozostaj li. - A dobrzy pozostaj dobrzy? - Tak jak Jean-Luc. Zawsze wyczuwaa, e jest dobrym czowiekiem. Wrcz cudownym. Wiem, e mnie kochasz". Znw dopady j jego sowa. - Wanie tak. - I Phineas zacz dug opowie o naprawd zym gociu imieniem Casimir. Heather wrcia do szycia, ale historia j wcigna i zacza zadawa pytania. Najwyraniej istniay dwie frakcje Wampw i Malkontentw - ktre znajdoway si na krawdzi wojny totalnej. Angus MacKay by gwnodowodzcym Wampw od czasw wielkiej wampirzej wojny w 1710 roku. - Czy Jean-Luc bra udzia w tej wojnie? - spytaa. - Jasne, e tak. By zastpc Angusa. Connor mwi, e Jean-Luc nie odstpowa Romana. Odnis powane rany, chronic go. Jean-Luc by oddanym przyjacielem, bohaterem wrd swoich. Ale jego wiat istnia zupenie obok jej wiata. A poza tym by niebezpieczny. Nie najlepsze miejsce dla niej i dla Bethany. Heather staraa si o tym nie myle. - Kim jest Connor? - 'Ui N /.ol ochrony Romana. Ja te zwykle dla niego pracuje, ule Connor nalega, eby teraz Roman si ukry. S w niebezpieczestwie? - Heather przypomniaa sobie krtkie spotkanie z Romanem. Jego ona bya bardzo przyjacielska i... Przestaa szy i wypucia gwatownie powietrze. - Maj dziecko! - Tak. Wiesz, Roman to taki jakby geniusz. Wynalaz syntetyczn krew, ktr pijemy. A kiedy Shanna powiedziaa, e chce mie dziecko, wymyli sposb, eby to byo jego dziecko. Heather nie moga uwierzy. - Ten uroczy chopczyk jest synem wampira? - Tak. Sodziak, nie? - Ale jak Shanna moga mie dziecko. Przecie wampiry s w pewnym sensie martwe. - To si nie miecio w gowie. - Shanna jest miertelniczk. - Phineas wyszczerzy zby w umiechu. - Tak jak ty. Heather przekna. miertelniczk on wampira? I matk jego syna. Jak moga do tego dopuci? Ale sprawiaa wraenie szczliwej. A chopczyk by pikny. - Mamusiu! - Do pracowni wpada Bethany, a za ni Fidelia ze swoj torebk i an. Heather zerkna na zegar. Byo po szstej. Przytulia creczk. - Wczenie wstaa. - Jestem godna - oznajmia Bethany. - Chod zje z nami niadanie. - Fidelia podesza bliej i szepna: - Chc, ebymy cay dzie byy razem. - Ale ja mam prac - zaprotestowaa Heather. - Nie martw si - odpar an. - Przyniesiemy tu meble i wszystkim wam bdzie wygodnie. Niebawem Heather siedziaa z rodzin przy kuchennym stole, jedzc patki, a Phineas sta na warcie, an chwyci fotel i ruszy do wyjcia, niosc mebel nad gow, jakby way nie wicej ni dwa kilogramy.

- Hm, muy macho. - Fidelia przechylia si w bok i patrzya, jak wychodzi. Heather z trudem przekna patki. Najwyraniej wampiry byy bardzo silne. Przypomniaa sobie, z jak atwoci Jean-Luc unis j i rzuci na ko. Napyny te inne wspomnienia. Dobry Boe, by taki gorcy. Stop. Odegnaa obrazy z gowy. - Troch tu ciepo, nie? - Fidelia umiechna przebiegle. Heather jkna w rodku. Czasami fakt, e si miao przyjacik o zdolnociach parapsychicznych, bywa naprawd irytujcy. Do rodka wszed Robby, bez sowa zarzuci sobie kanap na rami i oddali si niespiesznie. - Och. - Fidelia poruszya smolistymi brwiami. -Roberto. Ciekawe, czy nosi co pod t spdniczk. - To kilt. - Heather wskazaa gow na creczk. -Niech lepiej nasze niadanie bdzie dozwolone bez ogranicze wiekowych, dobra? - Dobra, bd to sobie wyobraaa. - Fidelia spojrzaa gniewnie na swoje patki. - W moim wieku tylko to mi pozostao. Phineas wyszczerzy zby w umiechu. - Jest pani niemowlciem w porwnaniu z niektrymi weteranami w okolicy. - Gracias, muchacho. - Fidelia spojrzaa na niego z wdzicznoci. - Bardzo mi si tu wszyscy podobacie. Jestecie muy macho. - Spojrzaa znaczco na Heather. -Prawda? Heather odpowiedziaa ostrym spojrzeniem. - Nie przeginaj. Ian i Robby wrcili po telewizor i szafk. - Dzikuj! - zawoaa za nimi Fidelia. - Teraz nie przegapi moich seriali. Ci panowie s bardzo wyczuleni na nasze potrzeby, nie sdzisz? Heather zrobia kwan min. miech Phineasa przeszed w ziewanie. - Soce wschodzi. Umiem to wyczu. Niedugo bd musia i. Co znaczyo, e niedugo bdzie martwy. Jean-Luc te. Na myl o tym Heather zadraa. Gdzie by teraz? Czy kad si do swojego ogromnego oa, eby przelee cay dzie jak zimny trup? Phineas wsta. - Hej, brachu! Co tam? - Hej. - Phil podszed bliej. - Dzie dobry. Heather powitaa go umiechem. Przynajmniej jedna normalna ludzka istota. Phil popatrzy na pust cz salonow. - Co si stao? - Przenielimy rzeczy do pracowni, eby Heather moga spokojnie pracowa - wyjani an, wchodzc do kuchni. Kiwn Heather gow. - Wszystko wam tam przyszykowalimy. - Dzikuj. - Zebraa miski i wstawia je do zlewu. - Phineas, moesz zej na d - powiedzia an. -Robby ju poszed. - No to narka. - Pomacha Heather. - Do wieczora. - Miych snw. - Skrzywia si. Co powinna bya powiedzie? Sodkiej mierci? - A co z tob, brachu? - spyta lana Phineas. - Wziem lekarstwo - odpowiedzia an, ciszajc gos. - Zostaj. Phineas si skrzywi. - Czowieku, to badziewie. Phil uwanie przyjrza si modemu Szkotowi. - Dobrze si czujesz? an wzruszy! ramionami. - Na pocztku troch mi si krcio w gowie, ale teraz jest w porzdku. Phineas popatrzy na niego sceptycznie. - Miaem wczeniej do czynienia z prochami. To nic dobrego, stary. - Nic mi nie bdzie - burkn an. - A teraz zabierajcie si std. - No dobra. - Phineas spojrza na Heather. - Miej go na oku. -1 wyszed. Heather podesza do dwch pozostaych stranikw. - Co si dzieje? - Nic. - an skrzyowa rce na piersi i zmarszczy brwi. - Wzi eksperymentalny lek, ktry pozwala nie spa podczas dnia - wyjani Phil. - To niebezpieczne? - spytaa. - Nay - owiadczy an. - Czuj si wietnie, a my potrzebujemy wicej ni jednego stranika za dnia. Heather zagryza warg. Te wampiry zadaj sobie duo trudu, eby chroni j i jej rodzin. Coraz trudniej byo jej myle o nich jak o potworach. Gdy weszli do pracowni, zauwaya, e byo tam ciemno. We wszystkich oknach pozacigano aluzje. Wprawdzie wiata byy wczone, ale mimo to bez soca panowa tu pmrok.

- Mnstwo zrobili w czasie, kiedy jadymy niadanie -szepna do Phila. - Potrafi porusza si bardzo szybko - odpar. Superszybkie i supersilne. I superseksowne. Za to ostatnie wymierzya sobie w myli policzek. - Dlaczego ma by tu tak ciemno? - wiato soca mogoby poparzy lana - wyjani Phil. - Gdyby za dugo na nim przebywa, mogoby go zabi. Skrzywia si. Mody Szkot naraa si na zbytnie niebezpieczestwo. - Nie widz potrzeby, eby za dnia miao nas pilnowa dwch stranikw. Louie jest wampirem, prawda? Phil skin gow. - Wic bdzie atakowa tylko noc - dokoczya. - Chyba e bierze takie same lekarstwa jak Ian. - Na pewno nie. Ale jest mistrzem w kontrolowaniu ludzkich umysw. Posuy si miertelnikami, eby zamordowa francuskich krlw. Moe tak zmanipulowa dowoln osob, e przyjdzie tu i zabije nas za dnia. Heather przekna lin. i - Czyli kady, kto stanie w drzwiach, moe by zabjc? Na przykad... listonosz? - Wanie. Przy wejciu rozleg si dwik dzwonka.

Rozdzia 22
Heather przysuna si bliej crki, an wycign z pochwy miecz, a Fidelia wyja z torebki pistolet. Phil wyjrza przez aluzje w oknie obok drzwi wejciowych. - To kurier z UPS. - Wcisn przycisk interkomu. -Prosz zostawi przesyk na ganku. - Moe by w porzdku. - an opar ostrze na ramieniu. - Jean-Luc zamawia co w sobot przez Internet. - Mamo, co si dzieje? - wyszeptaa Bethany, biorc Heather za rk. - To... niespodzianka. - Miaa nadziej, e przyjemna. Phil nadal podglda przez okno.Cztery pudeka. Kurier odjeda. Cofnij si. Soce jest wysoko. an si przesun. Phil otworzy drzwi i promie wiata wpad do magazynu. Nad byszczcym marmurem zote drobinki kurzu taczyy w rozwietlonym powietrzu. Heather zerkna na lana, eby sprawdzi, czy wszystko w porzdku. Oczy lniy mu od ez. Podesza do niego. - Boli ci? Pokrci gow. - Mino mnstwo czasu, odkd ostatni raz widziaem wiato soca. Nigdy nie sdziem, e jeszcze je zobacz. Jest takie... pikne. Odwrcia si. Trudno jej byo nadal le o nich myle. Smuga wiata znikna, gdy Phil zamkn drzwi. Podesza do okna, przez ktre wczeniej wyglda. - Nie powinna sta tak blisko - ostrzeg j an. Czyby myla, e paczki eksploduj tak jak jej furgonetka? Wyjrzaa na zewntrz, eby si upewni, czy z Philem wszystko w porzdku. - O mj Boe, on obwchuje pudeka! - Potrafi wyczu bomb - powiedzia an. - Prosz, cofnij si. - Potrafi wyczu... - Jej pytanie zostao przerwane, kiedy drzwi si otworzyy i Phil wepchn paczk do rodka. - Ta jest bezpieczna. - Zatrzasn drzwi. - Dla kogo to? - Bethany wyrwaa si do przodu, eby popatrze. - Przynie j tutaj. - an schowa miecz do pochwy i wycign n z sigajcej kolana skarpetki. - Zaraz si dowiemy. Bethany pchna pudeko do lana, akurat gdy Phil wrzuci drugie. - Jaka zabawa! - Pchna drugie pudeko do Szkota. -To te otwrz! an tymczasem zdy przeci tam przy pierwszej paczce. Pogrzeba w styropianowych kuleczkach i wycign pikn lalk ubran w wymyln kreacj. Bethany zapiszczaa i wycigna rce. - To dla mnie! - Dobry Boe - szepna Heather, przysuwajc si bliej, an wycign jeszcze kilka plastikowych torebek w kadej znajdoway si nowe cudne stroje dla lalki. - Och, od razu wida, e wybiera je projektant mody. Bardzo ekstrawaganckie. - Kocham j! - Bethany krcia si w kko, trzymajc lalk w objciach. Heather odwrcia si do Fidelii. - Nie moemy tego przyj. Fidelia prychna. - Sprbuj zabra to swojej crce. Heather si skrzywia. - Podstpny manipulator. - A ja bym powiedziaa, e raczej czowiek mdry i hojny - mrukna Fidelia. - Ale co ja tam, do diaba, wiem.

Ian oprni pierwsze pudeko i znalaz w nim jeszcze kilka ksieczek z obrazkami. Heather westchna. Jean--Luc byby znakomitym ojcem, gdyby nie by potworem. Wzdrygna si, przypominajc sobie, e Roman by ojcem. A co gdyby JeanLuc posuy si t sam metod? Czy faktycznie mgby spodzi dziecko? - Wszystkie sprawdzone. - Phil wnis do rodka dwa ostatnie puda i zamkn drzwi na klucz. W tym czasie an otworzy drug paczk. Zawieraa zabytkow tali rcznie malowanych kart do tarota. Fidelia przycisna karty do piersi. Popatrzya na Heather. - Jeste loco, jeli pozwolisz mu odej. Heather zmarszczya brwi. - Mnie nie mona kupi. an otworzy trzecie pudo, wycign z niego co wykonanego z czarnej tafty i wrczy Heather. Bya to koktajlowa sukienka akurat w jej rozmiarze. Jean-Luc chcia pewnie zrekompensowa strat tej, ktr rozdar w miniony pitek. Heather zachwyci klasyczny styl i mistrzowskie wykonanie. Prawdopodobnie kosztowaa fortun. - Nie mona? - spytaa Fidelia z nut kpiny w gosie. - Nie. - Heather odoya sukienk do pudeka. -Zwrc j. an pogrzeba w czwartej paczce, po czym szybko j zamkn. Na mod twarz wypyn rumieniec. Pchn pudeko do Heather. - To rwnie dla ciebie. - Co dostaa, mamo? - Bethany taczya wok niej, koyszc lalk w powietrzu. Heather wycigna co czerwonego i koronkowego. Stanik. Schowaa go z powrotem. - Nic takiego. To tylko ubrania. - Och. - Bethany odwrcia si rozczarowana. - Niech no spojrz. - Fidelia przysuna si bliej. Heather pogrzebaa w styropianowych kulkach i wycigna kolejn rzecz. Czarn koronkow koszulk. Schowaa j do rodka. Fidelia zachichotaa. - Cay Jean-Luc. Niegrzeczny chopiec. Heather pokrcia gow. Zamwi to wszystko w sobot? Cay czas planowa, e j uwiedzie? Wycigna granatow jedwabn koszul nocn wykoczon koronk. Tak, najwyraniej tak byo. - Mmm, muy romantico. - Fidelia westchna. Heather zamkna pudo, czujc, e twarz jej ponie. I Nawet an i Phil wygldali na zakopotanych - uwanie przygldali si cieniom na cianach. - Nie przyjm tego. - Starannie ustawia oba swoje pudeka. - Nie zgodz si by jego duniczk. Fidelia spojrzaa na ni z ukosa. - Nie obchodzi mnie, co zrobisz. Ja swoich kart nie oddam. Przenieli si do pracowni. Francuskie drzwi zostay przesonite zasonami. Meble z kuchni ustawiono w naroniku, z dala od maszyny Heather. Moga szy cay dzie, nie wchodzc w parad Fidelii ogldajcej telewizj. Ranek min bez dalszych incydentw. W czasie lunchu I zrobio si do niesamowicie, kiedy an wkroczy do kuchni, pocigajc co czerwonego ze szklanki. Nieco pniej doczy do nich Alberto. 1Wiesz, gdzie moe by Sasha? Nie pojawia si na randce. Heather wzruszya ramionami. - W jakim spa w San Antonio. - Dzwoniem tam i powiedziano mi, e si wymeldowaa. - Och. - Ugryza kawaek kanapki z indykiem i zastanowia si. - Jej matka mieszka niedaleko. Moe pojechaa w odwiedziny. - Albo moe unikaa Alberta. Zmarszczy brwi, spogldajc na swoj kanapk. - Moe. - Jestem pewna, e wrci na pokaz - powiedziaa Heather. - Nie ma mowy, eby si nie pojawia. Skin potakujco. - To mi o czym przypomniao. Musimy przygotowa wybieg. Znasz jakiego miejscowego stolarza? Phil pokrci gow. - adnych obcych robotnikw. - Mam pomys. - Heather zaniosa talerz do zlewu. -Szkoa, w ktrej ucz, wystawiaa w zeszym roku musical. Przy tej okazji zbudowali pomost nad kanaem dla orkiestry. Mog sprawdzi, czy wci go maj. - Dobrze. - Albertowi ulyo. - Dowiedz si, czy bd mogli go tu przetransportowa. Ja popracuj nad list goci. - Nie wicej ni dwudziestu - ostrzeg an. Alberto si skrzywi. - To mieszne! an unis brew. - Mwisz to po tym, co si przydarzyo Pierre'owi? - Ale kiedy zaprosz czonkw rady do spraw edukacji, burmistrza i rad miasta, to ju bdzie prawie dwadziecia osb zaprotestowa Alberto.

- To bdzie may pokaz - powiedzia an. - Wytyczne Jeana-Luca. Najpierw bezpieczestwo. Alberto wyszed naburmuszony. Reszta wrcia do studia, gdzie Heather zaja si prac, a Fidelia i Bethany wyprbowywaniem wszystkich strojw nowej lalki. Bya ju prawie szsta, kiedy an potkn si i zapa krawdzi stou, eby odzyska rwnowag. - Co nie tak? - Podszed do niego Phil. - Dziwnie si czuj. Heather przestaa szy, eby zobaczy, co si dzieje, an zgi si wp z przecigym jkiem. Podbiega do niego. - Wszystko w porzdku? - Nay. - Potkn si i opad na kolana. Oddycha ciko, pot perli mu si na czole. - Czuj si bardzo... - Z jkiem zakry twarz. Heather przyklka obok. - Moemy co zrobi? Krzykn i upad na podog. Heather spojrzaa na Phila. - Musimy co zrobi. Skrzywi si i pokrci gow. - Nie moemy go nigdzie zabra. Usmay si na socu. No i nie da si tego wytumaczy lekarzowi. an wyda z siebie przecigy jk. - Ale on cierpi - szepna. - Mamusiu, co si stao anowi? - Bethany chciaa do nich podej, ale Fidelia j powstrzymaa. - Nie martw si, kochanie - odpowiedziaa Heather. -Troszk le si poczu. Co mu zaszkodzio. an znw krzykn i nagle zesztywnia z rkami przy twarzy i pobielaymi knykciami. - Jak ci pomc? - Heather pochylia si nad nim. -Gdzie ci boli? - Wszdzie - wydysza. - Moja twarz. Jakby j rozdzierano na dwoje. Heather dotkna jego ramienia. - Nie wolno ci wicej bra tego leku. - Musz. - Nie, nie musisz. W dzie moe nas pilnowa Phil. Nie chc, eby przez nas cierpia. - To nie przez was - jkn. - Tu chodzi o mnie. - Co to znaczy? Phil kucn obok. - Z kadym dniem, kiedy bdzie bra lek, bdzie si starza o rok. Heather nie potrafia sobie wyobrazi, dlaczego kto chciaby si postarze. - Mam czterysta osiemdziesit lat - wymamrota an. -Jestem dojrzaym mczyzn uwizionym w ciele pitnastolatka. Ju duej nie mog. - Ale to ci boli - zaprotestowaa Heather. - Nie dbam o to. - Krzykn znowu i zwin si do pozycji embrionalnej. - Mu... musz wyglda na starszego. Chc znale prawdziw mio... Tak jak ty i Jean-Luc. Zacza zaprzecza i mwi, e niczego takiego jak mio do Jeana-Luca nie czuje, ale zauwaya, e ciao lana nieruchomieje. - On... on nie oddycha. Phil przycisn mu palec do szyi. - Serce stano. - O mj Boe. - Heather osuna si do tyu. - To niemoliwe. - Zerwaa si na rwne nogi. - Przecie on nie moe by... Martwy? Czy wampiry nie byy martwe? -Co... co z nim teraz bdzie? - Nie jestem pewien. - Phil przejecha doni po gstych brzowych wosach. - Myl, e s dwie moliwoci. By moe lek przesta dziaa i an po prostu zapad w swj dzienny miertelny sen. Byoby dobrze, bo nie czuby blu. - A druga moliwo? Phil zmarszczy brwi. - Lekarstwo mogo go zabi. - Nie! - zy napyny jej do oczu. - Nie mg umrze. Przecie chcia tylko mie dojrzalsz twarz i szans na prawdziw mio. - Te wampiry byy za bardzo ludzkie. - Nie sdz, eby umar. W kadym razie nie na zawsze - powiedzia Phil, przygldajc si uwanie bezwadnemu ciau. - Z mojego dowiadczenia wynika, e naprawd martwe wampiry obracaj si w proch. - Kiedy bdziemy mie pewno? - Heather otara oczy. - Kiedy zajdzie soce. Jeli nic mu nie jest, jego serce znw zacznie bi. - Phil wskaza na twarz lana. - Czy twoim zdaniem wyglda inaczej? - Nie. - Heather przyjrzaa mu si dokadniej. - Cho waciwie tak. Zdaje si, e ma nieco wiksz szczk. I bujniejszy zarost. Phil popatrzy na lana. - Roniecie to bolesny proces. Dlatego czu bl. Rok jest tego wart. Wydaje mi si, e moe by te odrobin wyszy. Heather zmarszczya czoo. - Czyby wynalazca nie wiedzia, co si stanie po zayciu leku?

Phil pokrci gow. - Romana nigdy nic nie bolao. Oczywicie on ju mia koo trzydziestki. I dlatego to nie by taki szok dla jego ciaa. - Roman sam bra to lekarstwo? - Tak. Gdy urodzi mu si syn, bra je przez tydzie, eby pomc przy dziecku. Ale potem wosy zaczy mu siwie i zorientowa si, co si dzieje. Heather wstaa. - Uwaam, e an nie powinien wicej stosowa tego specyfiku. Na pewno istniej jakie wampirzyce, ktre potraktuj jego problem ze zrozumieniem i zaakceptuj go takim, jaki jest. Phil te si podnis. - Nie wiem. Ale uwaam, e decyzja naley do niego. Heather si z nim nie zgadzaa i postanowia porozmawia o tym z Jeanem-Lukiem. Zaraz, gdy tylko zwrci ubrania, ktre dla niej zamwi. A niech to. I to tyle z jej planw unikania z nim spotka. Spojrzaa w d na ciao lana. - Nie moemy pozwoli, eby lea tak na zimnej, twardej pododze. W niebieskich oczach Phila pojawiy si iskierki rozbawienia. - Nic nie czuje, moesz mi wierzy. - Ale sam widok sprawia, e czowiekowi robi si niewygodnie. Przeszukaa pki i znalaza dwie bele mikkiej flaneli. Jedn wsuna anowi pod gow jako poduszk, a z drugiej odwina kawaek na koc. Zrobili sobie przerw na kolacj. Heather zadzwonia do ubezpieczyciela, eby sprawdzi, co z jej domem, a potem do opiekunki szkolnego teatru w liceum. Liz Schumann bya zachwycona, e moe uyczy jej podestu i wystpi jako modelka w jednej z sukni Heather na pokazie. Obiecaa, e jej nowy chopak dostarczy deski w weekend, a Heather przyrzeka, e da mu kilka zaprosze. Po kolacji wrcili do pracowni i zwok na pododze. Heather skoczya pierwsz sukni i spojrzaa na zegar. Sidma trzydzieci. Zaraz zajdzie soce. Pomodlia si po cichu, eby an si obudzi. A potem pokrcia gow w panice. Stao si. Nie potrafia ju patrze na te wampiry jak na potwory. I coraz bardziej wciga j ich wiat. Jean-Luc jak zwykle obudzi si, kiedy impuls elektryczny przeszed przez jego ciao i uruchomi serce. Pospiesznie wzi prysznic i zjad niadanie, bo tak szybko, jak to moliwe, chcia wiedzie, czy nie stao si nic zego. Czy z Heather wszystko w porzdku? Jak an znis pierwszy dzie na lekach? Woy szare spodnie i kasztanow koszulk polo - zwyke ubranie. Mia tylko nadziej, e Heather nie bdzie patrzya na niego tak jak ostatniej nocy, z przeraeniem i niesmakiem w oczach. Jakim sposobem musi j odzyska. Sprawdzi w kuchni, ale nikogo tam nie byo. Wychodzc, zobaczy, e Fidelia prowadzi Bethany w stron schodw. - Och, Jean-Luc! - Umiechna si szeroko. - Dzikuj panu za cudowne prezenty. - Przytulia pudeko z kartami do piersi. - Kocham moj now lalk. - Bethany wycigna j tak, eby mg zobaczy. - Ma na imi ksiniczka Katherine. - Podoba mi si. - A wic rzeczy, ktre zamwi w sobot, dotary. - Wiesz, gdzie jest mama? Bethany wskazaa w gb korytarza. - Wszyscy s w pracowni. - Fidelia ciszya gos. -Czekaj, eby an si obudzi. Jean-Luc zesztywnia. - To on si nie... obudzi? Bethany zachichotaa. - Straszny z niego pioch. Fidelia si skrzywia. - Chod, maleka. Pjdziemy si wykpa. - Popchna dziewczynk w stron schodw. Jean-Luc popdzi do pracowni i gwatownie zatrzyma si w drzwiach. Heather klczaa na pododze obok lana, a Robby, Phineas i Phil stali wok nich. Zerkna na Jeana-Luca. Serce podskoczyo mu w piersi. W jej oczach nie byo ju wprawdzie obrzydzenia, ale za to byszcza w nich bl. Ze swoj wspczujc natur wzia sobie problemy lana do serca. - Musz z tob pomwi. - Wstaa i odesza na bok, eby mieli odrobin prywatnoci. Nie wiedziaa jeszcze, e to niepotrzebne, bo wampiry maj superczuy such. - Jak moge mu pozwoli na co tak niebezpiecznego? - Sprzeciwiaem si - odpar cicho. - Ale przecie nie mogem go zmusi. To bya jego decyzja. - Tylko e on moe nie y. I wszystko po to, eby mie szans spotka prawdziw mio. - Otara oczy. - To smutne. - Czowiek honoru dla prawdziwej mioci powici wszystko. Zerkna na niego rozszerzonymi oczami. - Kiedy Roman bra ten rodek, te pno si budzi. -Jean-Luc odwrci si, eby spojrze na lana. - Wierz, e si obudzi. Zapado milczenie. Robby zwrci! si do Phineasa. - Id i zobacz, czy nic nie jest Fidelii i panience. Damy ci zna, jeli si tu co wydarzy. - Dobra. - Phineas wyszed z pracowni.

- A ty, chopie, masz ju fajrant - mrukn do Phila. -Nie musisz tu siedzie. - Wanie, e musz. - Phil zaoy! rce na piersi. Heather zrobia gboki wdech. - Dostaymy paczki z rzeczami, ktre zamwie. Jean-Luc odwrci si do niej. - Podobaa ci si sukienka? - Jest liczna. - Unikaa jego wzroku. - Ale nie mog jej przyj. - Dlaczego? - Czyby chciaa go ukara? - Bo nie chc by... wobec ciebie zobowizana. Ju i tak dae mi wspania prac i zapewnie bezpieczne schronienie. - Uratowaa mi ycie, Heather. To ja mam wobec ciebie dug. - Och, jestem pewna, e sam te daby sobie rad z Louiem. - Machna lekcewaco rk. - Przecie jeste mistrzem Europy w szermierce. - Ale nie miaem szpady, prawda? Odwrcia do niego zagniewan twarz. - Jestem pewna, e poradziby sobie bez mojej pomocy. Jeste taki... muy macho, jakby to uja Fidelia. - Merci. Cho nie jest to chyba powd do irytacji. Obja si rkami. - Mimo to nie mog przyj tej sukienki ani innych... rzeczy. Przysun si bliej. - Masz na myli staniki? - To byo wicej ni jeden? - Trzy staniki, trzy pary majtek. - Przelizn si podliwym wzrokiem po jej ciele. - Bardzo si staraem dobra odpowiedni rozmiar. Jej policzki pokry rumieniec. - Wracaj do sklepu. - Nie, wcale nie. - Kiedy otworzya usta, eby zaprotestowa, cign dalej: - To z mojego powodu ty i twoja rodzina znalazycie si w niebezpieczestwie. To przeze mnie zosta zniszczony twj dom. Prawdopodobnie wikszo rzeczy ucierpiaa od ognia i trzeba je bdzie wymieni. Znajomo ze mn kosztuje ci fortun. Tych kilka drobiazgw, ktre kupiem, nie zrekompensuje ci nawet uamka strat. Oto, kto ma u kogo dug. Poddaa si z westchnieniem. - W porzdku. Dzikuj. - Jak si czujesz? - Nie podobaa mu si myl, e to z jego powodu pojawiy si te cienie pod jej oczami. - Jestem bardzo zmczona. Ostatniej nocy nie mogam spa. - Bardzo przepraszam za sposb, w jaki dowiedziaa si prawdy. Powinienem by ci powiedzie wczeniej. Wsuna rce do kieszeni i wbia wzrok w podog. - A dlaczego nie powiedziae? Zamkn na moment oczy, zastanawiajc si, jak jej wytumaczy. - Byem... oczarowany tym, jak na mnie patrzysz i jak ze mn rozmawiasz. Jakbym by kim normalnym. Czuem si, jakbym znowu by czowiekiem - z domem, rodzin i pikn kobiet, ktra naprawd uwaa mnie za atrakcyjnego. Co takiego... nigdy mi si nie przydarzyo, kiedy byem miertelnikiem. - Kobiety na ciebie nie leciay? Trudno w to uwierzy. - Nigdy nie miaem domu ani rodziny. - Przysun si bliej. - Potrzebowaem duo czasu, eby zrozumie, e tego wanie chc najbardziej. Ucieka wzrokiem, ale zauway, e w jej oczach zabysy zy. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz, ebym zabiega o twoje wzgldy? Rozemiaa si krtko, nerwowo. - Zabrzmiao bardzo staromodnie. - By moe. - Umiechn si cierpko. - Ale jestem zdecydowany. - Ja... nie jestem czci twojego wiata. - Moesz by czci, czego tylko zapragniesz. Potara czoo. - W tym wanie rzecz. Wcale nie chc by jego czci. Ale nie chc ci zrani. Ja... Przez ciao lana przeszed impuls elektryczny, a klatka piersiowa zafalowaa od oddechu. - yje! - krzykn Robby, szczerzc zby w umiechu. - Tak! - Phil wyrzuci pi w powietrze. Jean-Luc si umiechn. - Chwaa Bogu. - O tak, tak, tak! - Heather zacza podskakiwa. -Tak! - Zarzucia Jeanowi-Lucowi rce na szyj. Serce wezbrao mu radoci, gdy zamkn j w objciach. - Tak. Wypucia powietrze i wycofaa si.

- Och, nie chciaam... Przepraszam. Poczuam si taka szczliwa, e zapomniaam... - e jestem potworem? - dokoczy zdanie. Zaczerwienia si. - Nie uwaam... - Co si stao? - an usiad. - Zasne na posterunku. - Robby skrzyowa rce fl i zmarszczy brwi. - Powinienem obci ci pensj. Ian powid dokoa zdezorientowanym wzrokiem. - Ja... spniem si? I Robby rozemia si i wycign rk, eby pomc mu si podnie. - Zmartwie nas, chopie. Jak si czujesz? Ian uj do Robby'ego i powoli stan. - Zdaje si, e w porzdku. fl - Jeste przynajmniej o dwa centymetry wyszy -stwierdzi Phil. - Naprawd?-an si rozpromieni.-To dziaa! Jestem I o rok starszy. I cholernie godny. - Id na d co przeksi - zaordynowa Robby. - Wolaabym, eby nie bra wicej tego lekarstwa - po- I wiedziaa Heather. - Bardzo cierpiae. - Przykro mi, e musiaa na to patrze - odpar an. - I Ale nie przestan. - Razem z Philem wyszli z pracowni. i - Pozwlcie, e zostawi was samych. - Robby skoni i si i te wyszed. - Ja te powinnam i. - Heather ruszya do drzwi. - A co z prac? - spyta Jean-Luc. ' - Och. - Odwrcia si. - Skoczyam pierwsz sukni. - Machna rk w stron manekina. Jean-Luc podszed do niego. - Mimo wszystko zdecydowaa si nie robi rkaww. - Tak. - Podesza bliej. - Nie pasoway do obcisego stanika. Pomylaam, e dorobi do niej chust, ktr bdzie mona udrapowa albo nosi jak szal. Pokiwa gow. - Dobry pomys. - Zastanawiaam si... - Zagryza warg. - Kto robi wykoczenia przy twoich projektach? - Rne kobiety we Francji i Belgii. To zaley od tego, czego potrzebuj. W Brukseli jest jedna, ktra robi najlepsze koronki, a w Bretanii inna od przepiknych haftw. - Och. Czyby podejrzewaa, e korzysta z niewolniczej pracy? - Traktuj je jak artystki i bardzo dobrze im pac. Mgbym ci do nich zabra, gdyby chciaa zobaczy, co robi. - Nie... nie trzeba. - Cofna si. - Powinnam ju i. Naprawd jestem zmczona. Pokiwa gow. - To by dla ciebie dugi dzie. - Tak. Dobranoc. - Waciwie wybiega z pracowni. Jean-Luc westchn. Nie pozwolia mu si do siebie zaleca. Wci sprawiaa wraenie lekko przestraszonej, ale przynajmniej wygldao na to, e nie budzi ju w niej odrazy. Robi postpy, cho bardzo powoli. Poszed do pracowni Alberta i omwi z nim kwestie zwizane z pokazem. Potem teleportowa si do swojego gabinetu, eby nadrobi zalegoci w interesach. Czekao na niego ponad sto e-maili i z tuzin raportw z Parya. Jako przywdca klanu Europy Zachodniej mia te do rozstrzygnicia kilka spornych spraw. Po pnocy zrobi sobie krtk przerw i wychyli kolejn szklaneczk syntetycznej krwi z zapasw, ktre trzyma w swoim biurze. Alarm wczy si po drugiej nad ranem. Jean-Luc chwyci szpad, pogna do sypialni Heather i z impetem otworzy drzwi. Wszystkie panie spay w swoich kach. Alarm ich nie obudzi, bo mia czstotliwo syszaln jedynie dla wampirw i psw. Znaczy jedno. Jaki wampir teleportowa si do budynku. Jean-Luc pomaszerowa sprawdzi azienk. W rodku nie byo nikogo. - Co si dzieje? - spytaa sennie Heather. - Nic takiego - wyszepta. - Chciaem si tylko upewni, czy wszystko w porzdku. pij dalej. Zauway Robby'ego w korytarzu, wybieg wic, zostawiajc uchylone drzwi. - Co si stao? - To Simone - wyjani Robby. - Twierdzi, e wysza, bo si nudzia. - Gdzie bya? - Nie powiedziaa - odpar Szkot. - Teleportowaa si na zewntrz niezauwaona, ale wracajc, uruchomia alarm. Jean-Luc przypomnia sobie, jak si przechwalaa, e moga wda si w romans z Luim. - Moe stanowi zagroenie. - Wiem. Mam j odesa? - Nie. Chcemy, by Lui zrobi ruch, ebymy mogli go dopa. - W porzdku. Bd mia na ni oko. - Robby pomkn na d. Przez na wp otwarte drzwi wyjrzaa Heather.

- Co si dzieje? - Wszystko w porzdku - zapewni j Jean-Luc. Wysza na korytarz. - Syszaam wasz rozmow. Mylisz, e Louie moe kontrolowa Simone? - Niewykluczone. Zwykle posuguje si miertelnikami, ale mg te wpyn na wampira, zwaszcza na takiego, ktry jest uraony. - Jak Simone. - Heather zmarszczya brwi. - Ta kontrola umysu... Nigdy nie stosowae jej wobec mnie, prawda? Zesztywnia. - Nie. To byoby niehonorowe. - Nie chciaam ci obrazi. Powdrowa wzrokiem po jej potarganych wosach i pomitej piamie. - Gdybym mia wadz nad twoim umysem, natychmiast znalazaby si na dole w moim ku. - Och. - Naga. A ja bym... - W porzdku, mam ju pewne wyobraenie. Umiechn si powoli. - I podoba ci si? Spojrzaa na niego z irytacj. - Wygldasz piknie. Prychna. - Bez makijau? - Jeste naturaln piknoci. - To niedugo potrwa. Zestarzej si i zrobi mi si zmarszczki. - Czas mnie nie odstrasza. - Podszed bliej. - Pozwl mi zabiega o swoje wzgldy. Popatrzya na niego dziwnie, jakby rezerwa walczya w niej z podaniem. - Pomyl o tym. Wesza do sypialni i zamkna za sob drzwi. Tak, powoli robi postpy.

Rozdzia 23
Heather szukaa w Jeanie-Lucu czego, czego mogaby nie znosi. To, e by wampirem, nie wydawao si duej dobrym powodem, eby go odrzuca. Wszystkie Wampy w domu przyjmoway pokarm z butelki. Wszyscy mczyni Wampy byli dobrze wychowani i uprzejmi. Simone i Inga sprawiay wraenie samolubnych i prnych, ale Heather podejrzewaa, e byy takie, jeszcze zanim wyrosy im ky. Fidelia potwierdzia teori, e mier nie zmienia charakteru ludzi. Dowodziy tego jej dowiadczenia z zagubionymi duszami. Heather nie moga wic duej zaprzecza prawdzie. Jean-Luc by teraz tak samo cudowny, inteligentny i honorowy jak za ycia. Honorem kierowa si take w interesach. adnej niewolniczej pracy, adnych wykorzystywanych pracownikw w pogoni za zyskiem. Phil zapewni j, e Jean-Luc zatroszczy si o rodzin Pierre'a. By po prostu dobrym czowiekiem. Gdyby by miertelnikiem, Heather nie wahaaby si myle o zwizku z nim. Nie zaprzeczaaby wci swoim uczuciom do niego. Tak wic prawdziwe pytanie brzmiao: czy moga zaakceptowa go i pokocha takim, jaki by. Czwartek upyn spokojnie a do kolacji, kiedy to an znowu mia atak. Fidelia natychmiast zabraa Bethany do kuchni, eby maa nie musiaa by wiadkiem jego mki. Heather nie moga patrze, jak cierpi, i bagaa, eby wzi jakie rodki przeciwblowe, ale an ze stoickim spokojem odmwi. Po p godzinie szarpania i pocenia si zapad w kocu w spokojny miertelny sen. Heather skoczya chust do pierwszej sukni i zabraa si do wykroju drugiej kreacji. Dzie mija, a ona przyapaa si na tym, e znw wyglda Jeana-Luca. Pokaza si okoo wp do dziewitej tak samo przystojny jak zawsze. Wystarczyo, e na niego spojrzaa, a zaczynao brakowa jej tchu. Wiem, e mnie kochasz". Mj Boe, czyby mia racj? Bo jak inaczej wytumaczy, e cigno j do niego, mimo e poznaa prawd? Gdy czekali, a an si obudzi, obejrza jej prace, an zerwa si na rwne nogi i koniecznie chcia sprawdzi, czy urs. Heather wrczya Robby'emu miark. - Gratulacje, masz teraz ju ponad metr osiemdziesit - oznajmi Robby. -1 musisz si ogoli. Mody Szkot wyszczerzy zby w umiechu, pocierajc szczecin na szczce. - Powinnimy napi si blissky, eby to uczci - zaproponowa Phineas. an si rozemia. - Zawsze szukasz powodu, eby si napi. - Mam buteleczk w pomieszczeniu ochrony - powiedzia Robby. - Chodmy. I wszyscy trzej oddalili si niespiesznie, zostawiajc Heather sam na sam z Jeanem-Lukiem. - Co to takiego blissky?

- Mieszanka syntetycznej krwi i szkockiej - wyjani Jean-Luc. - Dziki wampirzej kuchni fusion Roman sprawi, e nasze posiki stay si ciekawsze. Heather spojrzaa na niego z niedowierzaniem. - artujesz sobie? - Nie. Mamy teraz chocolood, krew z czekolad, ktr bardzo lubi wampirze damy, a na specjalne okazje bubbly blood, krew z szampanem. Heather wybuchna miechem. - I jakie to okazje? Przeprowadzka do nowej, udoskonalonej trumny? Kciki ust Jeana-Luca si uniosy. - Teraz ty si ze mnie namiewasz. Dobrze wiesz, gdzie sypiam, i to wcale nie jest trumna. Na wspomnienie jego ka zrobio jej si gorco. - Chcesz zobaczy, nad czym pracuj? Mam to u siebie w gabinecie. Zawahaa si. Nie bya pewna, czy jest gotowa znale si z nim sam na sam za zamknitymi drzwiami. Jego umiech zblad. - Nigdy bym ci nie skrzywdzi, cherie. Zrobibym wszystko, eby nic zego ci nie spotkao. Wszystko poza powstrzymaniem jej przed tym, eby si w nim zakochaa. A to wanie mogo jej w przyszoci przysporzy ogromnego blu. Westchna. Do mioci nigdy nie doczaj gwarancji. To zawsze jest skok na gbok wod i kwestia wiary. A ona po prostu nie bya pewna, I czy chce skoczy. Czyby znw pozwolia, eby strach przej kontrol I nad jej yciem? Ostrono bywa mdrym wyborem. Ale 1 za wiele ostronoci oznacza nud i... smutek. A co, jeli 1 cae ycie bdzie aowaa swojego mdrego wyboru? Zrobia gboki wdech. - Mog wpa na chwil. - Dobrze. - Podszed powoli do drzwi, czekajc, a do I niego doczy. Nawet nie prbowa jej dotkn i bya mu Iza to wdziczna. Sprawia wraenie, jakby rozumia, e potrzebuje czasu. I odpowiedzi. - Dlaczego przyjechae do Teksasu? - spytaa, gdy szli korytarzem. - Musiaem znikn. Media zaczy si zastanawia, dlaczego si nie starzej. - To znaczy, e si ukrywasz? Skin gow. - Tak. Mam si ukrywa przez dwadziecia pi lat. Potem bd mg wrci do Parya i udawa, e jestem swoim synem. Chciaa zapyta, czy kiedykolwiek bra pod uwag moliwo posiadania prawdziwego syna, ale zabrako jej miaoci. - Czyli zamierzasz spdzi troch czasu w Schni-tzelbergu. - Jak bdzie moga wrci do normalnego ycia, wiedzc, e pewien wampir, ktry j kocha, mieszka tu obok autostrady? - Wci mog odwiedza rne miejsca. Po prostu musz by ostrony. Nie mog pozwoli, eby wytropiy mnie media. - A jak, u diaba, podrujesz? - Zamilka, gdy weszli do gwnej sali magazynu. - Nie, nie mw. Ukryty w trumnie w luku bagaowym samolotu. Skrzywi si. - To byoby okropne. W rzeczywistoci podrowanie przychodzi nam bez trudu. Po prostu si teleportujemy. - Teleportujecie? Nikt si nie teleportuje. Chyba e w filmach science fiction. - Wampiry si teleportuj. Rozejrzaa si po sklepie oniemiaa. Odwrcia si do Jeana-Luca, ale ten znikn. Wypucia powietrze. - Jean-Luc? - Tak? Podskoczya i obrcia si dokoa. Sta za ni. - Och. To byo zbyt perfidne. - Ale okazuje si bardzo przydatne. W ten sposb moi stranicy sprowadzili zabawki twojej creczki. Zmruya oczy. - Mgby si teleportowa do mojej sypialni, kiedy by tylko chcia, nawet gdyby drzwi byy zamknite? - Tak. Ale nie zapominaj, e jestem czowiekiem honoru. Naga myl sprawia, e si skrzywia. - To znaczy, e Louie mgby si tu teleportowa. Prosto do mojej sypialni... - Heather. - Dotkn jej ramienia, przerywajc. - W tej samej sekundzie, kiedy kto si teleportuje do budynku, wcza si alarm. Uruchomi si ostatniej nocy, kiedy wrcia Simone. - Och, to dlatego wparowae do naszej sypialni. - Tak. Naprawd j chroni. - Doceniam to, jak bardzo wszyscy si o nas troszczycie. Umiechn si. - Kiedy to wszystko si skoczy, myl, e powinnimy wybra si na randk. - Masz na myli kolacj i kino? - spytaa. - Nie zamierzam z wasnej woli sta si niczyj kolacj. Zachichota.

- Nie. Ale mgbym ci zabra w jakie ustronne miejsce, na przykad do zamku Angusa w Szkocji albo do willi Romana w Toskanii. Co za dra. Pomacha jej marchewk, ktrej Heather trudno si byo oprze. Zawsze marzya o podrach. - Na caym wiecie mam przyjaci, ktrzy powitaj nas z otwartymi ramionami - cign Jean-Luc. - Bdziemy musieli upewni si tylko, e nie zostan rozpoznany. I e nie wzeszo soce. - To znaczy, e mogabym si teleportowa razem z tob? - Tak. Prawd mwic, to cakiem proste. Prychna. - atwo ci mwi. Rozmawiamy o tym, e zamieni si w co w rodzaju pary, a potem, miejmy nadziej, zmaterializuj z gow na waciwym miejscu. - To cakowicie bezpieczne. - Nie brzmi, jakby byo. Przechyli gow, przygldajc si jej. - Poka ci teraz, jak to dziaa, a ty nie bdziesz si musiaa ju potem martwi. Cofna si. - Nie ma sprawy, mog si martwi. Jestem w tym naprawd dobra. - Przeniesiemy si tylko do mojego gabinetu. - Wskaza na okno na pitrze. -1 kiedy pniej zabior ci na dusz wycieczk, nie bdziesz si baa. Dobry Boe, jak on potrafi kusi. - Mogabym si zgodzi na randk kiedy w przyszoci. Ale to nie znaczy, e zgadzam si na to cae ubieganie si o moje wzgldy. - W porzdku. Teraz tylko wykonamy teleportacj wiczebn. Serce jej si cisno. O Boe, zgodzia si teleportowa. Jean-Luc delikatnie pooy rce na jej talii. - Jest kilka rzeczy, ktre musisz zrobi, eby to zadziaao. - Na przykad co? - Obejmij mnie za szyj. Tylko trzymaj mocno. Powoli przeniosa rce na jego szyj. - Co teraz? Otoczy j ramionami. - A teraz mnie pocauj. Zrobia kpic min. - Tego w Star Treku nigdy nie robili. - Ich strata. - A co jeli teleportujesz si sam albo z facetem? Skrzywi si. - W porzdku, skamaem. - Umiechn si aonie. -Ale nie moesz mnie wini za to, e prbowaem. Uderzya go lekko w rami. Zachichota. - Musisz mnie tylko trzyma mocniej. Magazyn zacz si koysa i Heather zapaa Jeana--Luca za szyj ze wszystkich si. - Zaufaj mi - wyszepta jej mikko do ucha i wszystko stao si czarne. Miaa wraenie, jakby pyna, a po chwili poczua tward podog pod stopami. Otworzya oczy. Znajdowaa si w ogromnym gabinecie. - To byo straszne. - Przyzwyczaisz si. Cofna si, a on j puci. Rozejrzaa si dokoa i zauwaya dwa skrzane fotele, biurko, komputer i szafki na dokumenty. Podesza do stou krawieckiego, na ktrym leaa rozrzucona przepikna tkanina w odcieniach zieleni i bkitu. Kupka pawich pir bagaa, eby ich dotkn. Pogadzia mikki puch. - Wiedziaem, e bdziesz musiaa ich dotkn - odezwa si cicho za jej plecami. - Lubisz faktur. Na ciele pojawia jej si gsia skrka. - Skd wiesz? - Obserwowaem ci. - Podszed bliej. - Lubisz dotyk jedwabiu na nagiej skrze. Lubisz dotyka szenili i aksamitu. Podnis pawie piro. - Przypomina mi ciebie. Ma w sobie wszystkie te odcienie zieleni i turkusu, ktre widz w twoich oczach. Zmieniaj si nieznacznie, kiedy si umiechasz albo krzywisz, albo... kiedy masz orgazm. Spojrzaa na niego z irytacj. - Twoje oczy te si zmieniaj. Umiechn si i wrczy jej plik szkicw. - Co o tym mylisz? Zacza je przeglda. Jean-Luc by taki utalentowany. Potrafi wykorzysta stulecia dowiadczenia, eby stworzy co, co byo zarazem klasyczne i nowe. - S pikne. - Tak jak moja inspiracja. - Przejecha pirkiem po jej twarzy i szyi. Zostawia szkice i podesza do okna. Spojrzaa na d, na manekiny, ktre w ciemnej sali wydaway si jaskrawo-biae. - Musz wiedzie o tobie wicej. - A co chciaaby usysze. Opara czoo o zimn szyb. - Wszystko. Ty o mnie wiesz wszystko. Westchn.

- Nie ma wiele do opowiadania. Urodziem si jako biedny wieniak, syn Jeana, ktry czyci stajnie. Nie pamitam swojego nazwiska. Odwrcia si. - A co z Echarpe'em? - Przybraem je, kiedy zostaem przemieniony. Niektre Wampy nazyway mnie tak dla artu. Po... spotkaniu ze mn kobiety nosiy szale, eby ukry lady. - Wzruszy ramionami. -Echarpe znaczy szal". Skrzywia si. - Smutny art. - Wiksza cz mojego ycia bya smutnym artem. Musiaem... walczy, eby sta si tym, kim jestem dzisiaj. Do tego moga si odnie. - Czy to prawda, co powiedziae ktrej nocy, e twoja matka umara, kiedy bye may? Marszczc brwi, usiad na jednym z foteli. - Oboje moi rodzice umarli. Zostaem sierot w wieku szeciu lat. Baron pozwoli mi spa w stajni i przej obowizki ojca. Heather sapna. - Co za uprzejmo z jego strony. - Lepsze to ni bezdomno. Podesza do niego i zatrzymaa si przy biurku. - Mw dalej. - Baron by wytrawnym wojownikiem. Razem z nim i jego synem w zamku mieszkao kilku wychowankw. Uczyt ich rycerki. Chowaem si za beczkami, eby ich podpatrywa. A potem sam wiczyem w stajni z kijem. Pokiwaa gow. - Zao si, e bye niezy. - Syn barona lubi si znca nad sabszymi i bi innych chopcw. Pewnego dnia, kiedy miaem jakie dzie- i si lat, powali jednego z wychowankw i zacz go okada pak. Zapaem swj kij i odepchnem go. Wdalimy si w bjk. 1 Heather si skrzywia. Jako nauczycielka historii wiedziaa, jak powane konsekwencje czekay wieniaka, ktry poway si zaatakowa swojego pana. - Sudzy krzyczeli, ebym przesta i ucieka - cign Jean-Luc. - Pozostali wychowankowie pobiegli zawiadomi barona. A ja dalej walczyem. Jak szaleniec. Wszystkie lata frustracji i nieszcz wybuchy ogromnym gniewem. - Mog sobie wyobrazi. - Ona te bya wcieka na sie- i bie za wszystkie lata bycia wycieraczk. - Co zrobi baron? , - Rozkaza nam przesta. Wtedy do mnie dotaro, co i zrobiem. Mylaem, e czeka mnie mier. - Jean-Luc potar czoo i zmarszczy brwi. - Po raz pierwszy w peni po- fl czuem, co to znaczy by bezsilnym. Mj los spoczywa 1 w rkach innego czowieka. - Straszne. - Heather usiada w fotelu obok. | - Ku zaskoczeniu wszystkich baron podszed do syna ? i tak mocno uderzy go w twarz, e tamten upad z rozci- I t warg. Baron nazwa to kar za to, e nie udao mu si f zabi w walce takiego nikogo jak ja. A potem powiedzia, e jeli chc walczy, to mog. Byem zaskoczony, ale ta perspektywa wydawaa si lepsza ni wyrzucanie gnoju ze stajni do koca ycia, wic si zgodziem. - wiczye z pozostaymi chopcami? - Tak. Nastpnych kilka lat byo trudnych. Cay czas musiaem si mie na bacznoci, bo syn barona zastawia wci na mnie puapki i spuszcza mi lanie. - Co za potwr. Jean-Luc si umiechn. - By potworem. W owym czasie krl Ludwik XII prbowa zawadn Wochami. Zada wic od swoich monych, eby przysali mu najlepszych rycerzy. Baron by powizany z rodzin Gwizjuszy, ktrzy chcieli, eby krl ponis klsk, dlatego nakazano mu, eby wysa najgorszych ludzi. W ten sposb szybko zostaem pasowany na rycerza. Kolejny smutny art. Heather si achna. - Nie moge by najgorszy. - Nie miaem adnego dowiadczenia bitewnego. Ani rodziny, wic mona mnie byo powici. Dano mi co, co z trudem mogo uchodzi za konia, i jak aosn star bro. - Mj Boe, wysano ci na pewn mier. - Wanie. Pamitam, jak baron mia si, mwic, e jego decyzja, by mnie szkoli, okazaa si trafna. Zostaem posany zamiast jego syna, eby umrze na wojnie, ktra bya przegrana, zanim jeszcze si zacza. - Jean-Luc zamkn na chwil oczy. - Tego dnia poprzysigem sobie, e ju nigdy nie bd bezsilny. e nigdy wicej nie bd pionkiem. Heather dotkna jego rki. - To musiao by okropne. Uj jej do. - Pierwsza bitwa, w ktrej wziem udzia, rozegraa si w 1500 roku. Przeyem. - Miae zaledwie pitnacie lat. Pokiwa gow. - Dobrze sobie radziem. Zauwaono mnie, dano lepszego konia i ekwipunek. Powoli awansowaem a do roku 1513, do czasu bitwy o ostrogi. - To wanie wtedy...

- Mnie zabito. Anglicy wkroczyli pod Guinegate, a moi towarzysze si rozpierzchli. Byem tak wcieky, e

stanem w miejscu i zarbaem pierwszego Anglika, ktry si do mnie zbliy. Gupi bd, bo za chwil zostaem otoczony i wiele razy raniony. Zostawiono mnie, ebym si wykrwawi. Heather zadraa, a on mocniej cisn jej rk. - Wanie tamtej nocy znalaz mnie Roman. Nie chciaem umiera. - Oczywicie, e nie. Bye taki mody. - Tak, ale chodzio o co wicej. Chciaem by panem swojego losu. Miaem ju do bezradnoci. Podaem potgi, wadzy nad mierci. Przekna z trudem. - Zdaje si, e j zdobye. Umiechn si cierpko. - Wci mog umrze. A ostatni art zwizany z moim krtkim yciem miertelnika polega na tym, e nastpnego ranka moje ciao zniko, wic bitwa o ostrogi przesza do historii jako starcie, w ktrym nie doszo do rozlewu krwi. Byem jedyn, zapomnian ofiar. - Tak mi przykro. cisn jej do. - Tylko kilka osb zna moj histori. Nie znosz przypomina sobie, jakim aosnym byem czowiekiem. - Ja te byam aosna. Wszystkim dokoa pozwalaam, eby mn rzdzili. Oboje musielimy walczy, eby nasze ycie stao si lepsze. - Skrzywia si w duchu. Wanie przyznaa, e ycie wampira stanowio dla niego zmian na lepsze. - Nie bd ci okamywa, chrie. wiat wampirw jest rwnie okrutny, jak wiat ludzi. Malkontenci gromadz armi, moe wybuchn kolejna wojna. To byaby katastrofa dla nas wszystkich. Bo taka wojna nie przeszaby niezauwaona. Staaby si poywk dla mediw. Zaczerpna gboko powietrza. - Twj sekret ujrzaby wiato dzienne. Skin gow. - Wanie. Znaleliby si ludzie gotowi wytropi i pozabija wampiry. - To naprawd byaby katastrofa. Zabraa rk i opara si w fotelu. wiat wampirw by niebezpieczny. Jak mogaby wcign w niego crk? Jean-Luc wsta i podszed do okna. - Musz ci ostrzec w zwizku z pokazem, ktry ma si odby w przysz sobot. Zastanawiaem si, czy go nie odwoa, bo dla Luiego to moe by szansa, eby ci zaatakowa. Ale zdecydowalimy, e pokaz si odbdzie. Przekna lin. - Wic mam by przynt? Odwrci si do niej. - Bd obok cay wieczr. Dobrze si przygotujemy. Tak bdzie lepiej. Lepiej cign go tutaj, gdzie moemy kontrolowa sytuacj. I lepiej, eby to si stao w nocy, kiedy Wampy nie pi i bd mogy ci ochroni. Pokiwaa powoli gow. - No i lepiej mie to ju za sob. - Nie chciaa y w cieniu groby Louiego duej, ni to byo konieczne. -Ale musimy zapewni bezpieczestwo mojej crce i Fidelii. Nie pozwol wam ich naraa. - Zgoda. - Podszed do stou. - Teraz ju wiesz, czego obawiam si najbardziej. Nienawidz bezsilnoci. Wampiry maj wiele wyjtkowych zdolnoci, s na przykad wyjtkowo silne i szybkie, ale maj te jedn straszliw sabo. W cigu dnia s cakowicie bezbronne. Heather wstaa. - Masz strae, ktre dbaj o twoje bezpieczestwo. Pokrci gow i podnis prbk zielonego jedwabiu. - Nie o swoje bezpieczestwo si martwi. Co rano o wschodzie soca, kiedy zapadam w swj miertelny sen,

ogarnia mnie straszliwy lk, e kiedy bd lea bezsilny, co zego stanie si tobie, a ja nie bd mg ci pomc. - Zacisn do w pi, mnc materia. - Nie znisbym tego. - Wszystko bdzie dobrze. - Podesza do stou. - Mam Phila i lana, i Fidelie z jej pistoletami. No i sama te nie jestem zupenie bezradna. - Dotkna jego ramienia. -Wszystkich nas drcz jakie lki. - A czy ty wci si mnie boisz? Tego, czym jestem? -Upuci materia na st. - Jak mog ci przekona, e to niczego nie zmienia? Wci bd ci kocha, bez wzgldu na wszystko. Zawsze bd ci kocha. Oczy zaszczypay j od ez, wic odwrcia si do niego tyem. - To nie tak, e ja... Myl, e jeste wspaniaym mczyzn. Wzi ze stou pawie piro i powid delikatnym puchem po jej nagim ramieniu. - Nawet nie wiesz, jak cierpi, nie mogc ci dotkn. Heather przeszy ciarki. Tak bardzo chciaa go pocieszy, e serce przeszy jej bl. Jean-Luc potrzebowa mioci. Zasugiwa na ni. Zasugiwa na mio, ktra powinna by czci dobrego ycia, na mio, ktrej nigdy nie zazna. Ocierajc zy, zapaa go w pasie i mocno przytulia. - Jeste dobrym czowiekiem, Jean-Luc. Piknym. - Heather. - Obj j lekko, jakby w ten sposb prbowa utrzyma nad sob kontrol. - Tak bardzo ci pragn. -Jego do wdrowaa w gr i w d jej plecw, wzbudzajc delikatne mrowienie. Musiaa si cofn, ale on by jak skaa. Tak atwo byo si na nim oprze. Czua, jak pociera brod o jej wosy. Ustami musn jej czoo. Poczua znajomy skurcz podania. Ucisk jego ramion jeszcze si zacieni. - Pozwl mi zabiega o twoje wzgldy. - Trci nosem jej szyj, po czym szepn do ucha: - Pozwl si kocha. Zerkna na jego twarz i oddech uwiz jej w gardle. Jasnoniebieskie tczwki Jean-Luca zaczy si zmienia. - Oczy robi ci si czerwone. Odsun jej wosy z czoa. - Mam z tym problem za kadym razem, kiedy jestem blisko ciebie. - Dlaczego? Sprawiam, e robisz si godny? - Sprawiasz, e skrcam si z podania. Oczy to blady cie tego, jaka namitno ponie w moim wntrzu. - To znaczy, e staj si czerwone, kiedy... ci staje? - Tak. - Umiechn si powoli. - Mogaby pomc zagodzi moje cierpienie, ale obawiam si, e ten problem bdzie si pojawia wci i wci. Boe, czy to naprawd taki zy sposb na spdzenie reszty ycia? Ziarno paniki zaczo kiekowa w jej brzuchu. Nie bya gotowa na co tak odmiennego, nie potrafia skaza na takie ycie siebie i swojej crki. - Ja... musz i. - Zrobia krok do tyu. Puci j. - Jak sobie yczysz, chrie. Wysza i wlizna si do swojej ciemnej sypialni. Dobry Boe, co ma robi? Nie wtpia ju, e Phineas mia racj, e wampiryzm nie zmienia charakteru czowieka. Jean--Luc jest teraz tak samo szlachetny i honorowy, jak by za ycia. Moe nawet bardziej. Stulecia istnienia day mu mdro i dojrzao, ktre do Heather bardzo przemawiay. No i oczywicie by niezwykle seksowny. Cudowny w stosunku do Bethany, wielkoduszny wobec Fidelii. Chodzcy idea z jedn tylko wad. By wampirem. Ale fakt, e by wampirem, niczego w Jeanie-Lucu nie zmienia, nie zmienia te tego, co Heather do niego czua. Teraz, gdy ju min pierwszy szok, zauwaya, e Echarpe

wci j pociga, e nadal go kocha. I to przerazio j bardziej ni wystajce ky. Bo zacza naprawd bra pod uwag zwizek z Jeanem-Lukiem. Jaka cz jej mwia, e to szalestwo. Znaa go zaledwie tydzie. Jak moga podj decyzj, ktra zawayaby na caym jej yciu? I na yciu Bethany. Jak miaaby wytumaczy crce, e nowy chopak mamusi za dnia jest martwy? Jak mogaby obarczy mae dziecko brzemieniem podobnego sekretu? Tylko e alternatywa - ukrycie przed crk prawdy - sprawiaby, e czuaby si winna i nieuczciwa. To w ogle bya trudna sytuacja. Ona by si starzaa, a Jean-Luc nie. Z jednej strony wcignaby crk w przedziwny wiat, z drugiej zapewniaby jej cudownego, kochajcego ojczyma. Tylko e ten ojczym byby za dnia martwy. Umys Heather przeskakiwa od argumentw za do argumentw przeciw. To wystarczyo, eby przyprawi j o straszliwy bl gowy. Ruszya przez ciemny pokj po omacku do azienki, a gdy si w niej znalaza, zamkna drzwi i zapalia wiato. Spojrzaa w lustro. Fidelia powiedziaa, eby podaa za gosem serca. Serce Heather wyrywao si do Jeana--Luca, ale umys zaleca ostrono. Jeli Jean-Luc stanie si czci jej rodziny i im nie wyjdzie, nie tylko ona bdzie miaa zamane serce. Bethany te bdzie cierpiaa. Westchna. Prowadzia wprawdzie wojn ze strachem, ale w tej konkretnej potyczce strach wygrywa. Najbezpieczniejszym rozwizaniem byo wycofanie si. Powinna to zrobi, zanim uczucie do Jeana-Luca cakowi* cie ni owadnie. Cay pitek Heather ciko pracowaa, starajc si nie myle o Jean-Lucu. Wieczorem Echarpe spyta, czy chciaaby z nim porozmawia w jego gabinecie, a ona odmwia, Smutek widoczny w jego oczach uku j w serce, pospieszya wic do swojej sypialni. Fidelia zapytaa, czy stao si co zego, Heather jednak moga tylko pokrci przeczco gow, w gardle bowiem miaa wielk gul. Podczas lunchu w sobot odkrya kolejn nadzwyczajn cech wampirw. Znakomity such. W kuchni an usysza samochd wjedajcy na podjazd. W towarzystwie dwch stranikw Heather wysza do sklepu. Phil wyjrza przez okno. - Pikap z przyczep. Zerkna na zewntrz, eby sprawdzi, kto wysiada z samochodu. - O nie, to Coach Gunter. - Stanowi zagroenie? - spyta an. - Dla kadej kobiety na Ziemi - mrukna Heather. Z tyu furgonetki i na przyczepie zauwaya due czarne puda. Przywiz wybieg. A to znaczyo, e by nowym chopakiem Liz Schumann. Dobry Boe, Liz musiaa postrada rozum. Coach podszed do wejcia, zignorowa dzwonek i zacz wali pici w drzwi. Heather zmarszczya brwi. - Wpucie go. Przyprowadz Alberta. Ruszya korytarzem do biura Wocha. Nawet tam sycha byo tubalny glos wchodzcego do rodka trenera. - Wanie przywieziono wybieg - poinformowaa Alberta. - Obiecaam Liz trzy bilety na pokaz. Alberto da je Heather z ociganiem. - Ledwie mi wystarczy dla czonkw rady i miejscowych szych. Skrzywia si. - Przy dwudziestu gociach nie zbierzemy zbyt wiele. Alberto prychn. - Miejscowi nie maj pienidzy. Jean-Luc przekae datek. Dwadziecia tysicy.

- Dolarw? - Heather przekna lin. - To bardzo hojny gest. - Ma swoje powody. - Woch machn lekcewaco r k. - Nie eby nie by hojny. Echarpe przekazuje mnstwo pienidzy na cele dobroczynne. Ale w tym wypadku pa ci za milczenie. Kiedy po pokazie sklep zostanie zamknity, Jean-Luc chce, by ludzie zapomnieli o tym miejscu. Przypuszczam, e to bdzie oznaczao koniec pani pracy. Heather pamitaa, e zostaa zatrudniona tylko na dwa tygodnie. - To znaczy, e nikt w ogle nie bdzie tu przychodzi? - Przy odrobinie szczcia nikt. A jeli kto si pojawi, cofnie go ochrona. Ja wrc do Parya razem z modelkami, a JeanLuc bdzie si ukrywa. Strasznie samotny obrazek. Heather przypomniaa sobie pierwsz kart, ktr dla Jeana-Luca odkrya Fidelia. Pustelnik. Bdzie tu sam jak palec. Gdyby pozwolia mu si do siebie zaleca, mogaby sprawi, e to ulegoby zmianie. - No c, powinienem rzuci okiem na wybieg. -Alberto wyszed z biura. Heather nie spieszya si z powrotem do sklepu. Phil i Coach zdyli ju ustawi kilka elementw, ktre oglda Alberto, kiedy nadesza. - Cze, Heather! - zawoa Coach, wychodzc po kolejn parti. Wskaza na lana, ktry sta w cieniu i wyglda na zawstydzonego. - Ten dzieciak wcale nie pomaga, Powinnicie zwolni lenia. Heather spojrzaa na lana wspczujco. Wiedziaa, e musi trzyma si z dala od wiata dnia, a Coach najwyraniej dawa mu popali. Dwadziecia minut pniej wybieg by ju w caoci w sali sklepowej. Heather wrczya trenerowi bilety. - Chodz teraz z Liz Schumann, wiesz? - Zatrzyma si przed frontowymi drzwiami. Skina gow. - Domyliam si. - Tak. - Napry potne bicepsy. - Szczciara z niej. Nie wiesz, co tracisz. - Jestem zdruzgotana. Powiedz, prosz, Liz, eby wpada w pitek na przymiark. - Zdya ju ustali, e jej modelkami bd take dwie inne nauczycielki. - Jak fikuna bdzie ta impreza? - spyta Coach. -Powinienem si jako szczeglnie wystroi? Obrzucia wzrokiem jego podkoszulek bez rkaww i spodenki gimnastyczne. - Mgby woy spodnie. I zostawi gwizdek w domu. - Oho, bardzo fikuna. - Wymaszerowa na dwr. - Do zobaczenia w sobot. Heather wrcia do pracowni i zabraa si do drugiej sukni. Alberto wyszed, eby rozprowadzi pozostae bilety. Okoo szstej an znowu zwali si z ng. Heather odetchna z ulg, bo Bethany jada kolacj w kuchni i nie musiaa tego oglda. Nie wiedziaa jednak, jak wytumaczy creczce fakt, e an zacz wyglda na starszego. Sza akurat do kuchni w towarzystwie Phila, gdy odezwa si dzwonek przy drzwiach. Phil zerkn przez okno. - To szeryf. Heather otworzya drzwi i wpucia go do rodka. - Chciaem si upewni, e u ciebie wszystko w porzdku. - ujc wykaaczk, Billy przyjrza si jej uwanie. Zamkna za nim drzwi. - Jestemy cae i zdrowe. Jakie wieci? - adnych. Nie mog znale tego Louiego. - Billy wszed do sklepu i rozejrza si wkoo. - Znalelimy odciski palcw w muzeum, ale nie figuruj w systemie. A skoro nie mamy jego prawdziwego nazwiska, to jestemy w kropce. - Rozumiem. - Heather posza za nim.

- A znalaz pan co ciekawego w wozie Heather? -spyta Phil. - Nie. - Billy podszed do podestu. - Przygotowujecie si do sobotniego pokazu? - Tak - odpara Heather. - Jean-Luc uwaa, e skoro bd braa w nim udzia, to Louie te si pojawi. i Billy odwrci si gwatownie w jej stron. 1 - Chce si tob posuy jako przynt? | Wzruszya ramionami. \ - On te jest przynt. Louie chce zabi nas oboje. ujc wykaaczk, Billy zmarszczy brwi. j - Bd si musia tu zjawi razem z swoimi dwoma za- .' stpcami. - Wasza pomoc bdzie mile widziana - zapewnia go Heather. an powiedzia jej, e jeli miertelnicy zobacz co, czego nie powinni, wampiry wyczyszcz im pami. Billy niespiesznie ruszy w stron wyjcia. - Cody znowu dziwnie si zachowuje. Wczoraj wieczorem by w Schmitty Bar. Upi si i zacz na ciebie wygadywa. A potem ni z gruszki, ni z pietruszki powiedzia, e jest karaluchem i zacz azi po stoach do bilardu, przeszkadzajc ludziom w grze. Heather westchna. Jeszcze jeden problem, z ktrym powinna si upora. - Musiaem go zamkn na noc. - Billy otworzy drzwi i zatrzyma si na ganku. - Dzi rano zachowywa si normalnie, ale mwi ci, e ten facet to wir. - Rozumiem. Dziki, e wpade. - Zamkna za nim drzwi i przekrcia klucz w zamku. Co za dziwny wiat, w ktrym wampiry wydaway si normalniej sze ni miertelnicy.

Rozdzia 24

Tej nocy Heather odkrya jeszcze jedn niezwyk umiejtno wampirw. Staa w magazynie, patrzc z niedowierzaniem, jak Robby i an wieszali nad wybiegiem kurtyn, ktra oddzielaa tyln cz sali. Podczas pokazu miaa si tam znajdowa przebieralnia dla modelek. Tym, co wzbudzio zdumienie Heather, by fakt, e obaj Szkoci nie potrzebowali drabiny. Po prostu unosili si w powietrzu. - Podejrzewam, e te to potrafisz. - Spojrzaa z ukosa na Jeana-Luca, ktry sta obok. - Tak. - Pochyli si ku niej. - W moich ramionach moglibymy razem osiga nowe szczyty. Nie bya pewna, czy jego sowa odnosz si do lewi-tacji. - Dobrze mi z tym, e jestem zwyk miertelniczk. - Nie ma w tobie nic zwykego. A ja ostatnio mam kopoty z niektrymi czonkami, ktre lewituj na wasn rk. Prychna. - Jakie inne umiejtnoci jeszcze posiadasz? - Mam wyjtkowo czue wzrok i such. I jeszcze bardzo wyostrzon wiadomo otoczenia. Wiesz, na przykad, e Fidelia chowa si za gablot z szalami? - Nie. Dlaczego, u diaba, miaaby robi co takiego? Usta Jeana-Luca drgny. - Nie wiesz? Heather podniosa wzrok. Ponad gablot unosi si Robby w niebiesko-zielonym kraciastym kilcie. - Dobry Boe, to enujce. Na szczcie Bethany jada w kuchni ciasteczka pod opiek Phineasa. Do magazynu wbieg an, niosc kolejne bele materiau. Porusza si tak szybko, e jego ciao byo rozmazan plam. - Jestecie niezwykle silni i szybcy - zauwaya spokojnie Heather. - A take ogromnie wytrzymali. - Umiechn si. -Potrafimy wytrwa ca noc. Spojrzaa na niego krzywo. Myla dzi tylko o jednym. Pod tym wzgldem wampiry nie dokonay adnego postpu w stosunku do swoich miertelnych pocztkw. - Zmieniajce si oczy przemawiaj na twoj niekorzy. - Jak to? Nie podoba ci si, e wiesz, kiedy mnie podniecasz? - Podoba, ale niech no zobacz, e czerwieniej, gdy patrzysz na inn kobiet, a bdziesz mia powane kopoty. Skrzywi si. - Nigdy w ten sposb o tym nie mylaem. Na szczcie zamierzam by wierny. Jak to moliwe, eby by wierny, kiedy ona si zestarzeje i posiwieje? Westchna. - Jakie jeszcze niezwyke moce posiadacie? - Umiemy si porozumiewa telepatycznie. Nie robimy tego czsto, bo trudno przy tym zachowa prywatno. Kady wampir moe usysze wiadomo nadan telepatycznie. Std problem z wampirzym seksem. - Z czym? Z wampirzym seksem. Kady moe si przyczy. Skrzywia si. To obrzydliwe. Unis brew. Mogoby ci si spodoba. Nie interesuje mnie seks grupowy.

- To dobrze, bo nie zamierzam si tob dzieli. Czas zmieni temat. - To co jeszcze potraficie? - Kontrolowa umysy. Moemy nimi manipulowa i umiemy usuwa wspomnienia. Pokiwaa gow. - Uwaasz, e Louie mg wpyn na kogo zaangaowanego w pokaz. Choby na Simone. - To moliwe, ale si nie martw. Cay czas bd przy tobie. Ciekawe, kogo mg wybra Louie. Czy jego ofiara zachowywaaby si inaczej, tak e byoby to oczywiste? - O Boe! A co jeli to on pomiesza w gowie biednemu Cody'emu? Jean-Luc zamruga. - Sucham? - Cody zachowuje si dziwnie, odkd Louie pojawi si na scenie. Jean-Luc pokrci gow. - Nie, nie kontroluje Cody'ego. - Skd ta pewno? Ostatniej nocy Cody znowu wirowa. - Musia ci obrazi. - Billy mwi, e co tam na mnie wygadywa, ale... skd ty o tym wiesz? Jean-Luc westchn. - Bo to ja na niego wpynem. Wypucia powietrze ze wistem. - Dlaczego? - Obraa ci. Zasuy sobie. - Biega w kko jak karaluch. - Wanie. - Jean-Luc pokiwa gow. - wietnie pasuje. - Nie do ciebie naleaa decyzja. - Chroniem ci. - Nie. - A kipiaa ze zoci. - Przerazie mnie. Tyle dni si martwiam. Musiaam zadzwoni do prawnika, eby porozmawia o zmianie zasad widywania Bethany. - Zapac za to. - Nie o to chodzi! Nie miae prawa wtrca si w moje i ycie osobiste. - Mylaem, e jestem czci twojego ycia osobi stego. - Skrzyowa rce na piersi i zmarszczy brwi. - Nastpnym razem, kiedy zobacz twojego byego, wyma t komend. Znw bdzie tak odraajcy jak dawniej. - Dzikuj. Nie mog uwierzy, e tak si tym przejmowaam, a dla ciebie to by tylko art. - Wcale si nie miaem, Heather. Miaem ochot zabi drania za to, jak ci traktuje. Sto lat temu to wanie bym zrobi. Poczua, e nie moe oddycha, e klatka piersiowa jej si zapada. Czua si... uwiziona. Sparaliowana. Na co takiego nie bya gotowa. - Wszystko w porzdku? - Dotkn jej ramienia. -Serce ci wali jak oszalae. Cofna si. - Za ciko walczyam o swoj wolno, eby teraz to zaprzepaci. Odwrcia si i pomaszerowaa do crki do kuchni. Traci j i nie wiedzia, co robi. Wampiry nie byy przyzwyczajone do tego, eby kto im odmawia. Dawniej, jeli JeanLuc potrzebowa kwarty krwi, mg si uciec do manipulacji umysem. Dziki temu dama nigdy nie mwia nie". Ale to nie krwi chcia od Heather. Chcia mioci, a ta okazaa si duo trudniejsza do zdobycia. W tak wanej sprawie poczucie honoru nie pozwalao mu skorzysta z umiejtnoci wpywania na ludzi. Jean-Luc chcia, eby mio Heather bya prawdziwa. W wypadku Heather stare metody uwodzenia zawodziy. Miaa wasn karier, wasny dom, wasn rodzin. Cenia swoj niezaleno i naprawd wcale go nie potrzebowaa. Merde. Im bardziej mu si wymykaa, tym bardziej jej pragn. W cigu nastpnego tygodnia kilka razy kusio go, eby porwa j do sypialni i kocha si z ni, a nie bdzie w stanie jasno myle. Zastanawia si te, czy si nie posuy wampirzym seksem, eby uwie j przez sen, ale i ten pomys odrzuci. Nie zareagowaa dobrze na wie o tym, e manipulowa zachowaniem jej byego, wic pewnie nie spodobaoby si jej, gdyby zacz si bawi z jej umysem. Zosta mu tylko jeden, kompletnie kulawy sposb - bycie miym gociem. Zawsze uwaa si za do miego, zaskakujce wic, ile musia woy w to pracy. Cay czas si napomina, eby nie droczy si z ni i nie artowa, tak jak to mia w zwyczaju. A poza tym wci i wci musia si powstrzymywa przed tym, eby jej nie dotkn. Heather pogrya si w pracy, a on co wieczr przyglda si jej osigniciom, starajc si wykazywa jedynie zawodowe zainteresowanie. Robi grzeczne uwagi, gdy tymczasem przed oczami stawa mu obraz spadajcego z niej ubrania. Szczerze dodawa jej otuchy, wyobraajc sobie rwnoczenie, jak gardowym gosem wykrzykuje jego imi podczas potnego orgazmu. W miar jak tydzie mija, Jean-Luc zacz sobie nawet wyobraa, jak jej pikne ciao dojrzewa z jego potomkiem w rodku. Do diaba, chcia rozpocz z ni nowe ycie. Chcia by jej mem. Cae to bycie miym nie miao sensu.

Do pitku Heather bya gotowa krzycze i nie wiedziaa dlaczego. Jean-Luc by bardzo grzeczny. Nawet nie prbowa jej dotkn. Niestety, przesta si te z ni droczy i artowa. Nie patrzy ju na ni, jakby chcia j pore.Czyby jego uczucie ostygo? Jeli tak, to miaa racj, e si wycofaa. Bya za na niego, e zamieni jej byego w karalucha, ale kiedy posza poskary si Fidelii, skoczyo si na tym, e obie tarzay si ze miechu. Westchna. Brakowao jej tego starego Jeana-Luca. W cigu ostatnich kilku dni straci swoj wesoo. Nawet Fidelia zauwaya rnic. - Biedny Jean-Luc - narzekaa. - Straci cay swj wigor. Musisz mu pomc go odzyska. - Jak? - Heather nie bya pewna, czy powinna pyta. - Id do jego sypialni i rozbierz si, taczc tango. - Nie umiem taczy tanga. Moe by Cotton Eye Joe? - Heather wyobrazia sobie striptiz do piosenki w stylu country. - Prbuj ci pomc, chica. Jeli mu nie powiesz, e go kochasz, moesz go straci. Chcesz tego? Nie! Ta odpowied natychmiast wyskoczya w jej umyle. Nie potrafiaby znie tej straty. - Tskni za nim. Brakuje mi naszych zabawnych rozmw. I tego, jak zawsze prbowa skra mi pocaunek albo mnie dotkn. Tskni za tym, jak si przy nim czuam. -Czua si kochana. O Boe, brakowao jej jego mioci. Mnstwo czasu zajmowaa jej praca. Do pitku rano skoczya ostatni z trzech kreacji. Tego popoudnia trzy nauczycielki, jej przyjaciki, przyszy do przymiarki. Wszystko byo przyszykowane na sobotni pokaz. Jej dwutygodniowa praca dobiegnie wtedy koca. Jean-Luc powiedzia, e moe zosta, dopki jej dom nie bdzie gotowy. Nie chcia, eby odchodzia? Miaaby go zostawi i wrci do starego ycia jak gdyby nigdy nic? an zwali si z ng jak zwykle okoo szstej. Starali si, eby w tym czasie Bethany znalaza si w kuchni. Heather powiedziaa maej, e an jest wyjtkowym przypadkiem czowieka, ktry bardzo szybko ronie. Wydawao si, e Bethany zaakceptowaa to wyjanienie, cho oznajmia, e ona te chce szybko urosn. Niedugo po sidmej pojawia si Sasha. Alberto najpierw zrobi jej awantur, a potem zabra si do dopasowywania kreacji, ktr miaa prezentowa. - Heather, twoje projekty s bajeczne! - Sasha uciskaa przyjacik. - Tak si ciesz. - Dzikuj. - Heather bya zaskoczona. - Ale wiesz, e zostay stworzone z myl o rozmiarze dwunastym? - Och, wiem. I moe ktrego dnia bd je nosia. -Zakrcia si w kko, szeroko si umiechajc. - Zgadnij, co si stao? Zamierzam rzuci modeling. I zacz je! - Ooo! Gratulacje. Kiedy si zdecydowaa? - Gdy si zakochaam. - Sasha przycisna rce do serca. - Poznaam go w San Antonio. Jest taki przystojny. I bogaty. I szaleje na moim punkcie! - Super! Kiedy go poznamy? - Niedugo. Henry jest cudowny. Na pewno ci si spodoba. Zakochaam si. Moesz uwierzy? - Sasha w zasadzie przetaczya ca drog do wyjcia. - Do zobaczenia jutro! Pniej, kiedy przebudziy si wampiry, Simone i Inga woyy swoje suknie i na prb przeszy si po wybiegu. Orzeky, e jest brzydki, ale odpowiedni. Jean-Luc tymczasem spacerowa po butiku, sprawdzajc, czy wszystko jest na swoim miejscu. Manekiny i gabloty przeniesiono do schowka. Czarny podest z obu stron zosta otoczony dwoma rzdami biaych skadanych krzese. Zwisay z niego kawaki jedwabiu mienicego si odcieniami czerni, szaroci i bieli. Cae wntrze wygldao bardzo elegancko. Na koniec tej lustracji stan obok Heather. - Stroje gotowe? - Tak. Moje modelki mierzyy je dzi po poudniu. - To dobrze. - Podszed do jedwabnej kurtyny i zawrci. - wietny wynik przygotowa w tak krtkim czasie trzy kreacje. - Dzikuj. Tym razem doszed do frontowych drzwi, ale znowu odwrci si i w trzech krokach by przy niej. Popatrzy na ni gniewnie. - Zaraz eksploduj. Zamrugaa. - Sucham? - Nie znios tego duej. Czyby zamierza j odprawi? Heather zaczo wali serce. - Wiem, e zatrudnie mnie tylko na dwa tygodnie i mj czas dobieg koca. - Nie mwi o pracy. Mwi o nas. - Odszed kawaek, ale po kilku krokach znowu zawrci. - Przez prawie cay tydzie ci nie dotykaem. Nie wiem... co robi. Chciabym ci chwyci i pocaowa, ale nie omielam si z obawy przed tym, e ci wystrasz. I zmczyo mnie ju czekanie, a Lui zrobi swj ruch. Jeste tu uwiziona, dopki si go nie pozbd. - Zdaje si, e wszyscy cierpimy z powodu zamknicia. Ja te si denerwuj jutrzejszym dniem, ale bd szczliwa, kiedy si skoczy. - Kiedy si skoczy, bdziesz wolna. - Przejecha doni po czarnych lokach. - Zgodzisz si pracowa dla mnie na stae? Zamrugaa. - Proponujesz mi prac?

- Tak. Chc wprowadzi do produkcji niektre z twoich projektw. Mogaby pracowa w Nowym Jorku albo Paryu. Pomog ci si przenie. Heather podskoczyo serce. Projektowa ubrania w Nowym Jorku albo Paryu? To byo jej najwiksze marzenie! - A gdzie ty bdziesz? Usiad ciko na rozoonym krzele. - Tutaj, w ukryciu. Usiada obok niego. Bez niego wymarzona praca nie wygldaa ju tak wspaniale. - A mogabym pracowa tutaj? - Myl, e dzienny stranik mgby ci wpuszcza. -Popatrzy na ni kwano. - Zawsze bdziesz moga wrci do domu, zanim si obudz. Zagryza wargi. - Tego wanie chcesz? - Nie! Dobrze wiem, czego... - Opar si na krzele. -Ale nie powinienem ci mwi. Bo to ci wystraszy. - Powiedz. Gdyby Louie znikn, co by zrobi? - Zabrabym ciebie i twoj rodzin do Nowego Jorku. Zatrzymalibymy si w domu Romana. W dzie mogaby zwiedzi miasto, a w nocy... - Tak? - Poszlibymy do dzielnicy diamentw, eby wybra piercionek. Szczka jej opada. - A potem poprosibym ci, eby za mnie wysza. Zamkna buzi z kapniciem i przekna lin. - Bybym dobrym ojcem dla Bethany i chciabym mie z tob wicej dzieci. Myl, e dwoje. Czyby zleci swoim wsppracownikom, eby zrobili rozpoznanie. Z ca pewnoci dokadnie wiedzia, czego chce. Z trudem apaa powietrze. Przechyli gow, obserwujc j. - Co o tym mylisz? - Myl, e odzyskae swj wigor - wyszeptaa. - I to jest odpowied? - Wyglda na zbitego z tropu. - Nie. - Zoya rce. - Lepiej zostawi ci sam. Za duo powiedziaem. Merde. Pewnie skutecznie ci wystraszyem. - Wyszed. Krew dudnia Heather w uszach. Dobry Boe, chcia j polubi. Maestwo z wampirem. I dzieci. Czy faktycznie j wystraszy? Czy wczeniej nie miaa si czego ba? Jutro sobota, dzie pokazu. I noc, kiedy spodziewali si, e Louie bdzie prbowa j zabi.

Rozdzia 25
Dzikuj, e si zjawie. - Jean-Luc ucisn mocno do Gregoriemu, ktry wanie teleportowa si do jego gabinetu. - Nie ma sprawy, brachu. - Gregori wyjrza przez okno na sal poniej. - Wic chcesz, ebym poprowadzi twj pokaz? - Jeli nie miaby nic przeciwko temu. - Jean-Luc uzna, e Gregori bdzie najlepszy, bo kiedy prowadzi reality show w Digital Vampire Network. - Ja musz by przy Heather. Gregori pokiwa gow. - To ta laska, ktr chce zabi Lui? - Tak. - Jean-Luc zerkn na jedwabn kurtyn. Bya tam ze swoimi modelkami. Phineas trzyma przy niej stra, ale JeanLuc niecierpliwie czeka, a bdzie mg zaj jego miejsce. - Bdzie ubaw. - Gregori poprawi krawat przy smokingu. - Mnstwo gorcych kociakw. Jest Simone? - Razem z Ing. Maluj si nawzajem. Zainstalowaem kamer cyfrow i monitor na suficie, wic mog si widzie. - JeanLuc wyj z biurka kartk. - To wszystko, co musisz wiedzie. Gregori rzuci okiem na scenariusz. - W porzdku. No to do roboty. Do biura wszed Robby. Skin gow wiceprezesowi Romatech Industries. - Gregori. - Hej, brachu. - Gregori ucisn mu do. - Wszystko gotowe - oznajmi Robby. - Jedna z modelek Heather troch si zdenerwowaa i za duo wypia. Heather zrobia jej kaw. Jean-Luc si skrzywi. - Jeli jest pijana, trudniej jej si bdzie obroni przed mentalnym atakiem. - Mylisz, e Lui atwo mgby przej nad ni kontrol - stwierdzi Robby. - Oui. - Jean-Luc wzi lask z ukryt szpad. - Bd mia na ni oko. I na Simone - doda Robby. - Niestety, kady w tym budynku jest podejrzany. -Jean-Luc podszed do drzwi z lask w doni. - Chodmy. Zbiegli na d do kuchni. Phil i Fidelia jedli pn kolacj razem z Bethany.

- Moesz i do mojego gabinetu. - Jean-Luc pochyli si nad Bethany. -1 oglda maman przez okno. Z buzi pen ciastek dziewczynka pokiwaa gow. Mijajc Phila, Jean-Luc szepn: - Pilnuj ich. - Tak jest - potwierdzi Phil. Ju wczeniej go poinstruowano, e gdyby co si stao, ma zasoni Bethany widok. Jean-Luc z Robbym i Gregorim wyszli do magazynu. Robby wskaza na wybieg. - W czasie pokazu bd tam. Phineas i an zostan tutaj. Jest te szeryf z dwoma funkcjonariuszami. Jean-Luc zauway Billy'ego opierajcego si o cian z wykaaczk w ustach. Jego zastpcy stali po przeciwnej stronie sali. - Bd sprawdza wchodzcych - cign Robby -i upewni si, e to miertelnicy. Do magazynu weszy Simone i Inga, ignorujc policjantw, ktrzy si za nimi obejrzeli. - Hej, Simone. - Gregori podszed do niej z umiechem. Zatrzymaa si. - Gregori. - Podniosa rk i pozwolia, eby zaprowadzi j i Ing na tyy. Gregori unis kurtyn i przepuci modelki. - Zaraz wracam - oznajmi Jeanowi-Lucowi. - Powiedz Heather, e chc j widzie. - Zaczeka. Heather wyjrzaa. Otworzya szeroko oczy. - Dobrze wygldasz. - Dzikuj. - Woy najlepszy smoking. - Jestemy gotowi. - W porzdku. - Zerkna przez rami. - Powodzenia, dziewczyny. Jean-Luc umiechn si, widzc, e woya czarn koktajlow sukienk, ktr jej kupi. - licznie ci w niej. - Dzikuj. - Wygadzia spdnic. - Znam pewnego faceta, ktry ma dobry gust. - Racja. - Poprowadzi j do pierwszego rzdu. -Syszaem, e jedna z twoich modelek troszk si upia. Heather si skrzywia. - Liz. Nie sdziam, e opiekunka szkolnego teatru bdzie miaa a tak trem. Ale ju wszystkie s ubrane i gotowe. Mwia szybko, wzrok miaa rozbiegany. Denerwowaa si, stwierdzi Jean-Luc, i w dodatku miaa po temu powody. - Chod. - Usiad na krzele na kocu rzdu i wskaza jej miejsce obok siebie. Uj jej rce. Byy zimne jak ld, wic zacz je rozciera. - Bd ci chroni, Heather. Obiecuj. Zrobia gboki wdech. - Czekaam na t chwil dwa tygodnie, a teraz chc po prostu, eby byo ju po wszystkim. - Bdzie dobrze. Twoje kreacje s przepikne. - No c, to akurat wydaje si mao istotne wobec faktu, e kto chce mnie zabi. - Nikt ci nie skrzywdzi. Nie pozwol na to. - Zerkn na wejcie. Robby sprawdza wszystkich i zaglda gociom do torebek. - O nie - jkna. - Jest Coach Gunter. Malutki trener nie czeka w kolejce, tylko z impetem wtargn do sali. - Heather - rozleg si jego tubalny gos. - Przyprowadziem wsparcie dla Liz. Dmuchn w gwizdek i dwie czirliderki z liceum wskoczyy do rodka, wymachujc pomponami i piszczc. - O nie. - Heather osuna si na krzele. Jean-Luc zachichota. - Nigdy dotd nie widziaem czego takiego na pokazie mody. - To si zdarza tylko w Teksasie - mrukna. Przybyli kolejni gocie i niebawem wszystkie miejsca byy ju zajte. Robby zamkn drzwi i ruszy w gb korytarza. Kilka sekund pniej spacerowa po pomocie. Najwyraniej, kiedy nikt nie widzia, przyspieszy do wampirze]' prdkoci. Gregori wszed na podest obok wybiegu. - Dobry wieczr, witam wszystkich na pierwszym schnitzelberskim pokazie mody. Zebrani zaczli wiwatowa, pompony si zakoysay. Gregori rozcign usta w umiechu. - To uroczysto, z ktr wie si zbirka pienidzy na cele charytatywne. Za kadego gocia obecnego na pokazie JeanLuc Echarpe przekae Niezalenemu Schnitzelberskiemu Okrgowi Szkolnemu tysic dolarw. Jeszcze goniejszy aplauz. Jean-Luc przyglda si zgromadzonym. Wszyscy byli miertelni. Nikt nie podszed do niego, eby porozmawia albo mu podzikowa, wygldao wic na to, e jego tosamo wci pozostawaa tajemnic. - Zaczniemy od dwch projektw autorstwa Alberta Alberghiniego - cign Gregori. - Pozwlcie, e przedstawi wam wiatowej sawy modelki. Oto Simone i Inga! Zebrani grzecznie zaklaskali. Jean-Luc podejrzewa, e nigdy nie syszeli o jego sawnych modelkach. Zacza gra muzyka. Alberto pilnowa wszystkiego na zapleczu. Przy wejciu an przyciemni boczne wiata, eby wybieg wydawa si janiejszy. Simone wesza na podest i wrd goci dao si sysze pene aprobaty westchnienie. - Simone ma na sobie czarn jedwabn sukni, ktra swj poysk zawdzicza tysicowi malekich detw -przeczyta Gregori z kartki. - Uroku caoci dodaje udrapo-wany ty. Olniewajca kreacja. Simone pomaszerowaa w d wybiegu i przybraa wystudiowan poz. Jean-Luc przyglda jej si uwanie. Obrzucia go gniewnym spojrzeniem, ale z drugiej strony na wybiegu zawsze przybieraa zagniewany wyraz twarzy. Bya ju w poowie drogi powrotnej, kiedy na wybieg wysza Inga.

- Inga woya koktajlow sukienk z jedwabnego szantungu w kolorze koci soniowej - oznajmi Gregori. -Prosz zwrci uwag na asymetryczny, odsaniajcy jedno rami dekolt, ktry koresponduje ze skonym ciciem u dou. Elegancka kreacja autorstwa Alberta Alberghiniego. Gocie grzecznie zaklaskali. - Czy Alberto to pisa? - szepna Heather. Jean-Luc przytakn. - Ja redagowaem. Wiedzia, e Simone i Inga bd teraz pospiesznie zmieniay stroje. Alberto ustawi dla nich parawan, eby miertelne modelki nie widziay, jak przebieraj si z wam-pirz prdkoci. - A teraz - cign Gregori - trzy kreacje projektantki rodem ze Schnitzelbergu, nowego obiecujcego talentu w wiecie mody, Heather Lynn Westfield. Zebrani zaczli wiwatowa. Coach Gunter zakrci pici w powietrzu i zagwizda. Czirliderki potrzsny pomponami. Heather pochylia gow. - Nie mog w to uwierzy. - To miasteczko ci kocha - szepn Jean-Luc. - A ja wiem dlaczego. Spojrzaa na niego oczami byszczcymi od emocji. - Dzikuj, e we mnie wierzysz. Wzi j za rk. - To nie musi si skoczy tej nocy. - Wystarczy! - Gregori wyszczerzy zby w umiechu. - Nasz pierwsz modelk jest panna Gray, nauczycielka angielskiego z liceum Guadalupe. Panna Gray z ociganiem wesza na wybieg. Miaa na sobie pierwsz sukni autorstwa Heather. Czirliderki zerway si na rwne nogi, wyrzucajc pompony w gr. - Dalej, panno Gray! - Potrzsny puchatymi kulami. - Dalej, panno Gray! Alberto wczy muzyk. Panna Gray umiechna si i najwyraniej zorientowaa, e jest wrd przyjaci. I w miar jak przesuwaa si po wybiegu, jej umiech stawa si coraz szerszy. - Panna Gray ma na sobie wieczorow sukni z jedwabnego szyfonu w kolorze krlewskiego bkitu - przeczyta z kartki Gregori. - Prosz zwrci uwag na krj spdnicy i wielofunkcyjno dopasowanego szala. Druga nauczycielka wysza na wybieg. - Dalej, pani Lawson! - Zatrzsy si pompony. -Dalej, pani Lawson! - Pani Lawson woya czarn koktajlow sukienk z bolerkiem - oznajmi Gregori. - Czerwone sutaszowe wykoczenie na bolerku koresponduje z podobnym na obrbku spdnicy. Kreacja zarazem elegancka i odwana. Heather kurczowo trzymaa do Jeana-Luca. - wietnie ci idzie - szepn. - Jeli kto zamierza mnie zaatakowa, chciaabym, eby ju to zrobi - odszepna. - Niepewno mnie zabija. Na wybieg wysza trzecia nauczycielka. Coach podskoczy i zagwizda. - Brawo, Liz! - Dalej, panno Schumann! - Znw zatrzsy si pompony. Liz ruszya przed siebie, odrobin chwiejc si w rdza-woczerwonych szpilkach. - Panna Schumann ma na sobie sukienk kopertow w kolorze kasztanowym - powiedzia Gregori. -Dopenienie tej dopasowanej kreacji stanowi elegancka marynarka z lunym marszczonym konierzem, rkawami trzy czwarte i guzikami ze sztucznych kamieni. Liz stana upozowana na kocu wybiegu, a Coach byskawicznie wycign aparat. Jean-Luc pochyli si, eby trener nie zrobi mu zdjcia. Zut, Robby by pewnie zbyt zajty sprawdzaniem torebek. Nie zauway aparatu. Bysk flesza musia olepi pann Schumann, bo potkna si, zachwiaa na krawdzi wybiegu i spada. - Mam ci, Liz! - Coach rzuci si i pomg jej wsta. -Nic si jej nie stao! - Podnis rce, jakby zaliczya baz. Zebrani wiwatowali. Heather chciaa podej do przyjaciki, ale Jean-Luc j powstrzyma. - Musisz zosta ze mn. - Wymieni spojrzenie z Robbym. Wygldao na to, e adna z trzech miertelnych modelek nie stanowia zagroenia. Ale Lui mg przej kontrol nad umysem kogo z publicznoci. No i Simone wci miaa przed sob drugie wyjcie. Publiczno zgotowaa Liz jeszcze jedn owacj, kiedy Coach Guner odprowadzi j na zaplecze. Gregori odchrzkn. - A teraz trzy nastpne kreacje Alberta Alberghiniego. Na pocztek schnitzelberska sawa w wiecie modelingu Sasha Saladine. Sasha wesza na wybieg i zebrani zgotowali jej owacj. - Sasha ma na sobie trzyczciowy komplet z beowego jedwabiu - cign Gregori. - cile dopasowane spodnie i top tworz interesujce zestawienie z lunym, powiewnym dugim paszczem. Jean-Luc zauway, e modelka trzyma rce w kieszeniach paszcza. To byo normalne na wybiegu, ale... Nagle Sasha wycigna pistolet, wycelowaa w Heather i pocigna za spust. Jean-Luc wyskoczy do przodu i poczu ostre ukucie w prawym ramieniu. Chudziutk Sash wystrza odrzuci a za wybieg. Phineas skoczy do niej, a dwaj funkcjonariusze i szeryf rzucili si biegiem. - Nic ci nie jest? - Jean-Luc spojrza na Heather. Miaa szeroko otwarte oczy i si trzsa. Przycign j do siebie. Zerkn na pomost. Robby znikn, an te. Pewnie teleportowali si na zewntrz, eby sprawdzi, czy ten dra Lui nie czai si w pobliu.

Gocie z krzykiem rzucili si do wyjcia. Szeryf wskoczy na podest. - Spokj! Niebezpieczestwo zostao zaegnane. Coach zadmucha w gwizdek i zebrani ucichli. - W porzdku, idziemy. - Pokierowa wychodzcymi. - Ustawcie si w dwa rzdy No ju! Billy zeskoczy w miejsce, gdzie Phineas przygwodzi Sash do podogi. Pomg jej wsta. Rozgldaa si dokoa oszoomiona. - Co si stao? - Spojrzaa na szeryfa. - O, cze Billy. Pamitam ci z liceum. Marszczc brwi, wykrci jej rce do tyu i sku kajdankami. - Sasho Saladine, aresztuj ci za usiowanie morderstwa. Masz prawo zachowa milczenie. - Co takiego? - Sasha zblada. - Nie potrafiabym nikogo skrzywdzi. Billy podnis pistolet, posugujc si chusteczk. - Wanie prbowaa z tego zastrzeli Heather. Sasha wypucia powietrze ze wistem. - Ale ja nie umiem strzela. Nigdy bym nie skrzywdzia Heather. - Tak, jasne. - Billy poprowadzi j do wyjcia. - Pewnie to ty wysadzia te jej ciarwk. Sasha wydaa stumiony okrzyk. - Nie! Nie mam pojcia, o czym mwisz. Billy, prosz. - Spojrzaa na niego bagalnie. - Nie pamitasz mnie? Popatrzy na ni smutno. - Pamitam. Heather oderwaa si od Jeana-Luca. - Billy, ona mwi prawd. Wcale nie jest za to odpowiedzialna. Spojrza na ni z niedowierzaniem. - Strzelaa do ciebie. Wszyscy widzieli. - Wyprowadzi Sash na zewntrz. - Masz prawo do adwokata... Heather odwrcia si do Jeana-Luca. - Nie moemy pozwoli, eby pacia za zbrodnie Louiego. - Zajm si tym - zapewni j Jean-Luc. - Ale na razie waniejsze jest, ebymy go znaleli. Wycign szpad z laski, krzywic si, kiedy rka odmwia mu posuszestwa. Heather wypucia powietrze. - Mj Boe! - Co robisz? - Gregori podszed do Jeana-Luca. - Chc, ebycie razem z Phineasem pilnowali Heather, kiedy bd szuka Luiego. Gregori pokrci gow, marszczc brwi. - Stary, nie jeste w formie. Pozwl, eby Robby i an si tym zajli. - To mj obowizek. - Jean-Luc zacieni ucisk na szpadzie. Z jakiego powodu jego rka stawiaa opr i czu w niej mrowienie. - Musz zabi tego drania. Heather dotkna jego lewego ramienia. - Jean-Luc, kochany, ty krwawisz. Zostae postrzelony. Dwie godziny pniej Jean-Luc relaksowa si w swojej ogromnej wannie. Ciepa woda wirowaa wok, tworzc bia pian, a dysze masoway mu plecy pulsujcym strumieniem. Siedzia w naroniku, ze zranion rk opart z boku, eby nie zmoczy bandaa. Lew rk trzyma luno na krawdzi obok butelki blissky. Rana z pistoletu zaskoczya Jeana-Luca. Tak bardzo chcia chroni Heather i zabi Luiego, e jego mzg zignorowa bl. Gregori i Heather sprowadzili go na d, do jego pokoju, Alberto za zaj si nastpstwami fatalnego pokazu. Gregori zna w Houston wampirzego lekarza, ktry pomaga odebra pord Shanny. Zadzwoni do doktora Lee i wampir ze swoim medycznym ekwipunkiem teleporto- $ wa si wprost do sypialni Jeana-Luca. Kiedy Heather 1upewnia si, e Jean-Luc bdzie y, pobiega na gr do | creczki. | Kul trzeba byo usun. Gregori wrczy Echarpe'owi 1 butelk blissky, eby pomoga umierzy bl. Doktor Lee 1 wycign pocisk, zabandaowa rk, zostawi rachunek 1 i teleportowa si z powrotem do Houston. 1 Gregori wyszed, eby zobaczy si z Simone i Ing. an I i Robby wci szukali Luiego, a Phineas i Phil pilnowali jfHeather i jej rodziny. Jean-Luc wiedzia, e Lui jest blisko. fKontrolowa umys Sashy i przez ostatnie dwa dni znajdo- fwa si w okolicy. Musia by blisko, bo nie przepuciby I okazji, eby si napawa swoimi dokonaniami. ,1 Jean-Luc upi kolejny yk blissky. Znw by bezradny. Dzi w nocy nie mg walczy. By bezuyteczny. Bl zamieni si w tpe pulsowanie, ale wcieko i frustracja stale narastay. Trzeba znale Luiego. To si musi skoczy. Nie moe wymaga od Heather, eby mieszkaa tu w nieskoczono jak wizie. Tylko e jeli pozwoli jej odej, Lui j zabije. Mon Dieu, miaa wszelkie powody, eby go nienawidzi. Przez niego utracia nowo odzyskan wolno. Szalestwem byo mie choby nadziej, e go pokocha. Usysza, e drzwi do sypialni otworzyy si i zamkny. - Robby, to ty? Prosz, powiedz mi, e Lui nie yje. Dobieg go odgos cichych krokw. Odwrci si, eby popatrze, i bl sprawi, e obraz mu si rozmaza. Zamruga. To musia by sen. Miaa na sobie niebiesk koszul nocn, ktr jej kupi. Tak, to musia by sen. Pikny sen. Heather podesza do niego powoli. - Jean-Luc. Zamruga.

- Jeste prawdziwa? Umiechna si. - Tak.

Rozdzia 26
Wzrok Heather musia si przyzwyczai do pmroku panujcego w azience Jeana-Luca. - Jak si masz? - Koszmarnie. Mj najlepszy smoking zosta zniszczony. Domylia si, e to bl byt przyczyn sarkazmu. - Mylaam, e moe wampiry nie czuj blu, ale Gregori wyprowadzi mnie z bdu. Jean-Luc opar gow na marmurowej krawdzi wanny i zamkn oczy. - Czuj rne rzeczy. Wcieko, bo Lui znowu mi uciek, frustracj, bo jeste zmuszona przyj moj ochron, czy to ci si podoba, czy nie. - Nie narzekam. Wzie na siebie kul, ktra bya przeznaczona dla mnie. Zamacha rk, jakby to byo nic. - S te uczucia pozytywne. Oddanie, szacunek, podanie, rado z twojego towarzystwa. - Otworzy oczy i popatrzy na ni. - Wszystkie dobre rzeczy w moim yciu obracaj si wok ciebie. Podesza do naronika wanny i obja rkoma smuk kolumn. Na policzku poczua zimny marmur. - Masz z czego by dumny, Jean-Luc. Jeste bardzo inteligentny i utalentowany. Przeszede w yciu dug drog, stworzye firm, ktra odnosi wspaniae sukcesy. Znw opar gow o krawd wanny. - Ciko pracowaem, eby mie wadz i nigdy wicej nie by bezsilnym wobec zachcianek innych. - Westchn. -Ale Lui wci powraca, a ja nie potrafi go powstrzyma. Jestem bezradny. Nic niewart. Serce jej si cisno. - Nie wa si tak mwi! Ryzykowae ycie, eby mnie ocali. - Podesza do schodkw i usiada na skraju wanny. - W tej chwili czuj si nic niewart. Gdyby Lui pojawi si dzi w nocy, nie bybym w stanie walczy. - Umiechn si leciutko. - Nie martw si. Wci bym ci chroni. - Wierz. - Wiedziaa, e gdyby musia, oddaby za ni ycie. Dotkna mikkich czarnych wosw. - Mam te plan awaryjny. Teleportuj ciebie i Bethany do siedziby Romatech Industries. Jest tam pokj w caoci wyoony srebrem. aden wampir nie moe si do niego teleportowa. Ani z niego. Byaby tam bezpieczna. - Rozumiem. - Pogaskaa go po wosach, a on zamkn oczy. - Srebro szkodzi wampirom? - Mmm. - Zmarszczki blu na jego twarzy powoli si wygadziy. Wci przesuwaa doni po jego wosach. Dopiero teraz zrozumiaa, dlaczego srebrne pasy tak mocno zraniy Louiego. - Gregori powiedzia, e wrcisz do zdrowia podczas swojego miertelnego snu. Nie bdzie nawet blizny na pamitk twojej odwagi. Leciutko unis do gry kciki ust. - Raczej desperacji. Nie wyobraam sobie, e mgbym ci straci. - Uwaam, e bye bardzo dzielny. Chciaam ci podzikowa. Otworzy oczy i spojrza na ni ze smutkiem. - Nawzajem ocalilimy sobie ycie i teraz jestemy kwita. Gdy tylko zabij Luiego, bdziesz moga odej. Zrobia gboki wdech. - Nie zamierzam nigdzie std i. Popatrzy na ni oszoomiony. - Wic przyjmujesz moj ofert pracy? Wyprostowaa si u podna schodw prowadzcych do wanny. Serce walio jej jak oszalae. - Przyjmuj ciebie. Jean-Luc unis brwi. Usiad. Zsuna ramiczka nocnej koszuli z ramion i pocigna j w d, odsaniajc piersi. Oczy mu pociemniay. Musiaa odrobin pokrci pup, eby koszula przesza jej przez biodra. Oczy Jeana-Luca zaczy wieci. Koszula spada na podog i zwina si wok jej stp. Serce Heather walio, krew dudnia jej w uszach. Strach i niepewno, ktre czua przez ostatnie dwa tygodnie, rozwiay si, zostawiajc j w euforii. Podja decyzj. Pjdzie za gosem serca. I ogosi zwycistwo nad strachem. - Pamitasz, co mwie? Miae racj co do mnie. Jego oczy wieciy jaskrawoczerwono. - Co mwiem? - Powiedziae, e ci kocham. - Wchodzia po schodkach, czujc, jak zalewa j cudowne uczucie wadzy. -1 tak wanie jest. - Wesza do ciepej wody. - Tak jest? - Przesun si, eby zrobi jej miejsce. Usiada obok. - Tak. Mylaam o tobie cay tydzie, starajc si zebra odwag, eby pj za gosem serca. - A wic pokonaa strach.

- Tak. Pismo wite mi pomogo. Jest tam jedno zdanie, ktre mwi, e wszystko na Ziemi ma swj cel. Zrozumiaam, e jeste tu w szlachetnym celu. Chronisz niewinnych przed zymi wampirami. - Dotkna jego twarzy. - Jak mogabym ci nie kocha. Popatrzy na ni krzywo. - Prbujesz mnie uszlachetni? - Ale ty jeste szlachetny, guptasie. I musisz sobie z tym jako poradzi. Zachichota. - Ja te ci kocham. - Zerkn na swoj zabandaowan rk. - Ale mog mie problem z tym, eby to udowodni. - Nic nie musisz robi. - Przytulia si do jego lewego boku i otara si udem o jego nog. - Jestem tutaj, eby ci uwie. - Naprawd? - Uhm. - Obsypaa pocaunkami jego rami i szyj. -Mam nadziej, e nie masz nic przeciwko temu. Wiem, e nie znosisz czu si bezradny. Usta mu drgny. - Bardzo dziwne, ale cakiem mi to odpowiada. - To dobrze. - Powioda doni po jego piersi w d, a do brzucha, i napotkaa koniuszek nabrzmiaej mskoci. -Och, zdaje si, e nie jeste tak cakowicie bezsilny. - Nie. - Wypuci z sykiem powietrze, kiedy otoczya go doni i cisna. Gadzc jego czonek, zadowolona czua, jak staje si coraz twardszy i grubszy. Koniuszek pozosta mikki jak aksamit. Pocaowaa Jeana-Luca w pier. - Nigdy nie potrafiam ci si oprze. Pragnam ci od pierwszej chwili, kiedy ci spotkaam. - Heather, tak bardzo ci kocham. - Lew rk przycign j do siebie i wygodniay pocaowa podliwie w usta. Wyczua smak whisky na jego jzyku. Zagbia si w jego ustach i przejechaa jzykiem po krawdzi zbw. Ostre kocwki wilczych kw nie zbiy jej z tropu. Wiedziaa, kim jest, i kochaa go. Usiada na nim okrakiem i caowali si dalej. Lew rk gadzi jej plecy. Przywara do jego nabrzmiaego czonka, trc o niego ciaem. - Przesu si wyej. - Obj j rk w talii i podcign, tak e piersi Heather znalazy si na wysokoci jego ust. Zapa za twardy sutek i zacz ssa. Jkna i wygia ciao w uk. Dreszcz przeszed wszystkie jej czonki, a gdzie w gbi zapona dza. Dobry Boe, Fidelia miaa racj. Mczyzna, ktry wysysa krew przez stulecia, umia zrobi uytek z ust. Przez opar zmysowej rozkoszy do wiadomoci Heather przedostaa si informacja, e Jean-Luc przejmuje kontrol. - Ej. - Wypucia powietrze, kiedy pocign j za sutek. - To ja miaam ci uwodzi. - Znakomicie sobie poradzia. Uznaj, e ju zostaem uwiedziony. Podnis j nad wod jedn rk i posadzi na brzegu wanny. Oho, przydaa si nadludzka sia. Chodne powietrze pieszczce jej skr i kontakt z zimn marmurow kolumn sprawiy, e dostaa gsiej skrki. - Trzymaj si. - Przycign jej biodra do krawdzi wanny. - W ten sposb? - Uniosa rce nad gow i chwycia kolumn. Wypucia gwatownie powietrze, kiedy zanurkowa midzy jej nogi. O Boe, te jego usta. Ten jzyk. cisna palcami marmur. Pitami przejechaa mu po plecach. Gadzi j i ksa, dopki nie zacza dysze i wi si z podniecenia. I kiedy ju miaa eksplodowa, cofn si. - Jeste pikna - wyszepta. A potem zakrci w niej jzykiem, a ona eksplodowaa. Jej ciaem wci wstrzsay spazmy, gdy wcign j do gorcej, spienionej wody. Wirujce prdy pulsoway na pobudzonej skrze, wywoujc kolejn fal dreszczy. - O Boe. - Opada na niego. - Powinnam ci uwodzi czciej. - Co noc, cherie. Trzymaj si. Na chwil wszystko stao si czarne, a potem Heather poczua, e opada na pociel. Musia ich teleportowa prosto do ka. Pogna z powrotem do azienki. Usiada i zobaczya, e wraca z rcznikiem. - Prosz. - Wytar jej plecy, a potem delikatnie pchn na ko, eby wytrze j z przodu. - Poczekaj!-Wskazaakamer. Rzuci si do szafki nocnej i chwyci pilota. - Nie martw si. Nie ma ich, szukaj Luiego. Nikt ci nie widzia. - Wyczy kamer i wskoczy do ka. Pochyli si nad ni, eby pocaowa jej piersi, i skrzywi si z blu. - Poczekaj chwil. - Przenis si na drugi bok, eby podeprze si na lewej rce. - Mam lepszy pomys. - Pchna go mocno na plecy. -Jeste rannym bohaterem, wic po prostu le i przyjmij to jak mczyzna. Usta mu drgny. - Jeste urocza, kiedy tak si rzdzisz. - Urocza? Uwaasz, e to jest urocze? - Obja domi jego jdra i delikatnie cisna. Jkn. - Odwouj to. Jeste niewiarygodn uwodzicielk.

- No, to ju prdzej. - Usiada obok i zacza wodzi palcami po jego ciele. Pierwszy raz miaa szans dobrze mu si przyjrze. By szczupy i uminiony. Blad skr znaczyo kilka blizn. Przejechaa po nich palcami wiadoma, e maj setki lat i pochodz z czasw, kiedy Jean-Luc byl miertelny. Klatk piersiow ocieniay czarne krcone wosy. Powioda palcem wzdu linii ciemnego zarostu, ktry schodzi w d tuowia a do gstwiny otaczajcej jego wzniesiony czonek. Pogadzia trzonek, a ten drgn. - To yje! Spojrza na ni krzywo. - Musz w ciebie wej. - Wszystko w swoim czasie. - Pochylia si i pocaowaa mikk od. Skrzywi si. - Naprawd musz. - Mamy ca noc. - Powioda jzykiem w gr trzonka i wzia go do ust. Jean-Luc zajcza. - We mnie w siebie. Ju. Obrcia jzykiem wok odzi i zabraa usta. - Mmm, pyszny. - Do diaba, kobieto! - Oczy pony mu czerwieni. -Sid na mnie. Zamrugaa oczami ze zdziwienia. - Och, jeste uroczy, kiedy si tak rzdzisz. Nie rzdz si. Umieram. - Pocign j na siebie. Usiada na nim okrakiem, umieszczajc czonek w odpowiednim miejscu. - Nie jestem zbyt dowiadczona w... aaa! - Wypucia gwatownie powietrze, kiedy pchn i pocign j rwnoczenie. Dobra, dziaa. Usadowia si na nim, pozwalajc, eby cakiem j wypeni. - Dobrze ci poczu. - Ciebie te - wydysza. Zacz pieci jej piersi. -Kochaj mnie. - Kocham. - Zakoysaa si na nim powoli, a potem pochylia, eby go pocaowa. Pocign j za biodra, zmuszajc, eby poruszaa si szybciej. Zrobia, jak chcia, i poczua narastajce napicie. Sign midzy jej nogi, eby popieci echtaczk, a ona oszalaa. Gdzie z tyu gowy zdawaa sobie spraw, e nigdy wczeniej si tak nie zachowywaa. To byo wyzwalajce. Cudowne. Pocign j, kiedy ciko na niego opadaa. Zadraa konwulsyjnie i ciao jej zwiotczao. Opada na bok. Przekrci si z ni i chwyci za poladki, poruszajc si w rodku. Zajcza, przyciskajc si do niej biodrami, kiedy orgazm wprawi go w drenie. Powoli ich oddechy wracay do normalnoci, gdy tak leeli obok, wpatrujc si w siebie. - O rany - wysapaa Heather. - Wanie. - Czerwie w jego oczach powoli blaka. Dotkna jego wosw. - Kocham ci. - Poczua, e do oczu napywaj jej zy. - Tak bardzo ci kocham. - Wyjdziesz za mnie? Zanim zdya odpowiedzie, Jean-Luc usiad i zacz mwi dalej: - Obiecuj, e pozbd si Luiego. Nie bdziesz musiaa y w wizieniu. Bdziemy mogli podrowa i cieszy si yciem. I bdziemy mogli... Pooya mu palec na ustach. - Odpowied brzmi: tak. Umiechn si szeroko i pocaowa jej palec, a potem do. Zadraa. - Schowajmy si pod kodr. cign kap i wliznli si do pocieli. Skrzywi si, kiedy przypadkowo uderzya go w zranion rk. - Och, przepraszam. - Pocaowaa go w rami. - Za kilka godzin nic mnie nie bdzie bolao. - Kiedy wstanie soce? - Tak. Heather, wyjdziesz, zanim zapadn w miertelny sen? - To mnie nie przeraa, Jean-Luc. Co wieczr widywaam lana w takim stanie. - Wiem. Ale chciabym, eby nasza pierwsza noc bya idealna. Nie chc, eby ostatnim wspomnieniem byo moje martwe ciao. - Dobrze. - Moe z czasem przestanie go to krpowa. Pocaowaa go w policzek. - Kocham ci takim, jaki jeste. Obudzia si okoo poudnia w swojej sypialni na grze. Przecigna si, umiechajc na wspomnienie miosnych igraszek. Po godzinie odpoczynku Jean-Luc zaproponowa, eby poszukali innej pozycji, ktra nie obciaaby zranionej rki.

Turlali si wte i wewte, zamiewajc przy tym, dopki Heather nie usiada mu na kolanach i dopki nie zaczli si caowa i pieci. Potem turlali si jeszcze, a w kocu Heather znalaza si na czworakach, a Jean--Luc tymczasem stan obok ka i wszed w ni od tyu. Poruszajc si w rodku, sign, eby popieci j palcami, i Heather cakowicie odleciaa. Wyczerpana zasna w jego ramionach. Obudzi j pocaunkami okoo wp do szstej, a ona woya nocn koszul i czmychna na gr. Wzia dug gorc kpiel, eby rozluni obolae minie. A potem woya piam i pooya si do ka obok Bethany. Niejasno pamitaa, e pniej creczka prbowaa j obudzi. Wymamrotaa co, a Fidelia zachichotaa. - Maleka, twoja mamusia jest wykoczona. Najwysza pora. Pozwl jej pospa. Heather leaa wic teraz w ku w pnie, rozmylajc o Jeanie-Lucu. Zgodzia si go polubi! Porzucia wszelkie obawy, e to nie wyjdzie. Ubraa si i zesza do kuchni, an i Phil przynieli meble z powrotem. Przywitaa si z nimi i uciskaa Bethany. Fidelia dwigna si z fotela i podreptaa do kuchni. - Chod co zje. Heather posza za ni. Wycigajc pudeko patkw ze spiarki, Fidelia umiechna si szeroko. - I jak byo? Heather prychna. - To bardzo osobiste pytanie. - A tak dobrze? - Wsypaa patki do miski, a Heather przyniosa mleko. - Ostatniej nocy miaam zy sen - zniya gos. wiecce czerwone oczy i obnaone ky. - Ju wiemy, co to znaczy. - Heather nalaa mleka do miski. - Nie jestem taka pewna. - Niania zmarszczya brwi. -Wyranie wyczuwam niebezpieczestwo. I by tam jeszcze budynek z kamienia. Ruiny. Myl, e to stary koci. - Ciekawe. Fidelia westchna. - an mwi, e wci nie znaleli Louiego. Tej nocy znw bd go tropi. A Jean-Luc bdzie sprawny i gotw do walki. Heather a tchu zabrako, kiedy uwiadomia sobie, e znw bdzie ryzykowa ycie. Popatrzya na misk patkw i nagle stracia apetyt. - Jaki samochd wjecha na podjazd - oznajmi an. W asycie lana i Phila Heather podesza do drzwi. Phil wyjrza przez okno. - Za kierownic siedzi kobieta. Wyglda jak jedna z twoich wczorajszych modelek. - To panna Gray! - krzykn Alberto i ruszy do drzwi, cignc za sob walizk. - Przyjechaa po mnie. Wyjedam do Parya, a Linda podwiezie mnie na lotnisko. Heather zerkna na zewntrz. Linda Gray bya jedn z jej przyjaciek z liceum Guadalupe. - Nie wiedziaam, e si znacie. - Nie znalimy a do wczoraj. - Alberto wkroczy do holu. - Kiedy Sasha zacza strzela, rzuciem si na pann Gray, eby j osoni. - Umiechn si sodko. - Uwaa mnie za bohatera. - Nie dziwi si. - Heather podaa mu rk. - Szerokiej drogi. Alberto przyj do. - Moe si okaza, e niedugo wrc z wizyt, jeli nam si z pann Gray uoy. Phil otworzy drzwi, a an usun si ze soca. - Powodzenia wszystkim. - Alberto pocign walizk na zewntrz. - Ciao. Heather wrcia do kuchni, eby cieszy si dniem, ktry moga spdzi z crk. Mniej wicej w czasie kolacji an znw zwali si na podog. Bethany zachichotaa. - On sobie ucina popoudniow drzemk tak jak dzieci. - Tak. - Heather si umiechna, an nie wyglda ju na dziecko. W cigu minionych dwunastu dni postarza si o dwanacie lat. - Czy jak ja bd sobie ucina drzemk, to te bd starsza? - spytaa Bethany. - Kochanie, stajesz si starsza kadego dnia, tylko trwa to troch wolniej ni w wypadku lana. - Ale ja chc rosn szybciej - powiedziaa Bethany. - Wiem, ale ja nie chc ci straci ani troch szybciej, ni bd musiaa. - Heather wstaa. - Zobaczmy, co mamy na kolacj. Po kolacji przy wejciu rozleg si dzwonek, ktremu towarzyszyo omotanie w drzwi. Heather i Phil poszli zobaczy, kto to taki. Na zewntrz Cody przemierza ganek tam i z powrotem. Heather otworzya drzwi. Cody zakrci si na picie i stan przed ni. - Nie widziaem si w ten weekend z Bethany. - Mwie, e nie bdziesz mg si z ni widzie. - Wiem, e tak powiedziaem. - Cody podrapa si po gowie. - Ale nie wiem dlaczego. Co jest ze mn nie tak. Heather wysza na ganek. - Wszystko bdzie dobrze, Cody. Moesz si zobaczy z Bethany w przyszym tygodniu. - Jak ona si miewa? Syszaem, e wczoraj wieczorem byy jakie kopoty. - W porzdku. Nie pozwolilimy, eby zobaczya co zego. - To dobrze. - Cody zszed po schodkach, ruszy w stron swojego samochodu i nagle zawrci. - Zao si, e to robota tej wiedmy.

- Jakiej wiedmy? - Tej cygaskiej czarownicy, ktrej pozwalasz opiekowa si nasz crk. Ona ma na ni zy wpyw. Heather westchna. Akurat kiedy pomylaa, e Cody zacz si zachowywa, jak trzeba, wszystko zniszczy, mwic co gupiego. - Fidelia to cudowny, peen mioci czowiek. Zrobiaby wszystko, eby chroni Bethany. - Jasne! Na przykad rzucia na mnie urok. - Cody przechadza si przed mask samochodu. - Wiem, co zrobi, zaskar j. Ka j aresztowa. - Na jakiej podstawie? Nic nie zrobia. - Heather zauwaya na podjedzie radiowz Billy'ego. Phil wyszed na ganek. Cody umiechn si szeroko. - W sam por. Powiem Billy'emu, eby wsadzi t wiedm do wizienia. - Fidelia nic ci nie zrobia. - Heather zesza z ganku. Wz szeryfa zatrzyma si i wysiad z niego Billy. - Ciesz si, e ci widz, szeryfie. - Cody podszed do niego. - Chc, eby aresztowa t Cygank. Rzucia na mnie urok. - To mieszne - warkna Heather. - Fidelia nie jest Cygank i nie rzuca urokw. - To dlaczego zmusia mnie, ebym si w tym tygodniu nie widzia z crk? - Cody, wr w przyszy weekend. Bdziesz wtedy mg zabra Bethany. - Nie mw mi, co mam robi! - wrzasn Cody. - Billy, chc, eby aresztowa Heather. Za pogwacenie postanowie sdu. Heather prychna wzgardliwie. - Billy, moesz mu powiedzie, eby ju pojecha? Billy spokojnie przyglda si sprzeczce. Przeszed na ty swojego wozu i gestem wskaza Cody'emu, eby poszed za nim. - Ojciec te ma swoje prawa, wiesz? - Cody zatrzyma si obok Billy'ego i odwrci, eby obrzuci Heather gronym spojrzeniem. W tej wanie chwili Billy wycign pistolet i waln Cody'ego rkojeci w gow. Cody upad na chodnik. Heather wypucia powietrze i zbiega po schodach. - Co ty wyprawiasz? Chciaam tylko, eby z nim porozmawia. Billy woy bro do kabury, a potem otworzy drzwi z tyu radiowozu i wpakowa Cody'ego do rodka. - Billy? - Heather podesza bliej. Phil podbieg do niej i zapa j za rk. - Wracaj do rodka. Co jest nie tak. Billy byskawicznym ruchem wycign pistolet i strzeli Philowi w nog. Heather krzykna. Phil upad na podjazd. Ze zranionej ydki pyna krew. - Co u diaba? - Fidelia wyjrzaa przez frontowe drzwi, po czym wycigna pistolet z torebki. - Mamusiu! - krzykna Bethany. Fidelia wepchna j do rodka, upucia torebk i rozpaczliwie zacza walczy z zabezpieczeniem na broni. - Do rodka! - sykn Phil z podjazdu. Heather odwrcia si, ale si zawahaa. Jak moga zostawi Phila? - Wsiadaj do samochodu. - Billy wskaza pistoletem otwarte drzwi radiowozu. Zauwaya, e ma szklany wzrok. Szeryf wycelowa pistolet w gow Phila. - Wsiadaj do samochodu. Phil zacisn zby. - Nie rb tego. Billy odbezpieczy bro. - Poczekaj! Ju wsiadam. - Zrobia, jak jej kaza. - Rzu bro, frajerze! - krzykna Fidelia, celujc prosto w Billy'ego ze swojego glocka. Chwyci Phila i zasoni si nim jak tarcz. Przesun si na ty radiowozu, cignc rannego ze sob. Otworzy baganik i wepchn go do rodka. W chwili, gdy zatrzaskiwa wieko, Fidelia wystrzelia. Pudo. Wystrzelia znowu. Heather si schylia. Fidelia fatalnie celowaa. Billy wskoczy za kierownic i ruszy pdem przed siebie. Heather podniosa si i zabbnia pici w szyb oddzielajc j od szeryfa. - Billy, obud si! Louie ci kontroluje. Szeryf ani drgn. Wyjrzaa przez tyln szyb. Na rodku podjazdu Fidelia prbowaa powstrzyma paczc Bethany, ktra biega za samochodem. Heather przeszed zimny dreszcz. Czyby ostatni raz widziaa swoj crk? Nie, nie mogaby tego znie. Jean--Luc przyjdzie jej z pomoc. Soce byo ju na linii horyzontu. Niedugo si obudzi. Niestety, Louie te.

Rozdzia 27
Heather uznaa, e Billy musia jecha jakie dziesi minut, zanim skrci w star zakurzon drog. Samochd koysa si na wyschnitych koleinach, a ona prbowaa przytrzyma Cody'ego, eby nie spad z siedzenia. Skrzywia si na myl o biednym rannym Philu obijajcym si w baganiku. Kilka razy usiowaa porozmawia z Billym, pytaa go nawet o Sash, ale w ogle nie reagowa. Cody jkn.

- Co si dzieje? - Potar ty gowy i spojrza gniewnie na Heather. - Uderzya mnie? - Nie. To Billy. Rozejrza si po radiowozie zdezorientowany. - Jedziemy do wizienia? - Chciaabym. - Wizienie byo w miecie, w miecie byli ludzie. Radiowz wjecha na stary, zaronity zielskiem dziedziniec. Otacza go wiekowy kamienny mur, czciowo zapadnity i pokruszony. - Wyglda znajomo. - Osonia oczy przed ostrym wiatem zachodzcego soca. W oddali znajdowaa si stara kamienna kaplica. Wstrzymaa oddech. Tb musiao by miejsce, o ktrym nia Fidelia. Billy wysiad, otworzy tylne drzwi i wycelowa w ni pistolet. - Z wozu! Wysiadaa bardzo powoli. Jej szansa na przeycie znacznie wzronie, jeli dotrwa do zachodu soca. Zaraz potem Jean-Luc z towarzyszami bd mogli przyby jej z pomoc. Z samochodu wygramoli si Cody. - Billy, co ty, do diaba, wyprawiasz? Szeryf wskaza na kaplic. - Idcie. - Mj prawnik si z tob skontaktuje - warkn Cody. Billy podnis pistolet na wysoko jego twarzy. - W porzdku! Ju id. - Pomaszerowa midzy chwastami. - Zwolnij - szepna Heather. Zerkna do tyu na Billy'ego. Jego twarz wci niczego nie wyraaa. Wreszcie sobie przypomniaa to miejsce. Jako maa dziewczynka przyjechaa tu z rodzicami na piknik. Szybko si std zabrali, bo matka baa si, e stary budynek si na nich zawali. Prowadzisz wojn ze strachem", napomniaa si. Musi zachowa spokj i zaczeka, a nadarzy si okazja. - Kupa wspomnie, co, Billy? - Cody obejrza si na szeryfa. - Pamitasz, jak zabralimy tu te dwie czirliderki? Billy nie odpowiedzia. - W czasach liceum to byo nasze ulubione miejsce -wyjani Heather Cody. - Billy ci tu nie przywozi? - Nie. - To znaczy, e Billy musia j wtedy zdradza. Nic dziwnego, skoro chodzi z ni tylko po to, eby by blisko Sashy. - Billy, gdzie jest Sasha? Co z ni zrobie? - Sasha! - prychn Cody. - Rany, ta to tutaj przyjedaa si obciskiwa co sobot. Nigdy nie udao nam si do niej dopcha, co nie, Billy? - Co ty wyprawiasz? - wyszeptaa Heather. - Prbuj mu przypomnie, e jestemy starymi kumplami - sykn Cody. - Przesta si z tob przyjani, kiedy si ze mn oenie - przypomniaa swojemu byemu. - O tak - odpar z pogard. - To wszystko twoja wina. Dotarli do podwjnych drzwi kaplicy. Heather zerkna na soce. Wygldao zza horyzontu, a jego ostatnie zote promienie przewiecay w przerwach midzy drzewami. Na zachodzie niebo byo rowe, ale na wschodzie, gdzie zdyo ju pociemnie, wschodzi ksiyc w peni. - Do rodka - rozkaza Billy. Cody pchn prawe skrzydo, a zakoysao si z gonym skrzypniciem. Weszli do rodka. Heather przesuna si, eby zrobi miejsce szeryfowi, ktry wszed i zatrzasn za sob drzwi. Powietrze wewntrz byo zimne i zatche. Sufit wznosi si wysoko w grze. Fragment nad otarzem zapad si, zostawiajc dziur, z ktrej wyania si ksiyc. Na otarz skada si jedynie dugi drewniany st okaleczony przez lata naduy. Odwiedzajcy to miejsce wyryli w nim swoje imiona. Nastoletni kochankowie powycinali serca z inicjaami. W jednym rogu stay obok siebie trzy grube wiece. Szyby w kaplicy byy powybijane. Dugie, ukowato zwieczone okna suyy za wrota ptakom, ktre wlatyway tdy, eby budowa gniazda na wysokich krokwiach. W nawie w pobliu wejcia wida byo stare schody prowadzce na przekrzywiony drewniany chr. Poniej byo ciemno. W cieniu pod schodami Heather zauwaya ruch. W krg przymionego wiata wesza Sasha. - Witajcie. - Miaa szklany, nieobecny wzrok, skr miertelnie blad i sprawiaa wraenie szczuplejszej ni kiedykolwiek. W Heather wezbraa fala gniewu. Louie si ni karmi. Nie tylko j kontrolowa, on j zabija! - Sasha! - Podesza do przyjaciki. - Musisz z tym walczy. On ci zabija. Modelka zamrugaa. - On mnie kocha. - Nie! Obud si! - Heather wycigna w jej stron rk, zamierzajc porzdnie potrzsn Sash. - Cofnij si. - Billy wycelowa w ni pistolet. Zrobia krok do tyu. - On kontroluje was oboje. - Co u diaba?! - Cody odwrci si do Heather. - Kto ich kontroluje? - Louie - odpara Heather. - Henry. - Sasha westchna z rozkosz. - Henry? - spytaa Heather. - Henry - powtrzy Billy niczym robot.

- Kim jest Henry? - spyta Cody. - To Louie - wyjania Heather. - Jezu! - Cody pokrci gow. - Wszystkim wam odbio. - Henry zjawi si wczoraj w nocy, eby zabra mnie z wizienia - szepna Sasha. - Zabra te Billy'ego. - Kto to, do diaba, jest Henry? - ponowi swoje pytanie Cody. - To zabjca - wymamrotaa Heather. - Pod cian - rozkaza Billy. Heather zacza si przesuwa bardzo powoli. - Dlaczego ten Henry chce nas zabi? - spyta paczliwie Cody. - Nie jestem mu winien adnych pienidzy. Billy rzuci Cody'emu sznur. - Zwi j. - Po co? ebycie mogli nas zabi?! - krzykn Cody. -Dlaczego miabym robi, co mi kaesz? Billy wystrzeli. Kula uderzya w pyt obok stopy Cody'ego, zamieniajc kamie w chmur wiru. - Dobra! - Cody pomaszerowa do Heather. - Siadaj! - Billy wycelowa w ni pistolet. Ostronie usiada plecami do chropowatej kamiennej ciany. Serce jej walio, krew dudnia w uszach. Cody ukucn i zwiza jej kostki. - Co, u diaba, ten Henry ma przeciwko nam? - Chce mnie zabi. - Cholera, powinienem by wiedzie, e to twoja wina. - Cody owin lin jej nadgarstki, po czym si wyprostowa. - Ty gupia suko, przez ciebie zgin! Niech ci cholera! - Nagle zesztywnia i upad na podog. Jego ciao drgno i Cody znalaz si na czworakach. - Jestem karaluchem! - Czmychn w cie pod schodami. - Zatrzymaj go! - wrzasna Sasha. Billy wystrzeli. - Nie! - krzykna z paczem Heather, napinajc wizy. - Jestem karaluchem! - zapiszcza Cody z cienia. Billy strzeli znowu. Od strony schodw dobieg tupot stp. Cody wspina si na stary chr. Heather si skrzywia. To niebezpieczne. Cho rzecz jasna na dole wcale nie byo bezpieczniej. Z trudem odrniaa ciemny ksztat Cody'ego, ktry przedziera si przez podest. Billy wycelowa i strzeli. Cody podskoczy i rzuci si w przeciwnym kierunku. Billy ponownie nacisn spust pistoletu. Heather patrzya przeraona. To byo jak strzelanie do kaczki w wesoym miasteczku. I wanie wtedy niesamowite wycie wypenio kaplic. Szeryf przesta strzela i zacz nasuchiwa. Heather wstrzymaa oddech. Nigdy nie syszaa psa ani kojota, ktre wyyby tak gono. Dwik by oguszajcy. I musiao go z siebie wyda ogromne stworzenie. - Co to byo? - szepna Sasha. Nie wiem - odpar Billy. - Ale dochodzio z bliska. Heather podskoczya, gdy usyszaa haas na dziedzicu. Brzmiao to, jakby co rozdaro metal. W kaplicy zrobio si ciemniej. Musiao ju zaj soce. Jedyne rdo wiata stanowiy gwiazdy i ksiyc w peni, ktry zaglda przez dziur w dachu. Billy i Sasha zesztywnieli i odwrcili si do otarza. - Pan si obudzi - wyszeptaa Sasha. Podbiega do stou, chwycia pudeko zapaek i zapalia wiece. Billy pooy pistolet na otarzu. Kawaek za stoem pochyli si i zapa za ogromn metalow obrcz w pododze. Pocign i drewniane drzwi otworzyy si ze skrzypniciem. Z otworu w pododze wyonia si, lewitujc, posta w czerni, ktra uniosa si a do dziury w suficie. wiato ksiyca otoczyo j niczym srebrna aureola. Heather nie widziaa twarzy, ale czua na sobie jej wzrok. Podskoczya, kiedy Billy zatrzasn drzwi do piwnicy. Louie opuci si na podog. Jego wosy nie byy ju duej biae, tylko czarne tak jak trencz, ktry mia na sobie. Heather uznaa, e wyglda, jakby mia jakie trzydzieci pi lat, ale wiedziaa, e liczy sobie pewnie ponad piset. Billy i Sasha si skonili. - Panie. - Przyprowadzie mi now dziwk Jeana-Luca - powiedzia cicho Louie. - Bardzo dobrze. - Zerkn na chr. -I kolejnego miertelnika. Cody pogna w cie. - Dostarczy mi troch rozrywki, zanim umrze. - Louie odwrci si do Heather. Przekna z trudem. Nigdy nie widziaa tak zimnych i czarnych oczu. W jednym przeraajcym momencie zdaa sobie spraw, e w wampirze nie pozostao ju nic z czowieka. Zamieni si w potwora, ktry poluje na ludzi. Podszed do niej. - Pozwl, e si przedstawi. Jestem Henri Lenoir. -Usta wygiy mu si w pozbawionym humoru umiechu. -Nie poyjesz do dugo, eby powiedzie o tym Jeanowi--Lucowi. To bdzie nasz may sekret.

Zgia nogi w kolanach, eby ukry rce na podoku. Cody nie zwiza jej zbyt dobrze, wic moe zdoa si uwolni. Na razie najlepiej bdzie, jeli nakoni Louiego, eby mwi. Dziki temu Jean-Luc i jego przyjaciele bd mieli szans j odnale. A i ona zyska wicej czasu, eby uwolni rce. - Dlaczego tak nienawidzisz Jeana-Luca? Louie zdj czarne skrzane rkawice i schowa do kieszeni trencza. Donie mia blade, paznokcie dugie, pomalowane na czarno. - Casimir zaproponowa mi fortun za zabicie Jeana--Luca. No i zajm jego miejsce jako przywdca klanu Europy Zachodniej, kiedy Casimir przejmie wadz. Wspaniaa nagroda za drobn przysug. Ale najpierw sprawi, e Jean--Luc bdzie cierpia. To twoje zadanie. Ciebie zabij za friko. - A gdybym ci zapacia, eby mnie nie zabija? Kciki jego ust drgny. - Zabawne z ciebie stworzenie, ale obawiam si, e ci na to nie sta. - Przelizn si po niej wzrokiem. - Poza tym lubi zabija kobiety. Zakuo j w odku. - Zamierzam zrobi to powoli. - Przysun si bliej. -Nie wygldasz na przestraszon. Tego wanie chcia? Zobaczy, jak pacze i baga? Oczywicie, e bya przeraona, ale nie zamierzaa sprawi mu przyjemnoci i tego okaza. Podniosa brod wyej i obrzucia go gniewnym spojrzeniem. - Oczywicie bd si tob poywia i gwaci ci jednoczenie. To bdzie dla Jeana-Luca wiksza zniewaga. odek jej si cisn i przekna z trudem, bo w gardle urosa jej gula. Duo wiksz zniewag gwat stanowi dla niej, ale o to Louie najwyraniej wcale nie dba. Bya dla niego tylko sposobem na zranienie Jeana-Luca. Poza tym nie miaa adnej wartoci. Nie bya kim, z kim mona by si ukada. - Umieram z godu. - Podszed z powrotem do otarza. - Musz najpierw zaspokoi apetyt. Nie chciabym przypadkiem zabi ci zbyt szybko. Owadno ni poczucie nieuchronnego nieszczcia. Nie bya w stanie wymyli drogi ucieczki. Zacza szarpa za wizy. - Chod, moja droga. - Louie wycign do w stron Sashy. Podbiega do niego. - Tak, panie. Poprowadzi modelk do otarza i podcign jej rkaw. Heather skrzywia si na widok punktowych ran. Sasha uoya si na stole z gow tu przy wiecach. Louie pochyli si, eby poliza wntrze jej nadgarstka. Heather odwrcia gow, nie chcc na to patrze. Ale gdy usyszaa syczcy dwik, na moment zerkna. Wypucia gwatownie powietrze. Louie obnay ky, dugie i ostre. Zatopi je w nadgarstku Sashy. Heather zadraa. Nie moe pozwoli, eby znalaz si blisko niej. Naprya wizy, krzywic si, gdy zaczy si ociera i rani jej skr. Teraz albo nigdy. Louie by zajty jedzeniem, a Billy po prostu sta jak zombi. Do kaplicy napyno donone wycie. Louie podnis gow, nasuchujc. Krew z jego kw kapaa na blad skr Sashy. Znw dao si sysze wilcze zawodzenie, tskne i paczliwie. Odbio si echem wrd kamiennych cian. Wystraszone ptaki rzuciy si do ucieczki ze swych gniazd na krokwiach. - Mamy towarzystwo. - Louie wzi pistolet ze stou i wrczy go Billy'emu. - Przygotuj si. - Tak, panie. Wampir wrci do Sashy, podnis jej rk i uksi. Heather udao si wyswobodzi jedn do. Hura! Poluzowaa wizy na drugiej. Moe jednak zdoa uciec. I wanie wtedy olbrzymi rozmazany ksztat wpad przez otwarte okno. Wyldowa na pododze kilka krokw od Heather. Zamara, niezdolna oddycha. Wielki, ciemny wilk z dugim, kudatym futrem. W gardle wibrowa mu warkot. Billy cofn si, twarz mu poblada. Louie si wyprostowa. Ky mu si schoway i wypuci rk Sashy. Opada bezwadnie na st. Dziewczyna sprawiaa wraenie nieprzytomnej. Wilk odwrci potny eb i popatrzy na Heather. Obnay ky i zawarcza. Wypucia gwatownie powietrze. Czerwone wiecce oczy. Biae obnaone zby. O Boe, to byo niebezpieczestwo ze snu Fidelii. Albo powolutku zabije j wampir, albo w mgnieniu oka rozszarpie wilk. Tak czy owak, wygldao na to, e jej czas dobieg koca.

Rozdzia 28
Jean-Luc obudzi si gwatownie, kaszlc, gdy co dziwnego przedostao mu si do garda. Kto trzyma go za brod, zmuszajc, eby otworzy usta. Odepchn do. - Dziaa! - wykrzykn kobiecy gos. Prbowa usi, ale zakrcio mu si w gowie. Chwyciy go silne rce. Obraz mia rozmazany, zabarwiony na zielono. W ustach obrzydliwy smak. Mon Dieu, zosta Otruty. Prbowa podnie si z ka, ale ciao nie chciao go sucha.

- Wszystko w porzdku, Jean-Luc. - Silne rce zapay go za ramiona. - Chwil potrwa, zanim si przyzwyczaisz. Rozpozna gos lana, cho twarz Szkota wci bya zielonkawa i rozmyta. - Co ty zrobie? - Daem ci troch tej mikstury, ktra nie pozwala zasn. - an pokaza mu fiolk z zielonym pynem. - Soce jeszcze nie zaszo. Wci by dzie? Obraz sta si wyraniejszy i Jean--Luc dostrzeg Fidelie krcc si w drzwiach jego sypialni. Trzymaa za rk Bethany, ktrej twarz znaczyy lady ez. Serce mu si cisno. To by jego najstraszniejszy lk -co zego si wydarzyo, kiedy on lea bezsilny, zmorzony miertelnym snem. - Co si stao? - Tym razem ciao posuchao rozkazu i poruszyo si. Przesun si na krawd ka i zorientowa, e wci jest nagi. - Odwrcie ma. Fidelia obja Bethany, przytulajc jej twarzyczk do swojej bluzki, a tymczasem Jean-Luc pogna do garderoby. - Mwcie, co si stao! - zawoa, cigajc banda. Rana postrzaowa znikna. Z wampirz prdkoci wcign jakie spodnie i koszul. - Obudziam lana - powiedziaa Fidelia. - Wiedziaam, e ma lekarstwo w swojej torebce... - W sporranie - mrukn Szkot. - Wic wlaam mu troch do garda - cigna niania. -Uznaam, e nie zrobi mu krzywdy. Ju i tak by przecie martwy. Kiedy si ockn, przyszlimy tutaj, eby obudzi pana. - Gdzie jest Heather? - Jean-Luc woy skarpetki i czarne buty. Serce mu si cisno, kiedy si zorientowa, e nie odpowiadaj. Wybieg z garderoby. - Gdzie jest Heather. Bethany zacza paka. Twarz Fidelii si wykrzywia. - Billy j zabra. Myl, e Louie go kontroluje. Serce Jeana-Luca skoczyo do garda. Boe, nie. Jego najgorsza obawa. Ale przynajmniej wci by dzie. Lui nadal by martwy, wic przez chwil jeszcze Heather nic nie grozio. Zapa pas ze skrzan pochw i zapi na biodrach. - Ile czasu mino? - Jakie dziesi minut. - Fidelia pokrcia gow. - Nie wiedziaam, co robi. Chciaam pojecha za nimi paskim samochodem, ale nie miaam kluczykw. No i nie mogam zostawi Bethany samej, a an lea! bez ycia na pododze... - Dobrze pani postpia. - Jean-Luc wybra najlepsz szpad i wsun j do pochwy. - Gdzie Phil? - Billy go postrzeli i zapakowa do baganika radiowozu. - W porzdku. - Jean-Luc wyszed do Fidelii na korytarz. - an, jeli masz jeszcze ten specyfik, obud Robby'ego i Phineasa. - Aye. - an popdzi do pokoju stranikw. - Musi j pan ocali - szepna Fidelia. - Ocal. - Pooy jej rk na ramieniu. - Postpia pani, jak naley. Fidelia zwiesia gow. - Zawaliam spraw. Strzelaam do Billy'ego, ale spudowaam. - Ja chc do mamy! - zawya Bethany. - Sprowadz j do domu, cherie. Nic jej nie bdzie. -Sam chcia w to wierzy. Bethany zarzucia mu rce na szyj. Kiedy zorientowa si, e nie zamierza go puci, posadzi j sobie na prawym biodrze. - Prosz. - Ruszy w gb korytarza do kuchni w piwnicy. - Powiedziaa pani, e Billy zabra j jakie dziesi minut temu? - Tak. - Fidelia posza za nim. - Ile czasu zostao do zachodu soca? - Wszed do kuchni. Pomieszczenie byo niewielkie, znajdowaa si tu lodwka, mikrofalwka, niewielka zmywarka i szafka ze szklankami. - Nie wiem. - Fidelia zatrzymaa si w drzwiach. -Moe jakie pi minut? - To znaczy, e Billy potrzebowa pitnastu minut, eby zabra j do Luiego. - Jean-Luc wyj cztery butelki syntetycznej krwi z lodwki. - Kryjwka musi by blisko. -Posadzi Bethany na blacie, eby odkrci butelki. - Tak przypuszczam. - Fidelia wzia jedn, eby mu pomc. Woy wszystkie cztery do mikrofalwki i wczy urzdzenie. - Widziaa pani, w ktr stron pojecha Billy. - Ja widziaam! - Bethany podniosa rk. - Jecha po podjedzie. - Znakomicie. - Pogadzi j po gowie. - Skrcili na autostrad i pojechali na poudnie - powiedziaa Fidelia. - Tej nocy ni mi si stary koci z kamienia. Myl, e tam j zabrali. - Gdzie to jest? - Jean-Luc wyj butelki z mikrofali i napi si ciepej krwi. - Gdzie za miastem. - Opara si o framug, marszczc brwi. - Co jest na poudnie std? - Nagle si wyprostowaa. Niedaleko jest stara hiszpaska misja. Zaledwie jakie dziesi minut jazdy autostrad. Robby, an i Phineas stanli przy drzwiach. Wszyscy ubrani i uzbrojeni. - Znamy lokalizacj. - Jean-Luc wrczy im po butelce. - Hiszpaska misja, okoo pitnastu kilometrw na poudnie. - Dobrze. - Robby odwrci si do Phineasa. - Zostaniesz tutaj z paniami. - Oj, daj spokj, stary. - Phineas si skrzywi. - Chc wzi udzia w prawdziwej walce. - I moe si okaza, e wemiesz, jeli Lui wrci tu po wicej ofiar - mrukn Robby. - Moe ci si trafi powaniejsza robota, ni mylisz. - Poradz sobie - pokiwa gow Phineas. - Niech si tylko frajer pokae. Poauje, e kiedykolwiek wszed mi w drog.

- Phineas. - Robby popatrzy na niego surowo. - Jeli si tu zjawi, pierwsza rzecz, jak masz zrobi, to wysa nam telepatycznie wiadomo. Natychmiast si tu teleportujemy. - Okej. - Phineas podnis butelk z krwi i oprni j jednym haustem. Otar usta wierzchem doni. - Bd broni kobiet do upadego. - A ja mam swoje pistolety - dodaa Fidelia. - Damy sobie rad. - Idziemy. - Jean-Luc wstawi pust butelk do zlewu i wzi z powrotem Bethany na rce. Wyszli na korytarz, dotarli do schodw i wspili si na parter. - Wemiemy samochd. - Jean-Luc zatrzyma si obok pomieszczenia ochrony. - Moglibymy tam rwnie szybko pobiec - zaoponowa an. - Jean-Luc ma racj. - Robby otworzy drzwi i zdj kluczyki z haczyka. - Musimy oszczdza energi. - Moe pani sprawdzi, jak wysoko jest soce? - poprosi Jean-Luc Fidelie. - Pewnie. - Podbiega do okna obok wejcia. - Jeszcze nie zaszo - mrukn an. - Wyczuwam to. Fidelia wyjrzaa przez aluzje. - Zosta tylko srebrny pas nad horyzontem. - W porzdku. - Jean-Luc poda Bethany Phineasowi. -On si tob zajmie, dopki nie sprowadz twojej mamy. Bethany skina gow. Jean-Luc cofn si i wycign szpad. Rozgrza si, robic kilka pchni i wypadw. Serce zaczo mu wali, ale nie od wicze. Nie mg sobie pozwoli na mylenie o tym, jak przeraona musiaa by Heather, bo to sprawiao, e w gardle rosa mu gula. Lui by prawdziwym popa-pracem, wic na pewno zechce jej powici troch czasu. Mikstura Romana daa im kilka cennych minut, eby si przygotowa, i ten czas mg stanowi rnic. Robby wyszed z pomieszczenia ochrony z dodatkowym mieczem w doni. - Bdziemy musieli sprawdzi, czy w samochodzie nie ma bomby. Ja zajrz pod karoseri, a ty, an, pod mask. - Aye. - an zacisn paski przy pochwie claymore'a na plecach. - Czy to prawda - spyta Robby - e szeryf wrzuci Phila do baganika? - Tak. - Fidelia nadal wygldaa przez okno. - Obawiam si, e na nic wam si nie przyda. Zosta postrzelony w nog. Robby wymieni spojrzenie z anem. - Dzi jest penia, an pokiwa gow. - I dobrze. To nam daje kolejn przewag. - Jak przewag? - Jean-Luc schowa szpad do pochwy. - Soce zaszo! - Fidelia otworzya drzwi na ocie. -Do dziea! - Kluczyki! - Jean-Luc zapa je i popdzi na zewntrz razem z Robbym i anem. Usiad za kierownic i w tej samej sekundzie, kiedy powiedzieli mu, e jest bezpiecznie, uruchomi silnik. Robby i an wskoczyli do rodka, a Jean--Luc wcisn gaz do dechy. Na autostradzie skrcili na poudnie i jeszcze przyspieszyli. Po kilku minutach Robby podnis do. - Zjed na pobocze! - Dlaczego? - Jean-Luc skrci gwatownie i nacisn hamulec. - Posuchaj - szepn Robby Jean-Luc usysza dziwne wycie dochodzce z poudnia. - Co to? - Celujemy w to miejsce i teleportujemy si - zarzdzi Robby. Razem z anem zamigotali i znikli. Jean-Luc wycign kluczyki ze stacyjki i skoncentrowa si na dwiku. Wszystko wok stao si czarne. To nie by zwyky wilk. Heather nigdy wczeniej nie widziaa adnego z bliska, ale wiedziaa, e wilki nie maj wieccych na czerwono oczu. No i by te wikszy. Billy podnis bro i wycelowa. - Czekaj. - Louie unis rk. - Moemy go zabi pniej. Chc zobaczy, czy przypadkiem najpierw nie zatopi w niej kw. Heather przekna lin. Te szczki sprawiay wraenie niewiarygodnie silnych. A zby... bardzo ostrych. Wilk ruszy w jej stron. Przylgna do ciany. Utyka, oszczdza tyln ap. Futro mia zmierzwione, posklejane czym ciemnym i byszczcym. Idc, zostawia na pododze krwawy lad. Heather zajrzaa mu w oczy. Blask zgas, a czerwie zamienia si w blady niebieski. Zwierz zatrzymao si przed ni i przechylio eb, jakby si jej uwanie przygldao. Moe i tak byo. Oczy sprawiay wraenie inteligentnych. I wydaway si znajome. Wilk podszed jeszcze bliej, trzymajc pysk nad jej wycignitymi kolanami. - Nie - wydyszaa z trudem, podnoszc rk, eby go powstrzyma. Zwierz pochylio si i polizao jej do. Gwatownie wypuszczajc powietrze, zamkna j. Jej mzg pracowa na penych obrotach. Zraniona noga. Odgos rozrywanego metalu. Wyczuwanie nosem bomb. Znajome oczy. - Phil? - szepna. Wilk zaskomla.

- Mj Boe. - Zamkna na moment oczy, czujc, e wzbieraj w nich gorce zy. Nie bya sama. Phil by tu, eby j chroni. Louie westchn. - Co za rozczarowujca bestia. Billy zastrzel to zwierz. Billy unis pistolet. Phil okrci si, warczc. Ruszy do ataku. Szeryf pocign za spust, ale nic si nie stao. Cofn si, gorczkowo naciskajc wci cyngiel. Phil powali go i zatopi zby w jego rce. Heather si skrzywia. Nie chciaa, eby Billy umiera. W kaplicy rozlego si donone wycie. Phil przygwodzi Billy'ego do podogi i sprawia wraenie, jakby cieszy si tym zwycistwem. Odrzuci olbrzymi eb do tyu i zawy znowu. - Przeklta kreatura. - Louie okry otarz, rozpinajc dugi czarny paszcz. - Sam si ni zajm. - cign trencz i rzuci go na st, przykrywajc Sash. I wanie wtedy dwa ksztaty zamigotay przed oczami Heather, po czym przybray stabiln form. Krzykna z ulg. Robby ju trzyma miecz w doni, an wyciga swojego claymore'a. Pojawi si trzeci ksztat. - Jean-Luc! - krzykna paczliwie Heather. Zerkn na ni. - Dziki Bogu. - Wycign szpad i zauway Louiego przy otarzu. Ruszy w jego stron. - Skoczmy to wreszcie. Louie umiechn si szyderczo. - Zgoda. - Znikn. - Nie!-wykrzykn Jean-Luc. Nagle Louie pojawi si obok Heather. Lew rk zapa j za rami. Dobry Boe, zamierza si z ni teleportowa! Sztylet zawirowa w powietrzu i zanim upad na ziemi, ci rk Louiego. Wampir krzykn i wypuci Heather. Zapaa sztylet i rzucia si do ucieczki. Musia nalee do Robby'ego albo lana. Przecia lin, ktr miaa zwizane kostki. Ciepy nos trci j w rami i podskoczya. - Ach, to ty. - Phil usiad obok. Jej osobisty stranik powrci. - Dobry piesek. - Robby, miecz! - wykrzykn Jean-Luc. Upuci szpad i kopn j w stron Heather, a sam chwyci miecz, ktry rzuci mu Robby. Heather skoczya po szpad i zamara, gdy zobaczya, e Jean-Luc okra Louiego. Boe, to byo to. Ostateczna rozgrywka. Louie trzyma w doni potny paasz. Nic dziwnego, e Jean-Luc porzuci szpad. Louie zaatakowa i zrobi zamach, tak e ostrze ze wistem mino odek Jeana-Luca. - Pudo. - Jean-Luc podskoczy i pofrun w stron sufitu. Louie polecia za nim. Jean-Luc uderzy w miecz Louiego z tak si, e przeciwnik obrci si w powietrzu i polecia do tyu. Waln o krokiew, a potem spad na podog. Jean-Luc wyldowa obok jego bezwadnego ciaa. Unis miecz, eby zada miertelny cios, ale Louie nagle si okrci i pchn do gry. Jean-Luc odskoczy. Koszul mia rozdart, a cienka czerwona linia znaczya jego blad skr. Koniec miecza Louiego zostawi na nim znak. Louie podnis si, umiechajc. - Jeste aosny. Mam ju do zabawy z tob. Jean-Luc zaatakowa. Miecze uderzyy o siebie znowu, a potem jeszcze raz. Heather zerkna na Robby'ego i lana. Na pewno nie pozwol Louiemu wygra, an czeka nieopodal z claymore'em w doni. Robby wycign miecz z pochwy na plecach. Podszed do Billy'ego i pooy mu do na czole. Wzrok Heather przeskakiwa z jednego miejsca w drugie. W uszach jej dzwonio od nieustannego szczku broni. Obaj, Jean-Luc i Louie, ciko teraz dyszeli. Billy zesztywnia i odsun si od Robby'ego. Rozejrza si dokoa, po czym przycisn zranion rk do piersi. Napotka wzrok Heather. - Co ja narobiem. Tak mi przykro. - Heather, ruszaj si! - wrzasn do niej Jean-Luc. Ruszy si? Ale dokd? Raptem zorientowaa si, co si dzieje. Jean-Luc prowadzi Louiego w jej stron. Rzucia si do ucieczki i Robby j zapa. Jean-Luc wci zmusza przeciwnika do odwrotu. Phil siedzia cicho, nieruchomo. Kiedy Louie znalaz si kilka krokw przed nim, wilk wyda z siebie przeraliwy skowyt. Louie podskoczy i obejrza si do tyu. W tym momencie Jean-Luc pchn go w serce. Wampir zrobi si cay szary i zamieni si w kupk prochu na pododze. Jean-Luc cofn si, opuszczajc miecz. Zamkn oczy i pozwoli, eby bro ze szczkiem upada na podog. - To koniec - wyszepta. Odwrci si do Heather. -Jestemy wolni. Paczc, podbiega do niego i zarzucia mu ramiona na szyj. Obj j mocno. - To koniec - szepna. - To koniec. Pocaowa j w czoo. - Jeste wolna. Jeli chcesz, moesz teraz wrci do starego ycia. Uja jego twarz w obie rce. - Chc nowego ycia z tob.

- To te da si zrobi. - Przycisn j do siebie. - Tego si najbardziej obawiaem. e si obudz i okae si, e jeste w niebezpieczestwie. - Jestem caa i zdrowa - szepna. - Zabie go. Louie nigdy wicej nie bdzie ci drczy. Robby podszed, eby zabra swj miecz. - Dobra robota, Jean-Luc. Echarpe rozejrza si po kaplicy. - Nikomu nic si nie stao? Sasha zajczaa. Sprbowaa si podnie, ale z powrotem opada na st. - Sasha! - Billy podbieg do niej. - Dziki Bogu, e jeste caa. - Billy. - Wycigna do niego rk. - Nigdy nie zamierzaam nikogo skrzywdzi. Prosz, uwierz mi. - Wierz ci. - Uj jej do. - Mnie te kontrolowa. To byo straszne. Walczyem z tym, ale nic nie mogem zrobi. Ucaowa jej rk. - Wszystko pamita - szepn Robby. - Uwolniem go od kontroli Luiego, ale nie wyczyciem mu pamici. Jean-Luc pokiwa gow. - To pewnie najlepsze rozwizanie. Trudno byoby to wszystko wyjani. - Sasha stracia za duo krwi - szepna Heather. - Bdziemy znw musieli wezwa doktora Lee - powiedzia Jean-Luc. - Zrobi jej transfuzj. - Nie zamieni si w wampira? - spytaa Heather. - Nay - odpar Robby. - Wyjdzie z tego. Lui nie wydrenowa jej cakowicie. Mam nadziej, e doktor Lee bdzie te w stanie wycign kul Philowi. Jean-Luc spojrza na wilkoaka. - Dlaczego mi o tym nie powiedzielicie? Robby wzruszy ramionami. - Tajemnica firmy. - Ilu jest ludzi takich jak on? - zagadna Heather. Usta Robby'ego drgny. - Gdybym pani powiedzia, to ju nie byaby tajemnica. - Ugryz Billy'ego - przypomniaa sobie Heather. Umiech Robby'ego zblad. - Niech to szlag - szepn an. Obrzuci Billy'ego zmartwionym spojrzeniem. - O nie. - Heather gwatownie wcigna powietrze. -Czy to jest zaraliwe? Robby przytakn. - Aye. Heather si skrzywia. Biedny Billy. Zerkna na otarz. Szeryf siedzia na stole, trzymajc w ramionach Sash. No c, przynajmniej w kocu zdoby dziewczyn, o ktrej marzy. Miejmy nadziej, e Sasha nie bdzie miaa nic przeciwko chopakowi, ktry od czasu do czasu bdzie porasta futrem. - Pniej mu o tym powiem - stwierdzi Robby. - an, id i teleportuj ich do domu. I zadzwo po doktora Lee. - Dobra. - an podszed do pary rannych i niebawem wszyscy zniknli. Heather chciaa si przyjrze ranie Jeana-Luca. - Ciebie te musi obejrze doktor Lee. Wzruszy ramionami. - To tylko dranicie. Prychna. - To dranicie omal nie przyprawio mnie o atak serca. Musisz przesta przynosi co noc nowe rany. Wyszczerzy zby w umiechu. - Jeste urocza, kiedy si tak rzdzisz. - Przycign j bliej i szepn jej do ucha: - Bdziemy musieli poszuka jakich nowych pozycji, eby nie urazi mojej rany. Rozemiaa si. Robby podszed do otarza i zdmuchn wiece. - Teleportuj si razem z Philem i po sprawie. - Zerkn na chr. - Czy tam kto jest? Wydawao mi si, e co sysz. - Pewnie ma teksask myszk. - Jean-Luc potar nosem szyj Heather. - Jestem karaluchem. Heather wypucia powietrze. - Cody! Zapomniaam o nim. Jean-Luc zmarszczy brwi. - Kusi mnie, eby go tam zostawi. - Nie - zaprotestowaa Heather. - Bardzo si przyda. Billy wystrzela wszystkie naboje, kiedy do niego celowa, i w ten przedziwny sposb Cody ocali ycie Philowi. - W porzdku, uwolni go. - Jean-Luc podszed do chru i wznis si w powietrze. - Karaluchu. - Tak, panie! Jean-Luc przez kilka minut krci si w powietrzu, po czym opuci si na podog. - Gotowe. - Co u diaba?! - wrzasn Cody. - Jak si tu dostaem? Jean-Luc przygarn Heather do siebie. Pewna maa dziewczynka bardzo si ucieszy na twj widok Do oczu Heather napyny zy. - Dzikuj. Cody zlaz z chru. - Co tu si, u diaba, dzieje? - Zdaje si, e na zewntrz znajdzie pan samochd szeryfa - powiedzia Robby. - Sugeruj, eby zabra go pan do miasta.

Cody zauway olbrzymiego wilka i tyem wycofa si do drzwi. - Wariaci! - Wybieg z kaplicy. Robby zachichota. - Chod, Phil. Zabior ci do domu. - Zatrzyma si w p kroku. - Och, ty niegrzeczna bestio. Heather si skrzywia. Podnisszy ap, Phil obsikiwa kupk prochu, ktra kiedy bya Louiem. - Fuj. - Jak kiedykolwiek bdzie moga spojrze mu w twarz? Phil skoczy, usiad i umiechn si do nich po wilczemu, wywieszajc dugi jzyk. Parskajc miechem, Robby obj futrzan besti. Zniknli. - Nasza kolej. - Jean-Luc pogadzi Heather po plecach. - Pamitasz, jak to si robi? Mocno mnie obejmujesz. - Pamitam. - Zarzucia mu rce na szyj. Usta mu drgny. - A potem mnie caujesz. - Oczywicie. - Przycisna usta do jego ust i pozwolia, eby wiat znikn.

Epilog

Trzy tygodnie pniej... Wracajc ze lubu do domu, Heather zdaa sobie spraw, e odtd bdzie prowadzi podwjne ycie. ycie w dwch wiatach oznaczao, e potrzebne byy dwa przyjcia weselne. Zarwno miertelnicy, jak i wampiry wzili udzia w kameralnej ceremonii lubnej w kociele Heather. I gdy wampy dyskretnie si oddaliy, miertelni przyjaciele panny modej zgromadzili si w sali parafialnej na weselne ciasto i poncz. Jean-Luc szczliwie umieci kawaek lubnego tortu w ustach Heather, ona jednak celowo spudowaa i rozsma-rowaa mu mas na policzku. Wszyscy si miali i nikt nie zauway, e Jean-Luc w efekcie w ogle nie zjad ciasta. A potem Heather rzucia bukiet przez rami. - Mam go! - Coach Gunter zapa kwiaty i unis do gry obie rce w gecie oznaczajcym zwycistwo. Heather i Jean-Luc wyszli wczenie i wsiedli do limuzyny zaparkowanej przed kocioem. Przyjaciele myleli, e spiesz na samolot, ale na nich czekao drugie przyjcie -tym razem dla wampirw - ktre miao si odby w pracowni. Heather wietnie rozumiaa, e wampiry chc si bawi we wasnym gronie. Jak inaczej mogyby pi bubbly blood i taczy tak archaiczne tace jak menuet? Waciwie to Heather z niecierpliwoci czekaa na tace. Przez ostatnie tygodnie Jean-Luc uczy j krokw, kiedy nie by zajty kochaniem si z ni i pilnowaniem postpw w szyciu lubnej sukni. Wygadzia jedwab w kolorze koci soniowej, starajc si nie pognie spdnicy na tylnym siedzeniu limuzyny. - To najpikniejsza suknia lubna na wiecie. - Dla najpikniejszej na wiecie panny modej. - Jean--Luc pocaowa j w policzek i musn w ucho. - Zamierzam ci niewoli dzisiaj ca noc. - C. - Heather nie chciaa, eby usyszaa to jej creczka. Bethany bya zajta otwieraniem i zamykaniem wszystkich szafek w limuzynie. Wygldaa przeuroczo w niebieskiej sukience dla druhny, ktr uszya dla niej Heather. Fidelia, starsza druhna, zaja miejsce przy oknie za szoferem. Zapukaa w szyb. - Hola, Roberto. Samochd przyspieszy. Heather zachichotaa. Biedny Robby. Zatrzymali si przed pracowni Jeana-Luca - ich domem, poprawia si Heather. Robby otworzy drzwiczki, eby mogli wysi. Fidelia narobia zamieszania, eby dugi tren sukni Heather wyglda idealnie. - Gotowa? - Jean-Luc uj j za rk. - Tak. - Wesza razem z nim po schodach, Robby za otworzy drzwi. W magazynie byo jasno, w wypolerowanym marmurze odbijao si wiato. Na przyjcie sal oprniono z manekinw i ubra. Pod cianami stay okrge stoy, przykryte biaymi obrusami i przybrane bukietami kwiatw. Dla kilkorga obecnych miertelnikw przygotowano niewielki bufet z prawdziwym jedzeniem, ponczem i szampanem, ale obok niego sta te drugi st zastawiony kieliszkami do szampana i butelkami bubbly blood chodzcymi si w kubekach z lodem. rodek sali zostawiono pusty na tace. Teleportowany z Nowego Jorku zesp o nazwie High Voltage Vamp zaj miejsce na pomocie u gry. Zwieszay si stamtd kaskady woali i kwiatw, napeniajc powietrze zapachem r i gardenii. Wszystko to nie stanowio dla Heather niespodzianki, bo pomagaa przy planowaniu przyjcia i dekorowaniu sali, a mimo to, gdy patrzya teraz na wystrj, czua dreszcz podniecenia. Wyszo idealnie. Wampiry ustawiy si w kolejce, eby zoy yczenia. Heather martwia si, e mog jej nie zaakceptowa, i ta obawa teraz si rozwiaa. Pierwsi byli Angus i Emma MacKayowie, ktrzy mocno j uciskali. Powiedzieli, e razem z Jeanem-Lukiem

mog korzysta z ich zamku w Szkocji, kiedy tylko bd mieli na to ochot. Nastpny by przystojny Woch o imieniu Giacomo. Ucaowa j w oba policzki i zaprosi do swojego palazzo w Wenecji. Przybyo take kilku innych czonkw klanu Europy Zachodniej. - Widz, e Simone i Inga nie dotary - szepna Heather do Jeana-Luca. Obie modelki teleportoway si do Parya zaraz po pokazie. Umiechn si. - Jaka szkoda. - Udao ci si dowiedzie, dokd Simone wymykaa si nocami? Jean-Luc przytakn, wci si umiechajc. - Nie uwierzysz. Chodzia na pow. - owia mczyzn? Wybuchn miechem. - Nie, ryby. W rzece. Najwyraniej lubi ryby, ale nie chce si do tego przyzna. - Dziwne. - Heather dosza do wniosku, e Simone lubi zakada robaki na haczyk. Nagle kto chwyci j w objcia. - Tak si ciesz! - Shanna Draganesti uciskaa j, a potem zrobia krok do tyu. - Nigdy nie widziaam, eby Jean-Luc by tak szczliwy. To twoje dzieo. Heather poczua, e do jej oczu cisn si zy. Ona te nigdy nie czua si tak szczliwa. - A gdzie twj synek? - Zostawiam go z twoj creczk i Fidelia. - Shanna wskazaa na ich stolik. - By godny, a Fidelia jest tak kochana, e naszykowaa mu cay talerz jedzenia. artownisia z niej. Heather si umiechna. - O tak. - O matko. - Shanna pokrcia gow. - Znowu si zaczyna. Heather opada szczka. Constantine wznosi si do sufitu. Zachwycona Bethany piszczaa. - Popisuje si - mrukna Shanna. - Uwielbia by w centrum uwagi. Heather przycisna rk do piersi. - Ale on... jest miertelny. - Tylko e ma tatusia wampira. - Shanna umiechna si do ma. Heather odwrcia si do Jeana-Luca. - Wiedziae o tym? Spoglda na Constantine'a osupiay. - Nie. Syszaem, e nasze DNA nieco si rni, ale nie zdawaem sobie sprawy... - Ojej! - Shanna popatrzya na nich zmartwiona. -Mam nadziej, e to was nie zniechci. Constantine to kochane, cudowne dziecko. - Nie wtpi. - Heather patrzya, jak malec opada na krzeso. Zamiewa si razem z Bethany. - Potrafi co jeszcze? - Wyglda na to, e jego gwne zdolnoci wi si z uzdrawianiem - wyjani Roman. - Kady, kto si z nim styka, czuje si potem lepiej. - Och. - No c, to nie byo takie ze. Heather patrzya, jak chopczyk wpycha sobie do ust krakersy. - Constantine jest tak wyjtkowy, e zdecydowalimy si na jeszcze jedno dziecko. - Shanna umiechna si szeroko. - I ju si spodziewamy! - O mj Boe! - Heather j przytulia. - To cudownie! - Gratulacje, mon ami. - Jean-Luc poklepa Romana po ramieniu. Roman si umiechn. Bardzo dobrze wyglda w smokingu od Echarpe'a, ktry Jean-Luc da mu w prezencie jako drubie. - Jestem z ciebie dumny, Jean-Luc. Przeszede dug drog. - Rzuci Heather kpice spojrzenie. - Mwi ci, e to ja nauczyem go czyta i pisa? - Nie. - Heather obja domi rk Jeana-Luca i opara si o jego rami. - A ja nauczyem Romana walczy - powiedzia Jean--Luc. - By opornym uczniem. Roman prychn. - Byem przeciwny zabijaniu. Moim celem zawsze bdzie ratowanie ycia. - Czy nie jest cudowny? - Shanna uciskaa ma. -Mamy wicej nowin. W kocu postanowiam si podda przemianie. Pewnie za jakie dziesi lat. Chc, eby dzieci byy na tyle due, eby sobie z tym poradzi. - Sucham? - Heather nie bya pewna, co to znaczy. - Shanna zgodzia si zosta wampirem - powiedzia cicho Roman. Serce Heather gwatownie podskoczyo do garda. Pucia rk Jeana-Luca. - Och! Gra... gratulacje. - Dobry Boe, ta kobieta chciaa zosta wampirem! Roman i Shanna poszli sprawdzi, jak sobie radzi ich syn. Reszt ycze Heather przyja w oszoomieniu. - Dobrze si czujesz? - szepn Jean-Luc. - Chcesz usi? Wygldasz blado. - Ja... lepiej usid. Jean-Luc zaprowadzi j do zarezerwowanego dla nich stolika, a potem z wampirz prdkoci skoczy po talerz smakoykw i szklank ponczu. - Nie wiedziaem, na co miaaby ochot. - Postawi przed ni jedzenie.

- W porzdku, dzikuj. - Woya do ust winogrono. Usiad obok niej. - Wstrzsno tob to, co powiedziaa Shanna. - Tak. Nigdy nie mylaam, e istnieje te inna... moliwo. Mog zrozumie, e chce by z mem na zawsze, ale bdzie musiaa powici dni spdzane z dziemi. - Wiem. - Jean-Luc wzi j za rk. - Nigdy bym ci o to nie poprosi. - Ale masz nadziej. Unis jej do do ust i pocaowa. - Nie wybiegajmy myl za daleko w przyszo. Umiechna si. - Chciaabym mie z tob dzieci. Nawet jeli miayby fruwa po pokoju. cisn jej do. - To dobrze. Bo chc wicej maych dziewczynek, ktre bd wyglday jak ich maman. Zmierzwia mu wosy. - A ja chc chopczyka, ktry bdzie wyglda jak jego ojciec. Pochyli si i j pocaowa. Przeszkodzi im nagy bysk. - Mam was! - Szeroko umiechnity Gregori trzyma aparat cyfrowy. Zaczto gra walca. - Pierwszy taniec. - Jean-Luc wsta i wycign do. -Chciabym go zataczy ze swoj on. Heather podniosa si i daa zaprowadzi na parkiet. Gocie zaczli klaska. Miaa nadziej, e si nie potknie i nie upadnie przed nimi na twarz. Muzyka zwolnia. - Nie bdzie walca? - spytaa Heather. - Walca zataczymy pniej. - Donie Jean-Luca zelizny si do jej talii. - Teraz chc ci mie blisko. - Brzmi niele. - Otoczya rkami jego szyj. Koysali si agodnie w rytm muzyki. Jean-Luc pocaowa j w czoo i przytuli policzek do jej skroni. - Kocham ci. Zawsze bd ci kocha. Z westchnieniem zamkna oczy. - Ja te ci kocham. Zacieni ucisk. - Od teraz bdziemy razem walczy z naszymi lkami. - Tak. - Boisz si wysokoci, chrie? - Troszeczk. Dlaczego pytasz? - Otwrz oczy - poprosi. Otworzya. - O Boe! - Popatrzcie! Mama fruwa! - Bethany wstaa z palcem wycelowanym w powietrze. Heather mocniej obja go za szyj. Unosili si pod sufit, agodnie wirujc. Dugi tren sukni pyn w powietrzu. - Jean-Luc - szepna bez tchu. - Ty obuzie. Zachichota. - Zosta ze mn, chrie. Zabior ci w miejsca, o ktrych nigdy nie nia.

Podzikowania

Kolejna ksika ukoczona, a ja wci jestem przy w miar zdrowych zmysach! Dzikuj wszystkim, ktrzy trwali przy mnie z mioci i wsparciem: mowi i dzieciom, rodzicom i kolegom po pirze - Vicky, MJ, Sandy i Vicky. Dzikuj zaprzyjanionym pisarzom z PASIC i z houstoskiej sekcji RWA. Serdeczne wyrazy wdzicznoci skadam wreszcie wszystkim czytelnikom. Wasze listy i e-maile to prawdziwe skarby, ktre gromadz na czarn godzin. Wielkie dziki! Obycie stali si bohaterami i bohaterkami w prawdziwym yciu!

Você também pode gostar